Z BARBARĄ WRZESIŃSKĄ, aktorką teatralną, filmową i telewizyjną rozmawia Krzysztof Lubczyński

0
470

Z BARBARĄ WRZESIŃSKĄ, aktorką teatralną, filmową i telewizyjną rozmawia Krzysztof Lubczyński

 

bNieżyjący już Jerzy Markuszewski powiedział” „Basia Wrzesińska? To temat rzeka”. Trochę z tej rzeki ujęte zostało w książce „Barbara Wrzesińska przed sądem”. Ten mrożący krew w żyłach tytuł oznaczał „oskarżenie” Pani o „zawłaszczenie serc szerokiej publiczności”. A zdobywała ją Pani brawurowo, jako osiemnastolatka, jeszcze studentka PWST, obsadzona w głównej roli kobiecej w prestiżowym warszawskim Teatrze Współczesnym, u boku śmietanki aktorskiej, co w owych czasach skrupulatnego przestrzegania hierarchii zawodowej było czymś wyjątkowym.

 

– To prawda, biorąc pod uwagę ówczesne normy i  obyczaje w teatrze, było to zdarzenie na pewno nietypowe.  Tym debiutanckim spektaklem było „Zaproszeniu do zamku” Anouilha, a potem szczęśliwie udało mi się zostać we Współczesnym. Nagle stałam się partnerką profesorów ze szkoły teatralnej: Andrzeja Łapickiego, Stanisławy Perzanowskiej, Aleksandra Bardiniego i rektora, opiekuna mojego roku, Jana Kreczmara.

 

Odnoszę nie od dziś takie wrażenie, że wśród aktorek jest znacznie mniej niż wśród aktorów wszechstronnych indywidualności aktorskich, operujących różnymi stylami gry, grających w ramach szerokiego spectrum, od tragizmu do groteski, od urody do potworności. Tymczasem Pani należy do – moim zdaniem nielicznego – grona aktorek nie wahających się zademonstrować spectrum rozmaitych, krańcowo przeciwstawnych egzystencji. Dlaczego?

– Bogata osobowość twórcza wypływa z bujnej osobowości prywatnej i rozmaitości moich zainteresowań. A że aktorstwo daje możliwość realizacji różnych marzeń i wytworów wyobraźni, więc mogę powiedzieć, że zawód ten wybrałam z pobudek czysto egoistycznych, choć nie dla oklasków i komplementów. Zawód ten daje szansę na reinkarnację za życia. Możliwość połączenia  w jednym własnym „istnieniu poszczególnym”, by użyć określenia witkacowskiego, różnych egzystencji, jest czymś wspaniałym. Na scenie, w kinie, czy w telewizji można zrealizować się w kompletnie różnych osobowościach, powołując do życia w sobie kobiety uczone i proste, dobre i złe, głupie i mądre, patetyczne i groteskowe, dramatyczne i śmieszne. Bywałam królową i ladacznicą, bezbarwną żoną i namiętną kochanką, konwencjonalną mieszczką, szaloną artystką, uduchowioną mistyczką i kompletną kretynką, kobietą spragnioną macierzyństwa, kokietką, wiedźmą, grywałam postacie współczesne i postacie z literatury klasycznej. Mogłabym mnożyć te określenia jeszcze i jeszcze. Ułożyć po prostu bukiet kolorowej kobiecości.


Czy ta Pani wielobarwna, bujna osobowość, kształtowała się przede wszystkim samoistnie, czy też miały na nią szczególny wpływ jakieś istotne bodźce?

– Myślę, że nie byłabym taką, jaką się stałam, bez szczęśliwego dzieciństwa i wspaniałej, kochającej rodziny, pełnej tolerancji dla moich pomysłów i zachowań. Mój ojciec był humanistą,  polonistą i łacinnikiem, był zakochanym w antyku. Rzym i Hellada, to było to. I swojej małej Basi (jestem Basia, bo nasi biją w tarabany) czytał zamiast bajek Homera. Moim słodkim wspomnieniem z dzieciństwa są lata spędzone w domu dziadków w Otwocku, domu, który stał w otoczeniu ogrodu, pełnego dojrzewających malin, brzoskwiń, moreli, pomidorów. Bardzo ważną postacią był dla mnie dziadek, z zawodu kolejarz, a z zamiłowania poeta, malarz i ogrodnik-eksperymentator. No i babunia. To była postać jak z bajki, wizualizacja dobroci i czułości, wizualizacja empatii. Prowadzała mnie na „godzinki” do kościoła i zaprzyjaźniła z aniołami


Jak przebiegała Pani edukacja pozadomowa, szkolna?

– Na ogół harmonijnie, choć przydarzyło mi się przykre doświadczenie – oblałam pierwsze podejście do matury, co uniemożliwiło mi studiowanie biologii, która wydawała mi się wiedza bardzo ważną dla mnie i dla świata. Zagrałam vabank i – a miałam wtedy szesnaście lat, bo wcześnie zaczęłam edukację – pojawiłam się na ulicy Miodowej, w gmachu warszawskiej PWST przed komisją egzaminacyjną złożoną z wybitnych artystów sceny polskiej.


Artystyczny instynkt nakazał Pani pojawić się jakiejś fantazyjnej kreacji?

– A skądże! Ubrałam się jak mamusia kazała, konwencjonalnie, grzecznie, w granatową spódniczkę, różową bluzeczkę, a włosy spięłam w koński ogon.


Kto zasiadał w komisji?

– Przede wszystkim Aleksander Zelwerowicz, Aleksander Bardini, no i Andrzej Łapicki, obiekt zakochania chyba wszystkich ówczesnych polskich dziewczyn, Kazimierz Rudzki i tak dalej.


Co Pani przygotowała na egzamin?

– Same męskie teksty starych facetów stojących u kresu swojego życia, a więc fragment prologu do „Bezgrzesznych lat” Kornela Makuszyńskiego i wiersz „Deszcz jesienny” Leopolda Staffa i fragment „Nagiego bruku” Żeromskiego. Wrażenie  wywarłam piorunujące, ale pozytywne, bo całkiem niespodziewanie dla samej siebie – egzamin zdałam i to bodajże z najlepszą lokatą! Nie nastudiowałam się jednak zbyt długo, bo w myśl prześladującej mnie zasady „każdemu to na czym mu mniej zależy” zaprosił mnie do współpracy dyrektor Erwin Axer. Teatr Współczesny, wtedy niewątpliwie najlepsza scena  w Polsce poszukiwał bardzo młodej odtwórczyni głównej roli tancerki Izabeli w spektaklu „Zaproszenie do zamku” Jeana Anouilha. I choć podobno konkurencja była spora, wygrałam. Niestety, wiązało się to z koniecznością rezygnacji ze szkoły teatralnej, bo nie można było wtedy studentom grać w teatrze.


To był dla Pani poważny dylemat? Zmartwiła Panią konieczność dokonania takiego drastycznego wyboru?

– Tak, tym bardziej, że opiekun mojego roku, profesor Jan Kreczmar, odradzał mi wcześniejsze wejście do teatru twierdząc, że mój bujny temperament  musi być okiełznany szkolną dyscypliną. Nie posłuchałam go, tym bardziej, że perspektywa, jak na mój gust, trochę zbyt długich studiów mocno mnie deprymowała. I nigdy tej decyzji nie żałowałam. Pracowałam przecież z wielkimi: Axer, Wajda, Morgenstern, Kutz, Ber, Zanussi, Holland, Olga Lipińska, Hubner, Warmiński, Hanuszkiewicz, Kreczmar. Grałam z wielkimi: z Łomnickim, Łapickim, Opalińskim, Fijewskim, Borowskim, Michnikowskim, Perzanowską, Gordon-Górecką, Mrozowską, Ludwiżanką itd., itp.


Jak zniosła Pani czas obniżenia popularności, aktorskiej absencji, czasy, gdy „telefon milczał”?

– Spokojnie. Nie wiadomo skąd wiedziałam, że tak może lub musi być w tych tak zwanych wolnych zawodach. Sukces i przesyt, góra i dół, uwielbienie i obojętność. W tym wykazałam niespodziewana dla siebie samej dojrzałość. Zniosłam to bez szwanku, z dystansem.


Czy przychodziły Pani czasem do głowy myśli, by podjąć pracę pedagogiczną w szkole teatralnej?

– Takie myśli nie miały sensu, bo wiedziałam, że nikt tego nie zaproponuje „szalonej Basi”, ale samo życie mi coś takiego podsunęło. Taka okazja chwilowej pracy z młodymi nadarzyła mi się najpierw w Studium Interpretacji Literatury i Słowa Teatr „Dialogu”. W młodzieży początkowo przeraziło mnie ich manieryczne, nielogiczne klepanie tekstów bez emocji i często bez zrozumienia, za to ze sztucznie ustawianymi akcentami. Zaczęłam szukać metody i znalazłam. Wiersze i prozę zaczęłam im zamieniać na dialogi. Słuchać musieli uważnie, wciągać w to co mówię i w końcu tym emocjonować – to w wielkim uproszczeniu mówiąc, oczywiście. Oni, ku własnemu zdumieniu, zaczęli coś wtedy łapać, czuć i rozumieć. Zmieniali się z próby na próbę,  wmyśleniu o tym co robią i w działaniu. To taka radość jak obserwowanie dziecka, które nieporadnie najpierw, ale z wysiłkiem i wolą zaczyna mówić i chodzić, wyrażać siebie w działaniu. To wspaniale przeżycie dla obu stron. I  z tej młodzieży maja szanse wyrosnąć ci, którzy może wreszcie zmienią obraz kina, teatru i telewizji, dziś przepełnionych agresją, przemocą, zbrodnia i dewiacjami. Może podniosą z upadku kulturę wysoką, która w imię bożka oglądalności przegrywa dziś z dziką komercją, ze schlebianiem najniższym gustom. W czasach PRL, kultura i jej twórcy cieszyli się większym prestiżem i zainteresowaniem władz. Była lepiej dotowana. Tymczasem obecna epoka, tak wyczekiwana epoka wolności, przyniosła straszliwy upadek kultury wysokiej i gustów artystycznych. To kłanianie się gustom ciemnoty, głupoty i prostactwa robi zło obydwu stronom. A przecież lepiej ciągnąć do góry głupiego niż ogłupiać się samemu. A kasa? Nie ma nic wspólnego z kulturą człowieka w każdym znaczeniu tego słowa. Kasę robi się na sprzedawaniu ciuchów, szynki i ciastek.


Dziękuję za rozmowę
.


BARBARA WRZESIŃSKA – znakomita aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Występowała  warszawskich  teatrach: Współczesnym (1956-1973), Narodowym (1973-1976), Ateneum (1976-1993). Laureatka m.in. Złotego Ekranu (1972) za telewizyjną rolę Lucy Crown. odznaczona medalem „Per aspera ad astra” przez Fundację Sceny na Piętrze (2001). Wśród jej licznych ról teatralnych są m.in. Honey,  apotem Marta w “Kto się boi Wirginii Woolf?” E. Albeego, Dorota w „Rodeo” A. Ścibora-Rylskiego, Gladys  w „Aloesie” A. Fugarda, Małgosia w „Historii fryzjera Casco” G. Schehade, Molly w “Operze za trzy grosze” B. Brechta, Spika hrabina Tremendosa w “Oni” S.I. Witkiewicza, Eleonora w “Zamku w Szwecji” F. Sagan, Anna w „Biedermann i podpalacze” M. Frischa,  Irma w „Balkonie” J. Geneta, Julia, żona Dantona w „Śmierci Dantona” G. Buchnera, Wiera w „Ludziach energicznych” Szukszyna, Dusia w „Dusia Ryba Leta Val” P. Gemsa . Zagrała role m.in. w filmach: „Popioły” (1964), „Sposób bycia” (1965),„Sam pośród miasta” (1965), „Dziadek do orzechów” (1967), „Struktura kryształu” (1969), „Wesele” (1972), „Opętanie” (1972), „Trzeba zabić tę miłość” (1972), „Kopernik” (1973), „Dulscy” (1975), „Kazimierz Wielki”(1975), „Bilans kwartalny” (1976). Masową popularność w gatunku kabaretowym przyniosła jej rola panny Basieńki w telewizyjnych kabaretach Olgi Lipińskiej.

 

 

W tym roku nakładem Wydawnictwa Adam Marszałek w Toruniu ukaże się książka Krzysztofa LubczyńskiegoMieszanka firmowa. Rozmowy i szkice literackie”.

Składać się na nią będą przeprowadzone na przestrzeni 18 lat rozmowy z kilkunastoma znanymi i wybitnymi polskimi (jeden wyjątek – węgierski pisarz Gyorgy Spiro, wszakże zajmujący się problematyką na wskroś polską, autor głośnych „Mesjaszy“) pisarzami i poetami starszego pokolenia, m.in. z R. Bratnym, J. Krasińskim, J. Henem, Z. Safjanem, E. Bryllem, A. Mandalianem, a także nieżyjącymi już J.S. Stawińskim i W. Żukrowskim).

Mieszanka firmowa” zawierać też będzie rozmowy z kilkoma znanymi krytykami i eseistami (m.in. z nieżyjącym już R. Matuszewskim, a także z M. Komarem, W. Sadkowskim czy A. Żurowskim), dwie rozmowy ze światowej renomy myślicielami (Z. Baumanem i A. Walickim) oraz kilka szkiców krytyczno-literackich poświęconych gronu pisarzy i krytyków, zarówno żyjących (m.in. J. Bocheński, T. Konwicki, S. Mrożek, J.M. Rymkiewicz, J. Głowacki, A. Żuławski, E. Niziurski), jak i nieżyjących (m.in. T. Breza, K. Brandys, K. Mętrak, W. Sokorski) .

Zgodnie z tytułem zawierającym słowo „mieszanka”, wspomniany zbiór charakteryzuje się wszechstronną różnorodnością. I to właśnie o nią chodziło autorowi – o różnorodność „ponad podziałami”. Rozmówcy Lubczyńskiego to twórcy najrozmaitszego autoramentu pisarskiego, estetycznego, a także środowiskowego i ideowo-politycznego, można by rzec, twórcy z różnych, nieraz antagonistycznych kręgów literatury polskiej. Dzieli ich niejednokrotnie bardzo, bardzo wiele, ale łączy jedno – każdy z nich pozostawił już swój ważny ślad na szlaku literatury polskiej. Dzięki temu książka ta jest ważnym przyczynkiem do obrazu polskiej literatury od 1945 roku.

 


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko