Zbyszek Ikona – Kresowaty – Wizja dzieł Witkacego co do rozwoju ludzkości już zaczęła na dobre odsłaniać swoją krzywą twarz…

0
607

         Jak nam wiadomo Stanisław Witkiewicz to twórca stylu zakopiańskiego, który wpłynął na charakter architektury Podhala, a samo Zakopane zawdzięcza mu wiele pięknych projektów. Natomiast Jego syn WITKACY co prawda się tu nie urodził, bo w Warszawie, skąd rodzice przenieśli się w 1890 roku do Zakopanego – tu zamieszkał już do końca życia. Był jedną z najważniejszych i najbarwniejszych postaci tamtejszego środowiska artystycznego, w które wrósł wiele, a ono dobrze przyjmowało Jego bardzo oryginalne działania na z e zrozumieniem i zdziwieniem .


Patrząc na wszystkie dzieła Witkacego: literackie i  plastyczne zapytajmy czy mimo pewnych (nazwijmy to) „wykoślawień”  czy ten dorobek jest dziś wciąż ważny?– Wiemy WITKACY to była firma… portretowa bardzo znacząca. Wiemy dziś na pewno jest wciąż ważny Witkacy – każda rocznica Jego urodzin czy śmierci przyczynia się do popularyzacji Jego dokonań, także poza granicami kraju. Jest Witkacy chyba najlepiej znanym polskim twórcą, czego dowodzą wystawy i przekłady Jego tekstów aż na 25 języków, są wydania zbiorowe, liczne premiery dramatów… Natomiast liczne wystawy obrazów, portretów oraz fotografii w prestiżowych muzeach i galeriach w wielu krajach cieszą się wielkim zainteresowaniem, bo dobarwiają tego twórcę i informują podświadomie odbiorców i obserwatorów, że zaczęła się już sprawdzać wizja rozwoju ludzkości– Staje ona przed nimi z krzywą dumna twarzą pozbawioną jasnego obrazu- obrazu „bezradosnego”…

      Jak wiemy syn nie chciał  być gorszy od ojca – tyle, że jakby na przekór ojcu oddał się oryginalnej Awangardzie młodopolskiej i czynnie w niej uczestniczył, bo miał coś ważnego do przekazania. Otóż żeby uzmysłowić nam to bardziej wspomnijmy, że 24 lutego 1985 roku zespół absolwentów krakowskiej PWST pod wodzą Andrzeja Dziuka zainaugurował działalność premierąAutoparodii i Pragmatystów Witkacego. Natomiast ojcem chrzestnym tego teatru został mój znajomy i bardzo ceniony prof. Janusz Degler – wybitny  witkacolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. A przecież wróżono teatrowi, podobnie jak wielu podobnym inicjatywom, rychły koniec. Udało się im jednak przerwać tę fatalną passę i teraz z dumą mogli dokonać bilansu swych osiągnięć i sukcesów. W ramach uroczystości jubileuszowych organizuje się bardzo ważne i cenne Międzynarodowe Sympozjum Tłumaczy Witkacego. Bierze w nim udział 12 tłumaczy tzw. ”apostołów” z 11 krajów.

      Ponieważ Witkacy był nowatorem języka polskiego, bo potrafił spotęgować walory emocjonalne i ekspresyjne, m.in. za pomocą neologizmów, zaskakujących metafor a nawet różnych deformacji celowo twórczych także w malarstwie, sympozja te mają szczególny wymiar i wyraźnie wybitny cel propagowania…

        Język Witkacego jak i malarstwo jest mieszaniną różnych stylów: konwersacji salonowej, stylu uczonego, rozmowy kawiarnianej i języka potocznego doprawionego wymyślnymi „ na poczekaniu” swoistymi świeżymi wciąż wulgaryzmami.  To widać także w malarstwie. Zatem jak radzą sobie tłumacze dzieł z tym stylem, a zwłaszcza z neologizmami, których pełno w każdym utworze? – Czy biorą też pod uwagę to co widoczne w malarstwie witkacowskim, żeby byc może jakoś literacko się nim posiłkować(?)  – Jak przełożyć na inne języki takie słowa jak: bydlądynkę, gębowzorcę, pokierdasić lub pogwajdlić itp.? – no i jak się te określenia mają ku językowi danego kraju? – Jak tłumacze postępują z nazwiskami?, które podobnie jak w tradycyjnej komedii są mówiące? – Czy starają się je przełożyć, czy też zachowują oryginalne brzmienie? –  Jeśli to drugie, to bez wątpienia ginie ich znaczenie lub efekt humorystyczny. Ale jest to także bardzo widoczne – przypomnę znów, w malarstwie – To malarstwo jest „zbydlęcone”, „skiereszowane”, „zgębowane”…Czy i jak można na niemiecki, angielski lub francuski przełożyć np. takie nazwiska – wręcz perły(?): Irina Wsiewołodowna ZbereźnickaPodberezka, Świntusia Macabrescu, Flake-Prawacka czy Murdel-Bęski? – Nie mówiąc o wielopiętrowych przekleństwach w Szewcach, jak choćby te: „ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawybum!”. Tłumacz musi ustalić pewne reguły i konsekwentnie ich przestrzegać. Ciekaw każdy z nas jest tych reguł, o ile można je tak nazwać… Jak to dobrze, że nie trzeba tłumaczyć malarstwa – tu sprawa jest jasna! – znakomicie określa ono styl osobowy charakteru Witkacego. 
         Z dokumentacji profesora gromadzonej od roku 1965 wynika, że nasz twórca zrobił już dawno światową karierę. Świadczy o tym zarówno liczba języków, na które był tłumaczony, jak i ponad 400 inscenizacji jego dramatów. A wystawiano je nie tylko w Paryżu, Londynie, Rzymie i Moskwie, ale także w Honolulu, Sydney, Rio de Janeiro i Tokio, często z malarstwem Witkacego. W Stanach Zjednoczonych sztuka Wariat i zakonnica zdobyła super autentyczne powodzenie (także kilkadziesiąt premier w teatrach uniwersyteckich). Ważne jest także pytanie, jak sami tłumacze widzą dalszą przyszłość Witkacego? – czy można mówić o aktualności problematyki jego utworów w tak szerokim spektrum jak świat? – Oczywiście można i trzeba – Ale co jest tu ważne? – Otóż na pewno zawsze będą one mówić, jak istotną rolę odgrywa kontekst zjawisk artystycznych czy kulturowych w krajach, które przedsiębiorą Witkacego do siebie. W Niemczech na przykład łączono go z tradycją ekspresjonizmu, we Francji z nadrealizmem, a światową karierę zaczynał przecież jako prekursor teatru absurdu.

          Witkacy widział spektakl „Metaforyka dwugłowego cielęcia”  – nie poznał własnej sztuki! – Ale jak to dotarło do niego później upił się z aktorami po premierze i z rozpaczy… pił nawet przez pięć dni. Była to jedyna pięciodniówka, która mu się w życiu przydarzyła, ale czy istotnie? – Drugi raz sztukę zagrano w czerwcu 1974 w krakowskim Teatrze im. Słowackiego – razem z tym szła wystawa malarstwa Witkacego w Muzeum Narodowym – A przecież co bardzo ciekawe, bo akcja toczy się w Australii i ma oczywiście związek z wyprawą Witkacego do tropików w czerwcu 1914, w której udział zaproponował mu Bronisław Malinowski, dowiedziawszy się o samobójstwie narzeczonej swego przyjaciela. Wówczas przejechali przez całą Australię, zatrzymując się w miejscach, w których Witkacy umieścił potem akcję sztuki. Być może miała ona dlatego powodzenie w Stanach Zjednoczonych – dwa razy wystawiono ją w Australii w pobliżu miejsc, gdzie rozgrywają się wypadki dramatyczne. Ale trzeba powiedzieć, że dramaty Witkacego, których akcja dzieje się w tropikach, zbytnio nie interesowały i nie interesują naszych polskich reżyserów.

       Bardzo ciekawym jest fakt, że Witkacy od młodości uważał Hansa Corneliusa za swego mistrza, zaprosił go nawet do Zakopanego i w październiku 1937 roku przyjechał on Polski, żeby zobaczyć na własne oczy i dotknąć poszczególnych dzieł plastycznych swego adwersarza. Ważnym faktem jest, że od czerwca 1935 do sierpnia 1939 prowadzili oni ze sobą intensywną szczerą korespondencję. Cornelius ponoć zachował wszystkie listy Witkacego. To prawdziwa skarbnica wiedzy o nim, bo – podobnie jak w listach do żony – zwierzał się mu ze wszystkich swoich spraw, często bardzo intymnych, dotyczących życia erotycznego, dzięki czemu obraz jego prywatnego życia jest pełniejszy. Profesor Janusz Degler podaje:” Tom Varia, nad którym ostatnio pracowałem po ostatnim powrocie z Zakopanego, zawiera m.in. reportaż z podróży do tropików,który Witkacy opublikował po powrocie w 1918 roku do Zakopanego, żartobliwe artykuły o demonizmie i dandyzmie zakopiańskim, wywiady oraz wiersze. 
Witkacy uważał, że nie ma talentu poetyckiego, bardzo nad tym ubolewał, ale stale pisał wiersze i piosenki, które przeważnie komponował podczas kąpieli. Niektóre umieszczał w listach do żony i przyjaciół bądź na rysunkach – kontynuuje profesor Degler: Trzeba nam wiedzieć, że pod koniec życia napisał dwa wielkie poematy: Do przyjaciół gówniarzy i Do przyjaciół lekarzy, który jest swoistym testamentem, zawierającym w ostatnich strofach wskazówki, jak ma wyglądać jego pogrzeb (na trumnie złoty Laur Polskiej Akademii Literatury ma złożyć jakieś dziewczątko o dość ładnej nóżce, z twarzyczką nawet względnie dość rozumną)” – Otóż, jak wiemy, większość wierszyków i piosenek wydał w osobnym tomiku Państwowy Instytut Wydawniczy. Później montowano z nich scenariusze teatralne i grano z muzyką znanych kompozytorów. Marek Grechuta piosenką Hop, szklankę piwa (wygrał nawet festiwal w Opolu). Nakład tego tomu jest dawno wyczerpany, a więc warto przygotować nowe wydanie uzupełnione wierszykami z listów i tymi, które się odnalazły od tamtego czasu. Wiadomo było i jest, że Witkacy bowiem ciągle pisał.

   Natomiast Krzysztof Dubiński napisał artykuł o pobycie Witkacego w Rosji i służbie w armii carskiej, podczas której uczestniczył w wielkiej bitwie nad Stchodem w lipcu 1916 r. i został ranny. Powstały wtedy osobne szkice i rysunki… Na front już nie wrócił, ale w Petersburgu obserwował z bliska rewolucję lutową, a potem październikową. Te dwa wyjątkowe wydarzenia poważnie zaciążyły nad Witkacym Jego koncepcjami historiozoficznymi, myśleniem o przyszłości ludzkości. 
Zatem zadajmy sobie pytanie: co powiedziałby dziś Witkacy, patrząc na obecnie kipiący świat? – Czy byłby przerażony, czy zgorszony? – a może  urzeczony, bo to świat zbliżający się do wizji gier i zagrywek prowokatorskich w Jego stylu – pewnie oznajmiałby – „Widzicie – jestem prorokiem: moja wizja świata już spełnia się…”. 
         Profesor Degler sądzi, że Witkacy istotnie byłby przerażony, bo pewnie uznałby, że sprawdza się jego wizja. Witkacy uważał, że od czasów rewolucji francuskiej zmierza ona pozornie i intrygująco w stronę „powszechnej szczęśliwości”. Przede wszystkim głosił już wtedy że: „zapanujerówność, braterstwo, sprawiedliwość i ogólny pseudodobrobyt…” – A przecież to kraina utopii, o której marzyło coraz więcej filozofów i pisarzy. Dla Witkacego byłaby to, jednak wspomniałem, wizja prorocza – ale mimo wszystko bardzo konsumpcyjnie przerażająca. W tym nowym społeczeństwie, doskonale zorganizowanym, przypominającym społeczeństwo mrówek czy pszczół, albo szczurów. W takim społeczeństwie masowym, musi zabraknąć miejsca dla indywidualności, dla duszy… zatem ludzie przyszłości nie będą już zdolni do odczuwania uczuć a co za tym idzie doznań metafizycznych, które stanowią podstawowy wyróżnik człowieczeństwa, będą mordować „z byle powodu”. Tę sytą, pozbawioną trosk, ujednoliconą ludzkość nazywałby Witkacy na pewno społeczeństwem zbydlęconym i spotwarzonym, bo jedyną jej potrzebą będzie zaspokojenie treściwie potrzeb życiowych, a kontakt z kulturą zostanie ograniczony do bardzo prymitywnej rozrywki, np. zakapturzonego hip – hopu, walki zwierząt za pieniądze, używek, że zatoczy to pewien krąg od czasów starożytności… Pewnie gdyby zobaczył: gigantyczne supermarkety i tysiące w nich ludzi, uznałby że oto spełnia się Jego katastroficzna wizja „żarcia” życia, przed którą usiłował nas ostrzec w swoisty sobie nie tylko mimicznie w swoim malarstwie – ale w bardzo oryginalny artystyczny jeszcze inny sposób bardziej obrazowy jak literatura. Przyznać trzeba że wizja Witkacego co do rozwoju ludzkości nie tylko w Polsce, ale na całym świecie, już się sprawdza – Popatrzmy tylko w kwadratową głowę TV, idźmy na ulicę w święto jakiekolwiek, obok banerów „nie tylko dla idiotów” nawoływanie dla kretynów – Stańmy w uliczce miasta, powąchajmy trochę świeżego smogu np. w Krakowie i Wrocławiu…Trzeba nam wiedzieć, że Witkacy nie globalizował i nie spotwarzał języka polskiego i sensu sztuki, nie wykrzywiał dzieł sztuki, tylko pokazywał jak się ma ten język ku nadchodzącemu rozwojowi, bardzo wyraźnie i krytycznie ukazując jak postępuje Jego wizja wielkimi krokami… Jestem także portrecistą jak Witkacy i przyznam, że coraz łatwiej mi „zrobić” portret witkacych krzywych twarzy – najlepiej w terenie „na gorąco” – te twarze pchają się na oczy na afisz… widzę je coraz wyraźniej w tłumie, w jakiejś manifie, na ulicy krzywej…  spotworzonych i jodynowych ludzików zakapturzonych przed strachem, a może odwagą? – Pośród przepasek sztandarów, na których powypisywane sterczą stygmaty o demo – kracji, mimo że tłum nie zna demokracji, a dla sztuki ona szkodzi, tłum jest jakby nasycony, nakarmiony, czasem zaopatrzony w krzyże woła „zmiłuj sie nad nami” po wielokroć z kamieniem w ręce – zawsze gotów! – TAK! – takich twarzy, prawdę mówiąc, coraz bardziej się boję, a nie sposób ich już wyminąć, bo blokują nie tylko ulice, ale i siebie oraz życie. To obraz rodem z dzieł Witkacego – także tych literackich. Popatrzmy na nie nieco dłużej… i głębiej.

Zbyszek Ikona – Kresowaty 


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko