Adam Lizakowski – Ameryka w oczach i pamiętnikach wybitnych Polaków w XVIII, XIX i XX wieku

0
1396
Maria Wollenberg-Kluza
Maria Wollenberg-Kluza

Czesław Miłosz [12]

Motto:

Moje sądy o Ameryce są więc zabarwione nie tylko przez pamięć o wschodniej części Europy, także przez dziesięcioletni pobyt w Europie Zachodniej.

(Widzenia nad Zatoką San Francisco, strona 183).

Przyjazd Czesława Miłosz do Kalifornii

Po dziesięciu latach życia w Francji, Europie, czekaniu na wizę amerykańską, szukaniu stałego zajęcia zarobkowania, szczęściarz, albo urodzony w czepku, lub jak mawiają Amerykanie urodzony ze srebrną łyżeczką w zębach poeta Czesław Miłosz przybył do długo wyczekiwanej Ameryki. Jest rok 1960 otrzymuje pracę na renomowanym Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, którego myślą przewodnią stanie się z czasem slogan; Od  pionierów akademickich w roku 1868 po Free Speech Movement  w 1964 roku, Berkeley jest miejscem, w którym najmądrzejsze umysły z całego świata spotykają się, aby odkrywać, zadawać pytania i ulepszać świat. Poeta przybył wraz z rodziną na rozpoczęcie roku akademickiego w październiku. Ma prawie pięćdziesiąt lat życia i jak na Amerykę i rozpoczynanie nowego życia jest już  „za stary ze 30-40 lat”.  Dzięki  znajomościom, (które zawsze są potrzebne, na każdej szerokości  geograficznej) został zatrudniony na dobrych warunkach do uczenia młodzieży, czegoś co nawet jest trudno nazwać zawodem, czy fachem, rzemiosłem czy umiejętnością mianowicie miał uczyć dzieci i wnuki emigrantów, zbierany z całego świata literatury, kultury narodu, o którym oni nie mieli większego pojęcia.  Poeta niczym wielki magik postanowił na nich eksperymentować z polską poezją, którą oni z czasem razem z nim przetłumaczyli na język angielski.  Dokonali zadania prawie niewykonalnego, ale on niczym Mojżesz postanowił przeprowadzić ich przez pustynię języka na  literackie łąki i salony świata uderzając słowem  laską niczym ów bohater ze Starego Testamentu  w skałę poezji.

Nie mając do swojej przyszłej pracy właściwie żadnych pomocy naukowych, poza własnymi, skryptami czy notatkami, poeta  – emigrant będzie chciał opowiedzieć o bogactwie kultury im, całkowicie nieznanej, umiejętnie wciągając ich w swoją sieć tłumacza, którym zastanie przez następna dekadę. Praca nad przekładem polskiej poezji na angielski i amerykańskiej na polski będzie nową receptą na „chorą amerykańską rzeczywistość” w której autor „Rodzinnej Europy”  się znalazł. 

W pięknie położonym miasteczku Berkeley na uniwersytecie, na którym dostał pracę ani w Ameryce, poza wąskim gronem dziesięciu lub dwudziestu osób nikt o nim nie wiedział, że jest poetą i pisze  niezrozumiałe wiersze w jakimś mało znanym języku, cóż dopiero, że był  wybitnym poetą. Znali go Ci, którzy powinni znać i tutaj raz jeszcze należy podkreślić wyjątkowe szczęście jakie miał w życiu nasz poeta z Litwy. Ogół jednak  nie wiedział, jakimś cudem bez wykształcenia, bo nie miał doktoratu, został wykładowcą akademickim na jednym z najlepszych uniwersytetów w Ameryce i to, że w Europie klepał biedę,( nie jest to do końca prawdą, ponieważ poeta wypożyczył swój dom we Francji państwu Wierzyńskim),  że jest uciekinierem ze Wschodniej Europy, a gdzie to jest to dokładnie mało kto wiedział.  Dla Amerykanów było mało istotnie skąd poeta pochodził i gdzie się urodził, liczyło się, że pisze po polsku więc musi być Polakiem. Jednak dla Polaków w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej, to że poeta pisze po polsku, nie było aż tak ważne jak to, że czuł się Litwinem piszącym po polsku.  Nawet porównał się do Irlandczyków piszących po angielsku, czy mieszkańców Afryki piszących po francusku.   Czy czuł naprawdę Litwinem, tego też nigdy jasno nie powiedział, bardzo ich lubił  i przeciwstawiał Polakom,  jako „ci lepsi”, dowodów na te stwierdzenie jest mnóstwo w korespondencji pomiędzy nim a redaktorem „Kultury”, ale to nie dowód, że uważał się za Litwina.  Nigdy nie wyparł się polskość, i idea Wielkiej Księstwa Litewskiego bardzo mu się podobała, chcąc, czy nie chcąc był wspaniałym ambasadorem polskości,  ale ona sprawiała mu trudności, był do niej bardzo krytycznie nastawiony, i zdawał sobie sprawę z tego, że nie można się nią  chełpić a lepiej o niej za dużo nie mówić. Poeta doskonale wiedział, że Amerykanie, naród ludzi silnych i dumnych, dla których liczy się tylko ten najlepszych, najszybszy i najbogatszy, nie ma „ucha ani cierpliwości” wysłuchiwać biednych Polaków, którzy po raz kolejny stracili swoją ojczyznę, niby wygrali wojnę, ale jej nie wygrali. Miłosz wiedział, że u Amerykanów nie znajdzie ani sympatii ani współczucia jako „biedny Polak”, bo mówiąc językiem sportowym,  dla nich liczy się tylko złoto, czyli pierwsze miejsce, i kto by tam pamiętam o drugim, czy trzecim miejscu, gdy Polacy pamiętają nawet kto był dziesiąty czy dwudziesty piąty. Mówienie o swoich klęskach, czy pokazywanie swoich ran Amerykom, to nie wzbudzanie u nich wspomnianej już sympatii, ale lekceważenie, czy nawet niechęć do obnażającego swoje rany. Dla Amerykanów na ma „pojęcia  ani geograficznego, kulturalnego czy politycznego Polacy”, oni mówią o nas Polakach jako o East European, czyli Wschodni Europejczycy. Jeszcze nie zasłużyliśmy na to aby nazywano nas Polakami, ani w żaden sposób nie zdobyliśmy ich sympatii aby nazywali nasz kraj Polska. Jedynie Rosjanie mają pełna aprobatę Amerykanów i ich kraj nazywa się Rosja, jej mieszkańcy to Rosjaninie, ich literatura jest  rosyjską a ich poetów jako nazywają rosyjskimi poetami.  W tym miejscu można na chwilkę, bez zgłębiania tematu trzeba dodać, że poeta podczas swojego pierwszego pobytu w Stanach Zjednoczonych (koniec lat 40), sporo pisał o czarnoskórych mieszkańcach Ameryki, którym współczuł, sympatyzował z nimi i często porównywał ich status ze statusem emigrantów z Europy Wschodniej w tym Polaków. Jak wytrawny  socjolog zwracał uwagę swoim czytelnikom w Polsce, że w wielkich miastach Ameryki Afroamerykanie i Polacy często bywają sąsiadami w najuboższych dzielnicach tych miast, stąd też biorą się antagonizmy pomiędzy białymi i czarnoskórymi, bo wspólny mianownik bieda nie łączy ludzi ale ich dzieli i wywołuje agresję

Szczególny rasizm, jaki występuje w traktowaniu ludzi słowiańskiego pochodzenia, jest po prostu wynikiem przyzwyczajeń klasowych – tak, jak przy większym jego nasileniu w stosunku do Murzynów nie chodzi przecie o nic innego, niż o to, żeby Murzyn „znał swoje miejsce”, tj. miejsce człowieka używanego do czarnej roboty. (…) O dziejach polskiej emigracji zarobkowej w Ameryce będzie się jeszcze, wierzę w to, wiele pisać i w Polsce, i w Stanach Zjednoczonych. Dla kogoś znającego Amerykę jest jasne, że łączy się to ze zwycięstwem sił postępowych w Ameryce, bo tylko zniesienie segregacji „pochodzeniowej” uleczy Polaków amerykańskich z kompleksu niższości i wyrobi w nich dumę z tradycji. Zważmy, że kto chce dzisiaj znaleźć niezakłamany obraz historii Murzynów w Ameryce, musi sięgnąć do prac historyków marksistowskich. To samo będzie dotyczyło innych grup ludnościowych, których rola w rozwoju Ameryki jest obecnie misternie pomniejszana.

Powyższy cytat, który nie wymaga komentarza to fragment raportu poety do Ministerstwa Spraw Zagranicznych z 28  kwietnia 1949 roku.

Kalifornia wyciąga dłoń

Po raz drugi Ameryka podała dłoń poecie, gdy łut szczęścia uśmiechnął się do niego. Los  rzucił go do Kalifornii, do której przyjedzie, a raczej przyleci samolotem z gotowym już światopoglądem, własną koncepcją filozoficzną. Kalifornia stanie się poematem, pretekstem do rozważań nad tą częścią Europy w której poeta się urodził i wychował. Zachód Ameryki stanie się odskocznią do  rozważania nad sprawami nie mającymi wiele wspólnego z Ameryką ale z Europą Wschodnią i Zachodnią. W licznych wierszach i  esejach, artykułach i książkach Miłosz w Kalifornii poeta wymyśli/stworzy swoją własną przestrzeń literacką w której zacznie budować analogie między jego wizją Ameryki, jak ją czuje, widzi, rozumie i nierozumnie a przeszłością pozostawioną z drugiej strony oceanu. Napisze wiersz, w którym stwierdzi; Nie wybierałem Kalifornii. Była mi dana. Skąd mieszkańcowi północy do sprażonej pustki? Tak była mu dana, ale czuł się w niej obco.  Aby nie czuć się obco stworzył na własny użytek alfabet nazwisk filozofów, myślicieli, teoretyków, krytyków, pisarzy, poetów, polityków, którzy mieli na niego wpływ, bądź tych którzy mieli podobny punkt widzenia i rozumienia świata do jego własnego. Gdy się bliżej przyjrzymy jego twórczości na przykładzie tylko jednej książki „Ogród nauk” to zauważymy, że poeta na jej dwustu pięćdziesięciu stronach powołuje się na około czterysta nazwisk ludzi żyjących w tak odległych od siebie czasach począwszy od Biblii poprzez literaturę francuską, amerykańska, angielską, polską, niemiecką oraz rosyjską a skończywszy na rówieśnikach pisarza. Ogrom wiedzy, wielkie powinowactwa wiążące autora z niektórymi twórcami a także różnice pomiędzy nim a nimi czynią z Miłosza giganta umysłowego naszych czasów. Paradoksalnie ta olbrzymia przestrzeń na której poeta  funkcjonuje jest nie tylko intelektualna, ale i literacka, wiedza i pracowitość, niesamowita ciekawość świata minionego i tego tu i teraz oddziela go od rodaków dla których tworzy, bo pisze po polsku. Z wielką irytacją i dozą sarkazmu poeta zauważa, że Amerykanie polskiego pochodzenia, polscy emigranci, ogólnie mówiąc polskość w Ameryce  znajduje się na bardzo niskim poziomie, bo pozbawiona jest życia umysłowego. Nie było  to nowe odkrycie, on o tym przekonał się już gdy był w Ameryce zaraz po wojnie. W drugiej połowie XX wieku Miłosz dla rodaków w Ameryce będzie uchodził  za poetę trudnego którego lektura będzie wymagać od czytelnika dużych „zasobów intelektualnych” albo za poetę dla „wtajemniczonych”, dlatego jego sukces jako poety czy prozaika będzie nie wielki. Jego traktowanie poezji, jako „produktu doświadczenia wewnętrznego” , jako narzędzia do przekazu pewnych idei spotka się  ze zrozumieniem w wąskim gronie, elitarnej publiczności.

Drugim powodem irytacji jest sama Ameryka, nie tylko wystąpienia młodych na uniwersyteckim campusie w Berkeley przeciwko wszystkim i wszystkiemu, ale jest ogrom i bezduszność wobec jednostki,  będzie Amerykę atakował, krytykował,  kpił z jej „złotego cielca,” a także „pomniejszał” znaczenie tych amerykańskich poetów, którzy zaangażują się przeciwko wojnie w Wietnamie. Przerażać będzie go wielkość kraju i nędza duchowa Amerykanów, ogromna pustką w której żyją. W Kalifornii, nie będzie już płatnym pracownikiem Domu Kultury Polska w tym znaczeniu jakim był gdy pracował w dyplomacji poświęcając cały swój wolny czas na „załatwianie spraw ważnych dla Polski”. W Kalifornii  każda sekunda życia, będzie przekuta w sekundę pracy dla siebie, nie wolno będzie jej zmarnować. Autor „Ogrodu nauk” stanie się zegarkiem szwajcarskim bezbłędnie pracującym całą dobą na rzecz polskości, stanie się jej gorącym poplecznikiem i ambasadorem, wcale tego nie chcąc, po prostu innego wyjścia nie ma, w innej kulturze nie może żyć, innym językiem po potrafi się posługiwać. Ciężko czasem ponad siły pracując dla Polski i Polaków, będzie pracował przede wszystkim dla siebie samego i swojej kariery literackiej.  Polskość to jakby dla niego produkt uboczny, ale na tym wszyscy skorzystają. W praktyce nie będzie można przeprowadzić linii podziału pomiędzy poetą a jego pracą na rzecz polskości. Obie linie biegną równolegle obok siebie, ale gdzieś w przestrzeni przecinają się. Najczęściej w twórczości splatają się tworzą linę po której poeta wspina się ku gwiazdom. Pomiędzy jedną a drugą pracą nie będzie rozbieżności, bo Miłosz traktuje literaturę jako doświadczenie i pamięć, a także z wyrafinowaniem artystycznym tworzy wiersze na bardzo wysokim poziomie. To co dla przeciętnego człowieka wydawało się niemożliwe, dla niego było normą do wykonania, bo on sam sobie narzucał normy i ustalał ile w danym dniu czy tygodniu na zrobić. Wezwaniem stały się zajęcia prowadzone ze studentami,  do których poeta bardzo solidnie się przygotowywał oraz jego coraz to większa ciekawość intelektualna świata, pobudzana tym, że cokolwiek tylko chciał sprawdzić, czy upewnić się kalifornijskie biblioteki, źródła były w stanie mu to zapewnić.  Stąd też wiele godzin spędzonych w bibliotekach,  ponad ludzkie zdyscyplinowanie, plan na każdy dzień tygodnia, jak w wojsku, pobudka wcześnie rano, toaleta poranna, gimnastyka, czyli spacer, pisanie, praca na uczelni. Powrót do domu chwila odpoczynku na obiad z rodziną, sprawy rodzinne, i znowu praca  przez kilka godzin, odpisywanie na listy, korespondencja, wieczorna toaleta i do łóżka Dzień wolny od wykładów spędzał w bibliotekach, księgarniach w poszukiwaniu materiałów do pracy nad tym, czym w  danej  chwili pracował. Przez wiele lat, gdy w 1978 przejdzie na emeryturę, niewiele się jego życie zmieni, a wręcz przeciwnie jeszcze więcej weźmie na swoje barki. Aby tak żyć trzeba ograniczyć życie towarzyskie, zacznie je układać od ciężkiej pracy tłumacza,  wykładowcy, eseisty, zatopiony w polskości „po same uszy”  stanie się kosmitą, który stworzy podwaliny, fundamenty do polskości widzianej oczami kosmity, bez banałów typu Polacy naród wybrany, Chrystus Europy, martyrologii,  bez egzaltacji, bez szowinizmów wychwalających sobie samych. Zastanawiał się jak wyjaśnić Amerykanom „Pana Tadeusza”, twórczość Mickiewicza, piszącego „Litwo ojczyzno moja”, po polsku, który urodził się na Białorusi, a poemat pisał we Francji. Sam o sobie mówił pysznie; nie urodziłem się w Polsce, nie wychowałem w niej, nie mieszkam w niej, ale piszę po polsku. Chciałby być Litwinem, ale nie może, bo pisze po polsku, ale nie chce być Polakiem, Słowianinem, bo Słowianie w Ameryce znajdują się na samym dole społecznym w oczach  Amerykanów  angielsko-niemieckiego pochodzenia. Jest ambitny, nie  chce uważać się za kogoś  „z narodu poniżonego”.  Znany był  z tego, że potrafił „pokazać język” polskości i Polakom w Ameryce, ale tak naprawdę to była tylko gra aktora, który nie mógł żyć bez polskości i Polaków, bo pisał „mową upodlonych”, myślał jak kosmita, ale jego myślenie było polskie, nawet jeśli skierowane przeciwko Polsce. Powstaną  książki z esejami, antologia poezji, podręcznik akademicki, „The History of Polish Literature”, w niej poeta opisze historię literatury polskiej, tak jak on ją widział, czuł, tak aby mogli zrozumieć ją ci, dla których Polska to tak odległa planeta, że aby do niej dolecieć, potrzeba świetlnych lat. Opracowuje też  „Pamiętniki Jan Chryzantema Paska, promuje polską literaturę, napisze książki, bez których dzisiaj jest trudno nawet mówić o polonistyce w Ameryce. Pod koniec lat 60., skupi uwagę  na sobie, na swojej twórczości, po tłumaczeniach wierszy Z. Herberta, T. Różewicza i innych zacznie pracę nad przekładami swojej twórczości. Ta strategia jest genialna, bo co by było,  gdy  zaczął swoje życie od wydawania swoich wierszy,  bez podręczników do nauczania studentów, ale od publikacji własnego dorobku.  Wiele razy mówił i pisał Ameryka to nie Europa, w niej poezja nie zrobi wielkiego wrażenia, jeśli jest się tylko poetą, tutaj każdy profesor literatury angielskiej jest poetą, literatem. Na prawie każdej uczelni utworzono kierunki nauczania pisania poezji, prozy, dramatu, scenariuszy, etc. Uczą na nich poezji, prozaicy,  większość z nich nie ma wykształcenia uniwersyteckiego, wielu tylko skończoną szkołę średnią, ale uczą studentów, bo mają coś do nauczenia ich, przekazania, podzielenia swoją wiedzą. Większość tych wykładowców ma cenione przez ogół  nagrody literackie, krajowe i zagraniczne, dorobek pisarski i to się dla Amerykanów liczy, a nie ich prace doktorskie czy tytuły profesorskie. Miłosz jako  kosmita wybrał najlepszą z najlepszych dróg swojego rozwoju duchowego i intelektualnego w pierwszych latach w Ameryce poprzez pracę nad twórczością innych, poprzez budowania fundamentów na których będzie mógł postawić dom literatury polskiej. Nie oznacza, że nie pisał wierszy na własny użytek, pisał ale tylko dla siebie. Z czasem powie przewrotnie, że przez wiele lat w Ameryce znali mnie tylko jako tłumacza wierszy Herberta, ale w tym „szaleństwie przekładów” była metoda wprost genialna, on sam rozbudził w sobie niespotykana na skalę światową ciekawość do świata, Rosji, literatury rosyjskiej, metafizyki, historii swojej małej ojczyzny, religii, przeszłości, zacznie interesować się jeszcze bardziej swoimi korzeniami, dokopywać się do różnych jej pokładów. Poprzez Rosję, Amerykę będzie chciał zrozumieć ten malutki skrawek ziemi na mapie świata, na którym się urodził i wychował,  nigdy się nie uwolni od miejsca urodzenia. Jest to jego przekleństwo i błogosławieństwo dla nas jego czytelników. Nawet będzie próbował rozumieć Amerykę poprzez historię Europy, Rosji XIX to też mu  się nie za bardzo uda, bo nie wrośnie w Amerykę, będzie żył w niej obok zajmując się najbardziej „swoim podwórkiem” literaturą polską.

Przyszłość  w Ameryce rozpocznie od budowę  misternej sieci kultury polskiej, jak pająk. zastawiać  będzie ją na co zdolniejszych studentów, ludzi przydatnych do jego planów wybudowania rakiety kosmicznej poezji, która wyniesie polską literaturę i jego bardzo wysoko w przestworza. Będzie pająkiem, gospodarzem sieci, który nie będzie „pożerał swoje ofiary”, ale wręcz przeciwnie wynagradzał tego co nie zawiedźcie jego zaufania. Każdy kogo wybrał do współpracy i go nie rozczarował skorzysta na tym, każdy. Plan będzie genialny, bo każdy genialny plan jest prosty, poza pracowitością ponad ludzkie siły, trzeba mieć jeszcze szczęście w tym co się robi oraz wizję i pojęcie tego co się robi. On to wszystko miał.

Miłosz

Mógłby być górskim wodospadem
nigdy pustynią czy ziemią jałową
wielkim jagiellońskim dębem w cieniu którego
umęczony wędrowiec zawsze znajdzie wytchnienie
potrafił z powietrza wyłapać bąbelki życiodajnego tlenu
nasycić nim poezję, słowa jego są jak ziarna
które w czytelniku rosną, rozwijają się, kwitną
kołyszą się łany czekając na rękę żniwiarza,
jest księżycem, który przyciąga fale morza
a piękne kobiety śpią niespokojnie,
jest aniołem z wielkimi krzaczastymi brwiami
w kształcie skrzydeł ptaka spłoszonego
w środku nocy z gniazda do którego nigdy już
nie powróci, ale wciąż pamięta zapach trawy
jabłek, biel pokoi, kształty domów, jeziora, rzeki
jest litewskim niedźwiedziem mieszkającym
w pięknym mieście Berkeley
w cudownej Kalifornii, na wzgórzu niedźwiedzi Grizzly
ale on nie pomrukuje, on śpiewa pieśń o tym
że nikomu nie warto zazdrościć, o kolibrach
kwiatach kapryfolium, dziewczęcych pośladkach
biednym chrześcijaninie patrzącym na płonące getto
o miastach do których nigdy nie wróci, tobie i mnie.
Kim jest Miłosz dla mnie tysiące razy pytałem siebie?
matką karmiącą jasną dorodną piersią
z cienkimi niebieskimi żyłkami
której życiodajne mleko piję w upale chicagowskim.
Jakie jest znaczenie jego poezji w mym życiu?
czy to bilet w podróż do dalekich krajów,
do lasów tropikalnych w których wielobarwny
śpiewak skacze z gałązki na gałązkę
wyśpiewując pieśń starodawnych puszcz
rzek, piasek pustyń wygrzewa się w słońcu
a skały z lekkością motyli uniosły się w przestrzeń
ku dalekim galaktykom, gdzie czas płynie pionowo.
Miłosz muza żyjąca w cieniu eukaliptusów z widokiem
nad Zatokę San Francisco, mieście wielkości mrówki,
którego światła odbijają się w wodzie, jak obłoki,
poeta wierny swoim ideałom młodości,
nadsłuchuje gry świerszczy, patrzy
w jasno-żarzące się ślepia aut, o czym myśli?
W 1990 roku zapytałem go o to przy wódce i śledziach,
słońce w Zatoce już się utopiło, a noc na atramentowo
pomalowała czubki złotego mostu:
Och!!! Panie Adamie ?westchnął, gdyby tak się dało
dożyć do setki, a potem raz jeszcze licznik cofnąć do zero.
(ADAM LIZAKOWSKI, WIERSZ O CZESŁAWIE MIŁOSZU)

Zbigniew Herbert. [13]

Mistrz wyjazdów za granice w czasach „komuny”, jak nikt inny potrafił przekonać władze paszportowe i uzasadnić swój wyjazd literacki.  Do dzisiaj wielu badaczy jego  twórczości zastanawia się jak on to robił, i dlaczego władze PRL pozwalały mu na tak liczne i długie wyjazdu z kraju. Jednak poeta niewiele ma wspólnego z  krótkimi wyjazdami ludzi nauki i kultury z Polski, które często związane były z handlem rzadkimi na Zachodzie dobrami, co pozwalało na przetrwanie paru dodatkowych dni podróży. Nierzadko Polacy jadący na Zachód obładowani byli konserwami, suchą kiełbasą (zwłaszcza kabanosami!), nie mówiąc już o innych niepsujących się wiktuałach, umożliwiających zmniejszenie wydatków na żywność. Ówcześni polscy pisarze mogli uczestniczyć w międzynarodowych zjazdach – zwłaszcza za oceanem – jedynie za pieniądze gospodarzy, a często wiązało się to także z poniżającymi sytuacjami, jak handel drobnymi towarami lub przynajmniej rewanżowaniem się „polskimi prezentami”. Herbert wspomina o tym procederze mimochodem i żartobliwie, pisząc do Julii Hartwig i Artura Międzyrzeckiego w drodze do Nowego Jorku:

W tej chwili znajduję się w samolocie w drodze do Nowego Jorku. Na dole coś niebieskiego. Pytałem stewardessę, co to takiego, powiedziała, że „ołszen” pewnie Atlantycki, ale ja już teraz niczemu nie wierzę, bo Amerykanie to kupcy, a jak poczują rolnika znad Wisły, to chcą go ograbić. Więc sprawdzam co chwilę woreczek na piersiach i parę wianków suszonych grzybów, które w Buffalo są na cenę złota. Tak mówił [nazwisko nieczytelne] Przyboś i Stępień.

Oj mili, moi mili. Jadę grosza trochę uciułać. Nowojorska Centrala Poetów organizuje taki cyrk, więc będę łykał ogień, sztangą liryki narodowej nad głową potrząsał, a jak trzeba, to na konie siędę i krwi utoczę. Alić krew, którą toczyć bym chciał – daleko[19].

Wzmianka o suszonych grzybach, tradycyjnie zawożonych na handel lub prezenty do Stanów, jest raczej tylko żartem, gdyż po dwóch latach pobytu w Europie Zachodniej Herbert raczej nie mógł mieć już zapasów tego cennego towaru. Natomiast wspomnienie nazwisk dwóch współpasażerów sugeruje, że poeta referował handlowe rozmowy kolegów, a poza tym całą scenę aranżuje w konwencji sprawozdania z podróży za chlebem. Dodajmy, że Herbert podczas swojego pierwszego wyjazdu do Ameryki raczej niewiele zaoszczędził, ponieważ – jak zwykle – podróżował, zwiedzał muzea i biblioteki[20], a po drugie – też tradycyjnie – nakupił książek, które „małymi paczkami trzeba słać do Europy”[21].

Dziś każdy jako tako zarabiający człowiek może sobie pozwolić na wycieczki, które dla poety były ogromnie kosztowne. Na podróże i pobyt na Zachodzie przeznaczał tantiemy z przekładów, a także dorywczych prac redaktorskich i translatorskich. Na szczęście otrzymał wszystkie możliwe nagrody literackie Europy i Ameryki (z wyjątkiem Nobla), a także przyznawano mu zachodnie stypendia. Herbert opowiada o przerażeniu jego izraelskich przyjaciół, kiedy niemal całą nagrodę miasta Jerozolimy (a była to znaczna suma) wydał na podróż po Ziemi Świętej. Nie oszczędzał na spokojne życie, tylko inwestował w siebie, w swoje wrażenia, w pasję poznawania świata i w książki. Jako materiał literacki, procentowały wierszami i esejami. Właściwie tylko wyjazd do USA służył inwestycjom krajowym (gdzie na kalifornijskim uniwersytecie stanowym pracował jako visiting professor), to znaczy zgromadzone środki zostały przeznaczone na zakup mieszkania. Mógłby przywieźć więcej pieniędzy, ale – mimo rad Artura Międzyrzeckiego – na profesorskiej posadzie wytrzymał tylko rok[22].

PS.

Można więc przypuszczać, że na nędzne utrzymanie podczas pierwszego wyjazdu Herberta na Zachód wystarczyło na przykład pięć dolarów dziennie, czyli że za stypendium ministra można było przeżyć aż trzy tygodnie. Jest to oczywiście wartość bardzo mocno przybliżona.a nędzne utrzymanie podczas pierwszego wyjazdu Herberta na Zachód wystarczyło na przykład pięć dolarów dziennie, czyli że za stypendium ministra można było przeżyć aż trzy tygodnie. Jest to oczywiście wartość bardzo mocno przybliżona.

[19]Zbigniew Herbert – Julia Hartwig – Artur Międzyrzecki. Korespondencja, red. M. Zagańczyk, Warszawa 2012, s. 53.

[20] Stąd wzmianka na temat projektowanego szkicu o jednorożcu. W przypisach czytamy, że „Herbert pracował nad szkicem o przechowywanej w Musée de Cluny w Paryżu XV‑wiecznej

tkaninie Dama z jednorożcem” (Tamże, s. 214). Wzmianka w liście pisanym z Nowego Jorku wskazywałaby także na zainteresowanie poety tkaninami przechowywanymi w The Cloisters Museum (oddział nowojorskiego Metropolitan Museum of Art na górnym Manhattanie), gdzie znajduje się seria siedmiu tkanin przedstawiających polowanie i schwytanie Jednorożca – The Hunt of the Unicorn (Bruksela, około 1500 roku).

[21]Tamże, s. 58.

[22] Tamże, s. 71.

Herbert prowadził zajęcia (od 21 października 1970 roku do 15 czerwca 1971 roku) ze współczesnej poezji europejskiej i dramatu na uniwersytecie stanowym (School of Letters and Science California State Collage w Los Angeles). Wykłady te omawia Maciej Tabor w szkicu Tradycja poezji europejskiej w wykładach Zbigniewa Herberta w California State College [w:] Dialog i spór. Szkice o twórczości Zbigniewa Herberta, red. J.M. Ruszar, Lublin 2006.

cdn

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko