Agnieszka Czachor – Lęk niczym cień człowieka

0
51

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie rozprawka na jednym z portali, które udostępniają uczniom gotowe wypracowania. Czyli autor, który „wysmarował” ten tekst, lęk utożsamiał ze strachem nie widząc w tych dwóch pojęciach różnicy i powołał się na autorów piszących teksty wojenne. Takich jak Remarque czy Herling-Grudziński.

Tyle, że strach podczas wojny nie jest niczym niezwykłym. Ciekawiej taki temat brzmiałby, gdyby autor opisał czas pokoju, a mimo tego ludzi pogrążonych w owym lęku. Skąd się bierze i czemu dręczy ludzi. Jednak warto w tym miejscu zaznaczyć, czego nie zrobił autor rozprawki, że lęk jest czymś innym niż strach.

Strach jest uczuciem, które ma początek i koniec. Tak, może przerodzić się w lęk, czyli uczucie notorycznego przerażenia prowadzącego nawet do choroby psychicznej. Jednak dobrze jest sobie uzmysłowić różnicę między jednym a drugim. Jeśli ktoś wyskoczy zza drzwi i nas przestraszy, uczucie strachu po chwili mija i nie pozostawia w naszym umyśle żadnego śladu. Lęk jest uczuciem niebezpieczniejszym od strachu a zwykle jest wynikiem jakiegoś strasznego wydarzenia, które aby zaistniało nie potrzebuje wojny.

Choćby Pierwszy krok w chmurach Marka Hłaski doskonale obrazuje brutalność rzeczywistości, którą tworzą źli ludzie. Ot, tak sobie dla zabawy napadają parę młodych osób, która przeżywa pierwsze uczucie, pierwsze zauroczenie i pragnie przeżyć ze sobą pierwsze zbliżenie. Tymczasem wkroczenie brutalnych mężczyzn, zelżenie młodych, przerażenie ich niesie ze sobą dużo większe konsekwencje niż zakończenie sceny miłosnej. Na pewno ich uczucie wygaśnie, bo zamiast mieć wspaniałe wspomnienie z pierwszych kroków fizycznej bliskości, oni będą pamiętali to traumatyczne zdarzenie. Co prawdopodobnie zaowocuje w ich dalszym życiu odradzającym się lękiem w sytuacji intymnej. Jakże niewiele potrzeba aby człowieka skrzywdzić na zawsze. Aby złamać mu życie i zmienić go z roześmianego młodzieńca w opanowanego lękiem, pozbawionego pewności siebie człowieka. Taki lęk będzie oddziaływał szerzej, z biegiem czasu obejmie inne sfery życia, bo umysł będzie podpowiadał, że w każdej chwili może się wydarzyć coś nagłego i niebezpiecznego, coś niszczycielskiego.

Prof. Łukasz Baka zwara uwagę na to, że „światopogląd jak i samoocena są tworami społecznymi, wymagają więc ustawicznego potwierdzania ze strony innych ludzi. Dlatego im większa część społeczeństwa popiera dany światopogląd, tym skuteczniej chroni on  jego „posiadacza” przed trwogą” [Lęk przed śmiercią a jakość życia].

Zatem jest strach, lęk, trwoga i przemoc. One nigdy nie znikają ze świata, mimo że było już sporo utopijnych pomysłów, aby stworzyć oazy świata idealnego. Jednak jest to wizja naiwna pozbawiona logiki, bo człowiek jest istotą wspaniałą, ale nieidealną, zatem jakim cudem miałby stworzyć coś idealnego?

Boimy się cierpienia, śmierci, nieznanego. Tego lęku nikt i nic nie potrafi ukoić, towarzyszy nam każdego dnia. W różny sposób sobie z nim radzimy. Czasem poprzez modlitwę, medytację, sport, bywa też, że poprzez wychodzenie naprzeciw nieszczęściu, niejako je prowokując. Nierzadko bywa, że po przeżytym wypadku czy napadzie, które mogły się zakończyć śmiercią, osoby tego doświadczające, zamiast zmienić swoje postępowanie i cieszyć się odzyskanym życiem, dopiero wtedy zaczynają ryzykować. Podejmują działania, na które jeszcze do niedawna by się nie odważyli. Żyją tak, jakby prowokowali los, to jest ich sposób na lęk. Niemalże mówią, teraz już mnie nie zaskoczysz. Rzucają wyzwanie nieszczęściu, co patrząc z boku jest nieco infantylne, ale w danym momencie tego potrzebują.

Pośród ludzi, którzy uprawiają jeździectwo jest powiedzenie, że po trzydzieste człowiek przestaje ryzykować, bo orientuje się, że jest śmiertelny. Tutaj – jak sądzę – wchodzi w grę przede wszystkim to, że w tym wieku najczęściej już mamy rodziny, dzieci, bliskich, bywa że się opiekujemy starszymi osobami i wiemy już, że jesteśmy im potrzebni. Początkowo, jako osoby wolne, mogliśmy szaleć, siedząc na końskim grzbiecie ścigać się z wiatrem, ale z biegiem czasu zauważamy, że kontuzje już tak szybko się nie goją, jak i to że tym kontuzjom częściej ulegamy.

Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, gdy mi przyniesiono noworodka, uświadomiłam sobie, że już nigdy nie przestanę się o nie bać. I nie ma znaczenia ile dzieci się jeszcze urodzi, o każde matka się boi tak samo. Za to po nagłej śmierci mojej mamy stworzyła się wewnątrz mnie pustka, która z biegiem czasu wypełniła się przeczuciem, że na niewiele mamy wpływ. Zdrowy człowiek może umrzeć w przeciągu trzech godzin, mimo że pomoc przyjeżdża na czas, to w szpitalu i tak się słyszy: że zabrakło jej kilku minut. Zator, zawał, wylew – podstępne choroby zjawiające się nagle, bez uprzedzenia.

Czyli towarzyszy nam między innymi lęk przed śmiercią nie tyle swoją, co bliskich.

W metaforyczny sposób – według mnie – o lęku podczas życia opowiedział Cortazar w tekście W maleńkim raju. Członkowie pewnej społeczności z własnej woli godzą się na to, aby w momencie, kiedy kończą osiemnaście lat do ich żył wstrzykiwano im złote rybki. Więcej, oni ten moment traktują jak święto, podchodzą do tego euforycznie, jakby ich to nobilitowało. Tymczasem już po miesiącu okazuje się, że te rybki, jak na długowieczne, żyją dość krótko. Gdy takowa pada, aby człowiek nie zmarł musi dostać zastrzyk, który zdechłą rybkę rozpuszcza i krew znowu płynie swobodnie aż do następnego razu. Najprościej mówiąc ludzie ci godzą się na wprowadzenie do swojego ciała pasożyta, a później żyją w ciągłym lęku, bo muszą zorientować się, kiedy rybka padła i błyskawicznie zareagować aby podać sobie lek. Dlatego ich myśli przestają krążyć wokół przyszłości, a koncentrują się tylko na własnym organizmie, rybkach i leku, który musi znajdować się w ich posiadaniu. A, co jeśli lek nagle zostanie wycofany z produkcji albo go nie dowiozą do apteki? 

Warto też zwrócić uwagę na pisownię w naszym języku dotyczącą dwóch wyrazów: lęk i lek. Brak leku momentalnie uruchamia lęk. Lęk sprawia, że za wszelką cenę chcemy lek zdobyć. Nawet jeśli nie będziemy musieli go od razu użyć, to lepiej się czujemy, kiedy go mamy przy sobie. Czyli, co w opowiadaniu Cortazara stworzyła władza tamtejszego miasteczka? Potrzebę, a później pojawił się produkt (rybki) zaspokajający głód elitarności, który stworzył jeszcze większą potrzebę, której nie zaspokojenie było już śmiertelnie niebezpieczne dla potrzebujących, ale i stało się doskonałym narzędziem do manipulacji tamtejszym społeczeństwem. 

Lęk jest doskonałym narzędziem do manipulacji. Zwłaszcza lęk przed nieznanym, jak w powieści Kyś. Nikt nie wiedział kim lub czym był Kyś, ale na wszelki wypadek każdy się go bał i po zmroku z domu nie wychodził. Obecność Kysia każdy mieszkaniec czuł z tyłu głowy, mimo tego, że żaden go nie widział ani się z nim nie spotkał. Lęk łatwo stworzyć, ale trudniej go pokonać.

U Tolkiena bohaterzy stawiają czoło lękowi, uważają że to najlepszy sposób na to, aby on nimi nie zawładną. Jednak pożądanie elitarności przez innych łączy się z posiadaniem pierścienia, nad którego mocą zapanować nie potrafią i w efekcie on ich niszczy. Jest tutaj analogia ze złotymi rybkami Cortazara. Choć rybki „działają” na lokalnym obszarze, to zachowują się dokładnie tak samo jak pierścień, który po chwilowym upojeniu ofiary radością, niszczy jak pasożyt swojego karmiciela.

W pracach naukowców, które przywołuje prof. Baka, mnie osobiście zadziwia, to że one są prowadzone nad lękiem przed śmiercią w państwach nie objętych wojną. Raczej chodzi o społeczeństwa deklarujące się jako tolerancyjne, empatyczne idące ku drugim z tzw. „sercem na dłoni” a jednak przerażone.

Instynkt przetrwania powoduje, że w wielu przypadkach potrafimy uniknąć śmierci. Ten instynkt ma różną siłę u poszczególnych osób. Są ludzie, którzy na początku się poddają, czyli można by rzec, że mniej się boją śmierci niż walki o życie. Ci, którzy o życie walczą – według mnie – nie myślą o śmierci. Myślą o niej ci, którzy działają najmniej. Ci skoncentrowani głównie na sobie. Nie mam na myśli w tym wypadku osób chorych śmiertelnie, bo o nich należałoby napisać oddzielny, ale bardziej fachowy tekst, którego ja się nie podejmę. Mam na myśli osoby zdrowe, być może po pewnych przykrych zdarzeniach, ale takie, które mogą wziąć życie we własne ręce, ale z jakiegoś powodu wolą myśleć o śmierci.

Znam sytuację osoby, która po napadzie miała tak silne napady lęku, że kiedy zostawała sama w pokoju w akademiku, zmierzchało się, to mimo iż jej pokój znajdował się na czwartym piętrze, to w chwilach paniki była przekonana, że napastnik może wejść do niej przez okno. Kiedy okno zamknięte, to i tak wejść może, bo je rozbije. Irracjonalność tego myślenia nie miała dla niej wówczas znaczenia, bo raz napadnięty człowiek, długo a może całe życie będzie się czuł zaszczuty, wypatrując ze wszystkich stron zagrożenia.

Dobrze jest też mieć świadomość, że osoba która przetrwała jakieś traumatyczne zdarzenie w czasach pokoju automatycznie czuje się wyrzucona poza nawias. Czyli wie, że już nie należy do grupy, społeczeństwa, w której do tej pory świetnie funkcjonowała. Może się zdarzyć, że zacznie uciekać, biec przed siebie – metaforycznie, jak i dosłownie. Będzie czuła potrzebę przemieszczania się, zmieniania miejsca, ale nie ma to nic wspólnego z szukaniem dla siebie miejsca nowego. Ona nie wierzy w takie miejsce. Jedynym ratunkiem dla jej umysłu staje się ruch. Bo panuje nad swoimi nogami, szybkością i oddechem. Nie ucieka przed lękiem ani nie wychodzi mu na spotkanie, po prostu biegnie przed siebie i koncentruje się na swoich krokach.

Naukowcy biorą jakąś grupę ludzi i wykonują na niej testy i eksperymenty. Nie wiem, jak one wyglądają. Później są publikowane wyniki i różne na ich podstawie tezy, które często przeczą jedna drugiej.  Wyniki te są chłodne i pozbawione refleksji, właściwie nie dowiemy się czemu ciągle się lękamy, co to powoduje, a tym bardziej nie poznamy sposobów na te lęki. Problem polega na tym – według mnie – że wszystkich „wrzuca się do jednego wora” a ludzie są różni i w różny sposób reagują na poszczególne zdarzenia. Jednak mało kto się chce zajmować indywidualistami. Chociaż ciekawsi.

Wnioskiem z badań przytoczonych przez p. Łukasza Bakę jest kontrowersyjna teza, „że „posiadacz” danego poglądu na świat odczuwa tym mniejszą trwogę, im więcej ludzi podziela ów pogląd.” Przytoczone przez pana badania pochodzą w dużej mierze z lat dziewięćdziesiątych, zatem trudno je nazwać współczesnymi.

Ośmielę się nie zgodzić z tezą o światopoglądzie. Według mnie tym większy odczuwamy lęk im słabsze mamy fundamenty, im słabiej jesteśmy zakorzenieni we własnym indywidualizmie i im mniej go akceptujemy czyli nie ufamy samym sobie. Jeżeli jesteśmy przekonani o swojej osobistej wartości, to nie potrzebujemy potwierdzenia wartości własnych refleksji w słowach innych. Mogą się z nami nie zgodzić, co nie znaczy, że będziemy wrogami.

Pewna studentka powiedziała, że wszyscy boimy się, że zostaniemy, jak Jezus zdradzeni. Cioran twierdził, że człowiek zdradza sam siebie każdego dnia, że zdradza swoje prawdziwe „ja” i ciągle sam siebie okłamuje. Jednak to, co człowiek robi sam sobie jest mniej ważne przy tym, co robi innym.

Nie każdy zdradza, ale każdy się zdrady obawia. Tego, że przyjaciel strzeli człowiekowi w tył głowy, że zada cios poniżej pasa. Nigdy tak do końca nie wiemy, co w kim siedzi, skoro nie wiemy nawet, co siedzi w nas samych. Pisząc o zdradzie nie mam na myśli zdrady kochanków, chodzi raczej o zdradę człowieka. O pytanie: ile w nas jest z Judasza?

Srebrniki ciągle na topie i nimi zdradę najłatwiej wytłumaczyć, gorzej, gdy nie wchodzą w grę pieniądze. Wówczas trudno zrozumieć pobudki, które powodowały zdradzającym. Jednak na pewno nie ma zdrady bez jakiejś korzyści.

Lenny w Ludziach i myszach miał maskotki z myszy i szczeniąt, a George miał maskotkę z Lennego. Zachowanie Gerga można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Zabił Lennego, bo chciał go ochronić przed zakładem, nie, raczej nie, zabił, bo przestał mu być potrzebny, więcej było z nim kłopotów niż z niego pożytku, bo zmęczył się niańczeniem upośledzonego? Sam wolał go zabić, nie pozwolił żeby zrobili to obcy. Analogia z psem. Stąd wniosek w jaki sposób George go traktował. Był jego towarzyszem, zupełnie jak pies jest towarzyszem człowieka i ten człowiek decyduje o życiu i śmierci psa.

George zdradził Lennego.

A jednak Lenny, mimo, że upośledzony był człowiekiem. Ciekawe, że nie dajemy mu głosu, jakby był niemową. Lenny czekał na Georga, bo ten tak mu kazał. Dlatego wiedział, gdzie po zbrodni znajdzie Lennego. Upośledzony mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, co zrobił, choć to go nie uniewinnia. On potraktował żonę gospodarza dokładnie tak samo, jak szczeniaka czy mysz. Niechcący skręcił jej kark.

Być może George czuł się odpowiedzialny, za to, co Lenny zrobił. W momencie, kiedy skłonność Lennego wyszła poza świat zwierzęcy, stał się on niebezpieczny, ludzie chcieli go zabić, bo im zagrażał. Nie miało znaczenia, że miał umysł dziecka, ważne było raczej to, że posiada siłę trzech dorosłych. George opiekował się nim do czasu, kiedy okazało się, że Lenny nie może żyć między ludźmi. Dziwiono się, że oni dwaj chodzą razem za robotą, bo przyjaźnie wówczas nie były w cenie. Miedzy przyjaciółmi zwykle jest rywalizacja, ale George nie musiał mierzyć się z Lennym, wynik był oczywisty. Wygodnie było mieć kogoś, nawet niepełnosprawnego umysłowo, kogoś, kto jest obok, wierny niczym pies. Kiedy pies oszaleje idzie na odstrzał, tak się stało z Lennym, ale tak naprawdę należało się tego spodziewać. Należało przewidzieć, że w końcu Lenny zabije człowieka, a przewidującym powinien być George.

Zwykle tak jest, że to ktoś inny decyduje o naszym losie, mimo, że robimy wszystko, żeby tak nie było. Zachowania innych wpływają na nasze życie, na to, kim się stajemy i co robimy w życiu, to w jaki sposób ustawiamy swoją osobistą grę.

Przemocy w literaturze naszej polskiej jest na pęczki, a tym samym za tą przemocą i przed nią idzie lęk. Młodzi ludzie mają to do siebie, że są odważni, śmiali i bezmyślnie, bo sobie nie zdają sprawy z zagrożenia. Dzięki temu potrafią działać i osiągać pewne sukcesy. Mają cel i pewność,  do jakiego celu dążą, i że ten cel osiągną. W momencie, kiedy zahacza się o młodzież lubię przytaczać jako przykład Conrada i jego Smugę cienia. Conrad wyruszył w świat jako sierota w wieku szesnastu lat. Współcześnie wielu boi się choćby szkołę zmienić, a on zaciągnął się na obcy statek. Bo przecież Polski nie było. Do tego po pewnym czasie dostał pierwsze dowództwo, które skwitował słowami: „Godni mego nieprzemijającego szacunku”. Chodziło o załogę „z pewnością jest rzeczą wspaniałą dowodzić garstką ludzi godnych nieprzemijającego szacunku”.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko