„ … W naszym kraju wszyscy bez przerwy odmieniamy przez wszystkie przypadki to słowo: podziały, podziały, podziały. Podziały między ludźmi, którzy wyszli z tego samego łona, z łona jednej matki, jaką jest Polska. Wszyscy sobie nawzajem krewni. Rywalizacja, nienawiść, zazdrość nie powinny mieć miejsca. A jednak wszyscy mamy poczucie, że zabrnęliśmy gdzieś tak daleko, że już nikt nie wie, jak z tego wybrnąć…” .
Autor tych słów, arcybiskup Grzegorz Ryś, w swojej najnowszej książce – O rzeczach ważnych* – też nie wie „jak wybrnąć”. Pod tytułem (dość mało atrakcyjnym czytelniczo) kryje się zbiór wybranych przez redakcję wydawnictwa Znak fragmentów homilii z y trzech ostatnich lat. Niektóre myśli padły z jego ambony przed kilku miesiącami. Łódzki hierarcha zachwyca w nich głębią penetracji oraz interpretacji myśli z ksiąg Starego i Nowego Testamentu. Wyprowadza je na powierzchnię życia społecznego dzisiejszości Polski.
W jednym z ostatnich rozdziałów pokornie wyznaje: „Ciągle się zastanawiamy, co znaczy zbudować naszą polską rzeczywistość od nowa”. Można ją odnawiać tak, jak wielu z nas często odnawia brudne ściany swoich remontowanych domów pokrywając je warstwą nowej farby. Pod nią ukrywamy „stare dziadostwo”; to słowa arcybiskupa. Tymczasem w ojczyźnie – ocenia – w wielu dziedzinach jej życia, nie wyłączając Kościoła i „ludu Bożego”, nagromadziło się dużo brudu. Gruntowny remont nie dokona się „bez zmiany człowieka” . Myślę, że autor książki nie obrazi się, jeśli uniwersalnego bohatera – „człowieka” – sprowadzęna ojczyzny łono i nazwę rodakiem. Do niego wszakże w wymiarze krajowym włodarz łódzkiej diecezji kieruje słowa opisu, analizy i przestrogi we wszystkich fragmentach głoszonych homilii. Żadną inną rzeczywistością nie jest zatroskany. Przecież parę akapitów dalej przekonuje: „… Możecie napisać od nowa wszystkie ustawy, możecie zmieniać wszystkie kodeksy. Dokąd nie dokona się zmiana człowieka, dotąd nie dokona się żadna zmiana. Co więcej, będzie wciąż narastał opór…”
Arcybiskup – jak przystało na duchownego – zmianę człowieka ściśle wiąże ze starotestamentowym Słowem Bożym i ewangelicznym Słowem Syna Człowieczego; przenikaniem Ich nauk do głów i serc ludzkich. Bądźmy szczerzy – nie odkrywa w tym wiele nowego. Wykazuje odwieczną bezradność wobecwszechpotęgi grzechu i równocześnie wszechobecność marzeń o zapanowaniu dobra po zmianie ludzkich charakterów i postaw. Bezradność się nasila a tajemnica Bożej mocy (niemocy?) i milczenie Wszechmocnego trwają.
Świeżość w narracji łódzkiego ordynariusza? – ano dobór a także interpretacja zdarzeń oraz opisów z Ksiąg Starego i Nowego Testamentu, wydobywanie z nich nowo brzmiących znaczeń. Przyznajmy jednak – to samo robiły przez wieki tysiące interpretatorów. I będą robiły kolejne zastępy uczonych w piśmie wyznawców kilku obrządków chrześcijańskich a także niechętnych chrześcijaństwu. Dlatego mimo wszystko książkę O rzeczach ważnych czyta się jako coś nowego. Trudno nie zauważyć, a tym bardziej zlekceważyć rozległą znajomość autora co do zawartości Ksiąg, jego dociekliwość w ich penetracji, nowość interpretacji Słowa, świeżość języka. A przede wszystkim nową ocenę relacji między Słowem Bożym a naszą rzeczywistością. Wydawałby się, że w kontekście religijnym, efekty tej penetracji okażą się mało zajmujące, nudnawe. A jednak – czuje się mimo wszystko jej nauczycielską wagę, by nie powiedzieć – moc.
Ta moc bardzo daleko odbiega od treści i języka z słowami o „tęczowej zarazy” czy „śmiercionośnej ideologii gender”. Sytuuje się kompletnie po drugiej stronie ojczyźnianej, społecznej barykady. A barykada skutecznie dzieli, co wszyscy widzimy i odczuwamy. Zniechęca, czy wręcz uniemożliwia słuchania tego, co rodacy mają sobie do powiedzenia; jedni – drugim. Na przykład arcybiskup wspomina oazowe spotkanie kolegów księży sprzed kilku dekad. Jeden z nich zwrócił uwagę Grzegorzowi, wówczas jeszcze klerykowi: „Grzesiek, nie musisz się zawsze pierwszy odezwać”. Dziś arcybiskup ocenia to zdanie za najważniejsze, jakie w życiu usłyszał. Dlatego teraz z ambony naucza ( co widać w książce) językiem żywym. Buduje zdania często w tonacji raczej seminaryjnych ćwiczeń kleryka, czy w ogóle ambitnego studenta: „ Najfajniejsza rzecz, jaką można w życiu przeżyć, to słuchanie, co drugi ma do powodzenia. W tym sensie im bardziej ten drugi jest inny, tym jest ciekawiej, lepiej…”. Wiem, co mówię, bo mam od ćwierć wieku do czynienia ze studentami dziennikarstwa. Oni kochają dyskutować tak, jak zapewne koledzy seminaryjni z lat młodości autora O rzeczach ważnych; i sam autor. Nie chodzi tylko o brzmienie słów i fraz, ale także o ich zawartość treściową. Arcybiskup powołuje się teraz w swoich kazaniach na słowa i myśli papieża Franciszka (innych, historycznych pontifeksów cytuje dużo rzadziej). Przyjmuje jako własne jego zachęty, by wierni – młodzi i starsi, w sutannach a także ci w „ w cywilu”, stawiali sobie tuż obok kardynalnego dla życia pytania: „kim jestem” ważniejsze: „dla kogo jestem”. Tymczasem teraz młodzi i starsi widzą w ojczyźnie koło siebie pustkę. „… Rozproszeni ludzie, rozproszone narody. Nie ma słowa, które pada dziś w Polsce częściej niż słowo podział. Dwóch Polaków, trzy partie polityczne. Podział, podział, podział… Kogo to nie dotyczy, niech podniesie rękę?… Jest ktoś taki?… To wszystko sprawia, że nie możemy rosnąć, rozwijać się… „
Dzisiejszy Kościół nam nie pomaga się rozwijać. Ordynariusz pyta: Jakie miejsce w ewangelicznej uczcie weselnej zajmuje polski Kościół? Ordynariusz rozważa: „… Nie ten, który skupia się na sobie, odnosi się do samego i dba wyłącznie o swoje interesy. Nie ten, który szuka własnej pozycji materialnej, politycznej czy prawnej…” Włodarz łódzkiej diecezji osądza: polski Kościół nie jest w stanie się zdyscyplinować, powściągnąć w ambitnych przepychankach do władzy i mamony. Dlatego wyraźnie zajmuje dalsze miejsce w „ewangelicznej uczcie…” Zatem – hierarcha podsumowuje: „… Powinniśmy stanąć zawstydzeni , jakby wryci w ziemię widokiem Ukrzyżowanego…” Mimo wszystko, zapewnia zgromadzonych na niedawnym spotkaniu promującym książkę w Muzeum Żydów Polskich – Polin: „Kocham mój kościół” . Parę dni po promocji książki, zaglądam do niej i czytam kolejną myśl, kolejnego kazania autora, znów inspirowaną nauką papieża Franciszka. „… Proszę was, nie ulegajmy pokusie sprywatyzowanej wiary, nie uciekajmy w odosobnienie nawet wtedy, gdy wygania nas tam jakieś doznane w Kościele zło…”
Zło dzisiejsze – dużo o nim w książce, bo dużo go widzą wierni na co dzień w Kościele i w życiu. Od dawna spieramy się coraz ostrzej o jego istocie, zasięgu, społecznych i duchowych konsekwencjach. Potwierdzał to również arcybiskup podczas promocyjnego spotkania. Opisał w książce liczne przykłady zła zrodzonego przed wiekami i ciągle się powtarzającego. Te przykłady wielce zaciekawiają, czynią lekturę atrakcyjną, czasami wręcz sensacyjną. Hierarcha przypomina między innymi znanego historyka i publicystę w sutannie, swego przyjaciela, profesora Jana Kracika – autora książki Święty Kościół grzesznych ludzi. Był ten krakowski ksiądz również niezwykle dociekliwy, odważny w odkrywaniu i ocenach historycznych faktów życia Kościoła, a także domysłów (na przykład dotyczących fizycznego wyglądu Jezusa). Warto tu też przypomnieć wołanie papieża, (wówczas jeszcze kardynała) Benedykta XVI podczas wielkopiątkowej, dorocznej, organizowanej z inicjatywy Jana Pawła II Drogi Krzyżowej, w rzymskim Koloseum. Niemiecki kardynał, przyszły papież, nawoływał przed laty do pokuty za grzechy Kościoła, nazywając j , „brudami Kościoła”. A tak na marginesie – nigdy się nie dowiemy, co myślał w tych chwilach Jan Paweł II, prawie tuż przed śmiercią, gdy trzymał w rękach krzyż w swoim apartamencie i w ten sposób, duchowo uczestniczył w Drodze Krzyżowej. Można tylko przypuszczać, że na pewno ciążyły mu grzechy instytucji, którą kierował, a z których nie wszystkie głośno werbalizował w latach długiego pontyfikatu.
Bije się arcybiskup we własne piersi za grzechy współbraci w kapłaństwie. Broniąc istoty celibatu, przyznaje, że ci, co gorszyli i gorszą maluczkich „roztrwonili swoje powołanie i wiarygodność”. Pyta dobitnie: „… Kto nas dzisiaj traktuje poważnie, kiedy chcemy mówić o życiu erotycznym? Kto nas potraktuje poważnie po tych nadużyciach, po tym, co sami zrobiliśmy z ludzką erotyką?” Łódzki hierarcha po raz kolejny przytacza naukę papieża Franciszka: „… Bycie prezbitrem, bycie biskupem nie daje żadnej godności… Klerykalizm jest postawieniem Kościoła na głowie…”.
Czy z miasta Łodzi słychać głos o stawianiu Kościoła, a w nim jego wiernych, na dwóch twardych nogach? Hierarcha stawia wiele ważnych pytań. Wśród nich i takie: co dziś jest miarą polskiego patriotyzmu w skali społecznej a także indywidualnej? Otóż, twierdzi, to prosta i łatwa w realizacji rzecz: dawanie przykładu sobą. Nie, ile i jak ja jestem ważny między innymi ludźmi, a nawet ważniejszy od innych, ale, ile i jak głęboko widzę ważność kogoś innego obok mnie. Nie ile i jak jestem zdolny wykorzystać swój talent kosztem innych, ale ile swoim talentem mogę i chcę wesprzeć innych. Tymczasem jest tak – zauważa kaznodzieja – że dziś przeważa maksyma: ile bogactwa zgromadziłem i posiadam, a nie jaką mam zdolność dzielenia się swoimi dobrami z innymi. Jednak, tak naprawdę, nie tylko arcybiskup Ryś dziś to obserwuje. Na potwierdzenie przywołuje fragment słynnego, historycznego listu Cypriana K. Norwida sprzed półtora wieku do przyjaciółki, Michaliny z Dziekońskich Zalewskiej. Wiemy od dawna, że to jedna z najmocniejszych, wiekopomnych myśli wielkiego poety i myśliciela. Niektóre zdania wstrząsają siłą osądu: „ Jesteśmy żadnym społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym… Gdyby Ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich człowieka obowiązkach, jak znakomitym jest narodem we wszystkich Polaka poczęciach, to byśmy byli na nogach dwóch, osoby całe i poważne monumentalnie znamienite. A tak jak dziś, to Polak jest olbrzym, a człowiek w nim jest karzeł. I jesteśmy karykatury. I jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi…”
Dużo jest innych słów i zdań, dużo myśli Grzegorza Rysia godnych cytowania i recenzenckiej refleksji. Pozostaje tylko zachęcić cywilów i prezbitrów (purpuratów, hierarchów, prałatów, proboszczów i wikarych) do indywidualnej lektury książki nieopasłej, ładnie edytorsko wydanej, z wyszukanymi tytułami rozdziałów i „wyrzutami’ (prawie złotymi myślami) na marginesach stron. A nade wszystko skłaniającej czytelnika do refleksji nad swoim miejscem i rolą w ojczyźnie. Tu od setek lat wielu mądrych rodaków wykazywało ambicję jej naprawy. Przypomnę tylko, jako polonista z wykształcenia, nazwiska najdawniejszych – Stanisława Ostroroga i Andrzeja Frycza Modrzewskiego, autorów memoriałów oraz rozpraw o naprawie Rzeczypospolitej.
Czy przeczytawszy O rzeczach ważnych i przypomnieniu gorzkiej ale arcyważnej oceny wystawionej przez Norwida, zostaję z poczuciem „…tragicznej nicości i śmiechu olbrzymiego…? Odpowiadam z głębi duszy, w nastroju nieudawanej pokory: NIE WIEM.
Ale pamiętam, że nie tak dawno usłyszałem z aktualnie najwyższej, świeckiej ambony, że należę do „gorszego sortu”. Mam zatem prawo nie wiedzieć.
Na pociechę zostają mi tylko zacytowane przez autora, arcybiskupa słowa jego przyjaciela, też znanego duszpasterza – filozofa, profesora, Józefa Tischnera: „… Człowiek jest większy niż warunki, w których żyje…”
- „! O rzeczach ważnych”. Wydanie: Społeczny Instytut Wydawniczy – Znak, Kraków, 2020.