Biografia Postaci imieniem Wawel
Cóż można napisać o tej pięknej edycji Wydawnictwa Literackiego w Krakowie! To pięknie przez Kamila Janickiego napisana historia Wawelu, z podtytułem „Biografia”. Biografia obiektu architektoniczno-historycznego? Ależ tak. Nic dziwnego. Wawel ma tak długą i bogatą historię i prehistorię, że stał się już Osobą, nie jest jedynie „martwym” obiektem, ale Osobą i Osobowością. Opowieść Janickiego rozpoczyna się od smoka wawelskiego i grodu legendarnego, baśniowego króla Kraka. A dalej realny, historyczny Wawel, współistniejący z historią Polski. Wawel przedromański, romański, Wawel gotycki, Wawel kolejnych królów, Wawel renesansowy, ukryty, porzucony, barokowy, aż po Wawel czasów czasów okupacji, z lakoniczną tematyczną wypustką w stronę naszej współczesności. Dzieło pięknie i potoczyście napisane, klarowne, wzbogacone o erudycyjne przypisy i bogatą bibliografię. „Wawel to bijące serce Polski – Notre Dame, Luwr i Panteon w jednym. Ten świadek żywej historii przemówił na nowo dzięki Kamilowi Janickiemu. Autor w błyskotliwej gawędzie historycznej wprowadza nas w świat komnat, alków i tronów, pokazuje zmiany, jakich przez pokolenia doświadczały gród i zamek. Daje nowe życie wielokulturowej społeczności Wawelu, władcom, królom ich potomkom i sługom. Pod piórem Janickiego zamek ozywa, stając się pełnokrwistym bohaterem wciągającej i pełnej gwałtownych zwrotów akcji historii”. Podpisuję się pod tą edytorską rekomendacją. Jedyne tylko, co zasugerowałbym autorowi w przypadku przygotowywania kolejnego wydania, to uwzględnienie twórców polskiej kultury, którzy przyczynili się do zbudowania legendy Wawelu. Brak bowiem w książce i w indeksie, przede wszystkim Stanisława Wyspiańskiego, który Wawel kochał i znalazł dla niego miejsce w kilku swoich dziełach, literackich („Wesele” („Czeka was wawelski dwór!”), „Zygmunt August” i niektórych wierszach („U stóp Wawelu ojciec miał pracownię…”) i malarskich (m.in. słynny obraz „Planty o świcie” z widokiem na zamglony Wawel). Warto by wspomnieć o Karolu Bunschu, autorze powieści historycznych, w tym „Wawelskiego wzgórza”, Józefa Ignacego Kraszewskiego (m.in. „Zygmuntowskie czasy”), czy poetę Jerzego Harasymowicza, twórcę mini-poematu „Wawel”, rozpoczynającego się od słów: „I jest codziennie większy Wawel we mnie…”. Nie od rzeczy byłoby tez wspomnieć o najbardziej „wawelskim” filmie polski, a ściśle biorą – serialu „Królowa Bona” Janusza Majewskiego we wspaniałej obsadzie aktorskiej, który nakręcony został na prawdziwym Wawelu, sfilmowanym przez wybitnego operatora Zygmunta Samosiuka, co nadało mu także cech dokumentalnych Tak wzbogacony „Wawel” będzie jeszcze wspanialszy.
Kamil Janicki – „Wawel”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023, str. 620, ISBN 978-83-08-07695-8
—
A jednak intelektualista
„Uważają mnie za trudnego. Wiem o tym: każę im myśleć” – takim mottem z Vittorio Alfieriego opatrzył Stanisław Brzozowski opatrzył „Legendę Młodej Polski”, a w „Pamiętniku” stwierdzał: „żądają od książki, by była podręcznikiem; ja żądam od mojej tego właśnie, aby nie można jej było streszczać, aby nie dawała ona wyników, ale budziła procesy duchowe w pewien sposób zorientowane”. Z kolei Bohdan Suchodolski napisał o Brzozowskim, że „książki jego miały dowodzić – miały działać. Dlatego są przesiąknięte na wskroś duchem walki i polemiki; styl ich tętni namiętnością oburzenia i patosem wezwań; myśli stają się rozkazami, teorie i poglądy nabierają charakteru mitów, których nie należy pojmować intelektualistycznie”. Cytuje to w swoim wstępie autor wyboru pism Brzozowskiego z lat 1909-1911 „Wiara” Maciej Urbanowski.
A jednak był Brzozowski na wskroś intelektualistą i próba Suchodolskiego zrobienia z niego antyintelektualnego mitotwórcy niezupełnie jest trafna, choć żarliwość emocjonalna twórcy „Legendy Młodej Polski” do pewnego stopnia to uzasadnia. Zauważa to też autor posłowia do tomu „Wiara”, wydanego przez Instytut Zamoyskiego, Krzysztof Tyszka-Drozdowski, gdy pisze iż „ton jego pism budzi egzaltację. Jego zamiarem nie było jednak dostarczenie intelektualnych bodźców – krytykował jałowe podejście do kultury, które sprowadza się do jej indywidualnej konsumpcji – lecz stworzenie pewnej atmosfery moralnej, z której wyrasta myśl. Ta, by naprawdę oddziałała na świat, musi być czymś potężniejszym od logiki, nie tracąc przy tym realizmu. Dzieło Brzozowskiego to próba zmuszenia Polaków, by zbudowali własną wiarę w przyszłość”. Doprawdy, ten upór by nie zobaczyć w Brzozowskim myśliciela i intelektualisty, tylko emocjonalnego herolda i proroka polskości jest doprawdy paradna i niestety bardzo polska w jej antyintelektualizmie. Gdy tylko pojawia się filozof, ktoś kto myśli, zamiast tylko „czuć”, zaraz pojawia się opór, zastrzeżenia, jakby myślenie było występkiem. Bardzo to polskie. A przecież sam Brzozowski napisał w cytowanym na początku zdaniu, że „chce żeby jego książki nie można było streszczać”, czyli żeby nie dostarczała ułatwień, gotowców, żeby nie była brewiarzem, instrukcją, zestawem wskazówek i pouczeń, lecz by „budziła procesy „duchowe”, a „duchowe” znaczy tu „intelektualne”, a nie „moralne”. To tyle co do zasad myślenia o Brzozowskim. Tom „Wiara” wbrew swojemu brzmieniu nie dotyczy wiary religijnej, choć zawiera dwa teksty osnute wokół religii: o modernizmie katolickim i o kardynale Newmanie. Jest także o „Polsce zdziecinniałej”, o „Naszym „ja” i historii”, szkice o Wyspiańskim, Alfredzie Loisy, Maurycym Barrés i Mochnackim, o literaturze rosyjskiej. Szczęśliwie na tylnej stronie okładki tego bardzo cennego tomu określony jest Brzozowski jako „jeden z najważniejszych polskich myślicieli początku XX wieku i „prekursorem kluczowych dla nowoczesności koncepcji intelektualnych”. Uff!
Stanisław Brzozowski – „Wiara. Pisma 1909-1911 w wyborze i opracowaniu Macieja Urbanowskiego”, posłowie Krzysztof Tyszka-Drozdowski, Instytut Zamoyskiego, Warszawa 2022, str.474, ISBN 978-83-67596-00-8
—
La boheme czyli cyganeria. Szampan, kankan, sztuka i nędza
„La boheme, la boheme” – śpiewał, drżącym, frenetycznym głosem Charles Aznavour w swojej słynnej piosence pod tym właśnie tytułem czyli o tamtej „cyganerii” właśnie. Paryskiej. O tej samej „Cyganerii” traktuje sławna opera Pucciniego.
Klasyczne już, XIX-wieczne dzieło o niej, pióra Henri Murgera (1822-1841) pochodzące z lat 1847-1849, opowiada o cyganerii, zbiorowości poetów, rzeźbiarzy i malarzy, takich jak reprodukowany na okładce Henri Toulouse-Lautrec z jego słynnym obrazem „Moulin Rouge”, choć rzecz powstała na prawie pół wieku przed apogeum legendy cyganerii czyli przełomem XIX i XX wieku na wzgórzu Montmartre. „Z życia cyganerii” ma formę powieści, ale z elementami przywodzącymi na myśl relację reporterską. „Osobliwe warunki życia wytworzyły typ cygana, tego króla bez ziemi, owijającego się dumnie dziurawą peleryną niby płaszczem monarszym – czytamy w notce edytorskiej – Świadomość, że o wartości jego decyduje talent, i tylko talent, stwarza w artyście lekceważenie kodeksu etyki społecznej w stosunku do mieszczucha wrogiego plemienia. Niestałość dochodów, niestosunek pomiędzy stanem materialnym a wysokim napięciem duchowym, częste wreszcie ocieranie się o świat zbytku – wytwarzają ową specyficzną gospodarkę, w której owoc kilkumiesięcznej pracy spożywa się w kilka godzin, aby nazajutrz rozpocząć życie w czarnej nędzy(…) A wreszcie te okresy wytężonej pracy, łamania się z samym sobą, to rozbujane nerwów między upojeniem twórczym a zwątpieniem niemocy lub zawodu pociąga za sobą nieodzowną potrzebę równie silnych odczynów odurzenia i szalonych wyborów. Ta dekoracyjna strona życia cyganerii, te hulanki i ekscentryczności (…) barwnym i niefrasobliwym życiem, leci ku temu światu – ażeby w nim spłonąć. Tę cyganerię, bawiącą się, biesiadującą, całującą ładne buziaki, płatającą tysiączne psoty, wziął Murger za przedmiot swoich scen”. Jak są te sceny skomponowane, w jakim podane nastroju? Bez frenetyzmu, bez aury sensacji, jakby zwyczajnie, może dlatego, że dla Murgera nie był to świat obcy i odległy, ale dość zwyczajny, by nie rzec powszedni, jego własny świat. „Z życia cyganerii” nie odznacza się zwartą strukturą narracyjną, ma raczej postać mozaikową, swobodną, można by rzec – impresjonistyczną. To sympatyczny w lekturze zabytek literacki i zarazem świadectwo barwnej, niewiarygodnej epoki, zamierzchłej niczym Atlantyda.
Henri Murger – „Z życia cyganerii”, Wydawnictwo MG, Warszawa 2023, str. 319, ISBN 978-83-7779-894-2
—
Galeria dramatyczna JJ
Jarosław Jakubowski jako dramaturg zaistniał „Generałem” sztuka o Wojciechu Jaruzelskim, wystawiona na żywej scenie w 2011 roku, z Markiem Kalitą w roli tytułowej. Państwowy Instytut Wydawniczy wydał właśnie wybór ośmiu dramatów Jakubowskiego, nawiasem mówiąc, między innymi bez „H”, który Rafał Węgrzyniak uznał za najwybitniejszy dramat polski napisany w ostatnich latach, a odnoszącym się do doświadczeń pandemii. Słusznie uznała autorka posłowia Jagoda Hernik Spalińska za najbardziej generalny atrybut dramaturgii Jakubowskiego „rozległość” tematyczną. Rzeczywiście, nie zasklepia się on w jednej domenie, w monosferze, lecz śmiało i dość brawurowo wędruje po tematach. Otwierający tom „Generał” to psychodrama dyskontująca psychologiczny i polityczny (w tej kolejności) wizerunek postaci człowieka, który odegrał bardzo ważną (dla jednych negatywną, wręcz zbrodniczą, dla innych pozytywną, a nawet zbawienną) w najnowszych dziejach Polski. „Znaki”, to rzecz o klimacie dystopijnym czy antyutopijnym jak kto woli, o konfrontacji pisarza z wysłannikiem centrali. Cechą tej konfrontacji nie jest jednak prosty mechanizm ograniczenia swobody twórczej i cenzury, lecz działanie „nowego świata”, który niepostrzeżenie, pod pozorem ułatwienia i uproszczenia życia, w warunkach działania zasad rynku i zysku, manipuluje jednostka i niweluje jej wartość oraz tożsamość. „Równina” ma charakter przypowieści inspirowanej biblijnie, pesymistycznie dyskontującej kryzys cywilizacji ludzkiej, zaostrzony przez pandemię. „Banalna historia”, to rzecz o rozpadzie związku między kobietą i mężczyzną dokonującym się w atmosferze iluzji i zakłamania. Mająca podtytuł „Ballada kosmiczna” sztuka „Hermaszewski” ma także cechy tragigroteski, z delikatnymi rysami fantazji buffo, w którym kosmonauta Hermaszewski rozmawia ze słynnymi, klasycznymi gatunku literatury fantastycznej Philipem K. Dickiem i Henry Lovecraftem. Znany kosmonauta jest tu postacią, w której biografii przecinają się krańców różne doświadczenia życiowe, poprzez której los pokazana została szeroka pojemność ludzkiego losu, od krańcowego doświadczenia polskiego dziecka cudem uratowanego z rzezi wołyńskiej (dwa passusy o okropnościach zwyrodniałego ukraińskiego okrucieństwa), po służbę wojskową w PRL uwieńczoną krańcowym, w innym znaczeniu, doświadczeniem udziału w locie kosmicznym i wejścia w krąg fantastycznej mitologii, wyrażonej w tekście przez zwracające się do niego postacie Dicka i Lovecrafta. W „Romy”, poprzez nawiązanie do postaci emblematycznej samotniczki światowego kina, Romy Schneider i zastosowanie dowcipnej ramy odwołującej się do estetyki francuskiego kina, Jakubowski opowiada o samotności zwykłych ludzi, samotności, której nie potrafią przełamać mimo nadarzających się szans. „Urodziny”, to sztuka skonstruowana wokół inspiracji biografią i twórczością, Tadeusza Różewicza, artysty ujętego przez dramaturga jako „everyman”, przez dziesięciolecia dyskontujący doświadczenia epoki w Polsce i świecie, także poprzez nawiązanie do motywów (n.p. naturalistycznego erotyzmu) i stylu tej twórczości. Ostatni w zbiorze tekst to „Powrót porucznika”, polemiczne nawiązanie do „Śmierci porucznika” Sławomira Mrożka, a tematycznie przypominająca też „Do piachu” Tadeusza Różewicza. Jednak jakby odwzorowany od Różewicza obraz wojennej degradacji kończy się puentą o innej, bardziej optymistycznej wymowie, gdzie mit nie jest ostatecznie skompromitowany, ale ocalony przez pospolitych ludzi.
Dramat nie jest rodzajem łatwym w lekturze, a analiza jego struktury, formy oraz rozszyfrowywanie jego sensów wymaga innych kwalifikacji analitycznych niż w przypadku prozy powieściowej, ale kontakt czytelniczy z przeznaczonymi na scenę „partyturami” Jarosława Jakubowskiego jest także bardzo interesujący.
Jarosław Jakubowski – „Znaki. Dramaty”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 510, ISBN 978-83-8196-544-6
—
Strumyki myśli czyli relatywne uroki intymizmu
W drodze wyjątku postanowiłem połączyć w jednym tekście omówienia dwóch tytułów: „Zsunęła się z krzesła. Ciennik” Krzysztofa Bieleckiego i „Kawalerkę w witrażem” Łukasza Nicpana. Łączy je bowiem wspólny mianownik, który nazwałbym „nowym intymizmem”. Obaj autorzy dali czytelnikom dawkę „życiopisania”, terminu ściśle kiedyś wiązanego z prozą Edwarda Stachury. „Zsunęła się z krzesła”, to zapis relacji i uczuć (bardzo gorących) syna do matki pogrążonej w chorobie Alzheimera, mający pewne cechy dziennika intymnego. „Kawalerka z witrażem”, to zestaw scenek, opowiastek (w jakimś sensie można by je określić jako opowiadania, choć na pewno nie w klasycznym znaczeniu tego terminu) zapisów różnych sytuacji życiowych przeżywanych lub obserwowanych przez autora.
„Czy Krzysztof Bielecki poleciał z matką w kosmos? Oto tajemnica jego najnowszej powieści. Nawet wątki autobiograficzne czyta się z niedowierzaniem. Kosmos odsłania rzekę myśli, obrazów, lęków: sekunda prześladuje wieczność, drobiazg rani ogrom; człowiek potyka się o … nic. Zimna antyteza kładzie się cieniem na wszelkich porządkach świata. Opowieść niepokoi, dziwi, czasem bawi. Jest bezlitosną historią zanikania. Nieograniczone przestrzenie języka żyją, umierają i znów żyją. Jak żyje, umiera i znów żyje matka autora” – czytam słowa napisane od edytora. Jednak to tylko jedno z możliwych sformułowań, bo ta proza jest niedefiniowalna w swoim subiektywizmie. Ja akurat zwróciłem uwagę na inne jej warstwy.
Zapiski Łukasza Nicpana są znacznie bardziej „obiektywistyczne”, bardziej przypominają realistyczne zapiski. Odwołuje się do dzieciństwa w Łodzi i Radomsku, do lat osiemdziesiątych. „Narrator w krótkich, a jednocześnie pełnych liryzmu opowieściach oprowadza czytelnika po swoim życiu i zmieniających się (z czasem) axis mundi, a u Nicpana magiczne jest wszystko: bona, bo nikt jej nie ma, mrugające zielonym okiem radio Pionier (rówieśnik autora!) i elementarz Falskiego. Tu nawet kawalerka ma witraż”.
Jakże nie cenić wyobraźni i ekspresji interesującej jaźni. Nie przepadam za intymizmem, bo cudzy świat, cudze strumyki myśli bardzo są właściwie nieprzenikalne, więc to takie trochę lizanie przez szybę. Nie przepadam, ale szanuję i cenię ten rodzaj ekspresji literackiej, te strumyki myśli, bo przesadą jest nazwanie ich aż rzekami. Taka literatura też ma sens, jako dokument naszego bytowania na tym padole i naszej nieokiełznanej wyobraźni.
Krzysztof Bielecki – „Zsunęła się z krzesła”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 228, ISBN 978-83-8196-591-0/Łukasz Nicpan – „Kawalerka z witrażem”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 317, ISBN 978-83-8196-570-5
—
Realizm alegoryczny
Wybitny reżyser, twórca m.in. sławnego „Wodzireja” z Jerzym Stuhrem w roli tytułowej, współtwórca „kina moralnego niepokoju” lat siedemdziesiątych, okazuje się także wybitnym prozaikiem. Feliks Falk nie epatuje jednak żadnymi efekciarstwami, pozwala sobie na prozę kameralną, wyrafinowaną, choć zewnętrznie niepozorną. Opatrzony jego bardzo interesującymi, mrocznymi grafikami (jest także utalentowanym malarzem i grafikiem) zbiór 18 opowiadań „Gmach” przywodzi na myśl aurę prozy Franza Kafki. Falk nie podejmuje w tych opowiadaniach wielkiej problematyki moralnej, społecznej, politycznej, nie próbuje rozbawić lub zaciekawić czytelnika tzw. „zajmującą” fabułą. Pochyla się nad banalnymi aspektami życia, okruchami codzienności, jakby fotografiami okoliczności (bo nawet nie są to zdarzenia) banalnych, właściwie często pozbawionych tradycyjnie rozumianego sensu. Snuje demonstracyjnie banalne mikroobserwacje, rejestrowane jakby mikroskopem. „Bohaterami” swych opowiadań czyni „piec”, „judasza” (czyli wizjer w drzwiach mieszkania, „pióro”, „portiera”. Narrator tych obserwacji także jest banalny, nieoczywisty, niewyrazisty, nie wiadomo kto to jest, na pewno nie finezyjny inteligent w typie samego Falka. Jak to jednak jest napisane! Jak w tej szarej, burej jak papier paczkowy fakturze narracji, niczym w lustrze odbija się natura naszej egzystencji, ujęta w formę alegorii. Na tym przykładzie, tak jak na przykładzie Kafki, Tadeusza Borowskiego czy Krystiana Lupy widać, czym jest prawdziwe złoto literatury. Jego istotą, esencją nie jest efektowność, spektakularność tematu (choć i to się zdarza), lecz umiejętność przetopienia tego, co najbardziej, do bólu banalne, w szlachetny kruszec artystyczny. Co prawda Falk nadaje momentami swoim opowiadaniom (fragmentami) delikatny nalot estetyki niesamowitości, delikatnie serwowanej „upiorności” tytułowego „gmachu”, sugeruje „kościotrupy kryjące się w szafach”, serwuje, bardzo dyskretnie, inteligentne paradoksy i stylistyczne finezje, humor delikatny jak bibułka do papierosów, ale tymi technikami i motywami nie ułatwia sobie pisarskiej alchemii. Konsekwentnie buduje świat szary jak zimowy świt, a zarazem bogaty jak literacki sezam. Wyborna proza, ale uprzedzam, że dla smakoszy i nie każdy ją polubi.
Feliks Falk – „Gmach. Opowieści prawdopodobne i prawdziwe”, Wydawnictwo „Lira”, Warszawa 2023, str. 300, ISBN 978-83-67654-28-9
—
„Gdzie jest panie, grób Kadłubka?”, czyli tysiąc pogodnych dygresji o śmierci
Anioła śmierci ogląda Antoni Kroh nie tylko z kilku stron, ale może nawet z setek punktów widzenia. Czytałem jego „Anioła śmierci” z takim pogodnym zainteresowaniem, że niewiele brakowało, a nie zauważyłbym, że to rzecz o śmierci. Za dywagacjami, dygresjami, cytatami, wierszami, piosnkami, powiastkami, anegdotami, gawędami, dialogami, wspominkami o śmierci Kroha podąża się nie jak przez cmentarz, alejkami pośród nagrobków, ale niczym po fabryce słodyczy. Każda strona jego „Anioła śmierci” jest niczym sezam erudycyjny przepełniona po brzegi uniwersum literatury, głównie polskiej, ale nie tylko, bo jest i Horacy i Rabelais, to śmiertelne silva rerum, pyszne jak chałwa. O śmierci w tomie Kroha opowiada i Kochanowski (z Urszulką), i Boy, i Fredro ( z Papkinem), i Mrożek, i Józef Baka, i mistrz Polikarp rozmawiający ze śmiercią, i Jan Chryzostom Pasek, i Ignacy Rzecki od „Lalki” Prusa, i Leśmian, zresztą kogo tu nie ma, mógłbym te postacie wymieniać do śmierci, no, może trochę przesadziłem. Ale ta kaskada nie byłaby aż tak frapująca, gdyby nie wyborny styl Kroha, poważny i figlarny, krotochwilny, makabryczny i pogodny, realistyczny i erotyczny. A na finał cytuje Kroh przedwojenną piosenkę kabaretową, o biskupie Kadłubku. Ostatnia zwrotka brzmi tak: „Gdzie jest panie, grób Kadłubka? Trup Kadłubka … to Kadłubka… Watróbka … grupka … dróbka są”. O śmierci można na trzy sposoby: dramatycznie i tragicznie, rzeczowo lub z humorem. Kroh wybrał trzeci sposób. Jestem za.
Antoni Kroh – „Anioł śmierci z kilku stron”, „Iskry”, Warszawa 2023, ISBN 978-83-244-1143-6
—
Mroczne labirynty Stanisława Brejdyganta
„Adwokat wstawiający się za zabójcą w przekonaniu, że kat sam kiedyś był ofiarą. Mężczyzna dokonujący zbrodni, z której świadomością nie może żyć. Policjantka podejmująca grę w kotka i myszkę ze ściganym. Stary człowiek odnajdujący w swoim wnuku siebie i własne niezwykłe doświadczenia dziecka czasów wojny. Kobieta i mężczyzna poznający się za pośrednictwem wysyłanych nagrań. Bohaterowie „Zwierzeń” powierzają nam swoje tajemnice, niczym pacjenci psychoterapeutom. Ale nie ma tu miejsca na szufladkowanie i etykietowanie. Te intymne confessiones skłaniają raczej do zadawania pytań – o dobro, wielkoduszność, lojalność, miłość, przyjaźń i tolerancję” – tak edytor przedstawia ten tom prozy Stanisława Brejdyganta (rocznik 1936). To nie pierwsza proza tego wybitnego aktora (Hamlet, Ryszard III, Myszkin, Raskolnikow, Piłat Poncjusz) reżysera, dramaturga, ciekawego intelektualisty. Napisał też „Być Bogiem, „Powiedz im”, „Stypa”, „Maligna”, „Świt o zmierzchu”. Ciągle tkwią mi w pamięci jego wybitne realizacje w Teatrze Telewizji, n.p. „Sumienie” według Dostojewskiego z 1974 roku, z wielkimi kreacjami Tadeusza Fijewskiego i Stanisława Zaczyka. Dostojewski skądinąd jest najważniejszym pisarzem dla Brejdyganta i to zostawia swój ślad w jego twórczości, także z prozie. „Zwierzenia”, to gęsta od znaczeń proza w zewnętrznej warstwie sensacyjno-kryminalna, w istocie głęboko egzystencjalna, przesycona filozoficznym spojrzeniem na naturę ludzką i jej tragiczne uwikłania i zawiłości, gęsta od znaczeń i odautorskich znaczeń, niemal barokowa w swojej kunsztowności, realistyczna ale z nalotem alegorycznym.
Stanisław Brejdygant – „Zwierzenia”, seria „Archipelagi”, WAB, Warszawa 2023, str. 396, ISBN 978-83-8318-365-7
—
Spy’s playground – od Chillonu do Miłobędzkiej
Sparafrazowałem w tytule tytuł słynnej historii Polski autorstwa Normana Davisa „God’s playground” („Boże igrzysko”), bo fraza „Szpiegowskie igrzysko”, do tego podana po angielsku, dobrze i efektownie brzmi, tym bardziej, że, jak zakładam, język angielski jest uniwersalnym językiem szpiegów (agentów, wywiadowców) tak, jak w ogóle jest uniwersalnym językiem ludzkości.
Zacznę jednak od tego, że „Oko smoka” i „Chichot hieny” Tomasza Turowskiego czyta się rewelacyjnie jako literaturę z gatunku tzw. powieści szpiegowskiej i nie uważam za przesadę określenie go jako „polskiego Le Carré, choć Turowski podobno znacznie przewyższa Anglika skalą doświadczeniem w pracy wywiadowczej. Czytałem obie te powieści z ogromnym zainteresowaniem, choć akurat detalicznie nie jestem jakimś szczególnie fanatycznym fanem, a tym bardziej znawcą tego gatunku. Przy tym od razu, niejako „na wejściu”, przyszło mi na myśl, że w tym przypadku nie mogę mojej czytelniczej percepcji oddzielać od osoby i profesji autora. Nie mamy bowiem do czynienia z pierwszym z brzegu „cywilnym” autorem, amatorem tematyki, który postanowił dać upust swej pasji i fantazji oraz zdobytej z trzeciej ręki wiedzy o działalności wywiadowczej, szpiegowskiej czy jak ją tam nazwać. Bowiem autor, Tomasz Turowski, to postać szczególna. Żeby czegoś nie pomylić, zacytuję ze skrzydełka egzemplarza: „Tomasz Turowski (ur. 1948) jest autorem szeregu poczytnych powieści, w których pokazywał – poprzez atrakcyjne fabuły kulisy i tajniki pracy wywiadowczej. Znał taką działalność z autopsji, bowiem przez wiele lat był funkcjonariuszem polskiego wywiadu (karierę zakończył w stopniu pułkownika). Wykonywał różnorodne zadania – jako jezuicki kleryk pracował w Watykanie i w Paryżu, studiował filozofię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, był dziennikarzem Sekcji Polskiej Radia Watykańskiego i w tym charakterze kontaktował się z papieżem Janem Pawłem II. Po pozytywnej weryfikacji w 1990 r. Pracował w dyplomacji – m.in. jako ambasador RP na Kubie i ambasador tytularny w ambasadzie w Moskwie (w tym charakterze 10 kwietnia 2010 roku, w czasie katastrofy smoleńskiej, był na lotnisku Siewiernyj). (…) W 2013 roku został opublikowany wywiad-rzeka z im p.t. „Kret w Watykanie”. Dotąd ukazały się takie jego książki jak powieść „Egzekucja” oraz cykl powieściowy „Bohaterowie cichego frontu”. Warto przy okazji wspomnieć m.in, że grana przez Jerzego Zelnika postać najwyraźniej inspirowana postacią Tomasza Turowskiego pojawia się w tendencyjnym, powstałym z inspiracji władzy PiS filmie fabularnym Antoniego Krauze „Smoleńsk”.
Wracam do punktu wyjścia. Podczas lektury miałem w tyle głowy profesję i doświadczenie autora, co wytwarzało we mnie uczucie kontaktu z autentyzmem, jako że byłoby nonsensem przyjęcie założenia, że choć powieści mają formę prozy beletrystycznej, to tak doświadczony oficer wywiadu mógł zupełnie abstrahować od swojej zawodowej praktyki i puścić wyłącznie wodze fantazji, choć zapewne są w nich także pasma fikcyjne, bo to w końcu proza literacka a nie raport czy reportaż. Co jako czytelnicy otrzymujemy? Grę i walkę wywiadów (głównie mózgową, choć broń palna też czasem się odzywa), wszelakie związane z nią dramatyczne i sensacyjne sytuacje, barwne, intrygujące postacie, interesujące miejsca na mapie, a także, dla amatorów, niewielką dawkę „ostrego seksu”.
W oczekiwaniu na trzeci tom trylogii Tomasza Turowskiego, „Wzrok Cerbera”, gorąco rekomenduję lekturę dwóch pierwszych części. A dlaczego w tytule pomieściłem nazwę szwajcarskiego zamku Chillon (wsławionego przez Byrona w poemacie romantycznym „Więzień Chillonu”) i warszawskiej ulicy Miłobędzkiej? A, to sprawdźcie sami podczas lektury.
Tomasz Turowski – „Oko smoka. Zabij pożyczonym mieczem”, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2021, str. 398, ISBN 978-83-64407-89-5
Tomasz Turowski – „Chichot hieny. Zabij pożyczonym mieczem”, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2023, str. 378, ISBN 978-83-67220-06-4