Zapomniany stary Kair
Egipski pisarz Nadżib Mahfuz jest o tyle niemodny, że choć w 1988 roku został laureatem Literackiej Nagrody Nobla, nie jest, przynajmniej w Polsce w Polsce, wznawiany. Jak widać, najbardziej prestiżowa nagroda literacka na świecie nie zapewnia sławy i wznowień. „Opowieści starego Kairu” to pierwsza część jego trylogii poświęconej życiu drobnoburżuazyjnej rodziny kairskiej w latach 1917-1919. A ponieważ życie takich rodzin w tym właśnie przełomowym okresie historii tego kraju, na zasadzie pars pro toto, było najbardziej reprezentatywne dla życia Egiptu, więc „Opowieści” można uznać za rodzaj panoramy wykraczającej poza życie stolicy państwa, samej klasy mieszczańskiej i poza daty akcji. „Opowieści starego Kairu” oddają atmosferę tego niesamowitego miasta, mentalność i specyficzny witalizm mieszkańców, obyczaje, świeckie i religijne, koloryt, soczystą, naoczną, zmysłową materialność z jego bazarami, ludnymi wąskimi uliczkami, wnętrzami domów i meczetami. „Opowieści” nie mają zwartej, linearnej intrygi, fabuły, są raczej mozaiką scen, wątków i postaci powiązanych ze sobą ideą zobrazowania pewnego narodu, pewnej cywilizacji. Bardzo silnie zaakcentowana jest w powieści podrzędna rola kobiet, sprowadzonych do roli domowych niewolnic, choć jednocześnie odgrywających niejako zakulisowo, nieoficjalnie znaczącą rolę. Jest jednak jeszcze jeden powód niemodności „Opowieści starego Kairu”. Gdy ta powieść powstawała i gdy ukazywała się w języku polskim, ten kto przyjechał do Egiptu, w tym do Kairu, jako turysta mógł względnie swobodnie po nim wędrować i zwiedzać, chłonąc atmosferę mogącą kojarzyć się z obrazami z „Opowieści”. Od co najmniej dekady, a może i dłużej, zwiedzanie n.p. Kairu w trybie indywidualnych wędrówek, a nawet większych grup jest stanowczo odradzane ze względu na bezpieczeństwo, a jedyny sposób na pobyt w Egipcie to wywczasy w zamkniętych hotelach. Czy kiedyś powróci możliwość powędrowania uliczkami starego Kairu śladami opowieści Nadżiba Mahfuza, z pamięcią baśni Tysiąca i Jednej Nocy w tyle głowy na dodatek? Tymczasem jednak pozostaje nam tylko kontentowanie się soczystością prozy egipskiego noblisty.
Nadżib Mahfuz – „Opowieści starego Kairu”, PIW, Klub Interesującej Książki 1989
—
Proza czułego realizmu
Co jest w tej prozie niemodnego? Typ realizmu Kornela Filipowicza. Jest naoczny, soczysty, plastyczny, a jednocześnie spokojny, jakby wyrozumiały dla świata, choć obok psychologii i obyczajowości są też passusy ostrzejsze politycznie, a nawet publicystyczne wstawki. Filipowicz nie osądza, ale patrzy na świat, jeśli nawet krytycznie, to ze swoistą czułością. Ironia jego jest delikatna, dyskretna, nieagresywna, dużo nieco zawiłej psychologii. „Ulica Gołębia” jest o tyle nietypowa dla wizerunku Filipowicza jako prozaika, że to powieść, a jego mistrzostwo objawiło się nade wszystko w nowelistyce, w sytuacjach i portretach lakonicznych, w napomknięciach, w unikaniu stawiania kropki nad i. Siłą rzeczy w powieści o te walory trudniej, ale jest na przykład refleks filipowiczowej miłości do zwierząt (ciepły portret kundelka Łatka, posiadacza „duszy, choć malutkiej”). „Ulica Gołębia” (pierwsze wydanie 1955), to owoc reminiscencji Filipowicza z jego krakowskiej młodości lat trzydziestych XX wieku, dużo tu Krakowa, jego ulic, placów, obiektów, klimatów, figur, postaci, głównie młodych ludzi, studentów o lewicowych poglądach, komunistycznych i socjalistycznych, aktywnych politycznie, biedujących, gnieżdżących się we wspólnie wynajmowanych „wspólnych pokojach” (jak z Uniłowskiego), konfrontujących się z sanacyjną policją, aparatem władzy i krakowskim społeczeństwem mieszczańskim. To oni są głównym, sportretowanym w „Ulicy Gołębiej” środowiskiem. Do tego starego Krakowa trącącego starzyzną, pleśnią grzybem i osypującymi się tynkami docierają też echa wielkiej polityki drugiej połowy lat trzydziestych, nazwiska Hitlera, Goebbelsa, Goeringa, Mussoliniego, agresywna, faszyzująca działalność ONR, a także postać premiera pułkownika Walerego Sławka, najpierw „z wojskowym pośpiechem przygotowującego konstytucję, która miała przekreślić dotychczasową demokratyczną z marca 1921 roku, nałożyć pęta na resztę swobód, jakie zachowali jeszcze obywatele po majowym zamachu stanu Piłsudskiego”. Na koniec powieści pojawia się pułkownik Sławek jako bohater prasowych informacji o jego samobójczej śmierci w kwietniu 1939 roku. Druga, niewielka powieść w tym tomie opowiada o kampanii wrześniowej 1939 roku i dalszych losach niektórych bohaterów „Ulicy Gołębiej”. Ale „Jutro będzie wojna” nie ma już tej soczystości „Gołębiej”, w temacie wojennym chyba pisarz nie czuł się tak dobrze jak w tworzywie życia codziennego. Co jeszcze jest w tej prozie arcyniemodne? Liryczny, delikatny realizm Filipowicza, stary, cuchnący grzybem i pleśnią przedwojenny Kraków, delikatne postrzeganie człowieka, postać pułkownika Sławka i w ogóle ten cały świat, będący już dziś zaginioną „atlantydą”. Czytałem jednak tę prozę z przyjemnością, a swoim ciepłym portretem prozy Filipowicza w swojej nieocenionej, autorskiej syntezie historii literatury polskiej po 1918 roku, Piotr Kuncewicz jeszcze mnie w tych odczuciach umocnił.
Kornel Filipowicz – „Ulica Gołębia”, Czytelnik 1966, seria „Głowy Wawelskie”
—
Stalingradzkie branie łupnia okiem niemieckim
To lektura arcyniemodna z zasadniczego powodu. Opowiada bowiem ta powieść, a raczej fabularyzowana opowieść historyczna o tym, jak radziecka Armia Czerwona „dała łupnia” armii niemieckiej pod Stalingradem na przełomie 1942 i 1943 roku. A dziś dawanie przez radziecką (rosyjską) Armię Czerwoną łupnia komukolwiek, nawet „hitlerowskiej hydrze”, brzmi bardzo źle i jest ze wszechmiar arcyniemodne. To wprawdziezgrzytający ahistoryzm, ale taka jest emocjonalna i polityczna rzeczywistość wywołana wojną Rosji przeciw Ukrainie. Niestety, książka zapomnianego dziś pisarza Güntera Hofe jest słaba i nie pomogło jej pokazanie klęski stalingradzkiej z perspektywy niemieckiej, okiem zwykłych żołnierzy i oficerów. Brak „Czerwonemu śniegowi” sugestywności, siły obrazowania, a mroźno-krwawa apokalipsa pokazana została blado. Nie ma tu też właściwie indywidualnych bohaterów, jest bohater zbiorowy, a przez to mało wyrazisty. Jednak nie jest to tylko rezultat słabości pisarza, ale także modusu pisania o wojnie w pierwszych dziesięcioleciach po jej zakończeniu. Paradoksalnie, im dalej od wojny, tym pisanie o niej i jej pokazywanie jest bardziej dramatyczne i drastyczne. Gdy czyta się książki i artykuły o II wojnie światowej (w tym o wojnie 1939 roku i o okupacji niemieckiej w Polsce) opublikowane w drugiej połowie lat pięćdziesiątych czy w latach sześćdziesiątych, a także siedemdziesiątych, nietrudno zauważyć w nich ton o wiele spokojniejszy, bardziej wyważony i rzeczowy niż obecnie. Wydaje się, że było to efekt psychologiczny faktu bliskości wojny, tego że żyły jeszcze wtedy miliony osób, które tej wojny doświadczyły i jej okropności widziały jednak w proporcjach realistycznych. Dopiero wraz z upływem lat włączyła się wyobraźnia tych, którzy jej nie doświadczyli, a także modna stała się poetyka okropności, makabry i horroru. Ona w istotnym stopniu wpłynęła na styl narracji o wojnie.
Günter Hofe – „Czerwony śnieg”, 1966