Tomik poezji Bartłomieja Kucharskiego, pt. „Wieczór nad Wisłą” jest tylko pozornie prosty.
Za frazami, które wydają się jasne i czytelne, drzemie, w istocie, bardzo duże powikłanie egzystencjalne podmiotu mówiącego.
Można powiedzieć: jego rozpacz, tęsknota, wołanie o ocalenie.
Tom „Wieczór nad Wisłą”, wydany w Krakowie w roku 2020, przez Towarzystwo Słowaków, można rozpatrywać w kategorii modlitwy.
Dziwna to jednak jest modlitwa, bo jakby skierowana do siebie, bardzo silnie uwewnętrzniona.
W tej modlitwie jest więcej miejsca jakby na płacz i łzy, aniżeli na śmiech i radość.
Ten, który modli się, jest dodatkowo samotny.
Przechadza się pośród pejzaży magnolii, w swojej świętej depresji,
szuka ukojenia w tych kwiatach.
Są one jakby jednocześnie dla niego grobem i zmartwychwstaniem, łożem śmierci i życia.
Można sobie wyobrazić zapach owych magnolii, czy pachną deszczem, czy wiosną.
Można powiedzieć, że zapach, który dobywa się z tych magnolii, to zapach smutku, samotności – jest on jednocześnie pocieszeniem.
Modlący się żegna swoich przyjaciół, w których „nie może się odzwierciedlić”, przechadza się pustą plażą nad Bałtykiem albo odnajduje swoją samotność w zagranicznych kurortach.
Towarzyszą mu śmierć i samotność, powolne zmierzchanie egzystencji wypełnionej smutkiem i samotnością, owym dziwnym, pulsującym głębią wyznania lirycznego wieczorem.
Jest ten tomik zbiorem medytacji o proweniencji religijnej, refleksji nad losem zanurzonym w samotność, przemijanie, śmierć, nieuchronność, spoza ciemności której niekoniecznie wybłyskuje światło nazbyt może łatwej nadziei.
Czyta się go bardzo dobrze, trafia do ucha swoimi skondensowanymi, esencjalnymi frazami, jakby źródlanymi – jakby źródło żyjące biło żywo w głębi tego wieczoru podmiotu lirycznego.
Nie chce światła wieczności.
„Żółte światło” Pilcha to literatura dla mas. Jest Pilch znakomitym pisarzem, pełną gębą i świetnie się go czyta i nawet jakieś wypełnione pierze jest w tych jego frazach i kunszt ma on niezwykle staranny. Ale czy ta literatura może więcej?
Czy może więcej zaryzykować ponad to, że jest świetną literaturą?
Do czytania, do poduszki, do czegokolwiek.
Do podróży pociągiem.
Lektura wciągająca.
I to pisarz gigantycznie wprost oczytany.
Ale nie ryzykuje żadnych, naprawdę odważnych pytań, boi i wstydzi się naiwności, nie przyznaje się do dziecka, bo może dziecko już swoje zagubił.
To pisarz bardzo dobry, ale wyłącznie dla dorosłych intelektualnie, przez to nigdy nie osiągnie pułapu wielkości.
Żeby być prawdziwie wielkim, trzeba być dzieckiem, takie jest moje przekonanie odnośnie tego, czym powinna być bądź czym jest prawdziwie wielka literatura.
Takie wewnętrzne dziecko zobaczyłem w najnowszym wierszu Józefa Barana, który opublikował na facebooku, który opowiadał o staruszce na ławce, chciwie wpatrującej się w plac zabaw, na którym kiedyś bawiły się jej dzieci, jakby w nadziei, że znów zobaczy je, bawiące się.
Tylko wrażliwe szczególnie dziecko potrafi wykreować tak sugestywny obraz i piękny.
Pilch to pisarz dorosły, a dorośli są czasem zbyt wyniośli.
W literaturze wolę genialne dzieci.
„Żółte światło” to książka skromna objętością, ale niezwykle zaawansowana w latach doświadczenia, dojrzewania, treści, książka dorosła, książka dojrzała.
Książka, do której nie wpada światło wieczności, bo tego po prostu nie chce autor.
Wybiera spokój nieskończonej nicości.
p.s. Jerzy Pilch już nie żyje. Mam nadzieję, że w niebie, gdzie zapewne przebywa, może dalej oddawać się swojej pasji pisarskiej.