Aleksandra Pieterwas – Szli na Zachód osadnicy

0
28

… czyli opowieść o tym, jak wielka historia i propaganda przeplatała się z losem zwykłych ludzi

Znacie Państwo ten rodzaj radości, kiedy bierze się nową książkę do ręki, ogląda okładkę, chłonie zapach druku i przeczuwa obietnicę przeżycia przygody, ukrytej na jej kartkach? Kiedy rozpakowywałam TĘ książkę, miałam wrażenie, że oto właśnie posiadłam skarb wykopany z ziemi. Bo tak wygląda jej okładka, lekko „przybrudzona” na krawędziach, jakby się właśnie otrzepywała z ziemi niczym drzewo wyciągnięte z gruntu razem z korzeniami, a owe korzenie nieprzypadkowo układają się w kształt granic tzw. Ziem Odzyskanych. O nich jest ta historia, od razu powiem – bardzo mi bliska, jako że moja rodzina jest jej cząsteczką, maleńką, jak grudka ziemi i jak grudka ziemi w bucie, uwierającą. I choć opuściłam na stałe miejsca, w których spędziłam dzieciństwo, młodość oraz kawałek dorosłości, każde moje poszukiwanie własnej tożsamości i przynależności każe mi tu wracać. Nie mnie jednej.

Otwieram i – jak miło! Do książki autorka dołączyła kartkę z podziękowaniem (że po tę książkę sięgnęliśmy), dedykacją i odręcznym autografem. Autorka, Karolina Ćwiek-Rogalska, dziewczyna w fuksjowych włosach, uśmiecha się do mnie na rewersie okładki i już wiem, że to będzie nowatorskie, świeże spojrzenie na sprawę przedstawicielki młodej generacji. Kulturoznawczyni, antropolożka i bohemistka, tak się przedstawia. Pochodzi z Wałcza, dawnego niemieckiego Deutsch Krone, wnuczka osadników, nie dziwi zatem, że „rozpracowuje” swoje korzenie – swoje i milionów tzw. repatriantów oraz ich rodzin. Przesiedlonych skądinąd i zaczynających nowe życie na nieznanym. „Nowe początki są ekscytujące” – tak zaczyna się rozdział 1.,z podrozdziałem: „Tadeusz Skoczeń nie wie, dokąd przyjechał”. Już widzę, że i dalej będzie ekscytująco, a to dalej składać się będzie z obrazków, strzępów relacji, porwanych życiorysów, zapisanych fragmentarycznie przez bohaterów opowieści. Autorka podchodzi do nich z naukowym pietyzmem i kobiecą finezją, bada szkiełkiem i okiem, ale też sercem. „Ziemie, historie odzyskiwań  i utraty” – czyż nie piękny i wszystkomówiący tytuł?

„To jest chyba najlepsza książka, jaką czytałem w tym roku”. Zaufałam tej opinii i zgadzam się z nią całkowicie. Wyraził ją Krzysztof Urbanowicz, koszalinian z urodzenia, artysta, którego pozazawodową pasją są dzieje Koszalina i Pomorza Zachodniego (udokumentowaną  w dziesiątkach artykułów i kilku książkach, m.in. „Koszalin historie mało znane”, Koszalin opowieści z przeszłości”), autor popularnego bloga „Stary Koszalin. Miłośnicy”. Jak mało kto ma on legitymację do komentowania wszystkiego, co dotyczy jego miejsca zamieszkania. A to także, jak już wspomniałam, locus amoenus i locus horridus mojego dzieciństwa, mojej młodości. I pomyśleć, że gdyby nie rekomendacja Krzysztofa Urbanowicza, pewnie po ten tytuł bym nie sięgnęła.

 „Ziemie, historie odzyskiwań  i utraty” Karoliny Ćwiek-Rogalskiej, wydane  pod koniec minionego roku nakładem Wydawnictwa RN (Radio Naukowe). Ponad 400 stron opowieści o regionie, znanym pod nazwą „Ziemie Odzyskane” (po 1989 r. pisaną w cudzysłowie). Chodzi o dawne tereny niemieckie, które po II wojnie światowej decyzją zwycięskich mocarstw zostały podarowane Polsce – od Olsztyna przez Elbląg, Wałcz, Białogard, Koszalin, Kołobrzeg po Szczecin – i dziś stanowią jej integralną część, ale… Pod tym „ale” kryją się wciąż niezagojone blizny, utajone spory, przemilczenia i niedomówienia, gordyjskie węzły przekłamań historii i polityki, przykryte – jak ściany tutejszych przedwojennych budynków –  nowym tynkiem tożsamości własnej zamieszkałych tu przybyszy. Repatrianci zza Buga (2,5 mln mieszkańców polskich „Ziem Utraconych” i osób powracających z ZSRR), przesiedleńcy z Wielkopolski i Polski centralnej (2,9 mln), rzuceni na nieznane urzędowym lub wojskowym nakazem. Pionierzy, osadnicy, a wśród nich też szabrownicy opuszczonych dóbr poniemieckich. „To tutaj miliony ludzi zmuszonych przez okoliczności i skuszonych okolicznościami zaczną nowe życie wśród pozostałości życia innych” – pisze autorka i nie kryje, że w tym tyglu ludzkich życiorysów i dawnych małych ojczyzn „historia «Ziem Odzyskanych» bywa historią przypuszczeń, gdybań i domniemań. Może i trochę zmyślań”. Zmyślań opartych na plotkach i przekazach ustnych, z natury swej obarczonych przeinaczeniem, powielanym w różnych wersjach. Autorka sprawiedliwie waży racje – oddaje głos nie tylko przybyszom, którzy w zamian za obiecany dobrobyt i spokój, na miejscu zastali chaos i biedę (jak mogli czuć się „u siebie” pośród ruin z czerwonej cegły i muru pruskiego oraz wszechobecnych napisów w niemieckim gotyku?);  wysłuchuje także głos drugiej strony – Niemców, dla których tu był ich Heimat. Wysiedlani masowo ze swojej ojczyzny etapami, w 1945 i 46 roku, „obdarci, głodni i niechciani” uchodźcy (od ok. 400 do 700 tys. Niemek i Niemców) staną się uciążliwym „elementem krajobrazu powojennych Niemiec”. Ich potomkowie wciąż odwiedzają „swoje” dawne domy, fotografują się na ich tle albo w miejscach, które po nich zostały. Resentymenty wiecznie żywe.

I jeszcze pozostała tzw. ludność rodzima. Często prześladowana za bycie nie dość polską. A do tego ok. 140 -160 tys. Żydów, którzy podjęli decyzję o emigracji z powojennej Polski. I cały powojenny ruch związany z wysiedlaniem Białorusinów (36 tys.) oraz Ukraińców (ponad 480 tys.) do ZSRR plus akcja „Wisła” obejmująca Ukraińców z rzeszowszczyzny (ok. 140 tys. osób) przepchniętych na „Ziemie Odzyskane” w 1947 r. Między nimi a „starą” falą osadników rodzą się konflikty, które polaryzują społeczeństwo, podobnie jak szaber i niszczenie „niczyjego” poniemieckiego mienia, o które obwiniani są „ci z Centrali”. Echo owych konfliktów pobrzmiewa jeszcze i dziś.


Poznajemy losy bohaterów, a właściwie fragmenty ich losów, bo cała powojenna historia tych terenów wciąż jest – jak to możliwe? – znana fragmentarycznie. Poznajemy dzień powszedni Państwowych Urzędów Repatriacyjnych, prowadzących bezprecedensową akcję organizowania zasiedleń opuszczonych wsi, miast i miasteczek, poczynając od zabezpieczenia prowiantu, na przydzielaniu majątku (gospodarstw, mieszkań, inwentarza) skończywszy. Szaber i niszczenie „niczyjego” poniemieckiego mienia, śladów niemieckiej historii i kultury (cmentarze, pomniki), zagospodarowywanie i trudności wynikające ze stalinowskiego systemu, kiedy cegły z rozbiórki wywożono na odbudowę Warszawy, a płoty w zniszczonych poniemieckich gospodarstwach zbijano z ram obrazów wyciąganych ze zrujnowanych junkierskich pałaców – na ile wynikało to z prymitywizmu „repatriantów”, na ile z powszechnego braku wszystkiego? Stajemy się też świadkami gorączki  poszukiwania skarbów. I nie chodzi tu o poniemieckie nieskonfiskowane, przypadkowe znaleziska w rodzaju konserw mięsnych czy serwisów z porcelany. Chodzi o zakodowaną wiarę, że Niemiec powróci, a jeśli tak, to po coś o wiele bardziej cennego. Powołuje się nawet komisje „do spraw wydobycia skarbu”. Skarb może być wszędzie. Choć najczęściej skarbu – nie ma. Ale opowieści o nim potrafią przetrwać pokolenia.

Karolina Ćwiek-Rogalska opisuje fenomen tych terenów – tu znów powołam się na ocenę Krzysztofa Urbanowicza – jak nie zrobił tego nikt dotąd prowadząc czytelnika do współczesności od czasów jeszcze przedwojennych, gdy późniejsze „Ziemie Odzyskane” były „Ziemiami Postulowanymi” przez garstkę poznańskich naukowców reprezentujących tzw. „myśl zachodnią”. „Wedle niej – wyjaśnia we wstępie autorka – dzisiejsze regiony północnej i zachodniej Polski były w istocie „od zawsze” polskie, a jeśli nie polskie, to przynajmniej słowiańskie. Dopiero na tej słowiańskiej warstwie ulokowała się – za pomocą rozboju i przemocy – późniejsza „warstwa” niemiecka. Można się jej zatem pozbyć tak, by tę skrywaną w głębi pierwotną polskość czy też słowiańskość wydobyć. Tylko takie rozwiązanie miałoby być sprawiedliwe. Zaskakująco często argument ten do dzisiaj jest wysuwany w debatach o «Ziemiach  Odzyskanych»”. („Na «Ziemiach Odzyskanych» zegarki przestawiono na czas średniowieczny, w centrum ustawiając mit piastowski.”)

Podróżujemy w czasie i przestrzeni głównie po terenach Pomorza Zachodniego (w dzisiejszym, a nie historycznym rozumieniu terminu). Karolina Ćwiek-Rogalska uwodzi nas z jednej strony umiejętnym doborem formalnych i nieformalnych informacji, czerpiąc ze źródeł archiwalnych, pamiętników oraz  własnych podróży m.in. po cmentarzach i miejscach pamięci, z drugiej strony – pięknym językiem narracji. A przy okazji, zwraca też uwagę na język jako, często mylący, wyróżnik tożsamości ludzi zasiedlających te tereny, jak się rzekło, przybyszów z różnych stron świata. Zestawia rzeczy ważne z punktu widzenia wielkiej historii z rzeczami pozornie nieistotnymi, jak choćby… z kapeluszami i chustami. Jakim wyróżnikiem mógł być kapelusz na głowie osadnika – klasy wyższej, jakim  chusta na głowie osadniczki – klasy niższej? A cylinder, który nosi duch Niemca, nawiedzający co noc osadniczkę spod koszalińskiego Iwięcina? Czy to oznacza, że ten Niemiec wróci „po swoje”? Dla mieszkańców pogranicza, tu wszystko jest pograniczem, nic nie jest oczywiste i nawet proste klasyfikacje w nowej, „dziwnej” rzeczywistości zawodzą. Czy sąsiad, ktoś – „nie wiadomo kto” (nazywanym tak przez pamiętnikarkę Marię), świetnie mówiący po polsku, to Niemiec, bo ma niemieckie nazwisko, ale oprócz nazwiska „nie ma w sobie nic z Niemca”, to dobry człowiek? Czy „trochę diabeł, trochę człowiek”?

Bo to – jak poetycko ujmuje sama autorka –„książka o korzeniach – zapuszczanych i odciętych, o tożsamości i duchach przeszłości, które nigdy do końca nie znikają.” I jeśli na koniec wyznaje, że pisząc historię o „Ziemiach Odzyskanych”, miała nadzieję stworzyć także „przewodnik po patrzeniu i dostrzeganiu”, to ten cel osiągnęła. W ślad za nią czytelnik zadaje sobie pytania: „Gdzie mieszkamy i co widzimy? Dlaczego właśnie w ten sposób widzimy – i kto nas nauczył, by tak patrzeć? Czy są sposoby, dzięki którym możemy to widzenie wyczulić i wyostrzyć?” Tak, są. Należy do nich z pewnością lektura tej książki. Świetnie przygotowanej edytorsko, od przysłowiowej deski do deski, obficie ilustrowanej zdjęciami, pocztówkami, fragmentami gazet, wyklejkami z map, z imponującą i pieczołowicie zebraną bibliografią.

Dla porządku dodam, że Wydawnictwo RN (Radio Naukowe) wypuściło na rynek także audiobook czytany przez Agatę Kuleszę, aktorkę i szczeciniankę, wnuczkę osadników na „Ziemiach Odzyskanych”.

Aleksandra Pieterwas

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko