Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
78

„Alfons Przymuszała, Friseur. Przyjmuje za dnia”

Trzy misternie utkane opowiadania. Zbliżone i językowo, i miejscem akcji, ale bardzo różne. Przede wszystkim czasem. Bo to pierwsze, „Dzień z życia Alfonsa” najpewniej możemy przypisać początkom XX wieku, czasom zaborów, to drugie, „Naczelnik zaginionych listów” to końcówka lat siedemdziesiąte ubiegłego wieku, trzecie to nieokreślony czas przyszły.

„Dzień z życia Alfonsa” utkał Ziontek z pozornie przeciętnego życia fryzjera w niewielkiej miejscowości. Kossów to zapewne coś więcej niż wioska, trochę mniej niż miasto, a bohater daje mu odrobinę wielkomiejskiego szlifu, ba, szlifu stolicy i to tej francuskiej.

Niespiesznie, chciałby się powiedzieć. Bo Alfons, poza imieniem, które niedwuznacznie kojarzone bywa ze światem wiadomym, tu, w Kossowie gra pierwsze skrzypce. Jego salon „Alfons Przymuszała, Friseur. Przyjmuje za dnia”, z lustrem, wodą po goleniu, zapewne odpowiednimi „przyprawami” do włosów, tworzy iluzje. Zwłaszcza, gdy właściciel zakładu umie i słuchać, i opowiadać. „Podczas strzyżenia Alfons opowiadał – bo tego właśnie oczekiwali jego klienci – o swoich szkołach, o ulicach Warszawy, Poznania i Łodzi, o starówkach i nowoczesnych budynkach, o ludziach, ich wyglądzie, o śmiesznej gwarze…”. Doda coś o teatrze, rautach, samochodach. Pogawędzi zresztą nie tylko z tymi, którzy są w środku, zauważy też i tych na zewnątrz i w gospodzie. Trafnie, przynajmniej w swoim odczuciu, ocenia ludzi, daje im dojść do słowa, ale nie ulega wątpliwości, że wie swoje, że to on narzuca własne interpretacje. Zarówno w rozmowie z Beniaminkiem Ryciakiem „najnieszczęśliwszym człowiekiem w Kossowie, czyli na świecie”, jak i z wójtem, który tęskniąc za burmistrzowaniem, „kazał się nazywać najwyższym urzędnikiem”

Nie, nie jest tak, ze Alfons nie ma słabości, że nie pocą mu się ręce, że nie wzdycha do „wątłej chudziny”, kelnerki, u której boi się złożyć większe zamówienie…

W drugim opowiadaniu przenosi Ziontek swego bohatera, Bartosza Dudka do Siedlec, miasta wówczas wojewódzkiego. To pierwszy jego dzień na „stanowisku”… Awans z wsi do miasta, takiego miasta… „Wbija” się w nie powoli. Woda z saturatora i dama, która (kto jeszcze pamięta te urządzenia zwane wówczas „gruźliczankami”…) z powagą odmierza podwójną porcję soku za jedyne jedenaście złotych. A za chwilę inna dama na oczach milicjanta łamie wszelkie zakazy przechodząc w niedozwolonym miejscu. Gdy ten interweniuje… dostaje w pysk. Dama z gracją, bez pośpiechu oddala się. Potem, zagubiony w wojewódzkiej metropolii Dudek trafia na pocztę. Nie, nie swoją. Ale przecież wszyscy wiedzą, oczekują, że obejmie urząd. No tak, ktoś może powiedzieć, że ma zostać naczelnikiem poczty. Jednej z kilku w mieście. Mało? Zależy dla kogo, zwłaszcza, gdy rodzice, dziadek dopytują o kryty strzecha dach, a przecież mieszkanie w nowoczesnym bloku, o zwierzynę…

No dobrze, dociera do swej placówki. Już, już, przez chwilę byliśmy u progu czegoś więcej niż tylko powitalnych pląsów załogi wokół nowego szefa, już się zdawało, że trafiliśmy na erotyczne wzmożenie Dudka… Nie, nic z tego. Ta, która „potraktowała” milicjanta wparowała też na pocztę, burząc rodzący się szał uniesień. Nie dała dojść do słowa. Potraktowała naczelnika z góry. Żądała! Nie prosiła, nie wnosiła petycji, żądała zwrotu zatrzymanych listów. Od córek z Paryża. Córek, jak się okazało z Niemca i Sowieta. Taki wojenny konglomerat. Nie dopowiem reszty, niech czytelnik sam doczyta.

Trzecie opowiadanie to rodzaj fantastyki. W polskich realiach, ze światem podzielonym na strefy. Miejską i wiejską (czy też małomiasteczkową). Oddzieloną jakimś rodzajem granic, zamkniętych. Znalazł Ziontek bohaterów w miejskim Pawełku, „smarku niedomytym” i jego babce Helenie Kornowskiej. Ta druga, może najważniejsza osoba w kilkupokoleniowej rodzini,e ma niezwykłe umiejętności. Ona po prostu widzi przyszłość. Żadna tam czarownica, ma dar. Pewnym zdarzeniom umie wiec zapobiec, pewne sprokurować. Tyle, że…o babci nie mógł mówić nikt.

Zmusza Pawełka do odwiedzin, karmi tym, czego nikt w mieście nie jada, poi wódką.  Wraca pamięć lat minionych. Gdy Pawełek miał lat kilka, babka popadła w smutek. Wiedziała, że Wacław, mąż który „miał za uszami sporo grzechów”, niebawem wyzionie ducha. Co tu kryć, stało się tak, jak przewidywała. A potem? Przyszedł dzień, gdy po czyśćcu, znalazł się… no gdzie? W niebie? „Pan Bóg posyła go znowu do nas na świat”. Z tą samą, albo taka samą, plamką…

Ziontek urodził się w Siedlcach, dokładnie wtedy, gdy Dudek zostawał naczelnikiem poczty (rocznik 1978), mieszka w Kosowie (przez jedno s), nie wiem kim była/jest jego babka od strony ojca, wiem za to, że napisał piękną, dowcipną książkę, w które nie sili się na udziwnienia, jego świat jest światem codzienności, ludzkich słabości, małych radości i sporej porcji smiechu To proza jaką lubię…

Artur Ziontek – Stałem nago na progu domu, Wydawnictwo Paśny Buriat, Suwałki 2024, str. 196.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko