Krzysztof Lubczyński – Co się działo w głowie Steda

0
261

Krzysztof Lubczyński

Co się działo w głowie Steda

Zapiski Edwarda Stachury, legendarnego „Steda”, tylko nieco przypominają pisarskie, erudycyjne dzienniki w rodzaju tych, które zostawili choćby Jarosław Iwaszkiewicz czy Andrzej Kijowski. W tamtych było coś z mieszczańskich pisarzy, otoczonych książkami w swoich gabinetach i niejako spełniających swoją obecność w kulturze także poprzez lektury rzeczy cudzych, poprzez „spożywanie” wytworów kultury. „Zeszyty podróżne” Stachury zapisywane były w biegu, w pociągu, autobusie, w trasie, w hotelu, po popijawie czy  po wieczorze autorskim. Jest to więc pisanie „w drodze”, „wtedy, kiedy się idzie”. Mamy zatem w tym dzienniku przede wszystkim „samo życie” włóczęgi Stachury, „samo życie” czyli przeważnie ból tego życia, czasem natężony do granic wytrzymałości, innym razem jakby rozcieńczony przez zachwyt nad światem, nad naturą, ale zawsze nieodstępnie mu towarzyszący.

„(…) będę pisać to, co się będzie teraz ze mną działo. I to jak już mówiłem, co się będzie w mojej głowie działo” – tak przedstawia przyszły autor „Siekierezady” swój zamysł potencjalnemu czytelnikowi w pierwszym zapisie datowanym na „(ok. 1956/1957 r.)”.

 

Swoją drogą – uderzający jest ten kontrast między czyniącą wrażenie pogodnej, dobrotliwej, a nawet przeciętnej w swoim wyrazie fizjonomią Stachury, a bogactwem piekła jego ducha i myśli. Nigdy nie widziałem Stachury „na żywo”. Może ci, którzy go znali widzieli coś niezwykłego w jego oczach, może widzieli w nich piekło jego egzystencji wewnętrznej. Atoli w czytelniku całkiem postronnym i znającym Stachurę tylko z jego pisania i fotografii, ten kontrast między piekłem duchowego wnętrza Stachury a jego niemal pogodną powierzchownością, może wywołać wrażenie nawet upiorne. Jak napisał w posłowiu do pierwszego, właśnie wydanego tomu zapisków Stachury Dariusz Pacholski, większość jego zeszytów to „istne silva rerum”, pełne rozmaitości, zapisków z podróży zagranicznych, uwag o sprawach banalnych z pozoru. Jednak „o części zapisków śmiało można powiedzieć, iż są regularnym, przemyślanym i pisanym z myślą o publikacji dziennikiem”. Nie tylko więc zapiski „z drogi” i „samo życie” są zawartością tych dzienników. Jest w nich też świadectwo wykształcenia literackiego Stachury, jego literacka, w tym w szczególności poetycka erudycja. Oczywiście, odbija się w tych dziennikach chaos jego egzystencji, ale też widać w nich jednocześnie raczej spójny obraz świata. Co znamienne, nie ma w tych zapiskach właściwie nawet śladów polityki, politycznych namiętności i dramatów tamtych lat. Nie ma Października, Marca ani Grudnia. I w tym też odróżnia się Stachura od innych autorów głośnych dzienników, jak choćby Stefana Kisielewskiego, którzy politykę, czyli przede wszystkim stosunek do PRL, do realnego socjalizmu, do pojałtańskiej sytuacji Polski czynili jednym z ważnych leitmotiwów swojego pisania. Dlaczego u Stachury tego nie ma? Może uważał politykę i namiętności polityczne za nieistotne wobec dramatu ludzkiego istnienia jako takiego? Może… W kontekście jego losu, samobójstwa, przejmująco brzmią natomiast passusy o śmierci. Czy „Dzienniki” Stachury wejdą do kanonu wielkich powojennych dzienników polskich, które tak interesująco zsyntetyzowała w swojej książce Halina Zaworska? Trudno dziś to orzec. Na pewno wyczuć w nich można jakieś tchnienie wybitnej indywidualności, osobowości, może nawet wielkości. Jaka szkoda, dla nas, czytelników, że zakończył życie tak młodo, samobójczo, w wieku 42 lat. Dziś miałby zaledwie (?!) 73 lata. Pytanie, jaki byłby dziś, wydaje mi się jednocześnie dręcząco niespełnialne i pasjonujące.

 

 

Edward Stachura – „Dzienniki. Zeszyty podróżne 1”, Iskry, warszawa 2010

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko