Drugie wyjście
Przemoknięta ulica tramwaj w deszczu
ktoś puka i nie może dostać się
do środka wilgotne oczy białej morze
jest zbyt daleko żeby do niego wejść
moje wspomnienie jest jedno może
jedyne a za nim kolejne w które
mniej wierzę na klatce słychać jakieś
poruszenie trzaski krzyki sąsiad wychodzi
na papierosa dym nieskutecznie próbuje
dostać się do środka a z balkonu
widać szare powietrze które nie chce
oddać pocałunku bez ust wiatr nie
ustaje w swoim dążeniu po więcej
pomału zasypiam i wylosowałem reszkę
ogrodowe krasnale próbują mnie zbudzić
robi się ciemno nie mogę zapanować nad
dymem widzę tych wszystkich którzy
nie zjedli dzisiaj obiadu którzy
przemoczeni próbują wydychać deszcz
jak dym który nie oddaje powietrza
bez ust próbuję odnaleźć powietrze
wewnątrz ale to ono wydycha mnie
i zdaje się że nie daje odpocząć
oszukuje struga wariata z desek
stracha na wróble w słonecznikach
białe chmury nad małą łąką
słońce pokazuje odwróconą twarz wystawia
buzię i całuje do środka jak do kresu
który nagle przestał istnieć naprawdę
nadjechał nowy tramwaj przyszli nowi
ludzie ja przestałem moknąć
szukam kluczy do domu który jest na wieży
dzwonię jakąś niepotrzebnością wsłuchuję
się w
w to co nie ma prawa nadejść
Różyczka
że nasze męstwo wydało się niepotrzebnym
wymysłem a ludzie których mijaliśmy
śnili na jawie no powiedz pszczoło
kwiatku otwórz się różyczko wstań
Pan Jacek
był świętym u Augustianów gdzie zamiatał ulice i czyścił kible miał też wielki talent artystyczny jego przełożonym był wyjątkowo perfidny despota który wykorzystywał
jego słabość w dniu pogrzebu Pana Jacka ów despota zapłakał gorzko że nie będzie miał już
chłopca do bicia
Myślę Panie Jacku że wszyscy Pana lubili bo czuli się od Pana lepsi
w zupełnie nieuzasadniony sposób
ale natura ludzka jest diabelska
smoła w anielskich piórach
Panie Jacku teraz zasiada
Pan obok tronu Boga
wreszcie znalazł się Pan
na właściwym miejscu
Wyznanie
Zapytaj samego siebie co masz w ciele
jeśli coś zrozumiałeś nic nie zrozumiałeś
Pan Bóg na czterolistnej koniczynie
nigdy nie istniałem
nigdy mnie nie było
Smutna jest moja dusza
na jesiennym listku
w parku w Tarnowie
kiedy wybiegam ze szkoły
donikąd
Jeszua
Jezus pali papierosa na ulicy Kopernika
Wychodzi w piżamie w białe pasy
z Kliniki Psychiatrii
to zdecydowanie bliższa mi postać
niż heros z mitologii Nowego Testamentu
stoję z nim w palarni na papierosie
na oddziale C
rozmawiamy o jego powołaniu
Spowiedź
Ten ksiądz jest dla mnie dobry
Zabiera mnie w liczne podróże
wieczorami gdy jesteśmy w hotelu
powiedzmy w Rzymie albo w Monako
albo na Sri Lance bo ksiądz ma liczne sprawy na całym świecie
prosi mnie bym pobawił się trochę
jego patykiem więc robię mu to
czasem biorę patyk do ust a kiedy
z niego coś pocieknie ksiądz dziękuje mi
i każe mi iść spać sam później chrapie
za dnia zwiedzamy coś w Rzymie w Monako
albo na Sri Lance kiedy ksiądz załatwi swoje sprawy
i czasem ksiądz bierze mnie za rękę
i uśmiecha się do mnie a wieczorem
znów do mnie mówi: „no chodź do mnie Alfie znów pobawisz się
moim patykiem” po podróży do różnych krajów albo do Rzymu
albo do Monako albo na Sri Lankę wracamy do naszej parafii
w której ja szyję alby by znów za dwa tygodnie
wyruszyć w daleką podróż
Dzisiaj kopnąłem ze złości
dwa patyki na drodze nie wiem czemu
w końcu to tylko zabawa a ja
nie wiem kiedy płaczę w swoim pokoju
po tym jak uszyję wszystkie alby
Dzisiaj cały dzień padał deszcz
księdza nie było w domu
wylałem całą benzynę oblałem
nią cały kościół potem podpaliłem całą
parafię widziałem jak płoną wszystkie
uszyte przeze mnie alby
Uciekając co sił przed siebie łamałem
w moich dłoniach patyki
jakby były hostią
Mówią
Mówią o mnie przeważnie: on coś ma
prawdopodobnie jest podupcony ale ja się tym
nie przejmuję spotkam się z kolegami dzwonię
do Mariana Stali prowadzę swój kanał o książkach
spotykam się z Urbanowskim rozmawiam z Bożenką
a oni boją się boję się klęknąć
Do Ewelinki
Teraz tego będziesz mnie uczyć
jak się myć jak się przebierać jak kochać
Na drzewie lekarskim suche gałęzie
czarna wrona skrzeczy drze mordę
daje koszmarne rady wyjmij proszę
ze mnie tę pustkę niech poczuję bluszcz
zielony niech ta stara czarna wrona wreszcie
przestanie skrzeczeć wprowadź słońce takie
jak dawniej
Jestem spocony czołgam się
dmuchnę a nikogo nie ma w Zwisie
dmuchnę wszyscy są i zabijają mnie
zabijają mnie przestworzy czarnego ptactwa krzykacze
Zobacz biorę grzebień i szczoteczkę podnoszę
książkę opadam zapadam się
Opasał mnie diabeł jęzor wystawia
diabłom Zwisowym apage
Te skurwysyny mnie patroszą
pokaż głowę usta twarz nikogo nie ma
Zobacz czy tam są za drzwiami czy krzyczą
czy drą mordy czy śmieją się
są ciepli czy rumiani czy zwariowali
Ja mam spodnie i zakładam je
Pomału uczę się Ewelinki
wejdź bluszcz wejdź bluszcz wejdź zielony
bluszczu
a reszcie skurwieli apage
The Deo
Pijanistów było wielu
lecz żaden nie umiał grać przy The Deo
Ten głęboko inteligentny człowiek profesor gimnazjum
potrafił godzinami recytować Mickiewicza
w Piwnicy pod Baranami i w sukience
zapalać świeczki na gównach końskich
Szajbus nazwał go tańczącym z gównami
Według Petera Bi The Deo rywalizował
o palmę pierwszeństwa krakowskiego wariata
z Szajbusem i Wodzem
słuchałem zafascynowany opowieści Kwintusa
o wielkim The Deo
Ostatni raz widziany był w Warszawie
przez filozofa i jego przyjaciela również
związanych z krakowskim Zwisem
Raz The Deo przebrał się za sprzątaczkę
aby uczestniczyć w wieczorze Miłosza
i zadawał pytania
The Deo co teraz robisz? Nikt od lat
nie widział Cię w Vis a Vis podobno
nie miałeś domu i po ucztach wesołych
samotny szedłeś przed siebie
The Deo brakuje Ciebie weź miotłę
The Deo gdzieś jesteś The Deo
do Ciebie wołam The Deo wyjdź
z ukrycia The Deo The Deo The Deo
Maranatha
Porucznik Kiekeritz
Nie jest wiadome czy porucznik Kiekeritz
chciał umrzeć z całą pewnością był blady jak trup
a to trochę za mało na umieranie jego szczupła
sylwetka melancholijna twarz powolne wychodzenie
pod górę z cygarem a na górze trupy uwalane
szarą gliną i pyłem pot proch i krew wsiąkła
w ziemię porucznik Kiekeritz mógłby
całkiem dobrze oswoić świat i zewnętrzność
za pomocą zmysłów gdyby górę nad nim nie
wzięła dusza i przemożne zatopienie się w sobie
jak w głęboką otchłań zatonięcie
na falach
umierał w obrazach szafkach regałach
ikonach księgach szpargałach w hotelu
w Żydach w czarnych chałatach w dziewczynie
która go kochała umierał z całym światem
i wypluł ostatnią pestkę kroplę krwi
na podłogę i odszedł wieczorem
kiedy goście prosili o pokój
nikomu nie przeszkodził dziewczyna myła
starannie jego ciało a potem pojechała
pociągiem by odwieźć go na cmentarz
siedziała na trumnie na zewnątrz leżał śnieg
nikt go już nie pamięta wrony kraczą
przeciągle i zrywają się z drzew
w górę i szybują i plątają niebo
jak czarne warkocze
w Galicji słychać ich krakanie
Kiekeritz nie żyje
w domu w miasteczku w którym żył
matka i córka szyją suknię ślubną
Lubię śmierć
Lubię chodzić do Zwisu
gdy Bartula jak ptak
przysiada mi na głowie
wysiaduje filozoficzne jajo
Andrzej S
zawsze mówi mi cześć
i dziwna rzecz
marzę wtedy by był to mój teść
Rozmowa z Andrzejem S
Kiedyś dłużej rozmawiałem z Andrzejem S
i wszystko byłoby dobrze
gdyby nie ta cholerna wrażliwość
która kazała mi zaraz potem sięgnąć
po flaszkę
i zapomnieć o tym że rozmawiałem
z Andrzejem S
Na trzeźwo
Jestem roztrzęsiony
pewnie dlatego
że mam literaturę zamiast żony
A gdyby
A gdyby żoną moją była Mariola
oj widać nie taka jej wola
i nie pomoże tutaj nawet zamiast wódki cola
Bar Tula
(sytuacja niemożliwa)
Zawsze się wstydził książek
które mu dawałem
po śmierci wytatuował sobie
nimi nagrobek
Po rozmowie z Marianem S albo rozbicie drugiego jaja przez Mariana Stalę
Poczułem się bardzo stary
Na moim języku przysiadły dwie końskie muchy
rozczesywałem włosy jak zwierciadła
aż w końcu zobaczyłem to jedno
najprawdziwsze
czarne od sadzy
na które żaden deszcz nie chciał spaść
Pan Stefan
jeśli światem nazwiemy kokardkę
to kokardki tej Pan
nie zdzieraj
bo cieszy niewinne oko
Czarna Wiktoria
Kamienie w źródle wytryskują na żółto
i jest bardzo chujowo
ale nie dla czarnej Wiktorii
Kara
Dane mi było dostąpić łaski poznania
wielkich tajemnic bytu
ale nie czułem za to żadnej wdzięczności
raczej poczucie winy i kary tego świata
towarzyszyło mi mało co więcej
Pojedynek
Codziennie o trzeciej w nocy nadchodzi czas
pojedynku z Ruskiem
jego żelazny ateizm z przymrużeniem oka
przeciwko mojej szczerej niezafałszowanej dziecięcej ufnej
wierze
uwierzcie mi to tak jakbym gadał z Jezusem
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl