Moje wędrówki przez sceny. Z JÓZEFEM FRYŹLEWICZEM, aktorem, rozmawia Krzysztof Lubczyński

0
529
Filip Wrocławski

17 sierpnia, w wieku 86 lat zmarł w Skolimowie pod Warszawą wybitny aktor Józef Fryźlewicz (1932-2018). Późną jesienią 2017 roku odwiedziłem go tam, by porozmawiać o jego drodze artystycznej. Rozmowa była możliwa tylko dzięki życzliwości dyrekcji Domu Aktora Weterana, ponieważ Józef Fryźlewicz był już wtedy bardzo ciężko i obłożnie chory, praktycznie unieruchomiony w łóżku. Poniżej jej nieautoryzowany zapis.

Moje wędrówki przez sceny

Z JÓZEFEM FRYŹLEWICZEM, aktorem, rozmawia Krzysztof Lubczyński

 

Kilkanaście lat temu ukazała się Pana książka „Ja, Zgryźlewicz”. Opowiedział Pan w niej sporo o swoim życiu, ale niewiele o swojej drodze zawodowej…

Nie mam pewności, że ona jest aż taka ważna, żeby się o niej rozpisywać. Ceniłem swój zawód, ale ważniejsze było dla mnie zwykłe życie.

Nie mniej ma Pan bardzo ciekawą i bogatą biografię aktorską, teatralną i filmową, więc o niej porozmawiajmy. Widać z niej, że Pana droga do aktorstwa nie była prosta. Studia na krakowskiej PWST przerwał Pan po roku, przez rok studiował Pan polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Udało się Panu ukończyć dopiero Wydział Aktorski PWSTFiT w Łodzi. Skąd te trudności?

Z PWST wyrzucili mnie, bo uznali że mam bardzo złą dykcję, polonistyki nie ukończyłem, bo musiałem na siebie zarabiać i zatrudniłem się jako instruktor w domu kultury w moim rodzinnym Nowym Targu. Nie byłem z bogatej rodziny, ale uparłem się na to aktorstwo i dopiąłem swego. W Łodzi zauważyła mnie Jadwiga Chojnacka, ale w tamtejszym Teatrze Powszechnym byłem tylko jeden sezon i zagrałem dwie role, jeszcze przed dyplomem. Po dyplomie (1959) pojechałem do Rzeszowa, do Teatru im. Wandy Siemaszkowej, na dwa sezony. Potem dwa sezony w teatrze Lubuskim w Zielonej Górze, gdzie zetknąłem się z wybitnym człowiekiem teatru, Markiem Okopińskim, u którego zagrałem jedną z moich najważniejszych ról, Konrada w „Wyzwoleniu” Wyspiańskiego, nagrodzoną na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych (1963). Głównie z nim tam pracowałem, m.in. w „Dniach Komuny” Brechta jako Thiers. Inną moją bardzo ważną rolą w Zielonej Górze był Hrabia Henryk w „Nieboskiej komedii” Krasińskiego w reżyserii Jerzego Kreczmara. Za tę rolę nagrodzono mnie na następnych Kaliskich Spotkaniach Teatralnych w 1964 roku. W 1963 roku przeskoczyłem na trzy sezony do Poznania, do Nowego, razem z Okopińskim, który był moim pierwszym mistrzem scenicznym. Tu pracowałem głównie z nim ale także z bardzo uczonym, ale zbyt przeintelektualizowanym Stanisławem Brejdygantem, w „Wiecznym małżonku” Dostojewskiego i jako Herod w „Jasełkach moderne” Iredyńskiego. W 1966 roku zagrałem u Okopińskiego papieża Piusa XII w „Namiestniku” Rolfa Hochhutha, sztuce, która wtedy szła przez sceny całej Polski, co było motywowane politycznie, jako że sztuka opowiada o milczeniu Watykanu w obliczu zagłady Żydów. Swoją przygodę z Poznaniem zakończyłem tytułową rolą w bardzo eksperymentalnym przedstawieniu „Gyubal Wahazar” Witkacego, w reżyserii całkowicie dziś zapomnianej Jowity Pieńkiewicz. Początek roku 1967 zastał mnie w Teatrze Ludowym w Krakowie-Nowej Hucie, gdzie zagrałem kilka ról, głównie we współpracy z Ireną Babel, n.p. Łopachina w „Wiśniowym sadzie” Czechowa.

Po krótkim epizodzie katowickim zaangażował się Pan w roku 1969 do Teatru Narodowego w

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko