Jerzy Stasiewicz – Cień zdumienia w poezji Danieli Długosz – Pency

0
816

            Dziesięć poetyckich tomów to ogromny dorobek literacki, zamknięty na kartach ksiąg w ciągu dwudziestu pięciu lat. Bo tyle dzieli debiutancki:Zielnik  wydany w 1992 roku od: Tylko zdumnienie  z 2017 r. ”. Mowa tutaj o wydawnictwach zwięzłych, gdyż jako poetka debiutowała w 1977 r. Współpracowała z Głosem Włókniarza i z  Wspólnotą Wspólnot. Zredagowała dziesiątki antologii i opatrzyła słowem wstępnym, bądź posłowiem nie mniejszą ilość tomików wierszy. Stając się wyrocznią i drogowskazem narybku poetyckiego.
            Daniela Długosz – Penca zapowiedziała, że to już jej ostatnia ksiązka, ale tak było przy: Oswajaniu cienia w 2010 roku. Mam nadzieję, że słowa nie dotrzyma bo stratą byłoby dla polskiej literatury gdyby tak wybitna poetka zamilkła! Jednak tom: Tylko zdumienie potwierdza te słowa. W wierszu „To nie ja” otwierającym książkę mówi:

Bięgnę
i zostawiam ślady
godzin
miesięcy
lat

Ona
w szybie wystawy
to nie ja
już nie ja

Przez nią widzę
ciemność
i przeszłość:
w niej dziewczę
z warkoczami
i okno
i to
co unicestwił czas


Istnienie nasze wędrówką do Boga. Popycha ku Niemu głęboka wiara poetki, ale przede wszystkim nadzieja na zmartwychwstanie. I to co przekazała za życia nie pójdzie na marne. Ma głębokie przekonanie, że służyć będzie następnym pokoleniom dla dobra i rozwoju człowieka. Zejdźmy  głębiej do liryka „ A co zostaje?”

Non omnis moriar –
tylko jak echo
albo drwina

Ale pamiętam

Byli tacy mocni:
Zygmunt Dmochowski
jak Atlas wyzwolony
bo Kujawy do Opola
przenosił
i dźwigał
na barkach lat i pamięci

Wiesław Malicki
z żarem w oczach
w zbroi aforyzmu
z kopią kpiny
nie do skruszenia

Karolina Suchanowska
krucha nietykalnie
w kapeluszu
chroniącym przed wszystkim

Lecz kiedy
trzymam wasze tomy –
i one
chcą wypaść mi z rąk


            Autorka przywołuje wybitnych poetów opolskich – o dwu pierwszych dane mi było napisać kilka słów – którzy odeszli na wieczne wrzosowiska. A byli solą tutejszego środowiska literackiego. Ich obecność świadczyła o randze wydarzenia. Ale nie było w nich  zadęcia, tylko zwyczajna przyzwoitość. Co nie zawsze u ludzi pióra idzie w parze. To chyba świadczy o wielkości i dystansie jaki trzeba mieć do siebie. Myślę, że Daniela Długosz –Penca nie bez powodu przywołuje; Zygmunta Dmochowskiego, Wiesława Malickiego, Karolinę Turkiewicz – Suchanowską. W ich otoczeniu, sposobie bycia, widzenia świata czuła więź emocjonalną,  niemalże rodzinną. Bo życie doświadczyło ją srodze. Narratorka liryczna wierszy Danieli szuka przyczyn, ale i możliwości oswojenia dramatu. Mówi się, że czas goi rany. Nieprawda. On tylko łagodzi ból. Co widać w wierszach ze ściśniętą frazą, słowa jakby uwięzły w gardle. Nadając utworowi niesamowitej ekspresji i kłuje do szpiku kości. Trzeba sięgnąć do poezji Długosz – Pency by poczuć o czym mówię. Ja znam wszystkie jej tomy. Wspomnienie kontaktuje zjawiska poetyckie porozrzucane na setkach stron. Jest dla mnie jakby jednym poematem filozoficzno – egzystencjonalnym  zmierzającym w stronę Boga. Na modłę Barucha Spinozy: „Ale też jest to wolność prawdziwa – skutym być miłosnymi więzami bożej miłości”. Przytoczę wiersz: „Wierna”

Nie opuszcza mnie
nawet gdy uciekam

Ze mną na wydmie
patrzy w morze
i milczy

W górach patrzy
gdzie ja patrzę
nie daje się zgubić
jak cień

W końcu
polem szerokim
biegniemy razem
do słońca

Nie pokazuje  – co jest dziś powszechne – że miejsce Boga może zająć sam człowiek  homo kreator. Bóg niepotrzebny człowiekowi do spełnienia, ono dokonuje się w wymiarze czysto ziemskim. W świecie wykreowanym wysiłkiem własnego rozumu. Mówi zwyczajnie skoro jest człowiek musi być Stwórca:

Nie widzę miłości
a ona  we mnie
światłem

            To światło to żywot wieczny po śmierci do którego podążać dane wszystkim ludziom. Niektórzy jednak zboczyli z drogi. I w pokusach współczesnego życia odnaleźli własną arkadię:

Tak wchodzę
w codzienność:
smakuję życie


            Przemijanie jest zjawiskiem naturalnym, równoległym do naszego życia. Gdzie jest zawieszony ten niewidzialny punkt, kiedy zaczynamy widzieć to co niewidzialne. I zdajemy sobie sprawę, że przeminęło bezpowrotnie, a działo się jakby wczoraj:

Z klepsydry codzienności
ziarenka coraz mniejsze
i coraz szybsze

Jak w grze w szachy dzwonek
odwracam machinalnie
ten czasomierz

Ale dłoń
coraz to zwalnia
i traci rytm

(…)

Czym wobec tego to
że już nie świecę
ni słońcem
ni księżycem
ukryta pod kapturem
mitu
i pamięci

Zastanawiam się jak do przemijania odniosłaby się Kassandra, a jak piękna Helena. Bo o tym nic nie pisze Homer. Wiem, że oznaką wychwycenia rubikonu zwłaszcza u poetów są utwory odnoszące się do dzieciństwa, rodzinnego domu, młodości. Opiewające tamten czas jako utracone Jeruzalem:

Wracam
do ciężkich snopów
rżenia  koni
stukotu wozów
polną drogą
zapachu siana wieczorem
domowego chleba

Wracam do domu.


            Nie ma w tym tomie buntu przeciw Bogu, wodzenia się z Nim co było widoczne w poprzednich książkach, a jest zrozumiałe na skutek bolesnych przeżyć. Jest tylko zdumienie, pogodzenie się z porządkiem rzeczy:

Twoje słowo buduje
świątynię sumienia


Ale żeby dojść do granicy „zrozumieć”. Trzeba długiego życia wypełnionego: nauką, pracą, bezinteresowną pomocą, bólem. Próbą zrozumienia „ dlaczego ja”. Pomogła w tym wszystkim poezja z jej transcedentalnym działaniem. Była jak bóg Siwa, który niszczy, a potem odradza świat, często wyobrażany z trzema twarzami. Ile twarzy nosiła poetka?  – w ciągu osiemdziesięciu  pięciu  lat. Sama stwierdza patrząc w szybę wystawy: „ to nie ja  / już nie ja”. Twarz nasza jak maska teatralna zmienia rysy do dramatu sceny. Ale i prawdziwe jest stwierdzenie – na twarzy wypisane życie.

Szukam Cię
Chryste
w człowieku
choć twarz moja
od łagodności
daleka


            Przejdę teraz do poszukiwań Danieli Długosz – Pency, a wiec do wędrówek. Zdaję sobie sprawę jakim wielkim problemem emocjonalnym i duchowym jest pielgrzymowanie. Znajduję tego odbicie na kartach jej książek. Niektóre utwory brzmią jak pieśni sławiące symbol losu człowieka; podróżnika, pielgrzyma, uciekiniera, włóczęgi. A podskórnie czuję, że w napotkanych świątyniach nigdzie nie spotkała Boga. Tylko ogrom murów, strzelistość wież, niezliczoną ilość kapliczek i naw. A Bóg był w człowieku, który zawiózł ją do szpitala w ogromnych, zatłoczonych Chinach. A na słowo dziękuję skłonił się przyjaźnie i zniknął w morzu falującej, gwarnej ulicy.
            Z perspektywy widzimy lepiej. Dostrzegamy niedociągnięcia i śmieszność, których nigdy nie zobaczylibyśmy dreptając stale w tym samym miejscu. Gdzieś tam daleko ludzie żyją inaczej, niezgodnie z wpojonymi nam standardami. A rodzą się dzieci i rodziny są szczęśliwe. Wędrowiec początkowo się dziwi, zamieszkując z tubylcami przejmuje ich obyczaje.

Tyle historii
tyle zdarzeń
a codzienność
taka sama

.             Utwory  Danieli Długosz – Pency – już od pierwszego tomu – pełnego kultury słowa i wielokulturowości  wyrażały podobne jak moje postrzeganie istoty Stwórcy. Z niecierpliwością oczekiwałem kolejnych książek. Przyjdzie czas na szerszy esej omawiający bogaty dorobek poetycki Danieli  okraszony niebanalnym życiorysem.

Jerzy Stasiewicz
Daniela Długosz- Penca
Wyd. Cywilizacji Miłości    
Opole 2017 s.94.


* Pisma wczesne, s.324

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko