Niedzielne popołudnie – 19 maja 2024 – roku w Teatrze Nowym Proxima! To niebywałe miejsce, w którym nigdy nie ma poczucia „straconego czasu”. Magnetyzm tego teatru od lat przyciąga nie tylko widzów, ale i teatralnych twórców. Tak jak Iwonę Kempę, która na scenie tego teatru w 2017 roku zaprezentowała spektakl Vedrany Rudan „Murzyni we Florencji” i w 2019 roku przedstawienie napisane wspólnie z Anną Bas „Kobiety objaśniają mi świat”. W miniony weekend podzieliła się z nami – widzami – wstrząsającym spektaklem „Miłość w kawałkach”, którym po pięciu latach nieobecności wróciła do Teatru Nowego Proxima. Scenariusz powstał na podstawie powieści Nicole Müller „Bo to w miłości jest najstraszniejsze” oraz wierszy Laury Osińskiej z tomu „zmysł [ ] zmyśl” i jest opowieścią „na dwie kobiety i cztery aktorki” o wielkiej zmysłowej miłości jaka wybucha między kobietami. No i nie ukrywam, że niełatwo mi pisać o tym, co przeżyłem. Z jednej strony nic nowego, bo przecież miłość między kobietami istnieje odkąd pewnie pojęcie miłości wykrystalizowało się w myśli pierwotnego człowieka. Z drugiej… Cha! Jak relacjonuje wypowiedź syna bohaterki – „kobiety się przecież kochają, ale moja mama?” No właśnie – wciąż swoiste tabu, gdzieś na marginesie, wstydliwe, pikantne? No nie, bo wybuch tej namiętności może spotkać ciebie, mnie… I co wtedy? Dlatego postaci w spektaklu nie mają imion – jest W. i jest Ja. Wybuch opisywanej namiętności, przechodzącej od miłości przez emocjonalny zawód aż do nienawiści jest tak wielki, że reżyserka ukazuje ją poprzez trzy niezwykłe aktorki – Martynę Dyląg, Martynę Krzysztofik i Natalię Strzelecką. W. – w tej roli Katarzyna Galica – jest jedna – niezwykle seksowna, płynne, namiętne, zwracające uwagę ruchy, długie blond włosy, czerwona sukienka oraz buty na obcasie podkreślająca jej sex appeal. „Ja” jest ubrana w spodnie i w szare, zbyt obszerne koszule, nosi fryzurę „chłopczycy”, jest raczej zakompleksiona, w skrajnych sytuacjach myśli o samobójstwie. Ta miłość trwała cztery lata. W. odeszła z dziećmi od męża, zamieszkała z „Ja”. Na kilka dni przed rozprawą rozwodową wraca do męża. Rozpacz, żal, wściekłość przedstawiane w krótkich, jakby notatkach utrwalających stan uczuć „Ja”, wykrzykiwane przez aktorki miotające się po scenie, po linii trójkąta, z którego długo nie ma wyjścia. Swe kwestie wypowiadają z jednego punktu, czasem przemieszczają się w milczeniu – brak słów jest bardziej wymowny niż jakakolwiek kwestia… Wśród tych prozatorskich wypowiedzi pojawiają się wiersze Laury Osińskiej w niezwykłej interpretacji Natalii Strzeleckiej. Każde wypowiedziane słowo jak chirurgiczny skalpel tnie boleśnie wrażliwą tkankę uczuć, wzbudza dreszcz! To niezwykła poezja, jak i sama jej twórczyni, która w rozmowie z Agnieszką Karpierz wyznaje, że chciałaby „zostać największą lesbijską polską poetką”. Jest jeszcze w spektaklu muzyka wykonywana – na żywo – przez gitarzystkę Kingę Baker Piekarz. Dźwięki podkreślające słowa na scenie, włączające się w dramaturgię sytuacji, w końcu aranże muzyczne utworów śpiewanych przez aktorki. Porywająco wręcz wykonuje je Martyna Krzysztofik, której prawdziwie dramaturgiczne umiejętności sceniczne zwracają uwagę widza. Jej mimika dostosowana do prezentowanej sytuacji dramaturgicznej jest w stanie natychmiast wywołać u widza uśmiech, ale i smutek, lęk, strach. Odnoszę wrażenie, że na scenie czuje się niczym nie skrępowana, choć przecież ograniczają ją tekst i odgrywana rola. Trzeba mieć niezwykłą umiejętność i talent aktorski, by takie odczucia w widzu wywoływać. Muzyka była niezbędna też do wyrażenia w formie nowoczesnego tańca opowiadanego na scenie dramatu. To było zadanie – doskonale wypełnione – Martyny Dyląg, która – jako absolwentka Wydziału Teatru Tańca Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie – Filia w Bytomiu – opracowała też ruch sceniczny spektaklu.
Ten spektakl, ukazujący miłość lesbijską – choć przecież każda miłość jest wielka, a jej utrata jednakowo boli każdego, jest niezwykle ważny. Ukazuje problemy, o których w swej heteronormatywności zazwyczaj tylko słyszeliśmy. Taka pewnie była też W., która ma dzieci i męża, a jednak uległa namiętności do kobiety… I nie był to kaprys, przelotne zauroczenie, seksualne doświadczenie… To była miłość – gorąca, która stygła kilka lat, by zamienić się w utratę niosącą rozpacz i nienawiść… Nihil novi sub sole, tyle, że między kobietami…
Twórczyni tego spektaklu, Iwona Kempa, od jakiegoś już czasu opowiada widzom w teatrze historie kobiet. Dość wspomnieć jej ostatni, niezwykle ważny, spektakl „Szczeliny istnienia” w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. „Miłość w kawałkach” jest kolejnym cennym elementem opowieści o kobietach. Napisała, że w „polskim teatrze miłość kobiet jest niemal nieobecna”. I w pełni zgadzam się z jej założeniem, zamieniając tylko słowa „może stać się” na wyraziste „jest” – co podkreślam – „ważnym i potrzebnym doświadczeniem dla wielu osób, szczególnie w kraju, w którym ciągle tak trudno uznać za oczywiste, że miłość nie wyklucza”.
Janusz M. Paluch
Teatr Nowy Proxima w Krakowie: „Miłość w kawałkach” na podstawie powieści Nicole Müller „Bo to w miłości jest najstraszniejsze” i wierszy Laury Osińskiej z tomu „zmyśl [ ] zmysł”, scenariusz i reżyseria – Iwona Kempa, współpraca dramaturgiczna – Anna Bas, scenografia, kostiumy i projekcje – Joanna Zemanek, aranże muzyczne – Kinga Baker Piekarz, ruch sceniczny – Martyna Dyląg, światło – Wojciech Kiwacz, dźwięk – Bogdan Czyszczan. Wystąpiły: Martyna Dyląg, Katarzyna Galica, Martyna Krzysztofik, Natalia Strzelecka, Kinga Baker Piekarz (gitara). Premiera 18 maja 2024 r.