Pstryk! Żonglowanie maczugami nonsensów i różnokształtnymi piłeczkami słowotwórczej blagi, rzucanie nożami sloganów w zastane, społeczne przekonania, strzelanie do tarczy syczącego wężowato – uwodzicielsko konformizmu, siłowanie się na rękę z państwem, które (…) całkowicie ogranicza (…) wolność. Gdzieś w tle, na pokracznym rowerku rechotu, przejeżdża niewidzialny, tresowany niedźwiedź, śpiewając chrapliwym barytonem wciąż w kółko ten jeden, wyuczony przez cyrkowego tresera wers: Prawo zawsze jest durne! Prawo zawsze jest durne! Czy trafiliśmy może na intelektualnie łaskotaną planetę groteski? Zabłądziliśmy wśród jej uliczek irracjonalnych, karykaturalnych doznań? Cóż, chyba raczej pożarła nas łapczywie głodna paszcza książki Igora Frendera Jak wskrzesić człowieka. Połknęła, zdrowo beknęła i już nas akcją dramatu prowadzi do lunaparku setek przemyśleń. Drżą pod nami nogi, puls przyspiesza… Bawmy się! Bójmy się! Wysuwajmy czujnie noski, by potem wyciągnąć stosowne, polekturowe wnioski!
Jeśli skoncentrujemy należycie uwagę, może pięcioma podstawowymi zmysłami rozpracujemy to mózgowe miasteczko made by Igor Frender. Częstotliwość w uszach nastawiona na lekki obłęd? Znakomicie! Zaraz usłyszymy natarczywe dźwięki tamburynów, wędrujących ścieżką audio w tłumie gapiów. Może także dźwięki klaunich dzwoneczków, kołyszących się nieco histerycznie na rogach wielokolorowej kapki – czapki albo i rubasznych treli piszczałek – sowizdrzałek? Pobłogosławieni umiejętnością właściwego rozczytania komedianckich nut – usłyszą także wesoły jazgot łaskotanych wdmuchiwanym, ciepłym powietrzem harmonijek. Czytelniku, a co ty posłyszysz? Tylko błazeńskie parsknięcia tłumu?
Pstryk! Uwaga! Piękne panie i przystojni panowie! Ruszają krzesełka w kształcie kibli (zaprojektowane przez wyobraźnię pisarza) na tej nieco szalonej karuzeli niewygodnych doznań, obsługiwanej przez operatora mechanizmu zardzewiałego i niebezpiecznego, czyli także Igora F. Kto cierpi na lęk prawdomówności? Zaraz będzie strzykawka z koktajlem i zrobi się milusio!Teraz jeszczetrochę mdli, prawda? Stosowną, papierową tytkę można chwycić w łapkę i wsadzić w nią wyprany łeb, by nie chlapać niestrawionym do końca obiadem na prawo i lewo. Coście nagle państwo tak zbledli? Przecież to dopiero początek tutejszych atrakcji!
Nie, proszę pani! Nie mogę teraz nacisnąć tego czerwonego przycisku tylko dlatego, że zaczęła pani wściekle wymachiwać oderwaną z włosów treską, a drugą ręką rzucać w moim kierunku całą zawartością swojej damskiej torebuni… Auć! Czy to nie był przypadkiem młotek?! Hej, naprawdę rzuciła pani we mnie młotkiem?!
Hola, hola, szanowna pani przesadza! To zdecydowanie nadinterpretacja! Proszę nie zarzucać mi zbrodniczej działalności, kameleońskich manipulacji, podstępnej gry na oślep, ani stania w szeregu, słuchania poleceń oraz dławienia wszelkich przejawów buntu u innych ludzi. Nie, mam wolną wolę, jestem w pełni decyzyjny! W żadnej mierze moja osoba nie podlega pod Centralę Kameleonów!
A pan?!Co pan tak arogancko wykrzykuje? To mowa nienawiści! Udam, że nie dosłyszałem inwektyw… No mówię, że nie dosłyszałem przecie! Że co?! Imputuje mi tu pan, że (…) człowiek jest / niezwykle przekonującym kłamcą? Zaraz szanowny pan zobaczy co tutaj nazywamy wirującą karuzelą! Pęknie panu z hukiem tytka, tak będzie pan rzygał! Prosto na publikę, która pomyśli, że to nasze lunaparkowe, lecznicze okłady borowinowe. Twierdzisz pan, że zadufane persony w kłamliwość natury ludzkiej nie uwierzą? Panie, przecież człowiek tak naprawdę tapla się w permanentnym fałszu. Człowieczeństwo to tylko wygodna, maskująca fasada. Spoko więc,uwierzą! Ale owszem, ten moment samopoznania, to rzeczywiście drenujące intelektualnie doświadczenie. Nic dziwnego, że niektórzy wybierają świadomie ulgę amnezji dysocjacyjnej.
Pstryk! Dzieci, dzieciaczki najmilsze moje! A co wy tu tak stoicie bezzabawowo? Szykuje się gra w ciuciubabkę od Frendera, więc czeka was niezła bajera! Bawić się! Bawić się i myśleć jednocześnie! Myśleć nałogowo, myśleć analogowo, a nie mózg defasonować po internetach i bzdetach! To taki tutejszy, lunaparkowy work-life balance!
Co wrzeszczycie? Jazgoczcie wyraźniej! Że chcecie w dramacie Igora Frendera ekscytujących, czytelniczych fajerwerków? Ma być morderstwo, bo to teraz takie modne (kryminały skandynawskie Nesbø, Larssona, Läckberg i te sprawy)? Proszę bardzo! Jest morderstwo, nawet w sumie niejedno (Trup przy szafie. Wygląda jakby z niej wypadł). Organoleptyczność? Załatwione! (Roma?! Niezwykłe imię.(…) Jest takie mięsiste, wilgotne w dotyku. Jędrne.). Poniżanie, umniejszanie? Jasne! Odnajdziemy tu fragmenty, gdy człowieka z wypranym mózgiem nazywa się Kameleonem, podróbką z marketu, pionkiem. Chcecie nowatorsko podróżować? Wystarczy, że zostaniecie psychonautami i zaczniecie peregrynować po ludzkim mózgu. Zażyjecie przy tym bezpieczne środki psychodeliczne, które powiększają perspektywę. By was uspokoić,nazwę je lekami. W końcu dzięki nim zbliżycie się do natury. Nie, nie będziecie ćpać! Będziecie ćpieżyć. A gdy kiedyś umrzecie, śmierć – jak prorokuje Igor Frender, odedrze was ostatecznie z wszelkich resztek gruboskórności. Pasuje wam ta wizja? Gadać mi tu szybko a szczerze!
Pstryk! Karuzela pozornie abstrakcyjnych idei wciąż się kręci, tylko jakoś uśmiechy na twarzach wirujących w rozmyślaniu krzesełkowiczów – są z każdą chwilą tej wyjątkowej lektury coraz węższe. Skurczyły się podczas krótkiego, wstępnego prania czytelniczego?
Acha, chyba w końcu ludziska kapują, o co tutaj chodzi…
Kot Absurd mieszka na waleta
Choć jeden z bohaterów dramatu Igora Frendera twierdzi, że (…) są jakieś granice absurdu! – my, doświadczeni czytelnicy, nie powinniśmy być tego tacy pewni. Naprawdę są? Czy oby na pewno? Pisarz dostarcza nam wielu argumentów, które zdają się zaprzeczać temu stwierdzeniu. Zastanówmy się tak na spokojnie… Choć może na co dzień jesteśmy poważnymi jednostkami ludzkimi, złapanymi w skodyfikowaną korporacyjnie sieć, uwięzionymi w business uniformie, z włosami zaczesanymi w grzeczny, żelowany loczek, udrapowany na czole w psiej pozycji „leżeć!”, a w klapy marynarki nosimy wpięty dumnie znaczek „Konformisty Idealnego” – po przejażdżce na wirującej karuzeli farsy, zgubimy zapewne starannie wyprasowane kawałki grzecznej garderoby, zwichrzymy fryzurę do poziomu crazy & weird, a potem na dodatek zgubimy gdzieś przypinkę ujednoliconego przodownika bytu.
Jeśli będziemy jeszcze trochę bronili się przed śmiałymi atakami groteski, pisarz ofiarnie przypomni, że przecież już jakiś czas temu podrzucił nam do mieszkania nowego lokatora – kota (…) o imieniu Absurd. Nie, nie wyrzuciliśmy go jak dotąd z naszego domostwa na zbity, puszysty ogon. Raczej, jak nam uświadamia twórca, głaszczemy go i mamy się dobrze, więc po co coś zmieniać? Absurd to już członek rodziny. Karmimy go i miziamy czule po brzuszku. Tak szczerze? Szalejemy za nim!
W dramacie Jak wskrzesić człowieka walka rozgrywa się pomiędzy dwoma grupami: zwolennikami ujednolicenia – czyli konformistami (pozbawionymi moralności bezrefleksyjnymi praczami mózgów), a grupą antysystemową Pożar, która to (…) nie chce ujednolicenia, / zależnego (…) myślenia, palenia książek, / podziałów i oddzielenia bytu ludzkiego od przyrody. Właśnie ta druga grupa to ludzie, (…) którzy nie dają / się uwieść mowie nienawiści kierowanej do / wyimaginowanego wroga (…). Zdrapują z siebie pozłotko kultury, odcinają wszelkie znaczniki mainstreamu.
Bohaterzy dramatu? Kogo tu nie ma! Ojcowy, Matkowa, Córkowa, Synowy, podejrzanie milcząca parka stroicieli min – czyli Babciowa z Dziadkowym, Gościowy, Detektyw, Sierżant, Nieznajomy (Chórowy) i Chórowy (Nieznajomy)… A to nie wszystkie zacne i mniej zacne persony. Pod tymi enigmatycznymi określeniami kryją się krwiste postacie, które dopiero po pewnym czasie pozornie chaotycznego rozrabiania – ukazują swoje prawdziwe oblicza. Całkiem ogłupiony czytelnik już tylko pyta w końcu sam siebie o co w tym wszystkim chodzi, ale nie jest w stanie sobie odpowiedzieć. Nagle więc wydaje się mu, że uległ i on nieoczekiwanemu praniu mózgu: coś cały czas mu się miesza, co nieco umyka. Wiruje tam i z powrotem. Eee, co proszę? Hę?!
Siedzi skołowany na niewygodnym krawężniku przemyśleń i zastanawia się nad przesłaniem tekstu, powtarzając w ślad za słowami autora: Absurd rodzi kolejny absurd. Trudno / już stwierdzić, kto jest kim. Powiedzcie mi, co tu się / dzieje? Nikt nie podrzuca pomocniczo ratunkowej odpowiedzi, słychać tylko gdzieś z offu szatański chichot narratora. No, ten złośliwiec z pewnością świetnie się bawi! Zaraz, zaraz, gdyby mu się uważnie przypatrzeć, to jakoś jego rysy twarzy zadziwiająco przypominają fizjonomię Igora Wojciechowskiego, od czasu do czasu kryjącego się za maską Frendera… Chapeau bas, wodzireju zamętu! Mistrzowska mistyfikacja!
Mentalność homo consumericus
Pisarz Igor Frender – tym razem jako wytrawny, nadświadomy przewodnik po umyślnie sterowanym pomyślunku, zebrał nas, grupę czytelników swego dramatu, by oprowadzić po powołanym na kartach książki, niepokojącym wielce, Instytucie Pralni Mózgów. Dr Frender jest tam najwyraźniej u siebie – na włościach podczaszkowia. Czyżby znacząco szeleścił swoim białym kitlem? Chce nam tym szelestem coś przekazać? Wędrujemy za nim posłusznie, choć z lekką obawą, po sterylnych wnętrzach zakładu, a on pokazuje niepokojące efekty działania ładowanych nam do głów, od ponad kilkudziesięciu lat, zakamuflowanych kłamstw, serwowanych przez – jak to określił amerykański uczony filozof oraz politolog Benjamin Barber, zglobalizowany McŚwiat. Co stanowi ów zbiór sterylnych kłamstw? Dramatopisarz poddaje krytyce współczesną, chorobliwą tendencję do akumulacji dóbr materialnych, czyli wypaczony konsumpcjonizm, w którym to podstawą decyzji o zakupie określonego produktu okazuje się chwilowa zachcianka, przemijalna ochota, ekstrawaganckie „chciejstwo” dorównania stanem posiadania wyobrażonej elicie, należącej do tak zwanej cywilizacji konsumpcyjnej. Owszem, zjawisko to nie jest nowe. Już Thorstein Veblen, amerykański ekonomista i socjolog, żyjący na przełomie XIX i XX wieku, zwracał w swoich badaniach szczególną uwagę na wyjątkowo próżniaczą grupę społeczną, która nadaktywnie, wręcz demonstracyjnie, zajmowała się w codziennym życiu ciągłym zużywaniem kolejnych dóbr materialnych: arystokrację oraz burżuazję. My współcześni jesteśmy poniekąd naśladowcami ich zachowań.
Historycy przypominają, że z biegiem czasu kolejne gospodarcze i społeczne zmiany, oparte choćby o takie zjawiska jak rozwój energii elektrycznej, pojawienie się w fabrykach – dzięki pomysłowi Henry’ego Forda, innowacyjnego wynalazku taśmy produkcyjnej, powstanie i boom na rynku nadzwyczaj aktywnych mass mediów – przyczyniły się do dalszej, coraz gwałtownie postępującej rewolucji przemysłowej, a w dalszym efekcie także transformacji kulturowej. Swoisty radosny hedonizm konsumpcyjny dość szybko zdominował świadomość mieszkańców większości krajów rozwiniętych, przez co nagle wytworzyła się ekspansywna, drapieżna kultura konsumpcyjna. Konsumpcja (termin wywodzący się od łacińskiego słowa consumptio) – jak podpowiada nam Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Władysława Kopalińskiego(Wiedza Powszechna,1968)oznaczała nie tylko spożywanie i użytkowanie dóbr materialnych, ale również ich… zużywanie. Obecnie wiemy już, że nadmierna konsumpcja może tyczyć się także dóbr niematerialnych – emocji, wrażeń, doświadczeń, przygód. Bywa też dla człowieka tak samo niebezpieczna, jeśli nawet nie bardziej, jak nadmierna koncentracja wokół materializmu.
Doktorze Frender, pan wybaczy… Jeszcze kilka zdań wyjaśnienia.
Za najbardziej znanych krytyków konsumpcjonizmu uchodzą przedstawiciele tak zwanej szkoły frankfurckiej, czyli między innymi Jürgen Habermas i Erich Fromm. Jest wśród nich i Herbert Marcuse, autor wciąż aktualnej książki Człowiek jednowymiarowy, w której zauważył, iż postnowoczesna ludzkość, żyjąca w demokracji sprzężonej z konsumpcjonizmem, nastawionym wyłącznie na zysk i hedonizm, niepokojąco przybliża się tak w zasadzie do egzystencji w… dyktaturze. Obywatel skoncentrowany wyłącznie na materializmie, niekończącym się zaspokajaniu głodu doczesnych potrzeb, staje się właśnie podejrzanie jednowymiarowy. Propaganda współczesnego, zuchwałego marketingu i jego wyrafinowane manipulacje (choćby przy pomocy przekazów reklamowych) czynią często z niego łatwą ofiarę. Winniśmy jej współczuć, czy raczej ją napiętnować? Frender najwyraźniej jest wciąż przekonany, że da się wskrzesić rewolucyjny bunt w człowieku. Tytuł jego książki nie pyta nieśmiało, ale buńczucznie projektuje na nas wiarę w sukces znalezienia właściwego rozwiązania. Jakiego? Do tego musimy już dość w toku wnioskowania sami. A doktor F. będzie w tym czasie odpoczywał, pochrapując relaksacyjnie na lekarskiej kozetce, gdzieś w ciemnej, przytulnej suszarni swego Instytutu.
A więc mieć czy być? Współbrzmią w nas docierające do naszej świadomości sprzeczne komunikaty. Ratunku, doktorze F., co wybrać?! Kierować się racjonalizmem ekonomicznym czy kaprysami pokus? Realizować prawdziwe potrzeby zakupowe, czy też okazjonalne apetyty konsumenckie? Decydować się rozmyślnie na lojalność konsumencką – czy też dać się omamić doraźnym wyborom, swoistemu nowobogackiemu fetyszyzmowi markowemu („Jakie to ometkowane, więc ładne, estetycznie wyeksponowane, pożądane przez innych klientów!”)? Pracować w sobie nad rozwijaniem cnoty oszczędności i zakupowej wstrzemięźliwości, czy też ulegać orgii rozrzutności? Koncentrować się na ujarzmianiu nagłych chętek i ochotek na dobra luksusowe, produkty markowe, których aktualna „modność” wykreowana została w pracowniach demiurgów marketingu agresywnego, czy żyć w konsumpcyjnej ascezie, poszukując raczej nie tyle nowych produktów, ale odkrywając przymioty wielorazowości w tych już posiadanych? A może podejmować choć okazjonalny wysiłek odrywania się od ciągłego przymusu kupowania, biorąc na przykład udział w Buy Nothing Day, czyli Dniu bez Zakupów (wymyślonym w Stanach Zjednoczonych w początkach lat 90. XX wieku), popularyzując w najbliższym otoczeniu filozofię minimalizmu lub przynajmniej uświadamiając bliźnim absurdalność idei ciągłego nabywania zbędnych przedmiotów?
Jakże spokojnym wzrokiem Igor Frender (już po kozetkowej drzemce) obserwuje nasze „decyzyjne miotamento”, nie oferując w zasadzie jakichkolwiek wskazówek. Ech! Uparcie milczy gdzieś zza kurtyny pisarskiej niewidzialności. Pewnie uważa, że już dość nam pomógł. Przecież wcześniej na trop właściwych odpowiedzi próbował naprowadzić nas swoim całym, 127-stronicowym tekstem dramatu. Teraz przygląda się nam z życzliwym zrozumieniem, bo on już wcześniej przeszedł taką samą trasę nałogowego wręcz zadawania pytań samemu sobie. Przeszedł i nie zabłądził w gąszczu wielorakich, możliwych autoreakcji. Nie pogubił się w mnogości potencjalnych sposobów odpowiedzi, nie dał się zastraszyć sile grupowej większości, presji społecznego wygodnictwa. Już wie, jak wskrzesić prawdziwego, pełnego empatii człowieka, wyswobodzonego z pokus nieomal wszechobecnej macdonaldyzacji, turbokapitalizmu (w ujęciu Edwarda Luttwaka stanowiącego połączenie globalizacji, prywatyzacji i deregulacji), nadmiernej supermarketyzacji przestrzeni miejskiej, disneyzacji – czyli bezrefleksyjnego transferu amerykańskiej kultury masowej. My zaś możemy dopiero po wnikliwej lekturze jego dramatu (dopuszczalne jest także wspomaganie się takimi istotnymi dla tego tematu tytułami książek, ostrzegających przed kulturą materializmu, jak No logo Naomi Klein, czy Pokolenie X Douglasa Couplanda) i wielu przemyśleniach – wykoncypować sobie odpowiedź na pytanie, czy warto dać się omamić przez wszelkie ideologiczne „izmy”. Oby tylko była ona odpowiedzią właściwą.
Myślenie czy łaska ujednolicenia?
Dotąd tajemniczo pofałdowany, ludzki mózg, pełen intelektualnych meandrów i pogmatwanych wielościeżek neuronalnych połączeń, w XXI wieku – po intensywnym praniu, odwirowywaniu i suszeniu w Instytucie Ujednolicania, Banalizacji i Przykrawania Pomyślunku (bo chyba i tak można nazwać ów Instytut Pralni Mózgów, posługujący się hasłem: Nie myśleć, nie chcieć, nie pytać) – uległ niepokojącemu, powierzchniowemu spłaszczeniu. Sfilcował się kapeczkę? Powiedzmy sobie otwarcie: mechanizm automatu pralniczego nie był zbyt skomplikowany: (…) bierzesz łeb, wciskasz guzik, pstryk i masz wypraną mózgownicę. Łatwiutko, prościutko. Niestety, wszystko tam perfekcyjnie zadziałało i coś nam w tej naszej szarej galaretce uszkodzono.
Cóż z tego, że negatywne efekty tego intelektualnego prania nie są dostrzegane przez wszystkich współczesnych uczonych, asekurancko uzbrojonych w profesjonalne szkiełko i czujne, badawcze oko (patrzące uważnie na płytkę laboratoryjną, nie na przysłowiowe Maroko)? Cóż z tego, że my, ludziska – IQ mamy wciąż w normie, ciężar właściwy mózgu nie spada, a jego rozmiarówka nie wpadła w anorektyczne szaleństwo zmniejszania się – jak u nastoletnich instagramerek/tiktokerek? Owo centrum układu nerwowego, czyli cerebrum (z łac.) – niespodziewanie daje się bowiem omamić nie tylko żarłocznemu konsumpcjonizmowi (jedynie tymczasowo i pozornie poprawiającemu jakość życia oraz stan psychicznego zadowolenia), ale także pokusie ujednoliconego myślenia. Po co przecież z wysiłkiem, w pocie kontemplujących nad jedynymi słusznymi odpowiedziami neuronów, zastanawiać się nad rozbudowaną maszynerią przyczyn i skutków, tkwiących pod powierzchnią rzeczywistości XXI wieku? Przecież wygodniej nie myśleć nadmiarowo, wówczas (…) łatwiej się żyje.
W ujednoliceniu myślenia pomaga nowomowa, co zauważył już George Orwell (Rok 1984): (…) nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia (…). Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości. Rolę nowomowy spełniają w dramacie Igora Frendera popularne współcześnie wyrażenia rodem z popkultury, pospolite i sztampowate slogany, frazesy językowe, konwersacyjna wata znaczeniowa, którą wielu z nas posługuje się tak chętnie, nie siląc się nawet na wypowiadanie ciekawszych, bardziej osobistych komunikatów. Twórca przytacza w tekście wiele przykładów owych orwellowskich „zawężaczy myślenia”, trzeba jednak wczytywać się w cały tekst uważnie, nastrajając wyłapywacz szablonowych dyskusji na najczulszą skalę. Przykłady? Oto one: proszę ja ciebie; cieszę się, że jestem tutaj; miło nam was gościć; się zobaczy; daruj już sobie, chłopie; morda w kubeł; cisza, cisza ma być; spokój mi tu; ani mi się waż; koniec tematu; to już poszło za daleko; tyle na ten temat. Gdy zaś bywamy w gościach, wiecznie raczymy się szablonowo herbatą i szarlotką. Czy nie ma innych napojów i ciast? Nawet kawały są w konwersacji wysoce podejrzane: Opowiadanie / kawałów w towarzystwie to po prostu zalepianie / braków w rozmowie, to tandetna, obskurna / rozrywka rodem z pijalni ściekowego piwa. Można by długo wymieniać kolejne puste komunikaty. Jak pisze Igor Frender: I tak płynie slogan za sloganem. A tuż za nim kroczy hipokryzja.
Owszem, pisarz obnażył to, co kryje się za tymi tak chętnie używanymi przez wielu z nas sloganami. Myśleliśmy może dotąd, że kieruje nami konwersacyjna elegancja, używane słowa nasączone miały być w wywarze życzliwości i empatii. Cóż, nic bardziej mylnego! Używamy sloganów, bo jesteśmy hipokrytami, którzy z wygodnictwa, dla poklasku innych konformistów, nie chcą zdradzać swojego prawdziwego toku myślenia. Wszak hipokryzja od zawsze, w każdej przecież kulturze, stanowi znakomite narzędzie władzy, zręcznej manipulacji.Nasz autor notuje z humorem, że przecież od razu widać, kto za dużo myśli – element nadmiernie myślący wygląda tak, jakby miał wiecznego kaca.
Proceder ujednolicania nazywany jest przez dramaturga łaską. Sami musimy sobie jednak szczerze odpowiedzieć czy owa łaska rzeczywiście jest dla człowieka nadprzyrodzonym darem, który ubogaci go duchowo, przerastając jego rozum oraz wolę, czy też raczej rodzajem przekleństwa złośliwej szczodrości. Rzeczywiście, pozornie w grupie osób jednakowo myślących funkcjonuje się prościej: nikt nie ośmiela się zadawać zbędnych pytań, nie poddaje niczego pod wątpliwość, nie narowi się, kopytkiem nerwowo nie wierzga, gdy każą mu chodzić w kieracie wciąż tej samej, wygodnickiej myślówki. Czasem tylko może jakiś złośliwiec krzyknąć ku jednakowo myślącemu, niczym Gościowy ku Synowemu: ćwiara mózgowa! Trochę wstyd, ale skromna ćwiartka mózgu długo tej chwili zażenowania nie będzie pamiętać…
Zdradziecki smród konformizmu
Mechanizmy zautomatyzowanych w swych reakcjach ludzi regularnie oliwione być muszą tłuściutkim konformizmem. Dzięki temu ci staną się, jak przekonuje autor tego dramatu w dwóch aktach, dobrymi oraz uśmiechniętymi obywatelami bez buntowniczych kompleksów. W zasadzie można ich nazwać samoubezwłasnowolnionymi eklektycznymi epigonami, pacynkami, sprzedawczykami, sytymi marionetkami. Z intelektem rozpaczliwie, acz niepotrzebnie całkiem, tonącym czasami w alkoholowych procentach, bo zamiast ubrać na siebie kapok samokontroli, decydują się na radosne tankowanie do odcięcia, przeplatane co najwyżej głoszeniem jąkających się tyrad (Mówca mu się włączył).
Zbieżne z grupą normy społeczne, życiowe postawy, jednakowe zachowania… Konformista (nazywany przez dramatopisarza Kameleonem, członkiem nowej, ludzkiej rasy), czyli osobnik zewnątrzsterowalny (w odróżnieniu od nonkonformisty, czyli jednostki wewnątrzsterowalnej) – chętnie poddaje się wpływowi danej grupy, stojącym na jej czele autorytetom, czując, że takie zachowanie – w dłuższej perspektywie bardziej mu się opłaca. Zgodnie potakiwać i klaskać aprobująco jest łatwiej niż być w kontrze, krzycząc protestacyjnie: „Veto!”. Nurkowanie głębinowe w konformizmie odbywać się może na trzech poziomach. Najpłytszy związany jest z okolicznościowym uleganiem presji grupy, głębszy – z silną identyfikacją z grupą, a najgłębszy – z kwestią internalizacji, czyli uznania określonych norm i wartości danej grupy za zdecydowanie własne. Igor Frender ostrzega czytelnika przed każdą z wymienionych, studniowych nieomal głębokości konformizmu. Łatwo można weń wpaść, trudniej wyjść. Kugluje ironią: Bądź posłuszny i rób co ci każą, a może zniosą cię / z placu boju w chwale, z orderem za konformizm / i obietnicą karierki w wypranych szeregach / Kameleonów. Krytykuje współczesnego człowieka, uderzając w bandę sytych konformistów: Zobaczcie, jak człowiek się obudował, jak uciekł od / świata zwierząt. Wszystko wyperfumował i kible / pozłocił. Nawet własnego zapachu się wstydzi. / A (…) Kameleon (…) poszedł jeszcze / dalej, sprzedał swoją osobowość, swoja wolę / i myśli. W innym miejscu czytamy też o utożsamianiu konformisty ze zbuntowanym pajacem na kółkach, którego wystarczy / pchać, a pojedzie za głosem tłumu. Konformista – Kameleon wciąż udaje, wchodzi w rolę, czasami wtapia się w tło i finalnie jest… nikim. Niespodziewanie szybko bycie nikim staje się jego naturą, jego kulturą.
Pod rozważenie autor stawia też nam odważną tezę: Rodzina, jak wiadomo, / ma szczególną zdolność do niszczenia swoich / członków. Jak sugeruje – czasami sprawia, że człowiek (…) w poczuciu beznadziei / i zdrady najbliższych, całkowicie, rozpaczliwie zatraca się w konformizmie. To grupa i podobni jemu konformiści nazywają takiego człowieka nową familią. Przez świeżo utworzoną rodzinkę zostaje mu wmówione inne, życiowe kredo: Bunt ludzi niszczy, a samodzielne myślenie / doprowadza do chorób psychicznych. Dlatego / wszyscy powinni myśleć tak samo, bezpiecznie. Brr! Brzmi strasznie, prawda? Autor dodaje, że bycie takim wypranym z własnej woli, bezosobowym człowiekiem, to egzystowanie w paradoksie. Niestety, współcześnie zbyt wielu jest takich, którzy (…) zrobią wszystko, żeby / żyć w państwie, które nimi steruje. Najlepiej czują się ukryci (ze swoimi wieloma twarzami) za czymś, co Milan Kundera w książce Tożsamość -nazwał cytadelą konformizmu. Gdy ktoś strzela potem do nich pociskami prawdy musi bardzo uważać, by przypadkiem nie dostać rykoszetem.
Doczesny człowiek to wygodnicki ugodowiec, czyli zdaniem pisarza (…) istota pełna destrukcji. Już samo / życie wiodące ku śmierci powoduje, że człowiek / doprowadza także świat, w którym żyje, do / zagłady. Niszczy, myśląc, że Ziemia mu została / poddana, i że wcale jednak nie umrze. Pisarz ocenia, iż w świecie nie ma już prawdy, a poza tym rządzi nami fałsz. Jak czytamy w dramacie, nasza egzystencja podobna jest do jazdy na karuzeli: Patrzymy przed siebie, za siebie, nigdy / na siebie. (…) Szamoczemy / się wystrojeni, wyperfumowani, ładni, dbamy / o zdrowie i umieramy (…) wszyscy tak / samo (…). Oto człowiekowi władza uderza do łebka, myśli on o sobie jako o koronie stworzenia. Zakłamuje jednak rzeczywistość, oszukuje własne sumienie, wmawiając sobie, że pokonał swoją (…) naturę, owijając się w pozłotko / kultury (…).
Dowiadujemy się od autora, że obecny świat składa się z fasad. Jeśli ktoś spróbowałby żyć po swojemu, by (…) wyjść z tych / norm społecznych, opuścić szampańską groteskę, / zejść ze sceny, być kimś innym (…) – to okazuje się to niemożliwe. Otoczenie człowiekowi na to nie pozwoli. Jeśli jednak jakimś cudem przekształcimy się w nowych siebie – jak przekonuje dramatopisarz, staniemy się w odczuciu społeczeństwa ponownie… nikim. Jaki stąd wniosek? Może taki? Przez całe życie trzeba udawać.
Naprawdę? Trzeba?
Plaudite, cives!
Jedno jest pewne: Igor Frender stara się uświadomić nam, iż obalić człowieczeństwo, ów dar czy przekleństwo homo sapiens (patrz: wcześniejszy dramat autora Jak obalić człowieka) – jest zacznie łatwiej niż je wskrzesić. Ale mimo to – wskrzeszać człowieczeństwo jednak można, a wręcz trzeba. Z pewnością pierwszym krokiem ku temu procesowi wskrzeszania w sobie trwałych wartości ducha i prospołecznych zachowań – powinna być krytyczna rewizja codziennych obrządków (np. konsumenckich), zajmowanych dotąd postaw społecznych. Chwycono już nas w zgrabniutką foremkę ujednolicania? No to hyc, ucieknijmy z niej ochoczo! Zwiewamy, w te pędy! Żadnych dziękczynnych całopaleń dla kolejnych nominałów – bożków mamony. Już tak wstępne działania, związane choćby z uczciwym przeanalizowaniem rodzinnych wydatków, przejrzeniem list zakupów, rachunków, faktur i wyciągów z konta bankowego – mogą być trwałym przyczynkiem do ukrócenia zauważonych u siebie narośli chorobliwego konsumpcjonizmu, materialistycznego hedonizmu, czy nawet w efekcie konformizmu. Może moglibyśmy w przyszłości powstrzymać się od kompulsywnego zakupoholizmu? Znaleźć dla siebie właściwsze metody redukcji stresu, rozładowywania tego niepokojącego, wewnętrznego napięcia oraz kompensacji określonych deficytów psychicznych? Nie myśleć, nie chcieć, nie pytać? Wręcz przeciwnie! Myśleć, chcieć prawdziwych wartości i pytać, pytać, pytać! Mnożyć pytania jak hodowlane, chutliwe króliki! Niech kicają nam po głowie, pobudzając nawet te najbardziej leniwe komórki mózgowe do intelektualnego wzmożenia.
A gdy już opracujemy prywatny business plan na doczesne wskrzeszenie człowieczeństwa i związanych z nim trwałych wartości ze słynnej triady platońskiej (prawdy, dobra i piękna) – w podziękowaniu dla kunsztu dramatopisarskiego Igora Frendera możemy wyłączyć przyciskiem „off” całodobowo, agresywnie ryczące multipaszcze mass mediów. Te bezrefleksyjne połykacze czasu i ambitnych postanowień wszelkiego, aktywnego działania offline. Co w zamian za to? Warto wyjść z bliskimi na dłuuugi spacer. Ale uwaga! Bo oto w przestrzeni publicznej gdzieś obok nas: Fałsz i prawda / spacerują pod rękę i zaglądają (…) do kieliszków. Przejdźmy się więc poza zasięgi wszechmacek masztów telefonii komórkowych, poza ciasne bańki (bałagano)informacyjnych serwisów społecznościowych, złośliwe i podstępne generatory fake newsów, internetowe insygnia władzy kpiarskich paluchów lajków i „bananowych gąb” łysych emotikonek. Poza cyrkowo szczerzące się do nas piktogramy emoji – czy szalone pętle odtworzeń animacyjnych GIF-ów. Posadźmy swoją uważność w wygodnym hamaku, uplecionym z bycia tu i teraz (a nie tam i wtedy), by podglądać z łagodnym uśmiechem aprobaty ciche, nieśmiałe akty bezinteresownej dobroci tej niewielkiej grupy sprawiedliwych, dzięki którym świat jeszcze, jeszcze…
Ale cóż to, nadal czegoś uparcie wyglądacie? Acta est fabula, plaudite![*]
Jednak słychać wasze posłuszne oklaski…
Ludzie, co z wami?! Nie zauważyliście, że czerwony przycisk został już przez Igora Frendera naciśnięty?
Niedobrze, niedobrze!
Mieliście się buńczucznie postawić, a nie zgodnie klaskać! Cóż, zatem wciąż jeszcze sygnał sterujący z pilota autora (wysłany w paśmie podczerwieni), nakazujący wam opór i walkę z systemem ujednolicenia – nie dotarł do waszej świadomości…
Anna Kokot-Nowak
Igor Frender, Jak wskrzesić człowieka, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich O/Wlkp., Poznań 2024.
[*] Sztuka jest skończona, klaszczcie (z łac.).