Wiersze tygodnia – Józef Baran

0
1673
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


LETNIE ZACHWYTY

śpię coraz krócej
od samego świtu
Ziemia i Niebo
nawołują do zachwytu

śpię coraz krócej
słońce wzywa do istnienia
życie do życia
świat do wysłowienia

spać też nie sposób
kiedy wieczorami
niebo pulsuje
i wzbiera gwiazdami

wylegamy na ganki
ludzie lunatycy
wyglądamy przez okna
zalane księżycem

tęskniąc za Czymś
co większe
od nas
i od życia

LIRYKA

od chmur zajmujemy się smutkiem
od księżyca tęsknotą
pożarem od miłości
od muzyki tańcem

zmienną pogodą
od cudzych oczu

nasze igły magnetyczne serc
wychwytują każde mrugnięcie Gwiazdy

wystarczy że powieje wiatr
że przeleci ptak
drzewo się zazieleni
i już daremno szukać nas
w tym miejscu
gdzieśmy stali

z naszych oczu
wystrzela w górę
coraz to inna pogoda

EROTYK Z MORZEM W TLE
(mówi mężczyzna)

złowiłem ją na złoty haczyk
czułych słówek
rzuca się jak piskorz na piasku pościeli
wyślizguje z rąk
i oczu
przytrzymuję ją nagą za łuski skrzela
płetwy ramion
mam oczy ręce usta pełne jej nagości
cały jestem miłosnym mozołem
a ona latającą świecącą rybą
wymyka się rozfruwa nad piaskiem
gdzie jest jej czuły punkt
żeby zmiękła opadła z sił
czuję jak tracę siły
jak wciąga mnie do swojego morza
razem z wędką
i moimi butami nr 40
jak rozprzestrzenia się we mnie
teraz pływamy oboje zalewają nas fale
czułości
moja syrena nurkuje we mnie
śpiewa
ja jej wtóruję
morze mruczy zadowolone
przewracając się z fali na falę
i wciągając coraz głębiej
aż tracę z oczu
bezpieczny ląd

ŻYJĘ

tyle-
wątków pozaczynanych
listów nie wysłanych
nadgryzionych miłości
porzuconych ścieżek
zerwanych bandaży
z niezagojonej rany
ile –
rozżarzonej lawy
wyrzuca z siebie
co rano
czynny krater serca

żyję –
a właściwie
jest to jeden
i ten sam dzień
napoczynany
za każdym razem
od innej strony
z wiarą
że tym razem
wszystko się uda

UCZĘ SIĘ OD MRÓWKI

gdy z oczu cel tracę
i wydaje mi się
że wszystkie nasze dzienne sprawy
diabła warte

przyglądam się z podziwem
bezimiennej mrówce
tej miniaturowej
kulturystce losu
taszczącej pod górkę
ziarnko Wiary

z taką determinacją
jakby to od niej
zależało
czy Ziemia będzie się
nadal kręcić

WIECZNOŚĆ

być może powrócimy tam do rozmów
które przerwaliśmy tu
w najważniejszym miejscu

do spotkań
które tak ciekawie się zapowiadały
lecz zegarek nawoływał do rozstania

dobudujemy szyny w nieskończoność
wszystkim napoczętym podróżom
które ugrzęzły w szczerym polu

zaschnięte strumyki wytrysną na nowo
i rozbiegną się w różne strony

z wątków porzuconych w pośpiesznym marszu
wysnujemy zaniechane losy

wszystko co przeżyliśmy będzie tam rozrastało się do
niebotycznych rozmiarów pęczniało rozpleniało niczym
w tropikalnych nie strzeżonych ogrodach

i wszystko czego nie zdążyliśmy ziścić (jakież niewiarygodne
historie mieściły się w spojrzeniach krzyżowanych z przypadkowymi ludźm i jak szybko przecinaliśmy je nim zdążyły
się wydarzyć)

bo żyliśmy pośpiesznie rozsiewając tylko
ziarna na wiatr
nie oglądając się za siebie

i wielkie będzie nasze zdziwienie
gdy chcąc przeżyć wszystko od początku
będziemy się musieli przedzierać
przez niezgłębioną puszczę wieczności

DOWÓD TOŻSAMOŚCI

miliony stacji nadawczych
ZIEMIA-NIEBO
kościołów synagog
meczetów z których ślemy
w przestworza
nasze pobożne życzenia

miliony wież świątynnych
usiłujących na przekór
ziemskim zakłóceniom
wychwycić Znaki Stamtąd
za pośrednictwem kapłanów
różnych wyznań
jasnowidzów wychylających się
z wieżyczek obserwacyjnych
w Inne Wymiary
by odebrać niebiańskie sygnały
i wytłumaczyć je tłumom
zamkniętym szczelnie
w ziemskim kokonie
co widzą tylko
pusty ekran nieba

wszystko to zbudowane
na naszym lęku przed Nieznanym –
tym najtrwalszym fundamencie religii
którego
nikt nigdy
nie zdoła obalić
bo jest najważniejszym dowodem
na ludzkie istnienie

***

… po co nam ludożercy z dalekiej obcej ziemi
spijemy się wolnością i sami się pożremy

z gestem piłata umyjemy ręce
(choć grzechy nasze nie są wcale mniejsze)

i przed ołtarzem pierwsi uklękniemy
“dzięki ci Panie żem nie jest jak celnik”

wzrok natężymy – dookolna równina
i pocieszenia jak nie ma tak nie ma

zamiecie anioł skrzydłami równinę
“w sobie odnajdźcie nadzieję i winy”

MIJANIE (się) PRZEMJANIE TRWANIE

mijają wieki
a on wciąż fruną
i są dla nas stale te same

zadzierając głowy
niezmiennie mówimy na nie
kawki
bociany
pszczoły
nie próbując odróżnić
kawkę od kawki
bociana od bociana
pszczołę od pszczoły

i one dostrzegają w nas
wciąż tego samego człowieka
żyjącego teraz i przed stuleciami

w tej gatunkowej perspektywie
(może nie tak znów niedorzecznej)
mijając się a nie przemijając
istniejemy dla siebie
bezimiennie
ale za to wiecznie


Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko