Franciszek Czekierda – MARIA MORSKA – AKTORKA, PUBLICYSTKA, KOCHANKA

0
314

Kobieta o wielu talentach, lecz pozostająca w cieniu innych, Antoniego Słonimskiego i Skamandra, poetki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, może Anny Iwaszkiewicz, a także w cieniu swojego pseudonimu publicystycznego: Marjusz Dawn. Urodziła się jako Anna Frenkiel w Kaliszu w 1895 roku. Zamożny ojciec, lekarz, wysłał ją razem z siostrą Alicją do Anglii, gdzie w nadmorskim miasteczku Broadstairs, oddalonym o niecałe 30 km na wschód od Canterbury, uczyła się w szkole podstawowej i średniej żeńskiej. Była zdolną uczennicą, dużo czytała, lecz na studia nie poszła. Wróciła do Polski. Pociągała ją scena. Już w wieku osiemnastu lat grała epizodyczne role w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Jednak kariery aktorskiej na scenach dramatycznych nie zrobiła. Wybrała lżejszą formę ekspresji scenicznej, lubelski kabaret Wesoły Ul. Występowała tam również szesnastoletnia Hanna Ordonówna. Szefami artystycznymi kabaretu byli Edward Domański i Tadeusz Żeromski (Jerzy Wrzos), który wkrótce odszedł. Domański w kolejnym występie powierzył jakąś istotną rolę Ordonównie, o którą ubiegała się także Morska.
– Obiecałeś mi – Maria zwróciła się do Domańskiego z pretensją w głosie.
– Nie przypominam sobie – Edward skłamał.
– Role rozdzielałeś z Tadeuszem. Pamiętam – mówiła wysokim głosem.
 – Tadka już nie ma. To on robił obsadę – bronił się.
 – Nieprawda – zapiszczała. – Robiliście ją wspólnie. I gdy tylko odszedł, natychmiast ją zmieniłeś. Na moje miejsce wstawiłeś Hankę. Oczywiście nie mam do niej pretensji.
– Zastanawialiśmy się z Tadkiem: ty czy ona – Domański powiedział rzeczowo.
 – Nareszcie jesteś szczery – zauważyła ironicznie.
 – I szczerze ci powiem, że chociaż ona jest młodziutka, to ma inne warunki wokalne… – starał się być delikatny.
 – Chciałeś powiedzieć lepsze od moich? – rzekła rozżalona.
 – Ona idealnie pasuje do żołnierskich piosenek.
 – Zmienisz decyzję… – nie tyle zapytała, co zażądała.
  – Do tego repertuaru masz trochę za wysoki głos – wykręcał się od odpowiedzi.
  – Powrócisz do pierwotnej obsady? – napierała nieprzyjemnie brzmiącym timbrem.
 – Już drukują afisze – rzekł bezosobowo.
– Szczyt obłudy! – Maria nie wytrzymała nagromadzonych emocji.
– To ja reżyseruję i jestem odpowiedzialny za tę budę – Domański po raz pierwszy się zdenerwował.
– Tak się nie robi – wciąż mówiła podniesionym głosem. – To karygodne, żebym się dowiadywała od kogoś w garderobie, że wypadłam z roli – zapłakała.
– Zrozum, Marysiu, ty masz delikatny sopran liryczny – próbował ją uspokoić. – On mi się nawet podoba, ale…
 – Przestań! – wrzasnęła.
– Wiodącą rolę dostaniesz w następnym numerze – pocieszał ją. – Obiecuję.
– Do następnego numeru poszukasz sobie innej panienki. Odchodzę – rzekła stanowczo.
– Nie możesz – zląkł się. – Nasze widowiska są coraz popularniejsze. Gazety zaczęły pisać dobre recenzje. Mamy już komplety…
– Nienawidzę, jak ważnych dla aktora rzeczy nie potrafisz powiedzieć w oczy. Żegnam.
Morska opuszczając gabinet Domańskiego zauważyła, że drzwi były cały czas uchylone. W sekretariacie stała Ordonówna. Maria przywitała się z nią oficjalnie.
– Wszystko słyszałam – Hanka powiedziała bez krygowania się. – Drzwi były niedomknięte – wskazała ręką.
– To nie ma znaczenia – Morska rzekła podenerwowana.
– Marysiu, zrezygnuję z tej roli – Ordonówna zaproponowała. – Jej oczy się zaszkliły.
– Nie rezygnuj. Decyzja została podjęta i koniec – powiedziała zagniewana.
– Ale ja nie chcę cię skrzywdzić.  
– Ty mnie nie skrzywdziłaś. – mówiła rozżalona. – Wracam do Warszawy.
– Chcę, żebyś zagrała tę rolę – prosiła ją płaczliwie.
– Mam dosyć tego krętacza! – Morska podniosła głos, żeby usłyszał Domański.
– Przepraszam, że tak się stało…
– Nie masz za co przepraszać, Haniu. Do ciebie nie mam żadnych pretensji. Dzięki tej roli może wypłyniesz.
            Nazajutrz Ordonówna namawiała jeszcze starszą koleżankę do zmiany decyzji, jednak Maria pozostała nieprzejednana. Odeszła z zespołu w czerwcu 1918 roku akurat, gdy kończył się sezon. Hanka Ordonówna dzięki tej roli, w której znajdowało się sporo śpiewanych partii, potwierdziła talent wyjątkowej wokalistki. I już pewnym krokiem podążała ku sławie.

Maria Morska powróciła do stolicy. W sezonie teatralnym 1918/1919 występowała w Teatrze Polskim w Księciu Niezłomnym w reżyserii Juliusza Osterwy, grała Estrellę, niewolnicę królewską. Pod koniec 1918 roku również deklamowała wiersze w kawiarni Pod Pikadorem przy ulicy Nowy Świat 57, gdzie rodziła się grupa poetycka Skamander. Morska pojawiła się tam u boku Antoniego Słonimskiego, który w niej się kochał. Recytowała wiersze wybitnych poetów, m.in. Mickiewicza, Wyspiańskiego, Leśmiana, Bainville’a, Rimbaud, Skamandrytów, a także utwory Poego i Moreasa. Trzy lata później, gdy Słonimski miał swój wieczorek poetycki, mówiła jego wiersze. Kazimierz Wierzyński pisał o jej pięknej recytacji, a Jarosław Iwaszkiewicz, również będący pod urokiem jej interpretacji, dostrzegał jednak jej przykrą manierę niewłaściwego ilustrowania gestami mówionych wierszy. Irena Krzywicka, która ceniła Niutę (jak o niej mówiła), także dostrzegała sztuczność jej deklamacji oraz cedzenie słów cukrzonym głosikiem. 
Maria Morska mimo maniery egzaltacji musiała jednak interpretować poezję dobrze, skoro Tadeusz Żeleński-Boy, znawca teatru i sztuki aktorskiej, widząc i słysząc ją po raz pierwszy, był nią oczarowany. Chwalił ją za fortissimo akcentu, gestu i za drapieżny głos, który nie pozwalał zdrzemnąć się słuchaczom. Jej oryginalne interpretacje, choć czasem kapryśne, nie raziły zawodowych aktorów: Ireny Solskiej i Stefana Jaracza, słuchających jej „Pod Pikadorem”. Jaracz podczas występu w 1921 roku na akademii w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego z okazji dziewięćdziesiątej rocznicy powstania listopadowego męczył się nad Redutą Ordona, którą z trudem dokończył. Tego dnia był słabo dysponowany. Po nim wystąpiła Maria Morska. Deklamując Mochnackiego autorstwa Jana Lechonia, wypadła znakomicie.
 – Była pani zachwycająca – Jaracz pochwalił ją, gdy po zakończeniu występów spotkali się na zapleczu sceny.
 – Dziękuję pięknie, ale ja nie mogę się równać z takim mistrzem, jak pan – była uprzejma.
 – Dzisiaj ledwo doczłapałem do końca – rzekł zmartwiony. – I na nowo zrozumiałem stare słowo: ulga. – Co pan mówi, panie Stefanie? – udała, że z jego występem wszystko było w porządku.
 – Poczułem wielką ulgę, gdy zszedłem ze sceny. Już nie chcę się usprawiedliwiać, że mam gorączkę. Choć ciągle sobie powtarzam: nie polegaj na rutynie, to czasem wpadam w jej szpony. Głupiec ze mnie – był zły na siebie.
– Nie rozumiem?
– Prosty błąd – stuknął się dłonią w czoło. – Nie przećwiczyłem wiersza przed występem, bo mówiłem go ze sto razy. Ale to było dawno temu. Byłem zbyt pewny siebie. Polegałem na pamięci interpretacji. No i… gadałem jak tępy uczniak. Rutyna połączona z pychą. Wstyd.
– Proszę tak nie mówić. Jest pan jednym z najlepszych aktorów.
– Zdaje się, że muszę pobrać u pani kilka lekcji deklamacji – zaśmiał się wesoło.
– Wolałabym dawać lekcje angielskiego – zażartowała. – A u pana brać lekcje gry aktorskiej.
– Na to jestem już za stary. Ale słyszałem od młodszych kolegów, jak ich pani uczyła wymowy samogłosek, a nawet męczyła – zaśmiał się głośno.
– Pogadam o tym z Jarosławem, dlaczego zdradza moją kuchnię dydaktyczną – uśmiechnęła się do Jaracza.

W 1926 roku „Wiadomości Literackie” informowały, że w środę 31 marca 1926 roku odbędzie się w hotelu Europejskim Wielki Wieczór Recytatorski Marii Morskiej i Stefana Jaracza. W numerze 10 z tego roku tygodnik pisał (podaję za książką Opium życia Hanny Faryny-Paszkiewicz): „Maria Morska, pierwsza deklamatorka Pikadora i grupy Skamandra bogatą skalą odczucia, niezwykłą inwencją i głębokim zrozumieniem poezji sięga wyżyn sztuki recytatorskiej. Niezwykle istotny stosunek do wiersza nakazuje jej do każdego autora przystępować z przemyślaną do dna koncepcją. Dlatego pewnie wiersze w jej interpretacji promienieją świeżością natchnienia, nie tracą nic ze swej intymności, a wzbogacone o całą czułość i siłę artystki, budzą entuzjazm słuchaczy”. Tego dnia Morska i Jaracz recytowali utwory Jana Lechonia, Juliana Tuwima, Antoniego Słonimskiego, Władysława Broniewskiego, Marii Pawlikowskiej i Jerzego Lieberta. Sami poeci również czytali swoje wiersze. Sugestywna recytacja Marii Morskiej podobała się słuchaczom i literatom z wyjątkiem Lieberta, który uważał, że czytała marnie i że była strasznie egzaltowana. Iwaszkiewicz, Wierzyński, Boy, czy Krzywicka również dostrzegali słabsze strony jej deklamacji, jednak byli pod jej wrażeniem.
Talent aktorski Marii Morskiej sprawdzał się w recytacjach, natomiast miała go za mało, aby grać większe role w sztukach dramatycznych. Morska występowała na deskach teatralnych od 1913 roku, aż po lata 30., lecz tylko w rolach epizodycznych. Zresztą nigdy nie zamierzała zostać zawodową aktorką.

W lecie 1914 roku Maria Morska i Bronisław Knaster pobrali się w Dąbrowie Tarnowskiej. Poznali się we Francji, gdzie Knaster studiował medycynę (ukończył ją na wiosnę 1914 roku), Morska zaś często jeździła do Paryża. Rok później Knaster na Uniwersytecie Warszawskim zaczął studiować matematykę, która później stała się jego zawodem i pasją (jest twórcą  pseudołuku, nazwanego krzywą Knastera). Małżeństwo zamieszkało w Warszawie na ulicy Żurawiej, po kilku latach przeniosło się na ulicę Narbutta.
Maria Morska i Anna Iwaszkiewicz, żona Jarosława, znały się z widzenia. W kwietniu 1925 roku, niezależnie od siebie, wypoczywały w uzdrowiskowej miejscowości Beaulieu koło Nicei nad Morzem Śródziemnym. Przypadkowo spotkały się w trafice. Przywitały się serdecznie. Anna przybyła niedawno, więc Maria z zaciekawieniem słuchała najnowszych wieści i plotek z Warszawy. Gdy zeszło na Słonimskiego, którego Anna spotkała w Paryżu wracającego z Brazylii, mina Morskiej nagle zrzedła. Najwyraźniej nie miała ochoty o nim słuchać (Anna skojarzyła to dopiero po powrocie do kraju, gdy dowiedziała się, że Antoni romansował z Ireną Baruch, żoną ambasadora Stanów Zjednoczonych). Gdy panie przeszły do innych tematów, Morska odzyskała poprzedni humor. Iwaszkiewiczowa po raz pierwszy przyjrzała się z bliska jej szafirowym oczom, które wyglądały zjawiskowo na tle oliwkowej opalenizny. Anna i Maria, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zachwyciły się sobą. Obie były biseksualne. „Czarująca, choć trochę dziwna – Anna myślała o niej po spotkaniu – pociągająca, a nawet kusząca. Upijam się nią, jak alkoholem. I jak alkohol może być niebezpieczna” – zlękła się. Od chwili pierwszego spotkania do zakończenia wczasów Anny trwających tydzień, panie spotykały się codziennie na długich spacerach w kierunku Saint-Jean. Iwaszkiewiczowa przez tych kilka dni nie mogła przestać o niej myśleć.
Po powrocie do Polski Annę odwiedził Antoni Słonimski. Dawno nie widział Marii Morskiej, więc chciał się czegoś o niej dowiedzieć. Mimo wyciszenia z nią relacji, wciąż ją kochał. Najpierw grzecznościowo zapytał o wczasy na Lazurowym Wybrzeżu.
– Było cudownie. Wspaniała pogoda, ale bez upału. Raz nawet złapał nas deszcz, gdy z panią Marią szłyśmy wśród nadmorskich skał – Anna relacjonowała zadowolona.
– Jak wygląda? – zapytał niecierpliwie.
Iwaszkiewiczowa zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Opalona? – dopytywał.
W tym momencie uświadomiła sobie, że nie może mu wszystkiego powiedzieć, mimo że darzyli się sympatią (Iwaszkiewicz nawet podejrzewał ich o romans). Antoni wciąż był w Marii Morskiej zakochany. „Nie powinnam mu opowiadać o niej, jak stojąc na wybrzeżu wpatrywała się we mnie wielkimi oczami – myślała zmieszana. – Ani o tym, jak w blasku słońca siedziała na skale z pochyloną głową i recytowała mi wiersze. Nie mogę mu mówić, że ja też gapiłam się na nią jak urzeczona, wpatrywałam się z lubością w jej złocistą opaleniznę i wodziłam wzrokiem za jej długimi kształtnymi palcami, którymi zaczesywała kasztanowe włosy. Nie wolno mi się zdradzić…” – przestraszyła się.
– Opaliła się? – ponowił pytanie. – Bo jej opalenizna zawsze miała niesamowity kolor…
Anna ocknęła się z zamyślenia.
– Opaliła się tak samo, jak ja – pokazała mu przedramię. – Przecież byłyśmy pod jednym słońcem. – No, może opaliła się trochę bardziej – dodała znudzona.
– Czy mówiła co złego o mnie?
– Tolku? Skąd ci to przyszło do głowy – zdziwiła się. – Nic złego nie mówiła.
– Na pewno? – nie dowierzał.
– Daję słowo.
– Kiedy wraca?
– Na miesiąc pojechała jeszcze do Hiszpanii.
Słonimski był zawiedziony. Niczego interesującego nie dowiedział się o Marii, a na dodatek czuł, że Anna zachowywała się inaczej, niż zwykle, niemal obojętnie. Nie rozumiał jej. Zawsze była mu przychylna, nawet więcej, niż przychylna. Teraz zauważył bijący od niej dystans.
Po zaledwie kilku dniach od powrotu z Francji, Annę opanowała chorobliwa tęsknota za Marią. W Dzienniku notowała wrażenia będące mieszanką upojnych wspomnień i bolesnej egzaltacji. Po upływie kilku miesięcy, w październiku 1925 roku, znowu zapragnęła ją zobaczyć. Wspólnie z Antonim pojechali do mieszkania Knasterów na ulicy Żurawiej. Podczas wizyty targały nią sprzeczne uczucia, bowiem pokochała Marię i jednocześnie usiłowała patrzeć na nią bez emocji. Próbowała nawet wyprzeć ją z serca. Po zakończonej wizycie zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie uwolnić się od niej, szczególnie od jej pięknych i zarazem przerażających oczu. Anna Iwaszkiewicz nie miała tak dużych oczu, ale była równie urodziwa, miała nawet bardziej subtelne rysy.  
Na początku następnego roku odwiedziła Marię Morską w celu pożyczenia od niej kilku książek. Po spotkaniu nawiedziły ją niespokojne myśli na temat czystości uczucia Marii (tu trzeba zaznaczyć, iż Anna Iwaszkiewicz była osobą głęboko wierzącą): „Gdyby nasze relacje rozwinęły się intensywniej w kierunku pożądanym przez ciebie, moja najdroższa, chyba nie poradziłabym sobie z wyrzutami sumienia – myślała przerażona. – Po tym, gdy mnie dzisiaj znowu dotknęłaś, zakręciło mi się w głowie, nie mogę sobie poradzić z dręczącymi myślami. Czy wyobrażasz sobie, Marysiu, co by się stało, gdybym odwzajemniła twoje subtelne muśnięcie? Chyba zwariowałabym z rozkoszy i rozpaczy. Co mam, biedna, robić?”.
 Anna zdecydowała się przerwać męczące ją rozterki. Umówiła się na rozmowę z ojcem Nowakowskim, swoim spowiednikiem. Opowiedziała mu szczegółowo o miłości, która zawładnęła nią kilka miesięcy temu.
– Czy twoje uczucie jest czyste? – zapytał ojciec.
– Tak – Anna odpowiedziała bez wahania. – Chciałabym jednak coś dla niej zrobić, bo niepokoję się o nią.
– Przyszłaś do mnie ratować ją, czy siebie? – ksiądz Nowakowski był pragmatyczny.
– Ona jest mi droga, pragnę jakoś jej pomóc – rzekła niemal płaczliwie.
– Nie, moje dziecko – stwierdził zdecydowanie.
– Co mogę zrobić? – Anna cały czas myślała o Marii.
– Skup się na sobie. Jeśli przyświecają ci szczere intencje, odsuń się od niej – ksiądz rzekł rozkazującym tonem.
– Całkowicie? – przeraziła się.
– Strzeż się złego, dziecko, bo na tej drodze ona może łatwo cię wciągnąć.
– Przecież ojciec jej nie zna – zdziwiła się.
– Nie muszę znać. Zejdź z tej drogi.
– Ja się na niej nie znajduję…
– Nie oszukuj się. Stoisz na jej początku. Jeśli chcesz żyć z czystym sumieniem, zakończ to, a w swoim sercu uczyń to natychmiast.
            Anna Iwaszkiewicz postanowiła zerwać z nią uczuciowe więzy. Jak wiadomo takie decyzje nie przychodzą łatwo. Spotkała się jeszcze z jej starszą siostrą, Alicją Eberową, aby ostatecznie wyrobić sobie w tej sprawie właściwy sąd. Choć Alicja nie pomogła jej – błędnie twierdziła, że Maria wmawia sobie takie rzeczy – Anna przekonała się, że musi zamknąć ten rozdział. Nie była jednak zdolna uczynić tego od razu. Wewnętrzny proces rozstania przeżywała kilka miesięcy. Utrwaliła go na kartach Dziennika, żegnając się z nią rozczulająco; że nie usłyszy już jej dziecinnego, słodkiego głosu, że nie zobaczy jej fascynujących oczu i najcudowniejszych na świecie dłoni… Uświadomiwszy sobie nieczystość czyhającą za pokusą, w końcu zerwała z Marią.
            Czy Jarosław Iwaszkiewicz wiedział o uczuciu Anny do Marii Morskiej? Z jego Dzienników i listów nie wynika, że w owym czasie coś wiedział. Nie wnikając szczegółowo w ich skomplikowane małżeńskie stosunki, ­Jarosław prawdopodobnie dowiedział się o jej afekcie do muzy skamandrytów znacznie później, o czym świadczy jego ogólnikowy zapisek z 22 marca 1958 roku o chłopięcości Anny w młodości oraz o jej pociągu do kobiet (nie muszę tu nadmieniać o homoseksualizmie Iwaszkiewicza, przez co z pewnością lepiej ją rozumiał).

            Antoni Słonimski był zadurzony w Marii Morskiej wiele lat. Może ona nie odwzajemniała jego uczucia w sposób symetryczny, jednak wydaje się, że także go kochała (choć Iwaszkiewicz twierdził, że nie odwzajemniała jego uczucia). Ich relacje często falowały, lecz więź intelektualna utrzymywała się na stałym poziomie. Wśród osób związanych z obojgiem panowało przekonanie, że Morska górowała intelektualnie nad Słonimskim. Potwierdzają to jej teksty zamieszczane w „Wiadomościach Literackich” pod pseudonimem Marjusz Dawn. Żartobliwe powiedzenie Mieczysława Grydzewskiego Morska locuta, causa finita potwierdza, że wszystko co mówiła, Antoni przyjmował jako prawdę objawioną. Słonimski miał słabe wykształcenie, nie był oczytany, więc musiał polegać na kimś, kto dużo czytał i miał smak literacki. Regularnie rozmawiali ze sobą telefonicznie dyskutując o sprawach, na temat których później Antoni pisał w kronikach tygodniowych w „Wiadomościach Literackich”. „Nie ulegało wątpliwości, że spalało go głębokie (…) uczucie w stosunku do pani Marii. Był oddany całym sercem, słuchał jej słów jak wyroczni”  – napisał w Alei Przyjaciół Jarosław Iwaszkiewicz. Dalej zanotował: „Zabarwiała (…) całą naszą młodość, gdyż tak często wszystko, o czym się mówiło, wszystkie zainteresowania, wszystkie mody literackie pochodziły od «pani Marii»”. W środowisku ludzi pióra krążyło powiedzenie Słonimskiego, gdy ktoś go pytał o jakąś nową sprawę: „Nic jeszcze nie wiem. Morska się nie wypowiedziała. Ma zepsuty telefon”. Nie wiadomo, czy słowa te kiedykolwiek padły, niemniej – nawet jeśli były zmyślone – oddawały barwę ich stosunków. Charakterystyczne jest, że Antoni nigdy wprost nie wypowiedział się na temat miłości do niej. Wolał to czynić za pomocą mowy wiązanej:
            Każdą myśl przeniknęliśmy wzajem do głębi,
            Już mi nigdy nie będziesz daleka, ni obca,
            Znam twą wieczną przemyślność i twój lęk gołębi,
            Gdy cię pieszczę po męsku i kocham, jak chłopca.
                                                                                  Poemat z tryptyku Mangustany

            O tym, że Słonimski nawet w późniejszych latach nie był obojętny Marii Morskiej świadczy następująca sytuacja. Na początku II wojny światowej Antoni opuścił Warszawę nie zadzwoniwszy do niej. Po krótkim czasie Krzywicka spotkała Niutę, która z tego powodu była bardzo rozżalona. Zresztą identycznie uczynił Boy, gdy wyjeżdżając w pośpiechu do Lwowa we wrześniu 1939 roku nie powiadomił swojej kochanki, Ireny Krzywickiej.
Słonimski ożenił się w 1934 roku z młodszą o pięć lat Janiną Konarską (ur. w 1900), urodziwą plastyczką związaną ze Skamandrem, co było dużym zaskoczeniem nawet dla jego przyjaciół. Ich małżeństwo przetrwało ponad czterdzieści lat.

            Wielką przyjaźnią Marii Morskiej była Lilka, czyli Maria Pawlikowska, od 1931 roku Pawlikowska-Jasnorzewska. Ze szczątkowej korespondencji Morskiej wynika, że mogło to być coś więcej, niż przyjaźń. Może miłość? A jeśli nie, to euforia serca bliska temu uczuciu. (Zresztą Morska zawsze była egzaltowana w sprawach, w które wkładała serce). Świadczą o tym niektóre sformułowania z jej listów: „Ach, Lilko, bóstwo ty moje”, czy: „Moja Lileczko najukochańsza (…), że Cię, Lileczko, bardzo a bardzo mocno zamkniętą w sercu trzymam i cieplutko, i czule”. W styczniu 1939 roku Maria Morska (jako Marjusz Dawn) opublikowała w „Wiadomościach Literackich” recenzję ze spektaklu Baba-dziwo na podstawie groteski Marii Pawlikowskiej. Premiera odbyła się w 1938 roku w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego. Bohaterami są dyktatorka i młoda uczona nie zgadzająca się na rodzenie dzieci na rozkaz. Była to satyra na dyktatorskie rządy Hitlera. Przedstawienie zostało bardzo dobrze przyjęte przez publiczność i recenzentów.
Relacje wybitnej poetki do Marii opierały się wyłącznie na przyjaźni. Czasem nawet miała zdystansowany stosunek do Skorka, jak ją Pawlikowska nazywała. W liście do malarki Ireny Weissowej (żony znanego malarza Wojciecha Weissa) żaliła się, że przeszkadzały jej materialistyczne poglądy Marii Morskiej oraz że traciła (Pawlikowska) oddech w kontaktach z ludźmi mającymi wstręt do rzeczy nadprzyrodzonych i nie czującymi magii. Można by rzec, że przyjaźń poetki do muzy skamandrytów na tym polu była krytyczna. Pomimo to Lilka uważała Marię za nadzwyczajną osobę. Była jej wdzięczna za recytowanie utworów (nazywała ją „czarującą interpretatorką”), dedykowała jej wiersze Gruszki i Płyty Carusa oraz dwa tomiki poetyckie.
Obie zmarły w bliskim odstępie czasu od siebie: Maria Morska – 23 maja 1945 roku w Warszawie, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska – 9 lipca 1945 roku w Manchesterze w Anglii.
Maria Morska pod wspomnianym wcześniej pseudonimem opublikowała w „Wiadomościach literackich” ponad trzydzieści artykułów o różnorodnej tematyce; pisała o literaturze, prawach kobiet, nauczaniu w szkołach oraz reportaże z Francji i Anglii. W 1945 roku drukowała w „Polsce Zbrojnej” artykuły o Warszawie.

Bronisław Knaster, będąc mężem Marii Morskiej, znajdował się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Marią wszyscy się zachwycali. Od 1918 roku stała się także muzą Antoniego Słonimskiego. Nie tylko duchową, o czym środowisko literackie dobrze wiedziało i co potwierdza Iwaszkiewicz. Miłość Antoniego do Marii trwała długie lata. Knaster, wybitnie uzdolniony naukowiec, był zbyt inteligentnym człowiekiem, żeby tego nie wiedzieć. Jeśli idzie o miłość jego żony do Anny Iwaszkiewiczowej, mógł się jej nie domyślać. Panie spotykały się jako przyjaciółki, a ich wzajemne uczucie rozgrywało się wyłącznie w sferze serca i ducha. I stosunkowo szybko zostało zakończone.
Jednym z adoratorów Morskiej był o rok starszy Herman Rubinraut (lekarz), który bywał u Knasterów. Był członkiem Ligi Reformy Obyczajów – m.in. obok Boya, Krzywickiej i Rzymowskiego –  walczącej o świadome macierzyństwo. Nie cieszył się jednak dobrą opinią osób z kręgu Marii i Bronisława, zapamiętano go jako człowieka nieciekawego, a nawet aroganckiego. W drugiej połowie lat 30. Herman i Maria zostali kochankami, co stało się powodem rozpadu małżeństwa Knasterów. W czasie wojny oboje przedostali się do Lwowa. W mieście tym znalazł się również Bronisław, który otrzymał posadę profesora w katedrze geometrii na uniwersytecie im. Iwana Franki (przed wojną Jana Kazimierza). Po napadzie Niemiec na Związek Radziecki został karmicielem wszy w instytucie Rudolfa Weigla, miał więc legalne zatrudnienie, co chroniło go przed aresztowaniem i ewentualną śmiercią. Maria Morska pracowała w szpitalu, miała aryjski wygląd, więc po mieście poruszała się w miarę bezpiecznie. Natomiast osoby żydowskiego pochodzenia o nie aryjskim wyglądzie musiały się ukrywać. Herman Rubinraut mieszkał wspólnie z Marią Morską w kryjówce – klitce bez okien w dużym mieszkaniu. Według relacji Ireny Krzywickiej do tego pomieszczenia przedziwnym zbiegiem okoliczności dołączył Bronisław Knaster. Powstała sytuacja dramatyczna i zarazem groteskowa: w alkowie przebywał trójkąt małżeński. Nawet, jeśli ów stan trwał krótko, można sobie wyobrazić panujące tam stosunki, według Krzywickiej w pokoiku było piekło. Po wojnie Maria Morska opowiedziała o tym szczegółowo Irenie Krzywickiej, ta zaś napisała na tej podstawie opowiadanie Zamurowany świat, zmieniając nazwiska i zawody bohaterów.

Maria Morska, muza skamandrytów intelektualnie przewyższająca niejednego z nich, energetyczna deklamatorka wierszy, świetna publicystka, a przy tym piękność o najczarowniejszych oczach dwudziestolecia międzywojennego, kochanka mężczyzn i kobiet – wyliczać można długo, mnożąc migotliwe przymiotniki. Zdawałoby się, że miała życie jak marzenie: adorowana, hołubiona, lubiana, ceniona. Jej swobodne życie uczuciowe i seksualne długo było tolerowane przez męża, którego można porównać do anioła. Do anioła-cierpiętnika znoszącego nieszablonowe zachcianki i seksualne słabostki żony; ale do czasu, zgodnie z przysłowiem o dzbanie noszącym wodę. Mąż nie mógł dłużej znosić nakładanych przez małżonkę ciężarów, szczególnie ciężaru przyprawianych rogów. Małżeństwo rozleciało się, o czym była mowa. W czasie wojny los brutalnie zadrwił z Marii Morskiej, gdy znalazła się we wspomnianej kryjówce w upokarzającym ambarasie między kochankiem a byłym mężem. Pani Maria, mając „dobry wygląd”, często opuszczała kryjówkę (prawdopodobnie tylko tam spała). Regularnie odwiedzała zaprzyjaźnioną rodzinę profesorstwa Steinhausów, która ukrywała się w Rudnie odległym o kilkanaście kilometrów od Lwowa. Przynosiła im jedzenie pokonując drogę piechotą.
Jej ekscytujące swobodne życie w dwudziestoleciu międzywojennym po wybuchu wojny i podczas okupacji zostało sprowadzone do upokarzającej egzystencji. Dodatkowo podczas pobytu we Lwowie Maria została stłamszona duszącą implozją małżeńskiego trójkąta (buzujące emocje w zamkniętym pomieszczeniu w morderczej ciszy nie mogły wydostać się na zewnątrz). Wszystko to wpłynęło na stan jej zdrowia; serce tak wrażliwej i drobnej kobiety mogło po pewnym czasie nie wytrzymać. Reakcja organizmu na ekstremalny stres najczęściej następuje po jego ustaniu. Maria Morska zmarła na zawał serca tuż po wojnie.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko