Adam Lizakowski – Kuzyn Józef

0
97

albo,
Emigracja loteryjna po roku 1989 do Ameryki,  czyli wyprawa po złote runo. 
Opowiadanie z życia wzięte, część 2.

Słuchaj mnie uważnie, bo ja jestem jak ksiądz, co dwa razy tego samego kazania nie powtarza. Podobasz mi się, chociaż żadnych pytań nie masz, i nic prawie z tego, co do ciebie mowie nie rozumiesz i masz to w dupie. To świadczy o twojej inteligencji, dobrze musiał się twój stary namęczyć zanim cię zmajstrował. Nie byłeś robiony chłopie miękkim, ale twardym, o tym tez pamiętaj. Ja powierzam ci największe tajemnice na sukces w tym kraju, mam nadzieje, ze kiedyś to docenisz. Przy mnie zajdziesz daleko, młody jesteś, Ameryka stoi przed tobą otworem i ten Clinton nie jest wcale taki głupi, chociaż złapali go na dupie. Z twoja twarzą, uśmiechem możesz zajść daleko, już wiem, ze nie jedna Włoszka czy Irlandka chętnie by ci reket w spodnie włożyła, ale ty tylko uważaj, nie daj się wziąć na ten babski lep, bo wtedy biada ci, oj biada. Kobiety w ty kraju mają największe prawa, i żaden chłop z nimi nie wygra, więc uważaj, oj uważaj. I na koniec zapamiętaj to sobie, że nawet, jeśli coś ci się z nimi trafi, rób tak abyś się więcej z taką nie spotkał, nawet, jeśli musiałbyś wyjechać na drogi koniec Ameryki. To, że ja teraz tak dużo przeklinam, to nie ma żadnego znaczenia dla ciebie, ty też będziesz, bo to jest nasz kod, rozumiesz, nasza gadka na skróty, aby nie pieprzyc się w jakieś konwenanse, które do niczego nie prowadza. Zapamiętaj sobie doktor musi mnie słuchawki zawieszone na szyi wtedy jest lekarzem, rzeźnik poplamiony krwią biały fartuch, malarz farbami, adwokat musi być w garniturze, urzędnik mieć palce w atramencie, ksiądz w sutannie, a ja musze przeklinać takie jest logo.


Minęły trzy lata zanim kuzyn Józef w tym wszystkim, co Antoni mu powiedział – w ten pamiętny pierwszy dzień w Ameryce – tyle o ile połapał. Słowa Antoniego niczym modlitwa lub pieśń kościelna głęboko zapadły w jego pamięci. Wiele się od niego nauczył, jeszcze więcej dowiedział, ale niestety niewiele zarobił. Antoni był doskonałym przewodnikiem po Ameryce, Chicago, po ludzkim charakterze ułomnym i tak bardzo mało doskonałym. On traktował swoją misje, jak najlepszy nauczyciel, a może nawet jak i profesor akademicki, który strasznie drogo liczy sobie za wszelkie lekcje poglądowe na temat życia, Ameryki, kościoła, patriotyzmu, ojczyzny, rodziny, bliskich i dalekich znajomych. Doprawdy trudno jest powiedzieć gdzie i z kim Antoni nie robił swoich interesów a tutaj trzeba powiedzieć, ze do biznesu miał zwykle, szczęście mu sprzyjało. Józef przy okazji poznał wielu innych rodaków, którzy nie tylko pracowali dla Antoniego, ale którzy jak on przyjechali do Ameryki, jako szczęśliwi wybrańcy losu, wygranego na loterii wizowej.

Wielu z nich przeklinało swój los, mówiąc, że w kraju zostawili domy i rodziny, a tutaj zdani są na laskę czy niełaskę jakieś półwariatów. Jeszcze inni mówili z duma, że Ameryka stworzyła ich na nowo i teraz  będą dopiero żyć, gdy zarobią worek pieniędzy i wrócą do kraju, jako zdobywcy czy bohaterowie dawno temu napisanych książek. Wielu z nich tak jak on pracowali za pół darmo, mieszkając w ciemnych norach piwnic, z których mieli nikłe szanse na wyprowadzkę. Bez znajomości języka, bez dobrze płatnej pracy, marzenia ich mogły być oparte tylko na jakiejś solidnej podstawie, i o tym wiedzieli, że przegrali Amerykę, ale wciąż ta przegrana Ameryka na loterii była lepsza niż ich własna ojczyzna, w której nie było dla wielu z nich pracy, ani szansy życia nawet na podobnym poziomie, co tutaj to jest piwnicy.

Kuzyn Józef wiedział,  że do kraju nie ma po co wracać a przede wszystkim nie ma, z czym wracać. Z Antonin nie chciał być dłużej, to, co był mu winię dawno już odpracował i to milion razy więcej, chociaż Antoni wcale tego nie dostrzegał. Wyglądało na to że dług wdzięczności jest wielki jak Himalaje. Szukał okazji, aby od niego się uwolnić, ale to nie było łatwo. Antoni wiedział dużo, miał doświadczenie i znał każdy kąt w Chicago, rzucenie pracy u niego równało się z długim poszukiwaniem następnej oraz dobrowolne zdanie się raz jeszcze na łaskę lub niełaskę losu podobnych do niego ludzi. Antoni nie był wyjątkiem ani jedynym,  który jak tylko mógł to  innych pracowników wykorzystywał na każdym kroku, mówiąc naiwnym, że  pieniądze szczęścia nie dają, a tylko zmartwienia, a od zmartwień można dostać raka na mózgu, albo jeszcze gdzie indziej.

Były strony pozytywne tej pracy, polubił  ją i korzystał z niej i wykonywał jak tylko mógł najlepiej, nie uskarżał się, bo czuł się dobrze pracując na budowie, odkrył w sobie pasję budowniczego, a przy okazji pracując w wielu miejscach poznał stare i nowe Chicago. Nowe, czyli tak naprawdę to stare, ale nazwane nowe wciąż żyło własnym, mocnym intensywnym życiem, to downtown, ulica Michigan, State, Dearborn, Wicker, Madison. Stare to małe wąskie uliczki na Golden Coast przytulone do pięknej Lake Skore Drive, i te w polskich dzielnicach przecinające główne ulice takie jak Milwaukee czy Belmont, albo Irving Park. Przez te trzy lata na budowach kuzyn Józef poznał prawie całe Chicago, począwszy od dzielnic polskich, łącznie z polskim konsulatem nad jeziorem, w którym oczywiście nie był, ale wie doskonale, gdzie się on znajduje,  poprzez dzielnice murzyńskie, żydowskie, chińskie, meksykańskie, portorykańską a nawet i te gdzie nowobogaccy stawiają lub remontują swe domy w byłej czeskiej dzielnicy Pilzner. Spodobała mu się Ameryka i spodobało mu się Chicago. Z tyloma różnymi ludźmi wypił tyle whisky, rumu dżinu, polskiej gorzałki, że w swoich rodzinnych stronach musiałby żyć i sto lat i tego wszystkiego by nie wypił. A tu pił, bo tak się składało, Antoni wolał kupić sześć piw Budweiserów niż zupę, bo zupa była droższa niż piwo. Średni obiad był droższy od litrowej butelki wódki. I to bardzo kuzyna Józefa zdziwiło, wódka w Ameryce była tańsza niż żarcie, a niektórzy mówili, że w Ameryce wódka jest najtańsza na świece.

Kuzyn Józef pił z każdym nie, dlatego, że przy wódce poznaje się ludzi, ludzkie charaktery i postawy, a przede wszystkim można się czegoś nowego nauczyć czy dowiedzieć.  Przez to, że pił z każdym stał się najbardziej poinformowanym człowiekiem  na budowie wśród tych co tylko pracowali, on był zastępcą szefa i mógł pozwolić sobie na to, że miał czas pogadać o Ameryce z tymi co pił.  Wiedział dużo więcej niż przeciętny rodak w Chicago i to mu bardzo schlebiało. Nigdy nie był w Kalifornii, ale znał jej miasta z opowieści kierowców, którzy gdy mieli tylko chwilę wolną remontowali swoje domy, mieszkania, bo zarabiali sporo pieniędzy, i większość z nich w domu spała tylko kilka nocy w miesiącu w swoich łóżkach. Z opowieści spodobał mu się Zachód Ameryki, nazwy stanów Arizona, Kalifornia, Newada, Kolorado, Utah,  bardzo mu się podobały, chciał kiedyś tam pojechać, zobaczyć Indian w rezerwatach, jak żyją, jak wyglądają domy w których mieszkają.  Dlatego wśród tego pijanego bełkotu swoich rozmówców wyłapywał „zajęczym uchem” wszystko to, co go najbardziej interesowało, chłonął opowieści, widoki, słowa. A interesowało go wszystko i szybko się uczył, po twarzy, po oczach potrafił odróżnić zwykłego złodzieja- sprzedawcę złotych łańcuszków i zegarków, których nigdy nie interesuje jutro, od ludzi czynu, którym akurat w tej chwili fortuna podłożyła nogę i się potknęli, przewrócili. Takich po budowach było wielu, traktowali to jako pracę dorywczą na kilka dni, czy tygodni i gonieni jakąś nieznaną mu siłą pędzili dalej rozbijając łby na murze zwanym życiem.  Po kilka zdaniach wiedział czy ten człowiek kiedykolwiek się podniesie i stanie na dwóch nogach, czy będzie jak szczur tylko wieczorami przebiegał od śmietnika do śmietnika.

Na weekendy, jeśli nie pracowali, a miał kilka dolarów do przepicia to  przebywał w polskich barach, gdzie takich jak on było wielu nie tylko Polaków, ale sporo Czechów, jeszcze więcej Słowaków, Litwinow, Ukraińców i Rosjan, zagubionych byłych mieszkańców Europy Środkowo- Wschodniej, niewiedzących, co mają ze sobą zrobić. Wszyscy rozmawiali po polsku, bo w Chicago obowiązują tylko trzy języki: angielski, hiszpański i polski. Ci wybrańcy losu potrzebowali, pracy, kobiety, psychologa albo księdza, który mógłby im dopomóc, ale niestety ani o jednym ani o drugim nie myśleli. Przybyli do wymarzonej Ameryce ze swych biednych ojczyzn i po trzech, pięciu latach, zagubili się, albo nie odnaleźli.  Większość miała rodziny rozbite, połamane, nie było, z czym wracać, ani do czego, aby zarobić i odłożyć potrzeba było dużo czasu, nerwów i silnej psychiki, nie każdy taki był, wielu się łamało na słomka w pół, trzymając się za brzuch, podciągając spodnie, aby z tyłka nie spadły. Miasta z których uciekli do Chicago nie było powrotu do Bratysławy, Kijowa, Pragi, Belgradu czy Wilna. Nieustający stres, ten cholerny stres stał się nieomal codziennością i zmartwienia o pracę, podkopywał zdrowie, nie pozostawił na ich psychice dziury, które nie było za bardzo czym wypełnić.

Stara polska emigracja ta zaraz powojenna była już na wymarciu, miała swoje dzieci i wnuki, rozpamiętywała to co zabrał im Stalin, to co sprzedał Roosevelt, pomimo wielkiej sympatii do Polski i Solidarności nowymi  emigrantami loteryjnymi się nie interesowała, wychodząc z założenia, że komuna już upadla i emigracja, jako emigracja już nie istnieje.  Nowi emigranci też się nimi nie interesowali, nie było wspólnych zainteresowań, ani przekazania „pałeczki pokoleń”. Młodzi nie dołączyli do istniejących już przez lata organizacji, byli zajęci sobą i swoimi sprawami, budowali swoje zamki na lodzie.  Zresztą, co tu mówić o emigrantach, jakich emigrantach, którym urząd polski daje wizy wyjazdowe na zarobek. „Starych” wciąż interesowała Polska ta daleka i odległa niż to, co mieli tutaj pod ręką. Nowa Polonia przybyła na początku lat osiemdziesiątych miała własne zmartwienia, jeszcze się urządzali i tak na dobrą sprawę. „urządzenie się” to kwestia dla wielu rozkładająca się na dwa pokolenia. Za nim spłaci się kredyty, długi, zanim zrozumie się „ z czym Amerykę się je” mijają dekady życia. A „nowi”  nikomu w dużej mierze niepotrzebni i nieobecni tak w życiu Polonii jak we własnym, bo nowy zawsze jest wrogiem „starego” i zanim „nowy” stanie się „starym”, ani to wszystko wymiesza się ze wszystkim potrzeba dużo czasu.  W  barach na Milwaukee, Belmont czy Irving Park Road,  gdzie się spotykali tacy jak on nikomu niepotrzebni, niezaradni życiowo – kuzyn Józef – doznawał pierwszych olśnienia, poznawał nowe słowa, znaczenia takie jak mit o ojczyźnie, patriota, wolność, w barze przy piwie, pijący zastawiali się o drugiej nad ranem, co to jest Polska? Co to znaczy być Polakiem na emigracji, a co to znaczy być Polakiem w Polsce.  Rozmawiali o ekonomii, polityce, sporcie, czasie, który  upływa i zabiera ze sobą wszystko, praktycznie nic nie oddając w zamian  i nic nie jest w stanie go zatrzymać, i z życie jest tak krótkie, jak koszulka małego cyganiątka i na dodatek jeszcze obsrana.


Tego roku lato do Chicago przyszło bardzo wcześnie już pod koniec kwietna a w czerwcu i lipcu były takie upały i parówa, że nie było, czym oddychać, wiele starszych osób umierało z powodu duszności.  Najgorzej mieli biedni mieszkańcy miasta, bo ich nie było stać na włączenie klimatyzatorów. Temperatura dochodziła do 1OO F. *15  a wilgotność powietrza osiągała 100 % . Miasto  i jego nagrzane  samochodu,  ulice, domy zaczęło przypominać dżunglę w Amazonii, w której nie ma miejsca dla człowieka.  Władze miasta ostrzegały mieszkańców przed falami upałów, jak tylko mogły informowały o nowych miejsca, gdzie można skryć się przed upałem. U tych, którzy mogli sobie na to pozwolić klimatyzatory pracowały na pełnych obrotach, ludzie narzekali, że w zimę mniej osób umiera z powodu zimna niż w lecie z powodu upałów.  Żyć się nie chciało przy takiej pogodzie, cóż dopiero mówić o pracy, ciężkie pracy na budowie, gdzieś na dachu czy pod dachem, gdzie nie można było oddychać. Ale brygada Antoniego nie zważała na pogodę, plan musiał być wykonany i pieniądze wzięte jak najszybciej. Kuzyn Józef powoli dopracowywał swój plan ucieczki z Chicago do Kalifornii, tyle już na jej temat wiedział, że było tylko kwestią czasu ucieczka od Antoniego. Miał zaprzyjaźnionego kierowcę, który za darmo weźmie go do samochodu i po drodze, gdzieś zostawi w tej jego upragnionej Kalifornii.  Powziął ostateczną decyzje, wyjedzie, nie będzie tutaj zdychał, miał już pewne informacje i nawet nagrana chatę, brakowało mu tylko trochę pieniędzy, aby swoi plan wprowadzić w życie. Nie chciał jechać jak dziad, bez grosza przy duszy do obcych mu ludzi, których znał tylko z opowieści, pewnego trakera to jest kierowcy ciężarówki. Kalifornia przykuwała jego uwagę pięknością i bogactwem. Marzyło mu się zamieszkać w miejscu  gdzie  nie ma zim, ani tak wrednej pogody jak w Chicago.

Za jakie grzechy musi tak się męczyć z Antonin, który stawał się coraz bardziej uciążliwym, wręcz wulgarnych, gdy się upił, a upijał się coraz częściej, nawet w pracy, czego wcześniej nigdy mu się nie zdarzało. Powoli zaczynał czuć się zagubionym, osamotnionym, bez większych przyjaźni, poza barowymi oczywiście, a życie przestawało tracić sens dla niego.  Coraz częściej zaczynał się zastanawiać, czy warto było wyjeżdżać. Minęły już lata a on tylko jedna kartkę wysłał na święta Bożego Narodzenia i to zaraz w pierwszym roku swojego przyjazdu do Ameryki. Powoli pękał od środka, zaczynał mieć wyrzuty, zaczęło mu brakować tego, co pozostawił w starym krajem. Wstawał rano do roboty z pytaniem, a co mogą moi robić takiego ciekawego teraz, gdy ja jadę autostrada 55 na południe Chicago? Bieda i niemożność zadecydowania o sobie samym z dnia na dzień zabierała mu chęci do życia i roboty, powoli zaczynał przeklinać Antoniego i otwarcie domagać się od niego pieniędzy za wykonana robotę. Dochodziło do ostrej wymiany słów, ubliżanie sobie i wyzywanie się od skurwysynów w dwóch jeżykach. Już nawet zdecydował się postawić wszystko na jedna kartę wziąć się w garść, bo żadnego ubrania ani rzeczy nie miał, ale wziąć się w garść i wyprowadzić od Antoniego, rzucić jego robotę, otworzyć szeroko oczy i czekać na cud.

W duszy modlił się o cud, który uwolniły by go od tego człowieka i tego miasta, które zaczynało mu przeszkadzać, drążnic, działać na nerwy. To, co kiedyś tak bardzo lubił teraz było belką w jego oku. Przez pięć lat w Ameryce nie miał nic, ani własnego kąta, ani własnej poduszki i prześcieradła, lóżka ani własnej szafki nocnej i lampki, ani własnych rzeczy, pokoju, samochodu, dwóch par butów, ani łyżki czy widelca, wszystko było nie jego. Nagle dotarło do niego, że to zaczyna go to męczyć a nawet dokuczać, inni ludzi mają jakieś zajęcia, obowiązki, nawet, jeśli piją, to po wytrzeźwieniu, gdzieś idą, ktoś się nimi interesuje, pyta gdzie byli, z kim pili. On nie miał nikogo i nikt się nim nie interesował, ani nikogo nie obchodził.

Znalazł się matni, z której nie bardzo wiedział jak ma uciec, albo chociażby wyjść na prostą. Z chłopakami z pracy nie chciał o tym rozmawiać, po prostu bał się, że mogą się przed Antonin wygadać, a ten zrozumie go po swojemu, że narzeka, że taka jest jego wdzięczność za to, że wyciągnął go z komuny i bagna rodzinnego do tej pięknej wspaniałej Ameryki.  Żadnych polskich organizacji nie znał ani o żadnych nie słyszał, które mógłby pomoc ludziom takim jak on. Polonijne dla jednych dla drugich polskie radio w Chicago, praktycznie było obecne swoimi audycjami przez całą dobę. Polska Opieka Społeczna raz po raz ogłaszała swoje usługi, ale były one przeważnie dla patologicznych rodzin, gdzie mąż bije żonę, znęca się nad dziećmi, albo co ma zrobić polski emeryt zagubiony i biedny w tym pięknym mieście. Były też kursu komputerowe i językowe, klasy na obywatelstwo. On nie był ani bezdomnym Polakiem, ani nie szukał pracy, ani nie miał problemu z prawem, więc nie potrzebował prawnika, wydawało mu się, że nie było dla niego żadnego ratunku.  Czuł że ziemia pod nim się zapada i niewiele mógł zrobić, aby się uratować od zwariowania, czuł, że wódka już mu nie smakuje. Coraz częściej słyszał o samobójstwach wśród rodaków, ten się powiesił w więzieniu, tamten się zastrzelił. Czasem i ta myśl do niego przychodziła.

9

Dziesiątego sierpnia, około 11 rano było tak samo gorąco jak dzień wcześniej i tydzień wcześniej i nic nie zapowiadało, że dzień ten będzie inny od pozostałych, gdyby nie to, że Antoni, powiedział: lunch będzie dopiero wtedy, gdy skończycie robotę, gonią nas terminy i musimy być na czas. Właściciel domu już trzy razy do mnie dzwonił z pytaniem, kiedy skończymy robotę. W takiej gorączce, w takim upale żaden Murzyn czy Meksykanin, nawet nie wyszedłby z domu, a on gonił chłopaków na dach, mówiąc, że jak przyjdzie zima, wtedy będą siedzieć w domu, w cieniu, będzie czas na odpoczynek. Teraz jest robota i trzeba jak najlepiej wykorzystać lato, zanim przyjdą długi zimne, nieprzyjemne dni i wieczory. Nie spodobało się to im, bo wykorzystywał ich jak tylko mógł, a na dodatek na ich własnych oczach, okradał z przerw, które przy pracy w takim upale były długo wyczekiwaną nagrodą – siedzenia w cieniu. Lecz tym razem, było jednak inaczej, po raz pierwszy odkąd Józef, przybył do Ameryki zobaczył na własne oczy strajk ludzi, którzy przeciwstawili się Antoniemu. Oczywiście były dni w lipcu dużo cieplejsze niż ten, ale chłopaki dokładnie o 12 w samo południe zeszli z roboty jak jeden mąż, pokładali się w cieniu remontowanego domu, zamknęli oczy, aby nie widzieć biegającego jak kot z pęcherzem, Antoniego i przycięli sobie krótka drzemkę. Zrobili to na złość Antoniemu, bo ten nie zachęcał ich do pracy, tylko poganiał, zawsze tak robił, ale akurat w tym dniu kropla przelała kielich goryczy. Chcąc nie chcąc Józef przyłączył się do nich znajdując sobie wygodne miejsce w cieniu pod starym orzechem. Z nieba nie spływał, ale lał się żar i kto nigdy nie był w Chicago w lipcu lub sierpniu, może mówić o szczęściu, o wielkim szczęściu, bo słońce przybiera kształt wielkiej rozgrzanej kuli, tak bardzo rozgrzanej, że mówienie o upale, to tylko próba opisania ognia na papierze.

Antoniego nie tylko upał zalewał, ale i złości, ale właśnie złość, która zagotowała w nim zol, do tego stopnia, że nie wiedział, co ma z sobą robić. Najpierw wszystkim naubliżał, życząc im, aby ich żony skuwały się z Murzynami, a córki rodziły dzieci z trzema nogami. Później zaczął straszyć najcięższą bronią, że wszystkich wyrzuci z pracy, ale oni się ugięli ani nie przejęli jego gadka. Na końcu powiedział, że więcej od niego grosza nie dostaną nawet za te robotę, – więc pokazali mu palcem, aby się w czoło stuknął. A gdy i ten szantaż nie pomogli, sam wziął narzędzia pod pachę i poszedł na dach kończyć robotę. Jeszcze będąc na drobinie krzyczał, aby ich wszystkich pies wyjebał, bo psem zwykle kończył swoje przemówienia. Nikt się nim nie przejmował, ani jego gróźb i szantaży nie traktowali na poważnie. Wiadomo było, ze za robotę musi zapłacić, on tez o tym wiedział, bo w przeciwnym razie wiedział, co go czeka. Takie mordobicie, ze przez dwa miesiące żadnemu Amerykanowi na oczy by się nie pokazał. Koniec kropka. Może oszukać, ale płacić musi, cos dać musi, bo gdyby spróbował zrobić jakiś większy przekręt, ciężko by tego pożałował. Chłopaki to spokojne woły robocze, spokojne i pracowite, ale w mordę to jeszcze potrafią dać. Koniec kropka.

Godzinna popołudniowa drzemka zakończyła się wcześniej niż sami tego się spodziewali, przerwał ja huk spadającego Antoniego, który gruchnął o ziemię z wielkim łoskotem z tylu domu pomiędzy taczkę z narzędziami a samochód dostawszy. Na początku nie wiedzieli, co się stało, skąd ten grzmot. To, ze Antoni wykręcił orla i zaliczył glebę, zajęło im to trochę czasu, zanim ktoś się podnieść raczyłby zobaczyć, co się stało. Zdziwienie ich było wielkie, bo ciało Antoniego nie poruszało się, ani tez nie można było dostrzec żadnego oddychania, wiec wspólnie uznano, ze chłop spadł bardzo szczęśliwie i na miejscu się zabił. Zadzwonili na 911, przyjechała policja, straż pożarna i ambulans, i wszyscy zgodnie ku radości pracowników oświadczyli, ze Antoni zabił się na miejscu.

Nastąpiły długie i meczące spisywania raportów, robienie zdjęć, jakiś szkiców, itd., zapytywania gdzie to był, co robił, dlaczego Antoni sam był na dachu, czy miał wrogów wśród pracowników, a czy czasem, ktoś mu nie groził i tak dalej. Wiadomo wszyscy życzyli mu jak najlepiej, żyli jak jedna rodzina, bardzo się lubili, od nieboszczyka zależała ich praca a przez prace przyszłość ich rodzin, wiec jak można takiemu źle życzyć. Antoni był dla nich jak brat, nawet jak ojciec, tak jak ojciec, powiedzieli bez większego zawahania się. Słowem w jednej sekundzie wszyscy stali się podejrzanymi o zabójstwo Antoniego Policja jeszcze przez cale popołudnie łaziła po budowie, zaglądając w każdy kąt, zadając miliony pytań. Jozefowi wydawało się, ze ten dzień nigdy się nie skończy . Nie wiedział, co ma o tym myśleć, Antoni przygotował go na wszystko z wyjątkiem tego, ze będzie musiał zając się jego pogrzebem, a zanim to nastąpi wraz z chłopakami jakoś trzeba udowodnić policji, ze go nie zabili.

Po czterech godzinach maglowania, najgrubszy policjant o wyglądzie małego hipopotama, trzech brodach i podbrzuszach spisał ich dane osobiste, wraz z adresami, telefonami, adresem zamieszkania, kazał iść do domu, nigdzie się poza miasto nie ruszać, dopóki cala sprawa śledztwa się nie zakończy. O przyjściu do roboty na następny dzień nie było mowy, musieli czekać na policyjne zezwolenie. Dom, w którym pracowali został owinięty żółta taśma z napisem – policja- wstęp wzbroniony-, bez tracenia czasu z wielka ulga wsiedli w swoje auta, odjechali do domów i tak się cala sprawa zakończyła..

Śmierć Antoniego nieoczekiwanie spadla na Józefa, przygniotła go do ziemi. Nie wiedział czy ma się cieszyć czy tez płakać. Cieszyc się nie miał, z czego, bo znając kuzyna, na pewno zostawił długów tysiące, znając jego krętactwa, teraz dopiero zaczną ludzie szukać swoich pieniędzy u Józefa. Nie miał pojęcia jak się z tego może wywinąć, jak wygląda sprawa firmy od strony papierkowej. Do papierków Antoni nikogo nie dopuszczał, poza tym każdym miał gdzieś jego sprawy papierkowe. Z drugiej strony wierzyć mu się nie chciało on, który rano szedł do pracy, jako niewolnik z myślą ucieczki jak najdalej od tego człowieka, wieczorem – dzięki jego śmierci – wracał z niej, jako wlecieli firmy, bo wszyscy razem zgodnie orzekli, ze on teraz będzie ja prowadził. Poprowadzić może, bo się na tym zna, pracował dla niej od rana do wieczora przez sześć lat, sześć dni w tygodniu, po 12 – 14 godzin dziennie. Swoją robotę znał, na chłopaków też może liczyć, żeby tylko jak najszybciej pozałatwiać formalności – te przeklęte papiery-, przerejestrować firmę na siebie, zmienić jej nazwę, aby wtem sposób, odciąć się od długów i dłużników Antoniego – tak sobie myślał w drodze do domu.

10

Sprawy potoczyły się o wiele szybciej niż się Jozefowi wydawało, już na drogi dzień sesja zwłok wykazała ze Antoni spadając z dachu już nie zżył. Doznał zawału serca spowodowanego upałem i wysiłkiem, a nie złością na swoich ukochanych pracowników, wiec można stwierdzić, ze spadał Bede trupem. Wiadomość tak bardzo ucieszyła wszystkich, ze po raz pierwszy w życiu poczuli wielka sympatie do Antoniego i z wielka ulga oddychali. Motyw przestępstwa został w ten sposób całkowicie oddalony, aby nie tracić czasu i pieniędzy już na trzeci dzień poszli do pracy Zobowiązania terminowe obowiązywały i od nich zależało to czy otrzymają pieniądze za robotę, to było ich wielkim zmartwieniem.

Józef nie bardzo wiedział, co ma zrobić z ciałem Antoniego, na pogrzeb nie było go stać, przecież Antoni nie wtajemniczał go w swoje finanse, a on nigdy nie miał więcej gotówki niż 20 dolarów. Nie wiedział tez, jakiego wyznania religijnego jest Antoni, przez tyle lat będąc w Chicago, ani razu nie były w żadnym kościele. Antoni zawsze twierdził, ze Bóg pomaga tym, co sobie sami pomagają. Jedynym jego Bogiem był dolar a modlitwa praca, taka miał filozofie i takie miał przekonania. Na wszelki wypadek podał, ze Antoni był ateista, bal się ze jak będzie ksiądz, to mogą wzrosnąć koszt pogrzebu, bo księdzu tez trzeba zapłacić, a skąd tu brać pieniądze.

Jedyny człowiek mogący mieć jakieś rozeznanie w tej sprawie to księgowy prowadzący księgi, ale on właśnie wyjechał na wakacje i do końca sierpnia na pewno nie wróci, gdzie był – nikt nie widział. Józef widział go tylko parę razy w życiu i nic o tym człowieku nie wiedział, poza tym, ze to on trzymał całą firmę od strony papierów – finansów w swoim biurze, gdzieś na poddaszu w ubogiej dzielnicy. Z braku pieniędzy na pochowek, i jakiegokolwiek zainteresowania ze strony Józefa – kosztami pogrzebu, miasto Chicago zdecydowało się na spalenie zwłok Antoniego, na kosz własny w miejskim krematorium. Józef podpisał jakieś tam papiery oświadczając przy tym, ze nie ma żadnego konta w żadnym banku amerykańskim ani zagranicznym. Gdyby jednak się okazało, że je ma, musi pokryć koszty skremowania ciała plus zapłacić za urnę z prochami, plus podatek od tego wszystkiego plus karę pieniężną za ukrywanie prawdy. Podpisał z lekkim sercem wszystko, bo żadnych pieniędzy w żadnym banku nie miał, a bank to tyle widział. gdy obok jakiego przechodził, nigdy tez w środku żadnego banku nie był, bo i po co.

Dopiero po spaleniu zwłok Antoniego i przyniesieniu urny z prochami Antoniego do domu, zaczął chodzić w jego koszulach i spodniach, niestety buty nie pasowały, Antoni miał mniejsza nogę.. A zakładał jego ubranie, bo musiał iść do urzędów i jak człowiek wyglądać. Swoich żadnych rzeczy nie miał poza ubraniem roboczym. Przecież do Ameryki przyjechał do roboty a nie do chodzenia po urzędach. Powoli przyzwyczaił się do myśli, ze Antoniego już nie ma, ze może czuć się swobodnie w mieszkaniu, zaczynał grzebać w papierach zmarłego, w jego pokoju, do którego za życia właściciela nigdy nie miał wstępu. Niewiele z tych papierów rozumiał, nie znal na tyle jeżyka angielskiego, aby w tym wszystkim się połapać, nie widział, o co w tym wszystkim chodzi. Do pracy tez przestał chodzić, tylko tam zaglądał, bo załatwianie spraw papierkowych zajmowało mu masę czasu. Telefonów nie chciał odbierać, bo wszystkie były do Antoniego, do niego nikt nigdy przez sześć lat nie zadzwonił, bo i po co, przecież albo pracował, albo pil, albo spal, a rozmowy telefoniczne nie było takiej potrzeby, ani nie miał znajomych, którzy mogliby do niego zadzwonić. Poza tym Antoni wytłumaczył mu, ze telefony to droga sprawa i lepiej będzie dla niego, jeśli będzie trzymał się od nich z daleka, bo finansowo nie wyrobi. I ten ostatni argument bardzo do niego przemówił.

I tak minął miesiąc i od śmierci Antoniego, powoli zaczęli o nim zapominać, jedna robota się skończyła, znaleźli następna, poprzez stare sprawdzone zrodzą. Nastał wrzesień upały minęły, chociaż nadal było ciepło a dla wielu właśnie wrzesień, zwłaszcza druga polowa września to najpiękniejsza pora roku w Chicago. Koniec września i początek października, wilgoć ustępuje, upały leja, po prostu zżyć się człowiekowi chce, Chicago staje się miastem do życia, dla ludzi. Józef nadal telefonów nie odbierał, firmy tez na swoje nazwisko nie przerejestrował, bo wspólnie z chłopakami doszedł do wniosku, ze nie warto, co stara nazwa to stara nazwa, wszyscy ja znają, wiec nie ma potrzeby. Na razie żadnych drak o pieniądze nie było, poza tym ktoś im wytłumaczył, ze jeśliby były jakieś długi to nie na firmę tylko na jej właściciela- osobiście.

Do tych samych sklepów jeździli po materiał, płacili gotówka i o całej sprawie wkrótce by zapomnieli, gdy nie to, ze któregoś dnia pojawił się księgowy na budowie, który uparł się ze musi rozmawiać z Jozefem. Józef parę razy wcześniej schował się przed nim i nigdy nie oddzwaniał na jego telefony, gdy ten uparcie zostawiał wiadomość na taśmie. Skąd się dowiedział, ze Antoni nie żyje tego nikt nie wie. Józef o tym z nim nie rozmawiał, nigdy o niczym z nim nie rozmawiał. Księgowy jednak tym razem uparł się, ze nie odejdzie z budowy, jeśli nie spotka się z Jozefem. Nie było innego wyjścia i Józef musiał wyjść z ukrycia. Umówili się, ze przyjdzie do księgowego do biura, bo ten nie chciał z nim rozmawiać na budowie. Sprawa miała być bardzo poważna, niecierpiąca zwłoki i dobra dla Józefa, jeśli nie przyjdzie to staracie masę pieniędzy – tak powiedział księgowy przy pożegnaniu.

Cdn.

Adam Lizakowski

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko