Podczas odwrotu spod Moskwy Wielkiej Armii Napoleona rozegrała się pod koniec listopada 1812 roku bitwa pod Berezyną. Dwudziestego ósmego tego miesiąca, kiedy sześćdziesięcioletni generał Józef Zajączek osłaniał przeprawę wojsk przez rzekę, odłamek pocisku armatniego zgruchotał mu prawą nogę. Ciężko rannego przetransportował do szpitala polowego jego adiutant major Józef Krasiński. W trudnych warunkach lekarz przyboczny Napoleona, doktor Larrey, amputował mu nogę powyżej kolana. Operacja odbyła się bez znieczulenia, pacjent wytrzymał ją w pełnej świadomości i milczeniu. Nazajutrz major Krasiński dostarczył go saniami do Wilna. Rannym opiekował się dziewiętnastoletni oficer ordynansowy, porucznik Wojciech Albert Grzymała, odznaczony krzyżem Virtuti Militari za męstwo w bitwie pod Borodino rozegranej dwa i pół miesiąca wcześniej. Był on synem kasztelana Wincentego Przecława Grzymały, cześnika bracławskiego, późniejszego senatora Królestwa Polskiego. Młodzieniec pobierał nauki we Lwowie, a od 1807 roku uczył się sztuki wojennej u generała Stanisława Fiszera, który był naczelnikiem sztabu głównego wojska Księstwa Warszawskiego. Mając szesnaście lat uczestniczył w kampanii polskiej w 1809 roku, trzy lata później we wspomnianej wyprawie Napoleona na Moskwę.
Aleksandra, żona generała Zajączka, dowiedziawszy się o jego ciężkiej ranie, niezwłocznie przybyła w grudniu do stolicy guberni litewskiej, by towarzyszyć mu w tym trudnym czasie.
Józef Zajączek usłyszał ze swego pokoju daleki dźwięk dzwoneczków sań. Zerwał się z łóżka i o kulach pokuśtykał do okna, przez które zobaczył na zaśnieżonej ulicy powiększający się punkt pojazdu.
– Poruczniku! – generał zawołał gromko. – Coś czuję, że to Oleńka – jego donośny głos usłyszał przez ścianę Grzymała, przebywający w swojej izdebce.
Szybko pojawił się w pokoju generała i przeraził się, widząc go wspartego na kulach przy oknie.
– Panie generale, lekarz zabronił panu wstawać z łóżka. Przecie noga jeszcze nie zagojona – rzekł z troską w głosie.
– Jaka noga? Ten kikut…? – warknął sarkastycznie. – Wyjdź i zobacz, czy to ona, bo zanim ja się wygramolę…
Grzymała milczał skonfundowany.
– Rób, com kazał – ponaglił go.
– Tak jest! Już lecę – odparł energicznie. Skinąwszy głową wybiegł na podwórze, zabierając po drodze z pokoju szynel, który zarzucił na barki.
Sanie zajechały pod budynek. Pani Aleksandra, zdjąwszy z kolan grubą baranicę, rozejrzała się. Szukała wzrokiem właściwego gmachu. Porucznikowi ukazała się majestatyczna postać damy ubranej w futerko z lisów do pół uda, czarną suknię i eleganckie nakrycie głowy ze zwisającą z boku kitką. Powoli wysiadała, czyniąc to z wrodzoną elegancją. W tym momencie oficer podbiegł, podając jej rękę.
– Wielce szanowna pani generałowa pozwoli, że się przedstawię: porucznik Wojciech Albert Grzymała, oficer ordynansowy generała – skinął energicznie głową.
– Ach, to waćpan – rzekła mile zaskoczona. – Józef pisał mi o panu.
Młodzieniec, przyjrzawszy się jej z bliska, doznał zachwytu. Zobaczył arcypiękną kobietę o gładkiej twarzy i młodzieńczej figurze. Wcześniej słyszał, że jest niewiele młodsza od posiwiałego generała, jednak trzymając jej dłoń był przekonany, że ma przed sobą damę w kwiecie wieku. „Wygląda najwyżej na trzydzieści… To nie może być…” – myślał przyjemnie poruszony. Pani Aleksandra skrzyżowała spojrzenie z przystojnym oficerem z rozwichrzoną czupryną i widać było, że się jej spodobał.
Obecność żony przyniosła chromemu generałowi wielką ulgę. Co prawda miał do pomocy oficera, jednak kobieca opieka była nieoceniona. Pooperacyjna rana goiła się powoli, pacjent wymagał więc starannych i żmudnych zabiegów pielęgnacyjnych. Owe czynności zbliżyły do siebie Aleksandrę i Wojciecha.
Niedługo po przybyciu pani Aleksandry wojska rosyjskie zajęły Wilno. Generał Zajączek został aresztowany i wraz z towarzyszącymi osobami wywieziony do Połtawy położonej we wschodniej Ukrainie. Przetrzymywany był w wojskowej kwaterze. W największej izbie przebywał generał Zajączek z żoną, obok znajdowała się kuchnia, a za nią niewielki pokój oficera ordynansowego. W korytarzu i na zewnątrz pilnowali go sołdaci. Pani Aleksandra starała się zorganizować pobyt mężowi tak, aby czuł się jak w domu. W warunkach niewoli było to trudne, lecz nie niemożliwe. Pomagał jej w tym Grzymała. Wielokrotnie rozmawiali na temat sposobów dojścia jej męża do zdrowia bez dostępu do lekarstw i braku fachowej opieki medycznej. Na szczęście generałowa posiadała sporą wiedzę w zakresie ziołolecznictwa, dzięki której zastosowana przez nią kuracja powodowała prawidłowe gojenie się nogi. Po jakimś czasie relacje generałowej i młodego oficera osiągnęły poziom zażyłości, który pozwalał im – gdy przebywali sami – zwracać się do siebie po imieniu.
Pewnego letniego dnia oboje udali się na podmiejskie łąki położone nad rzeką, by narwać ziół leczniczych. Po kilku godzinach zbierania, usiedli na trawie w cieniu pod dzikim bzem.
– Zmęczyłem się – odetchnął z ulgą Grzymała. – Nogi mnie już rozbolały.
– Nie rozumiem, jak młody człowiek może odczuwać zmęczenie po dwugodzinnym spacerze – Aleksandra powiedziała w tonie zawoalowanej pretensji. – Ach, młodość! Co innego ja… – uśmiechnęła się filuternie.
– Wyglądasz wciąż młodo, nie dałbym ci więcej, niż trzydzieści parę latek – starał się być uprzejmy.
– Chłopczyku! – oburzyła się.
– Proszę cię, nie mów tak.
– Mości poruczniku…
– To już lepiej.
– Myślałam, że dasz mi mniej wiosen – rzekła z udawaną pretensją, dotykając jego ręki.
Grzymała podniósł jej kształtną dłoń i z czułością ucałował.
– Wybacz, Oleńko. Przecie wiesz, że jesteś wiecznie młoda. Wymknęłaś się czasowi spod kontroli.
– Teraz jesteś szarmancki – ścisnęła mocno jego palce.
– Jak to uczyniłaś?
– To moja luba tajemnica.
– Nie mieści mi się to w głowie.
– Mianowicie…?
– Że istnieje taka istota. Że jest obok mnie. Że mogę ją… – „Pocałować” – pomyślał i niespodziewanie ustami musnął jej w policzek. Pani Aleksandra poniewczasie uchyliła się, choć mogła to zrobić wcześniej.
– Nie wolno ci – powiedziała kokieteryjnie.
– Spróbuję raz jeszcze – napierał odważnie, wciąż trzymając jej dłoń.
– Będę zła, mości poruczniku.
– W jakim to się objawi kształcie, pani Oleńko.
– Obaczysz – rzekła zagadkowo.
W tej sekundzie Grzymała, przysunął się bliżej i pocałował ją w usta. Po krótkiej walce uległa mu. Oplotła go rękami, wbijając się palcami w plecy. Kiedy Wojciech zaczął nerwowo rozpinać guziczki jej bluzki pod szyją, pani Aleksandra odepchnęła go.
– Co ty wyprawiasz? – zapytała zaskoczona. – Mogłabym być twoją… – zawahała się – cioteczką.
– Ciotek mam mnóstwo i wszystkie brzydkie. – Nie chcę cię w takiej roli.
– A w jakiej? – podtrzymywała ekscytującą grę.
– Czas i sprzyjające okoliczności dadzą nam właściwą odpowiedź.
– Taki młody, a już dyplomata – rzekła z pewnym uznaniem.
– Wolę pozostać żołnierzem.
– Przecie jesteś oficerem ordynansowym.
– Pragnę też być twoim ordynansem.
– Co byś tedy robił?
– Prasowałbym garderobę, czyścił buciki i pomagałbym je zakładać…
– I cóż jeszcze? – uśmiechnęła się miło.
– Pomagałbym ci się także ubierać, bo tu nie masz służki. A wieczorem… – zrobił pauzę, uśmiechając się łobuzersko – rozbierać.
– Panie oficjerze, nie pozwalasz sobie za wiele?
– Pozwoliłbym sobie na tyle, na ile uzyskałbym przyzwolenie.
– Och, ty niedobry żołnierzyku – pochwyciła jego głowę i przytuliła ją z całą mocą do piersi. – Nie wiem, czy dałabym ci zgodę.
Ów cud wymknięcia się Aleksandry Zajączkowej spod kontroli czasu spowodowany był nie tylko jej wrodzoną urodą, ale także licznymi wyrzeczeniami. Pomagała jej w tym sprawność fizyczna, którą nabyła od wczesnej młodości. Jako kilkuletnia dziewczynka pobierała lekcje nauki baletu, potem tańczyła w balecie dworskim hetmana wielkiego litewskiego, wojewody i kompozytora, Michała Kazimierza Ogińskiego. Gdy podrosła jeździła regularnie konno oraz odbywała długie spacery, niejednokrotnie do dziesięciu kilometrów. Regularne ćwiczenia cielesne współgrały z kształtowaniem silnej woli i hartu ducha. Pani Aleksandra zawsze spała w wychłodzonej sypialni przy otwartych oknach. W lecie przed snem służba układała pod jej łóżkiem (otoczonym tiulowymi zasłonami) blaszane naczynia wypełnione bryłami lodu. (Grube tafle lodu wycinane z zamarzniętych zimą rzek i stawów były przechowywane do późnej jesieni w głębokich piwnicach na dworach i w miastach). Przykrywała się sarnimi skórami. Myła się i kąpała w zimnej wodzie, jadała zimne i surowe posiłki. W dojrzalszych latach, kiedy zauważyła pierwsze zmarszczki, retuszowała je, nakładając na twarz cienką warstwę wosku.
Dziewiętnastolatek zakochany w dojrzałej i przecudnej urody damie nie zważał na różnicę wieku wynoszącą trzydzieści dziewięć lat. Jak niemal każdy zakochany młodzieniec nie wybiegał wyobraźnią w przyszłość, był zaślepiony jej wyjątkową aparycją i zachwycony osobistym czarem, obyciem, humorem, wiedzą i bystrością umysłu. Podziwiał ją. I jak każdy zadurzony ciekawy był przeszłości swojej oblubienicy i zazdrosny o niegdysiejszych kochanków. Rzecz z pozoru nielogiczna: jak można być zazdrosnym o minione przeżycia drugiej osoby? Można. „Ubóstwo ducha” w tej mierze jest znaną przypadłością każdemu młodzianowi trafionego strzałą Kupidyna i jest nielogiczne, jak mało logicznym bywa zakochanie się w znacznie starszej kobiecie (o czym najlepiej wie Emmanuel Macron). Grzymała zaciekawiony jej życiem nieustanie zamęczał ją, aby opowiedziała mu więcej o sobie. Zajączkowa na początku nie chciała o tym mówić, zbywała go, w końcu mu uległa.
– Mieszkałam w pałacu Branickich w Białymstoku u hetmana wielkiego koronnego Jana Klemensa – zaczęła mówić ogólnikowo.
– Sama? – zdziwił się.
– Z synkiem Aleksandrem – powiedziała ze smutkiem w głosie.
– Imię otrzymał na twoją cześć?
– Biedaczek nie żyje – pani Zajączkowa wybuchnęła płaczem.
Grzymała objął ją i przytulił.
– Wybacz. Gdybym wiedział, nie pytałbym o twoję przeszłość.
– Dlatego tak się opierałam – szlochała wycierając chusteczką nos.
– To może poniechaj wspomnień. Niepotrzebniem cię prosił – mówił skruszony. – Słusznie powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Generałowa przestała płakać.
– Łzy i smutny nastrój negatywnie wpływają na urodę – próbowała otrząsnąć się z emocji. – Ale zaczęłam i skończę – rzekła zdecydowanym tonem. – Chcę przed tobą wyrzucić to z siebie. Nie pomnę, czym kiedykolwiek mówiła komu o tych przeżyciach.
– Może jednak daj pokój, nie chcę, aby źle to wpłynęło na stan twego ducha.
– O ducha się nie lękam, bardziej o… – zawahała się. – „Bardziej o ciało” – dopowiedziała w myślach. „Dobrze, żem tego nie rzekła, bo Wojtuś pomyślałby sobie, że jestem egoistką skupioną wyłącznie na własnym wyglądzie. A przecie to nieprawda”.
– O co bardziej się lękasz? – zapytał po chwili.
– O ciebie – wymyśliła naprędce i poczuła ulgę. – Bo te powikłane i czasem dramatyczne historyje mogą zdekomponować twoją kształtującą się naturę.
– Mimo, żem młody, mam już uformowaną osobowość – stwierdził naukowym tonem.
– To prawda, że teraz młodzi szybciej dojrzewają, szczególnie podczas niespokojnych czasów. Mój Oluś już jako szesnastolatek zaciągnął się do armii francuskiej generała Dumourieza. Zginął w listopadzie dziewięćdziesiątego drugiego w bitwie z Austriakami pod Jemappes w Walonii – ocierała łzy. – Popatrz, to już minęło ponad dwadzieścia lat – ciężko westchnęła.
– Zostałaś sama? – zapytał niepewnie.
– Mąż, Isaurat, był lekarzem na dworze hetmana Branickiego. Tak naprawdę był francuskim felczerem. I choć między nami różnie się układało, muszę oddać mu sprawiedliwość: był dobrym medykiem. Zresztą ja też mam francuskie korzenie. Mój tatuś, Jaques-François Pernet, jako hugonot, uciekł przed pogromami katolików i osiadł w Polsce, w Słonimie, gdzie się urodziłam. Był lekarzem nadwornym hetmana Michała Kazimierza Ogińskiego i jego adiutantem.
– Pernet. Ładnie brzmi.
– Za panny zwano mię Pernetką. Chyba nie było w tym złośliwości.
– Potem, jak rozumiem, byłaś doktorową Isaurat.
– Przez ponad dziesięć lat. Wtedy ludzie nazywali mnie Izorą, a złośliwcy panią cyrulikową.
– Po dekadzie zmieniłaś nazwisko? – Grzymałę paliła ciekawość.
– Starasz się być delikatny, a wychodzi ci troszkę koślawo – uśmiechnęła się z pobłażliwością, gładząc nasadę jego dłoni. – Tak, zmieniłam, mości ciekawski. Najpierw jednak poznałam Józefa, który naonczas był pułkownikiem i posłem kijowskim. Oszalał dla mnie, a ja mu uległam – mówiła rozmarzonym głosem. – Wysoki, przystojny, w mundurze prezentował się bajkowo. Postanowiliśmy się pobrać.
– Przecie byłaś zamężna – zdziwił się.
– Aby ponownie wyjść za mąż, najpierw trzeba się rozwieść – stwierdziła ironicznie. – Papież unieważnił nasze małżeństwo. Oczywiście uprzednio sprawa musiała przejść przez krajowe instancje konsystorskie.
– Po dziesięciu latach małżeństwa? Mieliście duże dziecko… – nie mógł pohamować emocji.
– Tu objawia się u ciebie brak życiowego doświadczenia. I chyba dojrzałości.
– Oleńko, chcesz mię obrazić? Jeszcze przed chwilą mówiłaś, że teraz młodzi są dojrzalsi, niźli kiedyś.
– Wybacz. Myślałam bardziej o doświadczeniu. Nawet w Watykanie można takie sprawy szybko załatwić.
– Nie bacząc na wieloletni związek sakramentalny – zauważył uszczypliwie.
– Wojtuś, proszę cię, nie mów za dużo. Czy mam ci przypomnieć przypowieść o źdźble w cudzym oku i belce w swoim?
Grzymała poczuł się zawstydzony, miał bowiem wobec pani Aleksandry zamiary sprzeczne z szóstym przykazaniem. Wiedział też, że nie jest w stanie sprostać jej inteligencji.
– Dzięki wpływom Ignacego Potockiego i Adama Czartoryskiego, którzy darzyli Józefa wielkim zaufaniem – kontynuowała – unieważnienie małżeństwa zostało szybko przeprowadzone. A mój były otrzymał sowite zadośćuczynienie. W osiemdziesiątym szóstym stanęliśmy na ślubnym kobiercu.
Podczas półtorarocznego pobytu generała w niewoli Pani Aleksandra i Wojciech mieli mnóstwo sposobności, aby się dobrze poznać i zadzierzgnąć intymne więzy. Kiedy po raz kolejny zbierali zioła i polne kwiaty na nadrzecznych łąkach, w pewnym momencie Grzymała powiedział tkliwie:
– Wciąż nie mogę się nasycić…
– Ja także nie mogę się nasycić tymi krajobrazami i soczystą zielenią – weszła mu w słowo, wskazując ręką na kwitnące łąki, rosnące w nich kępy krzewów i pojedyncze drzewa.
– Nie mogę się nasycić tobą – dokończył, podkreślając ostatnie słowo, po czym objął ją i zaczął całować.
Osunęli się na trawę. Pani Aleksandra poddawała się jego czułościom z oporem.
– Wojtuś, dręczą mnie wyrzuty sumienia – oderwała się od jego nabrzmiałych ust. – Spędzamy z sobą słodkie chwile, a on tam cierpi… Chyba widzisz, że jest w tym coś niestosownego?
– Już nie cierpi. Rana się zagoiła – odrzekł sucho.
– Został skrzywdzony przez los i nie chciałabym przyczyniać się dodatkowo do pogłębienia jego dolegliwości.
– Nie mówmy o tem. Właśnie ten los tak pokierował naszemi ścieżkami, że się przecięły tu i teraz. A to, że został ciężko raniony, jest zupełnym przypadkiem nie mającym nic wspólnego z naszą przyjaźnią.
– Nie wiem… – miała wątpliwości.
– Oleńko, nie wyrzucaj sobie tego, że… – zawahał się, szukając odpowiedniego słowa – że darzymy się sympatią, że cię tak bardzo lubię.
– Tylko mię lubisz? – zapytała zalotnie, zapominając o duchowych rozterkach.
Grzymała ponownie obsypał ją pocałunkami, dając dowód, że użył nazbyt słabego słowa. Po rozkosznych chwilach pani Ola wstała.
– Wracajmy. Na twarzy czuję rumieniec, ognie biją… – dotknęła dłońmi policzków.
Grzymała przyjrzał się jej uważnie.
– Gdy cię taką widzę, niczego mi więcej do szczęścia nie potrzeba – w oczach miał radosne iskierki.
– Jednego ci jeszcze nie dostaje…
– Mam ciebie, mam wszystko – rzekł w filozoficznej intonacji.
– Nie dostaje ci jeszcze życiowej eksperiencji – dokończyła dydaktycznym tonem.
– Nie chcę jej.
– Szczęśliwyś, mój kochany młodzianku.
Po zdobyciu Paryża przez wojska pruskie i rosyjskie wiosną 1814 roku oraz po abdykacji cesarza Napoleona Bonapartego w kwietniu, car Aleksander I rozkazał uwolnić Polaków przebywających w niewoli na terenie Rosji. Generał dywizji Józef Zajączek po półtorarocznym odosobnieniu wyszedł na wolność w połowie kwietnia tego roku. W pierwszych dniach lipca przybył do Warszawy. W drodze powrotnej towarzyszyli mu żona, Grzymała i generał brygady Jan Konopka. Zajączek zamieszkał się z żoną u swego byłego adiutanta majora Józefa Krasińskiego w jego rodzinnym pałacu przy ulicy Mazowieckiej. Czwartego lipca odwiedził go generał Henryk Dąbrowski z ośmioma innymi generałami walczącymi o wolność kraju. Generał Dąbrowski przyjechał z Paryża z pełnomocnictwami cara Aleksandra I w celu „urządzenia na nowo wojska” na ziemiach polskich. Car utworzył w maju 1814 roku Komitet Wojskowy nadzorowany przez wielkiego księcia Konstantego i powołał do niego generałów: Dąbrowskiego, Zajączka, Sułkowskiego, Sierakowskiego, Wielhorskiego, Kniaziewicza, Woyczyńskiego i Paszkowskiego. Jednak wkrótce trzej ostatni zrezygnowali z członkostwa.
Józef i Aleksandra Zajączkowie pojechali na dwa miesiące do Opatówka, który był wielkopolską posiadłością ofiarowaną generałowi przez Napoleona za zasługi. Był to dawny pałac biskupi, który generałostwo przebudowało i wyposażyło w eleganckie meble sprowadzone z Paryża. Po powrocie do stolicy Zajączek działał w Komitecie Wojskowym.
W grudniu 1815 roku car mianował go namiestnikiem w Królestwie Polskim. Z tej okazji generał postanowił wyprawić w na Zamku Królewskim uroczysty bal. Wielki Książę Konstanty, brat cara Aleksandra I, nieoficjalny namiestnik Królestwa Kongresowego chciał, aby na bal zaproszona została jego konkubina, rozwódka, Józefina Friedrichs-Weiss-Aleksandrowa, matka jego syna Pawła Aleksandrowa. Madame Józefina pragnęła uczestniczyć w życiu towarzyskim warszawskich elit, jednak z powodu jej nieuregulowanego stanu cywilnego z księciem Konstantym, elity nie dopuszczały jej do swego grona. Celowała w tym Aleksandra Zajączkowa, która ostentacyjnie nie zapraszała jej do prowadzonego przez siebie salonu, mimo nacisków Konstantego.
Kilka tygodni przed balem Wielki Książę wysłał do generała Zajączka swojego zausznika, szefa policji, Mikołaja Nowosilcowa, aby uzyskał zaproszenie dla madame Friedrichs. Kiedy toczyła się w tej sprawie ożywiona rozmowa, podczas której Nowosilcow coś obiecywał generałowi, ten zaś skłaniał się już do wyrażenia zgody na jej obecność, do salonu weszła niespodziewanie pani Aleksandra. Przywitawszy się z Nowosilcowem, powiedziała mocnym głosem:
– Czy ja dobrze słyszę, że ta pani ma być obecna na balu inauguracyjnym?
– Takie jest nieoficjalne życzenie wysokich czynników – stwierdził ogólnikowo.
– Z całym szacunkiem dla Wielkiego Księcia, ale w jakim charakterze miałaby wystąpić pośród zacnej socjety madame Joujou? (Józefina Friedrichs była tak nazywana w młodości) – pani Aleksandra spojrzała świdrująco na Nowosilcowa.
– Powiem w tajemnicy, iż cesarzewicz pragnął gorąco poślubić madame Friedriks. Wystąpił o to do Jego Wielicziestwa, lecz nie uzyskał zgody.
– Otóż to! – namiestnikowa triumfowała.
– Kochana Oleńko, proszę… – Zajączek próbował uciszyć ją drżącym głosem.
– Jako małżonka namiestnika Królestwa Polskiego nie mogę ulec prośbom sprzecznym z ogólnie przyjętymi zasadami przyzwoitości – nie zwracała uwagi na lękliwego męża.
– Miłostiwaja gospoża, uprzejmie proszę o zrozumienie delikatnego położenia madame Josephine.
– Gdybym się zgodziła na wprowadzenie na oficjalny bal pani niegodnej tego zaszczytu, uchybiłabym poważnie szanowanym damom z towarzystwa. Nie znalazłabym wówczas dla siebie żadnego usprawiedliwienia.
– Nie godzi się, szanowna pani namiestnikowo, odmawiać prośbie Wielkiego Księcia –Nowosilcow rzekł dramatycznym tonem. – „To mój ostateczny argument o sile kartacza, któremu ta spryciara nie może się oprzeć” – nadzorca policji pomyślał zadowolony i uśmiechnął się pod nosem.
Zajączkowa chwilę zastanowiła się, po czym, błyskając w jego kierunku oczami zwiastującymi odparcie ataku, odrzekła spokojnie:
– Jeżeli Wielki Książę przyśle własnoręcznie sygnowane polecenie na piśmie, nie będę miała nic do powiedzenia. Wtedy najprawdopodobniej rozchoruję się, a bal otworzy polonezem cesarzewicz ze swoją Joujou. A może z panną Grudzińską…
(Tu trzeba wyjaśnić, że hrabianka Joanna Grudzińska, jedna z piękniejszych dam epoki, była wówczas kochanką księcia Konstantego, z którym wzięła ślub w 1820 roku).
Odważne dictum Zajączkowej zamurowało wysłannika Belwederu. Musiał ustąpić inteligentnej Polce. Wiedział, że jego mocodawca nie zgodziłby się na wydanie pisemnego polecenia w tej sprawie.
Po opuszczeniu pałacu przez Nowosilcowa, generał był wściekły.
– Oleńko, cóżeś ty najlepszego uczyniła! – syczał przez zęby.
– Ochroniłam cię, mój drogi, przed pogorszeniem twojej reputacji, która, jak wiesz, nie jest w społeczeństwie w najlepszym stanie.
– Swoim szaleńczym oporem zrujnowałaś mój misternie uformowany plan – mówił z pretensją.
– Jakiż to plan?
– W zamian za udział w balu pani Józefiny, mielibyśmy akt potwierdzający własność Opatówka. Przecie wiesz, że oni nie liczą się ze wszystkim, co było z nadania Napoleona.
– Mój drogi, jak mogą posłusznemu namiestnikowi zabrać jego dobra? Po pewnym czasie uzyskasz rejentalnie Opatówek, a może też zwolnienia podatkowe. Józefie, bądź spokojny. Po kilku latach przewidywania pani Aleksandry spełniły się.
Bal na zamku został otwarty polonezem. Na czele stu par szli Aleksandra Zajączkowa i Wielki Książę Konstanty, który musiał przełknąć jej odmowę w wiadomej sprawie. Zaproszeni oficjele i goście, podziwiając namiestnikową wiedzieli, że idąc z nim w parze upokorzyła go. I przewyższała godnością w podobnym stopniu, jak swą urodą górowała nad jego powszechnie znaną brzydotą. Niektórzy patrioci twierdzili nawet, że było to zwycięstwo polskiej niezależności nad zaborcą.
Duża część społeczeństwa oceniała namiestnika, Józefa Zajączka, bardzo krytycznie; ludzie nie mogli pojąć, jak zasłużony generał walczący niegdyś dzielnie o wolność ojczyzny – członek stronnictwa reformatorów i zwolennik Konstytucji 3 Maja, uczestnik Insurekcji Kościuszkowskiej i wielu bitew w armii napoleońskiej przeciwko zaborcom – mógł zostać sługą cara.
W uznaniu zasług za administrowanie krajem namiestnik Zajączek otrzymał w 1818 roku od Aleksandra I tytuł księcia; tym samym jego małżonka została księżną. Korzystając z zajmowanej pozycji „wicekrólowa”, jak ją złośliwcy nazywali, organizowała w Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu (obecna siedziba Prezydenta RP) spotkania artystycznej i intelektualnej elity Warszawy. Podczas jednego z wieczorków, 24 lutego 1818 roku, odbył się pierwszy publiczny występ Fryderyka Chopina, którego zaprosił Wojciech Grzymała. Ośmiolatek grał wówczas koncert fortepianowy Vojtecha Jiroveca. Od tego dnia datuje się ich znajomość, a w późniejszych latach wielka przyjaźń do śmierci kompozytora.
W 1818 roku, za wstawiennictwem namiestnika, Grzymała został referendarzem stanu w Komisji Rządowej Skarbu. Był dwukrotnym kawalerem orderu św. Stanisława w latach 1817 i 1825. Nie ulega wątpliwości, iż za tymi zaszczytami stała pani Aleksandra. Jako członek tajnego Towarzystwa Patriotycznego przemawiał w styczniu 1826 roku na pogrzebie Stanisława Staszica.
Miesiąc później został aresztowany wraz z innymi członkami towarzystwa, które zostało rozpracowane przy okazji śledztwa prowadzonego w związku z powstaniem dekabrystów. Patrioci zostali osadzeni na Lesznie w pomieszczeniach klasztornych u karmelitów, których przed laty usunięto. Z Grzymałą celę dzielili m.in. pułkownik Ignacy Prądzyński, późniejszy generał i jeden z wodzów powstania listopadowego, podpułkownik Seweryn Krzyżanowski i Andrzej Plichta, sekretarz w Radzie Stanu. W pierwszych tygodniach odosobnienia Prądzyński i Grzymała zadzierzgnęli bliską znajomość.
– Czy wiesz, Albercie – tak współwięźniowie zwracali się do Grzymały – że jesteśmy heraldycznie spowinowaceni?
– Nic o tem nie wiem. Moja rodzina z Podola, a twoja z Wielkopolski. Jak tedy to możliwe?
– Możliwe. Mój herb Grzymała – uśmiechnął się Prądzyński. – A tyś Grzymała pieczętujący się herbem własnym.
– Ot, miła ciekawostka, choć nie przykładam nadmiernej wagi do tytułów.
– Ja takoż, ale kiedym pierwszy raz usłyszał twoje nazwisko, uradowałem się w duchu.
– Nie to mi teraz w głowie, Ignacy. Daleko więcej zajmują mię inne ambarasy.
– Fakt; śledztwo, proces, wyrok i…, co tu dużo gadać, czekające nas zesłanie.
– To na pierwszym miejscu. Mam ci ja jeszcze kilka innych frasunków, które spać mi nie dają.
– Sprawy sercowe? – Ignacy łatwo się domyślił, bo wszyscy w celi widzieli listy, które Grzymała otrzymywał w dużych ilościach.
Wojciech podparł głowę i głęboko się zamyślił. Był rozdwojony; nie chciał o tym mówić, z drugiej zaś strony pragnął to z siebie wyrzucić, żeby choć trochę odczuć ulgę.
– Ignacy, zachowaj w sekrecie, co ci rzeknę – szepnął, aby leżący na pryczach pozostali więźniowie tego nie słyszeli.
– To oczywiste – Prądzyński obiecał, choć on i towarzysze dobrze wiedzieli o jego skomplikowanych relacjach z niewiastami.
– Dwa lata przed uwięzieniem ożeniłem się z młodą panną. Marianna jest śliczna. Niestety kręcą się przy niej adoratorzy. Martwię się, żeby nie ustroiła mnie w rogi.
– Nie masz jakiejś zaufanej osoby, która miałaby na nią baczenie?
– Właśnie wpadłem na ten koncept. Mojemu kamerdynerowi poleciłem listownie, jak ma żonkę pilnować; jeśliby tedy jakiś mężczyzna był u niej z wizytą, ma wchodzić do salonu pod pozorem objaśnienia świec, co przecie często należy czynić.
– Jeden punkt możesz więc wykreślić ze swojej listy frasunków.
– Wolę go raczej podkreślić czerwonym atramentem, bo te kwestyje są tak pewne, jak pisanie palcem po wodzie. Druga sprawa to aktorka Kurpińska. Moja ostatnia namiętność serca…
– … I ciała – Prądzyński uzupełnił kąśliwie.
– Ignaś, nie bądź dosłowny. Choć, po prawdzie, są to istotne elementy żywota. Kilka razy odwiedzała mnie w nocy w izbie na dole… – szepnął konfidencjonalnie.
– Toć wszyscy myśleliśmy, że w pokoju oficera warty mile spędzasz czas z żoną.
– Wiedzieliście o tym? – Grzymała był zaskoczony.
– Dlatego koledzy zabrali spitemu wartownikowi twój list do aktorki.
– Brałeś w tym udział? – zapytał oskarżycielskim tonem.
– Skądże! – Ignacy skłamał.
– Wykupienie listu drogo mię kosztowało.
– Dlaczegóż zależało ci tak na jednym listku?
– Obawiałem się, żeby honor Kurpińskiej na sztych nie był wystawiony.
Prądzyński zaśmiał się pod nosem. Aktorkę znał ze scen warszawskich, nie podobała mu się, była niska i starsza od Grzymały. „Raczej obawia się, żeby nie dowiedziały się o niej żona i generałowa. Cóż za kochliwy referendarz, nie wystarcza mu młoda żonka, do pełni szczęścia potrzebuje mieć też starsze niewiasty” – pomyślał.
– A te pachnące liściki i kosze pełne wiktuałów? – Ignacy udawał, że nie wie, od kogo je otrzymuje.
– Prowiant najlepszego gatunku – Wojciech rozmarzył się.
– Swoją drogą dziękuję ci, że częstujesz się z nami.
– To mój obowiązek. Choć wolałbym, aby namiestnikowa poniechała już korespondencji i jadła. I rublowych prezentów, które mię najbardziej krępują.
– Chcesz zerwać stosunki z tak wpływową osobą? To, że namiestnikowa utrzymuje kontakt z więźniem nie może pozostać bez wpływu na śledczych i sędziów. Później także może być ci pomocna.
– Nie bądź cyniczny, Ignacy – oburzył się Grzymała. – Nasze stosunki oparte są wyłącznie na przyjaźni. Wyłącznie! – powtórzył dobitnie ostatnie słowo, aby rozwiać jakiekolwiek podejrzenia, że mogło być inaczej.
– Możesz się obrazić, lecz odnoszę wrażenie, że jej troskliwość o ciebie wykracza poza zwykłą przyjaźń.
– Może jest ona nadmiarowa, ale to tylko przyjaźń – powtórzył poprzednie zapewnienie. – Sprawa ta konfunduje mię, bo mam żonę, o czym ona dobrze wie.
– Zazdrosna?
– Nie tyle o żonę, co o aktorkę.
– Dowiedziała się o niej?
– Wiesz, że w Warszawie w sekrecie nic się nie uchowa. Poza tem naraża się na nieprzyjemności. Zapewne pomieszczycy donoszą komu trzeba o jej kontaktach ze mną.
– Nigdym nie widział tak urodnej niewiasty – stwierdził Prądzyński. – I to do późnych lat.
– Kosztuje ją to wiele trudu, ale zahartowała się w swoich przedsięwzięciach, które dają tak cudowne efekty.
28 lipca 1826 roku generał książę Józef Zajączek zmarł. Urząd piastował do śmierci. Przed pogrzebem zaplanowanym cztery dni później w Opatówku księżna Aleksandra zwróciła się do przyjaciela męża, generała Franciszka Ksawerego Kosseckiego, o wygłoszenie mowy pożegnalnej. Ten, znając nienawistną opinię społeczną wobec Zajączka, udał się po poradę do Kajetana Koźmiana, poety i referendarza Rady Stanu Księstwa Warszawskiego. Koźmian podzielił jego wątpliwości co do publicznego wystąpienia na pogrzebie. Pozostała jeszcze delikatna kwestia przekazania odmowy generałowej.
W małym salonie pałacu pani Aleksandra czekała na generała razem z Józefem Radoszewskim, którego namiestnik lubił i cenił. Był on mężem Gabrieli Zajączkówny, córki Ignacego, brata generała Zajączka.
– Nareszcie, nareszcie – ucieszyła się generałowa na widok Kosseckiego, podając mu rękę.
– Łaskawa księżno – generał ukłonił się i po żołniersku uścisnął jej dłoń – proszę darować zwłokę w odpowiedzi. – Następnie Kossecki przywitał się z Radoszewskim.
– Proszę mówić – księżna była niecierpliwa.
– Wyznam szczerze, że znalazłem się w arcytrudnym położeniu z dwóch fundamentalnych powodów: raz, że jestem przyjacielem i wiernym towarzyszem broni zmarłego, dwa, że obecnie niemal we wszystkich warstwach narodu panuje w stosunku do niego krytyczna opinia.
– Rozumiem.
– Od razu uzupełnię sine ira et studio, że przed objęciem tegoż urzędu był dla mnie autorytetem i jednym z największych naszych bohaterów w walce o wolność.
– To wszyscy wiemy – potwierdziła beznamiętnie.
– Uważam, iż na pogrzebie mowę powinien wygłosić minister lub senator. Jeżeli jednak księżna żąda tego ode mnie…
– Nie żądam. Proszę – powiedziała niepewnie.
– Nie zaprę się wdzięczności, ani przyjaźni księcia generała. Jeślibym przemawiał, okrążając drażliwe okoliczności jego ostatnich lat…
– Przykro to rzec – weszła mu w słowo – ale często przeciwna byłam pewnym poczynaniom i decyzjom godzącym w narodową godność – otarła chusteczką łzę. – Proszę wybaczyć, niepotrzebnie to rzekłam.
– Potrzebnie. Dlatego społeczeństwo tak bardzo panią pokochało, księżno.
– Mości generale, nie czas na dusery – otrząsnęła się z emocji. – Małżonek mój nie był całkiem służalczy, jak mniema gmin, miał swój honor, cierpiał na tem stolcu, a po wielu starciach z księciem Konstantym miał już przygotowaną dymisję… – panią Aleksandrę znowu opanowały emocje; była bliska płaczu.
Po dłuższej pauzie Kossowski kontynuował wywód.
– Jeślibym przemawiał nie mówiąc całej prawdy, ściągnę na siebie nienawiść i potępienie nieukontentowanej publiczności, która przyjęłaby to źle, być może sykaniem i buczeniem. Pragnąc tedy oddać mu ostatnią posługę, naraziłbym go na ubliżenie.
– Nie mogę panu odmówić jasności wywodu – powiedziała już spokojnie.
– Mości księżno, proszę zatem uwolnić mnie od tego obowiązku – Kossecki ukłonił się nisko.
Po tych słowach pani Aleksandra gestem ręki przywołała do siebie Radoszewskiego. Po cichej naradzie, powiedziała gościowi:
– Wyjaśnienia pana generała uważamy za słuszne. Nie możemy narażać świętej pamięci Józefa na upokorzenia, a tem bardziej na dyshonor, co byłoby czemś haniebnym dla żołnierza, który poświęcił lata życia i zdrowie dla ojczyzny. Postanowiliśmy zatem – tu spojrzała na bratanka – aby na pogrzebie nikt nie wygłaszał mowy.
Wojciech Grzymała długo był przesłuchiwany. Podczas procesu w 1828 roku Sąd Sejmowy nie udowodnił mu zdrady stanu i skazał na trzy miesiące więzienia. Najprawdopodobniej wpływ na tak niski wymiar kary miała znajomość z nim pani namiestnikowej. Jednak władze rosyjskie, nie zważając na wyrok, więziły go do 1829 roku w twierdzy Pietropawłowskiej. Po uwolnieniu przybył do Warszawy. Po roku urodził mu się syn Wincenty. Podczas powstania listopadowego Wojciech Grzymała pełnił funkcje zastępcy dyrektora Banku Polskiego. Jako przedstawiciel Rządu Narodowego negocjował w Paryżu i Londynie angielską pożyczkę i dostawy broni dla walczącej Polski. Po upadku powstania pozostał na emigracji. W Paryżu był współzałożycielem Towarzystwa Historyczno-Literackiego. Odnowił znajomość z Fryderykiem Chopinem, z którym pozostał w wielkiej przyjaźni. W ostatnim okresie życia kompozytora opiekował się nim. Wojciech Albert Grzymała zmarł w 1871 roku w Nyon w Szwajcarii.
Życie generałowej Zajączkowej było wyjątkowym zjawiskiem w kilku epokach: wolnej Rzeczpospolitej, rozbiorów Polski, Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. Choć Julian Ursyn Niemcewicz stwierdził krytycznie, że „znana była z zalotów, rozwiązłego życia i protegowania wszystkich intryg miłosnych”, jednak przyznał obiektywnie, że wrogów w społeczeństwie nie miała. Honoriusz Balzac napisał, że ma „umysł i serce młode, figurę czarującą i potrafi w rozmowie, której słówka iskrzą się jak ogniste języczki, porównywać ze sobą ludzi i książki naszych czasów z ludźmi i książkami XVIII stulecia.” Osobiście poznawszy ją w 1836 roku, kiedy przekroczyła ósmy krzyżyk, był nią zauroczony: „Drwi ze śmierci, śmieje się z życia. Kiedyś zadziwiła Aleksandra [cara], dziś prześciga Mikołaja [też cara] wspaniałością przyjęć. Zaprawdę to jest bajka o wróżce, jeżeli to nie jest w ogóle żywa wróżka z bajki – madame Zayonscek”.
W okresie, gdy była żoną znienawidzonego namiestnika, jej częste sprzeciwy wobec nacisków Konstantego rozchodziły się po kraju lotem błyskawicy. Także jej opór wobec uległości męża przed rosyjskimi władzami zjednywał jej przychylność i szacunek w narodzie. Anna Potocka-Wąsowiczowa we Wspomnieniach naocznego świadka napisała: „Wyrzucona jednymi drzwiami, wracała drugimi i rąbała małżonkowi prawdę w oczy…”.
Księżna Aleksandra Zajączkowa żyła ponad dziewięćdziesiąt lat, zmarła w 1854 roku w Warszawie. Z generałem nie miała dzieci.
Franciszek Czekierda