Wacław Holewiński
Mebluję głowę książkami
Zapomniana książka, która wraca. I wracać musi!
Trzydzieści pięć lat… Czas szybko mija… Kilka dni temu przeczytałem wyniki badania sondażowego. Przecierałem oczy ze zdumienia. Wciąż aż tylu? Czterdzieści pięć procent Polaków uważa dziś wprowadzenie stanu wojennego w Polsce za słuszną decyzję (przeciwnego zdania jest bodaj trzydzieści siedem procent). Czterdzieści pięć procent! To i tak lepiej niż jeszcze kilka lat temu. Powód do radości? A może jednak z tym naszym społeczeństwem jest coś nie tak? Może tak bardzo pomieszano dobro ze złem, że nastąpiła gdzieś zatrata jakichkolwiek wartości? Mam poczucie jakiejś straszliwej schizofrenii. Przestaliśmy myśleć?
13 grudnia na zawsze pozostanie dla Polaków jedną z tych dat, które zarówno moje pokolenie jak i wszystkie następne powinny wpisać do kalendarza naszej historii.
Dat dramatycznych, złych, dla wielu osób tragicznych. Dat przypominających ofiary, więzienie, bezpieczniacką inwigilację, łamanie charakterów, dla wielu konieczność emigracji
Stan wojenny, co zadziwiające, nie ma jednak wielu świadectw literackich. W każdym razie takich, które zapadają w pamięć na dłużej, na zawsze. Jest świetny pisany w tamtym czasie „Raport o stanie wojennym” Marka Nowakowskiego i… i niewiele więcej.
Książka Piotra Müldnera miała szansę i powinna była wypełnić tę lukę. Bo Müldner, tak jak Nowakowski, swoje opowiadania pisał od 13 grudnia. Pisał obrazami, pisał o tym, co widział, usłyszał. Pewnie także o tym, co wymyślił, ale co na pewno zdarzyć się mogło.
Kim są bohaterowie tych opowiadań?
Milicjant, lekarka, robotnicy, żołnierze, komisarz wojskowy – warto przypomnieć młodszym słuchaczom, że był ktoś taki, wojskowy nadzorca w każdym zakładzie ważniejszy od dyrektora – są internowani, są i dyrektorzy. Są donosiciele i ci, dla których podpisanie „lojalki” było zbrodnią nie do wybaczenia, są tajniacy i ludzie oklejający osiedle karteczkami z wymyślonymi hasłami anty-jaruzelskimi, są drukarze podziemnej prasy, i pacjentka-donosicielka. Są zwykli obywatele, którzy wstydzą się zapraszać do siebie innych, bo nie mają ich czym poczęstować, są żule i zbydlęceni funkcjonariusze.
Są w tych opowiadaniach sytuacje tragiczne – stojący na mrozie więźniowie – są groteskowe, jak zebranie Obywatelskiego Komitetu Ocalenia Narodowego i telewizyjnej relacji z tego spotkania, są z życia wzięte, gdzie utwierdzanie przełożonego w jego komunistycznych bredniach służy wyłącznie kradzieży, są szpitalne opowieści, które dołują, są o bezradnych i zapobiegliwych, o pijakach, cynikach, o ludziach bez twarzy i tych, którzy chętnie ją wystawiali na widok publiczny. Są o śmierci, zniechęceniu, ale także o odwadze, są o układaniu się z władzą, o wewnętrznej emigracji i o sprzeciwie, objawiającym się choćby spacerem podczas godziny milicyjnej.
Opowiadania Piotra Müldnera, jak wcześniej zaznaczyłem – pisane od 13 grudnia 1981 roku, przeleżały się w szufladzie sporo lat. Tak, niektóre były drukowane w kilku czasopismach długo po napisaniu. Doczekały się opracowania radiowego. W formie książkowej ukazały się dziewięć lat temu, w 2007 roku. A przecież miały szansę dotrzeć do nas dużo, dużo wcześniej. Pisarz wysyłał je do Wolnej Europy. Kierujący redakcją literacką w polskiej rozgłośni Włodzimierz Odojewski, nie wiedzieć czemu, nie zdecydował się jednak na ich czytanie. Straszna szkoda. Bo Müldner jest pisarzem wspaniałym, delikatnym, wrażliwym, ze świetnym wyczuciem słowa, z rewelacyjną umiejętnością puentowania swoich opowiadań, albo – czasami – odwrotnie, zawieszania czytelnika w niepewności, w niedopowiedzeniu.
Marek Nowakowski napisał, że autor „Raz jeden jedyny” „Poświadcza prawdę, że literatura potrafi dawać świadectwo. Utrwala to, co ulotne, drobne, pozornie nieistotne, ale często najważniejsze.”. Trudno się z tym nie zgodzić.
Nie ma w niej upiększeń łez, taniego „sprzedawania” nieszczęścia. To „dzień powszedni” tamtego czasu. Ludzi wystudzonych, wyalienowanych, zapadających się w siebie, odizolowanych, społeczeństwa z poprzerywanymi więzami, głuchego na innych. Tak, stan wojenny tworzył mity i bohaterów, ale także zburzył, odebrał to, co być może tak nas wszystkich porwało w ’81 roku – nadzieję.
Ta książka na szczęście do nas wróciła, a my wszyscy, którzyśmy ten stan wojenny przeżyli, mamy szansę nie tylko go sobie przypomnieć, mamy szansę przejrzeć się w tych opowiadaniach jak w lustrze. Także dlatego, że Muldner świetnie operuje językiem, jego odmianami, różnorodnymi formami, naleciałościami. To są perełki, na które warto zwrócić uwagę.
Kilka słów o autorze Rocznik 1946. Człowiek orkiestra: do niedawna praktykujący lekarz, językoznawca, autor słowników, pracownik naukowo-dydaktyczny na Wydziale Nauk Humanistycznych UKSW, belwederski profesor, wydawca, ale przede wszystkim poeta, prozaik i dramaturg. Człowiek szerokich horyzontów myślowych.
Lubię z Piotrem rozmawiać, ale jeszcze bardziej lubię czytać to, co napisał, czym wypełnił swoje książki. Bo to pisarz poważny, znający jak mało kto wartość słów, które wkłada w usta swoich bohaterów.
Piotr Müldner – Raz jeden jedyny. 53 opowiadania z nieistniejącego stanu w., Volumen, Warszawa 2007, str. 313.