Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
503

Niesamowitość po niemiecku

Czy niesamowitość niemiecka różni się czymś od francuskiej lub rosyjskiej? O tym nieco później, ale nieprzypadkowo stawiam na wstępie to pytanie, bo Państwowy Instytut Wydawniczy z ulicy Foksal przygotował trzeci już tom opowiadań z gatunku zwanego niesamowitym, niezwykłym, grozy, pewnie można by znaleźć kilka jeszcze określeń. Po edycjach tomów opowiadań francuskich i rosyjskich, tym razem – tom niemiecki. Edycja jest nie tylko bogata, ale i staranna, opatrzona wstępem autorstwa Gerarda Kosselka i posłowiem Macieja Płazy („Baśniopisarze i metafizycy”). Oba teksty, znakomite, są tak tematycznie bogate, że tylko zasygnalizuję niektóre podjęte w nich zagadnienia.

Kosselek na przykład zwraca uwagę, że choć wiara w upiory i duchy ma bardzo starą metrykę, to wybuch zainteresowania irracjonalizmem, cudownością, nadprzyrodzonością pozareligijną nastąpił – paradoksalnie – w okresie Oświecenia, paradoksalnie, bo przecież był to nurt, który jako pierwszy w nowożytnych dziejach ludzkości na plan pierwszy wysunął, w tym stopniu, walory rozumu. Tak jednak bywa, gdy człowiek dozna przesytu jakiegoś czynnika, jakiejś formy egzystencji. Zaczyna wtedy tęsknić za odmianą, za urozmaiceniem. W tym przypadku była to ucieczka od chłodnego, oświeceniowego racjonalizmu, bo człowiek potrzebuje emocji, więcej ludzi kieruje się „sercem”, w dobrym i złym, niż „oświeceniowym rozumem”. Nawiasem mówiąc, monumentalnie zakrojonym obrazem owego fenomenu konfrontacji racjonalizmu i irracjonalizmu jest sławna powieść Jana Potockiego „Rękopis znaleziony w Saragossie”. U tych oświeceniowych początków zainteresowania irracjonalnością i niesamowitością zasygnalizowanych przez Kosselka pojawiają się takie m.in. nazwiska jak Emanuel Swedenborg, hrabiowie Cagliostro i Saint-Germain, Gotthold Lessing. Głos w tej kwestii zabrali nawet Immanuel Kant (z rozwagą godną wielkiego filozofa) czy Johann Wolfgang Goethe, którego „Faust” jest przecież przepełniony, choć często traktowanym z ironicznym dystansem, irracjonalnym, fantastycznym imaginarium.

W historii gatunku, o którym mowa, rolę utworu „założycielskiego” pełni w pierwszym rzędzie słynny „Zamek w Otranto” Horacego Walpole (1765), twórcy „gotycyzmu” w literaturze, a w dalszej kolejności choćby „Wathek” Williama Beckforda (1782), czy „Mnich” M.G. Lewisa (1796). Wywołały one falę naśladownictwa, na ogół niewysokich artystycznie lotów, ale o szeregu cech wspólnych, jak „pseudohistoryczny koloryt, fantastyka, zdarzenia nadprzyrodzone i niesamowite. Sceneria miała zawsze wywoływać atmosferę strachu. Znakomicie nadawały się do tego celu na pół zniszczone zamki, stare ruiny, samotne klasztory, gotyckie pokoje. Nie brakowało również stęchłych lochów, warownych prochowni, stromych krętych schodów, podziemnych korytarzy, tajemnych otworów ściennych oraz zapadni. Atmosferę grozy potęgowały jeszcze siły przyrody: burza oraz sztorm, dzika romantyczna okolica, a także tajemnicze zamki, przepowiednie, sny, wieści oraz groźne rekwizyty. Jeżeli do tego doszły jeszcze ślady krwi, trupy lub szkielety, wtedy spełnione zostały w pełni warunki wystąpienia duchów lub innych upiornych zjaw” (M. Płaza). Odrębnym „podgatunkiem” literatury niesamowitej są utwory o tematyce „egzotycznej”, z akcją usytuowaną w krajach Azji, w Indiach, w Arabii czy na Dalekim Wschodzie, w Chinach, w Japonii, gdzie źródłem niesamowitości były obce, tajemnicze praktyki i formy egzystencji osadzone w prastarych cywilizacjach. W kręgu literatury niesamowitej pojawiły się też w pewnym momencie (m.in. za pośrednictwem E.T.A. Hoffmana, a kontynuował to później Edgar Allan Poe) motywy niesamowite mające źródło nie w czynnikach zewnętrznych, pozaludzkich, lecz w objętym chorobą mózgu człowieka czy w jego skrajnie rozbudzonej wyobraźni. Innymi słowy są dwie zasadnicze formuły pojawienia się elementów irracjonalnych, niesamowitych w życiu człowieka: pochodzące z zewnątrz lub rodzące się w jego psychice.

O ile Kosselek skoncentrował się na szkicowym zarysowaniu genezy i tradycji gatunku, o tyle Maciej Płaza w swoim posłowiu „Baśniopisarze i metafizycy” zapoznaje czytelników z problematyką i stylistyką poszczególnych opowiadań, uwypuklając ich bogatą wewnątrzgatunkową różnorodność. Tom otwierają: gawędziarski jeszcze w tonie utwór Goethego „Historia neapolitańskiej śpiewaczki”, stylistyczna, gatunkowa wprawka Heinricha von Kleista „Żebraczka z Locarno”, osadzony w średniowiecznym, niemieckim klimacie baśniowym, a zarazem szczególnie głęboki artystycznie i myślowo „Jasnowłosy Ekbert” Ludwika Tiecka czy mająca podobne korzenie tematyczne, tyle że osadzona akcją w epoce późniejszej i w Italii nowela „Mandragora” Friedricha de la Motte Fouqué, czy drugi obok „Jasnowłosego Egberta” najwspanialszy utwór tego tomu, „Piaskun” Hoffmana, który uczynił grozę, strach i zło już nie tylko przydarzającymi się i znikającymi bezpowrotnie (na zasadzie „happy endu” czy krzepiącego morału) incydentami, lecz nieusuwalnym, nieustępliwym, ponurym atrybutem ludzkiego losu, od którego w dłuższej perspektywie nie można uciec. „Opowiadanie Hoffmana – konkluduje Płaza – przenikliwe psychologicznie, olśniewające wyobrażeniowo, do dziś obrasta interpretacjami, adaptacjami, nawiązaniami; jak każdy wielki utwór jest niewyczerpane i nieśmiertelne”. Wytworne i romantyczne „gotyckie” opowiadanie Josepha von Eichendorffa „Posąg z marmuru” przenosi zagadnienie na pole sztuki, która terapeutycznie pomaga człowiekowi poskromić nękające go strachy i „dzikie duchy ziemi, które sięgają po nas z otchłani”.  Przynosi też refleksję o dojrzałości, która pozwala nam głębiej pojąć i odczuć sztukę, to, co lekceważymy lub czego nie zauważamy  w dzieciństwie i młodości („dawne pieśni, które jak odgłosy z innego świata przeciągają przez rajski ogród naszego dzieciństwa i dopiero w dojrzałym wieku wydobywa się z nich to, co poetyckie”). W opowiadaniu Wilhelma Hauffa odnajdujemy legendę o Latającym Holendrze zmodyfikowaną na modłę arabskiej „Księgi tysiąca i jednej nocy”, stylizowaną na stare kroniki historyjkę o „Chłopcu na widłach” Ludwika Bechsteina, „Germelhausen” Friedricha Gerstäckera, „Dom Bulemana” Thodora Storma, ludową historię o potępionym mieście, pełną zagadek, pokrewną motywem skruszonego bogacza z „Wigilijnej opowieści”, „Kolędy” Charlesa Dickensa. „Czarny pająk” Jeremiasa Gotthlefa, najdłuższe opowiadania w zbiorze, historia diabelskiej klątwy przypominającej epidemię „czarnej śmierci” („dżumy”) jest jednocześnie alegorią kruchości egzystencji i naznaczenia człowieka  nieusuwalnym złem.  W nowszych chronologicznie nowelach Heinricha Manna („Pies”) i Paula Heyse („Piękna Abigail”) daje się zauważyć tchnienie modernizmu z jego odkryciem tajemniczości, niepoznawalności, niezrozumiałości ludzkiej natury i kondycji. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z tajemnicą kobiecości, z kobietą jako niepojętą i nieprzeniknioną nosicielką tajemnicy, której rozpoznanie jest odwiecznym, często niezaspokajalnym imperatywem mężczyzny jako podmiotu „zdobywającego i rozszyfrowującego świat”. I z motywem tajemnicy czasu, który nie całkiem umiera i dlatego zawsze jest szansa na powrót do czegoś, co kiedyś było ważne, a zostało zaprzepaszczone (w tym przypadku do zamierzchłej, niespełnionej miłości). Dekadenckie i modernistyczne w duchu jest opowiadanie „Kochanka szatana” Oscara Schmitza o perwersyjnej seksualnie kobiecie. Duszne i dekadenckie opowiadanie „Szambelan” Georga von Schliebena też na modernistyczny sposób dotyka zagadnienia ograniczonej poznawalności władz umysłowych człowieka. Fantastykę, makabrę i fascynację Orientem znajdujemy w „Preparacie” Gustava Meyrinka, twórcy „Golema”. Lansowany swego czasu przez Stanisława Przybyszewskiego Hanns Ewers to autor noweli „Pająk”, pełnej fascynacji śmiercią i kobiecym fatalizmem, też typowym dla modernizmu. „Rozpustna mniszka” Karla Strobla jest pastiszem gatunku gotyckiego z silnym współczynnikiem ekstatycznego erotyzmu, „Świerk don Lorenza” stylizacją nawiązującą do marynistycznych opowieści awanturniczych, pirackich. W „Mrokach  Himalajów” Maxa Dauthendeya spotykamy konfrontację zachodniego racjonalizmu  z obcą mu, nieprzekraczalną, nieprzenikalną, przepełnioną transcendentną Tajemnicą, kulturą Dalekiego Wschodu. „Oto niesamowitość: rozdziana z gotyckich fatałaszków, otrzepana z kurzu klasztornych krypt, przewietrzona z cmentarnych wyziewów, obmyta z krwi, nieprzenikniona i nieusuwalna; ciemne jądro człowieczeństwa i świata” (M. Płaza). Dodałbym do tego jeszcze jeden interesujący aspekt związany  z niesamowitością, grozą, cudownością, fantastycznością – to że zazwyczaj rodzą się one pośród zwykłej banalnej, czasem sielskiej egzystencji. Jak „obcy” w ciele astronauty w posępnych  symfoniach grozy Ridleya Scotta czy Jamesa Camerona, jak groza w amerykańskich horrorach, która niczym „deus ex machina” pojawia się, ni stąd ni zowąd, pośród ujutnej, poczciwej, banalnej sielanki rodzinnej.

I na koniec – odniesienie do pytania postawionego w pierwszym zdaniu. Do formułek nie ma się co przywiązywać, tym bardziej, że gatunek literatury niesamowitej jest wewnętrznie bardzo bogaty i zróżnicowany. Jeśliby jednak, ot tak, dla zabawy, porównać jego niemiecką odmianę z innymi, to jest on silniej osadzony w metafizyce niż francuska, w której częściej góruje nad nią racjonalna, materialistyczna perspektywa spojrzenia na fenomeny niesamowite, a także silniej niż rosyjska, gdzie niesamowitość rzadko jest autonomiczna, zewnętrzna wobec człowieka, bo najczęściej jest hipostazą pospolitego ludzkiego, okrutnego zła.

„Opowieści niesamowite (3) z języka niemieckiego”, przekład – 13 tłumaczy, m.in. Emilia Bielicka, Felicjan Faleński, Stefan Lichański, wybór i wstęp Gerard Kosellek, posłowie Maciej Płaza, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020, str. 619, ISBN 978-83-8196-053-3


Nowe średniowiecze

Nie mam pewności, czy gdy przed laty ukazały się „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood, to zawarta w nich ponura dystonia została przez większość czytelników wzięta poważnie. Poważnie, to znaczy jako dystopia, która może się zdarzyć naprawdę, a nie jako refleks przeszłości, bajka o żelaznym wilku. Obszerna praca Klementyny Suchanow, autorki znakomitej biografii Witolda Gombrowicza „Ja, geniusz” (2017), zatytułowana „To jest wojna. Kobiety, fundamentaliści i nowe średniowiecze” objawia ponurą prawdę, że nie z ponurą, dystopijną bajką mamy do czynienia, lecz z rzeczywistą, współcześnie toczoną walką o kształt społeczeństwa. Po jednej stronie frontu tej walki są kobiety (nie wszystkie rzecz jasna) oraz ich sojusznicy po stronie męskiej, po drugiej ciemne siły (grupujące także kobiety), które chcą im odebrać wolność i to w sferze najbardziej osobistej.

Autorka pokazuje, że polski front tej walki je zaledwie małym fragmentem, odpryskiem frontu o zasięgu światowym. Osławiona organizacja „Ordo Iuris” (dość skrupulatnie w tej książce opisana), zainstalowana dziś w dawnym gmachu „PAST” przy ulicy Zielnej w Warszawie, jest polskim klonem skrajnie konserwatywnej organizacji „Abogados Cristianos” (Adwokaci Chrześcijańscy), co wiąże ją z bogatą siecią rozsianych od Ameryki Południowej poprzez Hiszpanię aż do Rosji, świetnie zorganizowanych ciemnych sił, których celem jest nie tylko zatrzymanie, ale cofnięcie społecznych przemian emancypacyjnych, które dokonały się głównie w XX wieku i które otworzyły drogę prawom kobiet. Kluczową rolę w tej złowrogiej sieci odgrywają m.in. sekta „El Yunque”, World Congress of Families, czy Hazte Oir.     

Oddajmy głos wydawcy: „Ta książka opowiada o źródłach tego ciemnego, fundamentalistycznego nurtu, śledzi, kto za nim stoi. Klementyna Suchanow (…) dowodzi, że tu nic nie dzieje się przypadkiem, a kobiece ciała stały się dziś przedmiotem wielkiej politycznej rozgrywki o losy świata. Równolegle „To jest wojna” opowiada historię międzynarodowego buntu kobiet. To pisany na gorąco dziennik protestów, najnowsza historia feminizmu, który narodził się na nowo w Czarny Poniedziałek 3 października 2016, kiedy Polki, przerażone i rozwścieczone pomysłem karania za aborcję, wyszły na deszczowe ulice polskich miast, by walczyć o swoje prawa. „A potem szybko okazało się, że muszą tak naprawdę walczyć o wszystko”. 

         Aby wystrzec się nadmiaru parafrazowania treści tej książki, trzeba przede wszystkim oddać głos samej Klementynie Suchanow, która we wstępie napisała tak: „Czujesz się zagubiona, zagubiony w tym, co się dzieje z naszą rzeczywistością? W tym, jak się upodabnia do opowieści „podręcznych” z powieści Margaret Atwood? Masz rację, od kilku lat dzieje się coś bez precedensu. Czytasz wiadomości z Polski, z Argentyny, ze Stanów Zjednoczonych czy Włoch i widzisz te same średniowieczne pomysły krążące niebezpiecznie szybko w przestrzeni globu. Zagrażają one zdrowiu lub bezpieczeństwu Twojemu i Twoich bliskich. Ktoś chce Ci odebrać prawo do decydowania o intymności, ciele, o tym, jak kochać i kogo, i w ogóle jak żyć. Ta książka jest właśnie o tym. W części śledczej próbuje poskładać fakty i wyjaśnić, czym jest to nagłe zjawisko i kto za nim stoi. Bo to wszystko nie dzieje się przypadkiem. Przeciwnie, stoi za tym przemyślana strategia i mocarni gracze z coraz bardziej autorytarną władzą. Planują między sobą nowy podział świata, traktując ciała kobiet, bezpieczeństwo dzieci przed pedofilami, godność osób nieheteronormatywnych lub uciekających z powodu wojen, które sami wywołują, jak swoje łupy. Stajemy się zakładnikami w rękach szaleńców. Ale jest to też książka o Tobie i o mnie. Wychodzisz na ulicę w Szczecinie czy Gorzowie, by się sprzeciwić temu, co się dzieje, i czujesz się samotna. Potem widzisz, jak inne kobiety zapełniają place w Bejrucie, Rzymie, Hongkongu, Chartumie, Santiago de Chile czy w Stambule, i zdajesz sobie sprawę, że jest nas jednak więcej. Twój głos zaczyna się nieść, nabiera mocy. To głos człowieka, który wie, co to są wartości, godność i solidarność. To książka o nas. Kobietach, które 3 października 2016 roku wyszły przerażone pomysłem karania za aborcję na deszczowe ulice i wychodziły w wiele innych dni potem. Także o naszych siostrach w argentyńskim Rosario, meksykańskiej Guadalajarze, małej mieścinie w Gwatemali, w Rio de Janeiro albo w Moskwie, Berlinie, Madrycie lub na terytoriach okupowanych na Saharze. Jest nas dużo i jesteśmy wszędzie. Stawiamy opór regresji i jednocześnie powoli formujemy nowy kształt świata. Dzisiaj, po kilku latach bezustannej walki, czujemy się zmęczone, ale spójrzcie wstecz: ile w tym czasie zaszło zmian w społeczeństwie! Piszę właśnie o tym, rozmawiam też z koleżankami z Rosji czy z Chorwacji o ich doświadczeniach, a czasem dzielę się swoimi. Staram  się spisać naszą świeżą historię – historię feminizmu, który narodził się na nowo w 2016 roku. Ta historia nie jest ani łatwa, ani przyjemna. Aby wyjaśnić jej kulisy, musiałam dokonać sporych syntez sytuacji politycznej wielu krajów. Będzie to wędrówka od Polski poczynając po Amerykę Południową, głównie jednak skupiam się na Europie i roli, jaką nasz kraj odgrywa w tej fundamentalistycznej grze.  A także na tym, jak ciąży nad nią polityka Kremla. Walka kobiet a geopolityka? Tak, to bardzo geopolityczna historia. Chyba jeszcze nigdy sprawy kobiet tak nie wiązały się z geopolitycznymi jak teraz. Uzmysłowisz sobie, że kiedy wychodzisz na ulicę (tudzież Ty, mężczyzno – kiedy wychodzisz z siostrą, koleżanką, żoną – bo to również książka dla Ciebie) w obronie siebie czy córek, bronisz jednocześnie całego świata. Przed zatopieniem się w notorycznym kłamstwie, przed dogmatem średniowiecznych ksiąg, szaleństwem nieodpowiedzialnych polityków, kosmiczną hipokryzją kościoła i w końcu przed faszyzmem, który za tym wszystkim stoi. Mówią: „To jest wojna”. Ale kto ją wygra? Im bardziej przyglądam się temu zjawisku, tym bardziej rośnie we mnie przekonanie, że wygra wolność. Dbajcie o siebie i nie dawajcie się ani cudacznym rycerzom zła, ani zwątpieniu. Do zobaczenia na ulicy”.

W „To jest wojna” otrzymujemy obraz frontu tej walki oparty na bogatym materiale źródłowym oraz na materiale zebranym przez autorkę podczas podróży zagranicznych i rozmowach z szeregiem ważnych protagonistów zdarzeń z obu stron barykady. Bardzo mocna i potrzebna książka.

Klementyna Suchanow – „To jest wojna. Kobiety, fundamentaliści i nowe średniowiecze”, wyd. Agora, Warszawa 2020, str. 640, ISBN 978-83-268-2929-1


Marek Hłasko – niesłabnąca moc prozy

Akurat tych opowiadań Marka Hłasko dotąd nie poznałem, obracając się do tej pory głównie w kręgu utworów „warszawskich”, z kręgów bliskich „bazie sokołowskiej”. Są w tym zbiorze opowiadania młodzieńcze i te najpóźniejsze, powstałe w Izraelu. Większość jednak dotyczy tematyki polskiej, po części osadzone w scenerii przedwojennej, po części okupacyjnej, po części powojennej. Otwierające zbiór młodzieńcze opowiadanie „Pamiętasz, Wanda”, to liryczne wyznanie młodzieńcze, stylem nie zapowiadające jeszcze nieco późniejszego, brutalnego Hłaski. W „Trudnej wiośnie” w liryzm narracji z miłością w tle wdziera się już jednak realistyczne tło, szarość trudnego życia, pojawiają się też akcenty socrealistyczne, pojawia się tło polityczne – słowa „partia”, „rola partii”, „kolektyw” („Nie zdałeś egzaminu jako członek partii. Tu nie ma miejsca na wstyd ani na milczenie. To jest zagadnienie kolektywu”). Zakrojone na większy, blisko stustronicowy portret życia miasteczka w międzywojniu opowiadanie „Umarli są wśród nas”, z osiową postacią lekarza, to jest już ten właściwy Hłasko, niezwykle celny, sugestywny, plastyczny, naoczny w opisywaniu miazgi życia, codzienności, z charakterystycznymi dygresjami egzystencjalnymi, momentami nawet ekscentrycznymi, pełnymi dezynwoltury, z akcentami subtelnej ironii, n.p. o ludziach starych czy o naturze kobiet (bardzo pesymistyczne). I jak w przypadku większości wczesnych opowiadań Hłaski, to opowiadanie bez puenty, a więc realistyczne, bo  w prawdziwym życiu nie ma zgrabnych puent, a jeśli, to rzadko. W opowiadaniu „Brat na końcu drogi” (czas „odwilży”, wypuszczania skazanych z więzień po okresie największego stalinowskiego terroru) czy w „Miesiącu Matki Boskiej” (okres okupacji) pojawia się charakterystyczny dla Hłaski brutalny naturalizm i wyzbywanie się złudzeń, pojawia się obraz natury ludzkiej w jej najbardziej ekstremalnie okrutnej, podłej postaci. „Miesiąc Matki Boskiej” jest opowiadaniem szczególnym z jednego jeszcze powodu. To wyjątkowo brutalny, demitologizujący, odzierający ze szlachetnej legendy obraz żołnierzy AK, pokazanych nie w bohaterskiej akcji bojowej przeciw Niemcom, ale wykonujących na młodej kobiecie współżyjącej z Niemcem („kolaboracja”) karę w postaci wepchnięcia jej do pochwy, a następnie rozbicia butelki. Ta scena, jak zresztą wszystkie tego rodzaju brutalizmy u Hłaski, pokazana jest w chłodnym, pozbawionym emocji, przezroczystym tonie. „Stacja”, to krótki obrazek ze stacji kolejowej, czyli miejsca spotkań ludzi przemieszczających się w różnych celach i w różnych kierunkach, a więc dobrego punktu wyjścia do pokazania różnych postaw. „Krzyż” to miniportret społeczny, obrazek, ilustrujący, na przykładzie pary wieśniaków odwiedzających syna w więzieniu, konkretny przejaw psychiki ludzi prymitywnie religijnych, obsesyjnie pogrążonych w ludowej dewocji. Obrazkiem z życia świata przestępczego, który Hłasko portretował ze szczególnym talentem jest „Zbieg”. „Amor nie przyszedł dziś wieczorem” (służba wojskowa) i „Namiętności” (szpital), to znów podjęcie przez Hłaskę bardzo charakterystycznego dla niego motywu kontrastu, konfrontacji miłości, namiętności z bolesną trywialnością ponurej rzeczywistości. Miłosny akt między lekarzem a pielęgniarką dokonuje się (zaledwie zasygnalizowany) w bezpośredniej styczności z rzeczywistością choroby, między uwagami o pacjencie mającym problemy z oddaniem moczu a „otwarciem pęcherza”. Pielęgniarka źle znosi takie strywializowanie warunków obcowania miłosnego, lekarz wybija ją ze złudzeń chłodną rzeczowością. „Powiedz im, kim byłem” to obrazek z przebiegu pogrzebu, przerażająco pesymistyczny, rozpaczliwy, odzierający z wszelkich złudzeń, a „Szukanie gwiazd” i „Opowiedz nam o Esther”, to obrazki i refleksy pamięci z Holocaustu. Żadnego z opowiadań „warszawskich” w zbiorze nie ma. Co prawda „Gawęda staromiejska” ma ramę warszawską (pojawia się widok Pragi, Leszno, Ogrodowa), ale wbudowane są w nią wspomnienia dziadków narratora z walk robotniczych, rewolucyjnych roku 1905. To dość rzadki przykład oddania przez Hłaskę swoistego hołdu fenomenowi pamięci, wspomnienia, sentymentu – jako takim, nie jako reakcja na dokuczliwe ciążenie przeszłości. W tym sensie to także poniekąd opowiadanie autotematyczne, opowieść o opowieści.

                Jednak gdy czytam opowiadania Marka Hłasko, to nie ich szczegółowa, „anegdotyczna”, dokumentalna warstwa najbardziej mnie zajmuje, bo w końcu jest bardzo zaprzeszła, a poza tym wiele razy zetknąłem się jako czytelnik z podobnymi motywami i w jego prozie i u innych autorów. Zawsze mnie zastanawia, skąd bierze się to, że ilekroć wracam do jego prozy, która przecież od niepamiętnych czasów nie dostarcza mi już jakości stricte poznawczych, ani też nie szokuje mnie jej naturalizm, że tak bardzo mnie ona wciąga,  że z taką przyjemnością delektuję się jej tworzywem, jej stylem, jej nastrojem.  Być może słowo „delektuję” się nie jest tu najwłaściwsze z uwagi na problematykę tej prozy, pokazującej najciemniejsze strony życia, a przy tym świat krańcowo siermiężny, biedny materialnie, chaotyczny, poddany brutalnej presji życia, pełen rozpaczy. W końcu jednak mamy do czynienia z literaturą. Tylko literaturą i aż literaturą. Bo ciągle jednak, mimo upływu pół wieku od śmierci Marka Hłasko i mimo zdezaktualizowania większości realiów, bardzo wciągającą, bo wybitną.

 Marek Hłasko – „Szukając gwiazd” i inne opowiadania”, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2019, str. 292, ISBN 978-83-244-1045-3


Siedem dni Pauliny i Rumcajsa

„Co łączy współwłaściela piekarni, właścicielkę salonu piękności? Dziennikarka Paulina Gudejko przyjeżdża do cichej miejscowości Mory, w której wynajmuje dom, bu uciec od miasta po stracie pracy i napisać długo odwlekaną powieść. Jednak małe miasteczko okaże się nie tak spokojne, jak się z początku wydawało. Wobec serii tajemniczych zabójstw Paulina przyjmuje posadę reporterki lokalnej gazety i relacjonuje postępy śledztwa” – tyle notka od wydawnictwa.

 Autorka, Iwona Wilmowska, doktor psychologii, zajmująca się badaniami marketingowymi, ma już na koncie serię powieści kryminalnych „Prywatne śledztwo Agaty Brok”, a także powieści dla dorosłych, młodzieży i dzieci. „Zostawić ślad” to kryminał z akcją usytuowaną – zgodnie z trwającą już o kilku lat modą – na polskiej prowincji, co daje sposobność, przy okazji snucia intrygi, do rodzajowego, portretowania „małej rzeczywistości”, obyczajów prowincji, jej feblików, aspiracji, marzeń. Oczywiście konwencja tajemniczych, dokonanych przez dobrze zakamuflowanego – do czasu – mordercę wpisana w siermiężną scenerię współczesnego miasteczka jest świadomie zastosowaną naiwnością, ale kto powiedział, że to niemożliwe w zabawie w powieść kryminalną? Rzecz napisana została zgrabnie, bezpretensjonalnie, prostym  językiem. Lektura w sam raz dla tych, którzy w czas epidemijnej izolacji nie mają głowy i ochoty na intelektualne komplikacje i zawiłości i łakną lektury przynoszącej relaks. A kim jest pomieszczony  tytule Rumcajs? Tego nie wyjawię, tak jak ni wyjawię kto zabił, dlaczego i ile było trupów, bo wyjawianie tajemnic kryminału jest co najmniej nietaktem, jeśli nie czymś gorszym, bo nielojalnością wobec autora i wobec czytelników.

 Iwona Wilmowska – „Zostawić ślad”, wyd. Axis Mundi, Warszawa 2020, str. 235, ISBN 978-83-66451-02-5

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko