Janusz Termer
W 60.-lecie poetyckiego debiutu
O czym traktują wiersze i proza Czesława Kuriaty
Czas jubileuszu, to doskonała pora do snucia krótkich bodaj wspomnień i podsumowań. Ich garść chciałbym w tym miejscu przywołać… Zacznę od paru cytatów krytycznoliterackich, jako że jeszcze w latach nie tak w końcu odległych, bo za czasów naszej literackiej młodości (lata 60. i 70. XX wieku) każdy z publikujących swoje nowe książki, nawet mało komu znani debiutanci, mógł liczyć – w przeciwieństwie do czasów obecnych – na jakieś, mniej lub bardziej żywe, zainteresowanie ze strony krytyków i społeczno-literackiej prasy.. Oto parę przykładów:
„Niektórzy koneserzy wzruszą zapewne ramionami, przyznam się jednak, iż lubię wiedzieć, o czym traktują poeci w swoich wierszach – wiedzieć, o czym tam jest. Wiem i pamiętam, o czym jest w wierszach Jastruna, Różewicza, Przybosia, Białoszewskiego, Kuriaty, Pollakówny, Herberta… nie wiem i nie pamiętam, o czym jest w wierszach przeczystych alumnów z naszego poetyckiego Niepokalanowa” – pisał w 1961 roku w tygodniku „Nowa Kultura”, omawiając nowości poetyckiego tamtego roku, Julian Rogoziński, wybitny tłumacz prozy francuskojęzycznej oraz dociekliwy krytyk literacki, który na łamach ważnego podówczas, opiniotwórczego dwutygodnika „Współczesność”, organu młodej pisarskiej generacji, rozpocząć miał wkrótce głośną kampanię przybliżającą czytelnikom debiutancką twórczość „wnucząt”, jak ich nieco paternalistycznie nazywał, czyli wstępujących wówczas w literackie szranki pretendentów do grona następców wielkich poezji polskiej…
I jeszcze z tego szkicu Juliana Rogozińskiego warto dziś przypomnieć: „Nie namawiam nikogo do upolityczniania poezji, bo to rzecz inna, a czynność ryzykowna – tak samo jako upoetycznianie polityki. Na podstawie przeczytanych tekstów twierdzę tylko, że >>ja<< liryczne, które zwraca się tylko ku sobie, zamykając się na elementy i problemy życia, degeneruje się i więdnie. Poeci nic nigdy nie stworzyli i nie stworzą na zasadzie niepokalanego poczęcia, muszą kalać się kontaktem poznawczym z materią”.
Zapewne przejął się tymi słowami Rogozińskiego Czesław Kuriata, debiutujący w 1956 roku na łamach nowopowstałego na fali przemian politycznych tego roku pomorskiego tygodnika społeczno-kulturalnego „Ziemia i Morze” (wkrótce zresztą zamkniętego przez władze), a który to poeta, w pięć lat później, wydał swój pierwszy tomik wierszy Niebo zrównane z ziemią (ze wstępem prawdziwego wtedy guru młodej literatury Juliana Przybosia). Słowami, które mogłyby być zapewne nawet mottem całej jego późniejszego, nie tylko zresztą literackiego, dorobku.
Powiadał sam wielki Goethe, a jakże chętnie i często przywołuje się te jego słowa, że aby zrozumieć poetę trzeba odwiedzić jego kraj. Tylko, co z poetą, który jak Czesław Kuriata, urodzony we wsi Marcelówka na Wołyniu w 1938 roku („trzydzieści kilometrów od Krzemieńca” – podkreśla zawsze z dumą w wywiadach) i mieszkający tam do 1945 roku, czyli w najważniejszym okresie kształtowania się osobowości, a potem wyrwany z korzeniami i „wrzucony” w świat nowy, całkowicie odmienny, obcy? Który to kraj trzeba by było odwiedzić – ten z dzieciństwa, łączony z niemożliwym przecież do zatarcia, bo naznaczony na zawsze traumatycznym piętnem („Mama wyniosła mnie z płonącej wsi. Większość moich rówieśniczek i rówieśników została rozerwana za rączki i nóżki i wrzucona do płomieni. Bardzo delikatnie opisałem te wstrząsające wydarzenia w swojej powieści autobiograficznej Galop do Wielkiego Lasu”). Czy też należałoby odwiedzić ten jego kraj już powojenny, pomorsko-koszaliński, do którego wraz z niedobitkami własnej rodziny – i innymi wołyńskim krajanami – przyszły pisarz został z wyroków historii i niezbadanych przypadków losu „zesłany”, i który odtąd stał się po dzień dzisiejszy, jego drugą ojczyzną?
Obecnie należałoby na to pytanie odpowiedzieć, że oczywiście oba te „kraje”. Bo oba są równie istotne i znaczące dla życiowych perypetii kolei losu Czesława Kuriaty, jak i całego właściwie jego przyszłego pisarskiego dorobku. Nawiasem mówiąc, jest to sytuacja zgoła nie wyjątkowa, wcale przecież nie indywidualna, bo stała się udziałem milionów ludzi przesiedlonych „zza Buga” na Zachód, w tym jakże znamienne i istotna dla wielu innych pisarzy polskich, nieco starszych lub rówieśnych, rówieśnych autorowi Galopu…, pisarzy, o których trudno powiedzieć iż są „bez biografii” (jak ich młodsi o parę zaledwie lat koledzy urodzeni już po wojnie!), i jak to próbowano im wmawiać później, wówczas, gdy nad najbardziej dramatycznymi wydarzeniami naszej najnowszej historii zawisła ciężka kurtyna wymuszonego milczenia. Gdy ta kurtyna wreszcie po paru dziesięcioleciach opadła (Przez lat czterdzieści byłem / Jonaszem we wnętrzu wieloryba – tak widział to Kuriata w jednym ze swych późniejszych wierszy), pojawiły się znakomite, często najlepsze w ich dorobku książki. Książki (to nic, że są to najczęściej utwory tak bardzo różne pod każdym literackim względem) równolatków o biografii, związanej z kresowym pochodzeniem, jak na przykład ważna część pisarskiego dorobku Andrzeja Turczyńskiego (Upadek w Tartarię, Chłopiec na czerwonym koniu, Spalone ogrody rozkoszy – tworzące cykl Tryptyk ruski czy powstała niedawno dopiero Dietdomszczyzna). Jak wiele powieści mieszkającego od powojnia na Dolnym Śląsku i we Wrocławiu Stanisława Srokowskiego (Duchy dzieciństwa, Repatrianci, Płonący motyl, a zwłaszcza jego tak bliskie miejscom i domyślnym realiom Galopu do Wielkiego Lasu Kuriaty, całkiem już realistyczne, ba, wstrząsająco naturalistyczne w opisach szaleństw i okrucieństw ludzkich opowiadania z tomu Nienawiść, wyd. 2006, które stały się podstawą filmu Wojciecha Smorzewskiego Wołyń) czy też powstała po wielu dziesięcioleciach od przywoływanych wydarzeń, opowieść o wojennych, zesłańczo-syberyjskich losach Polaków, oparta na wspomnieniach, przeżyciach i doświadczeniach własnych Zbigniewa Domino – Syberiada polska (sfilmowana przez Janusza Zaorskiego).
Motywy autobiograficzne, począwszy od Nieba zrównanego z ziemią, stale są rzeczywiście obecne w wierszach, powieściach i opowiadaniach (a i w słuchowiskach także) Czesława Kuriaty, na co zawsze zresztą zwracali uwagę życzliwi na ogół od samych początków jego twórczości towarzyszący mu krytycy, jak np. po poznańsku rzetelny i dociekliwy komentator współczesnej literatury polskiej, nieżyjący już, Feliks Fornalczyk, (1928-1987) który twierdził wręcz, że autor ten „uzyskuje dobre wyniki wtedy, gdy sięga do własnej biografii”. I przywoływał na świadków zarówno pierwsze jego zbiory wierszy, jak utwory prozatorskie z Naprawdę już po wojnie i Galopem do Wielkiego Lasu na czele, gdzie nawiasem mówiąc znaleźć można ważną autorską deklarację, ubraną w kostium narracyjnego wyznania: wydaje mi się, że właśnie tamtej, bezsennej nocy stwierdziłem, że mogę sam sobie opowiadać, jakbym opowiadał komuś innemu; ten ktoś inny, doskonale wszystko rozumie. Przeżywa razem ze mną wszystko to, co ja przeżywałem; ten ktoś inny – ja opowiadający sam o sobie.
Nie ma chyba przesady w stwierdzeniu, że w całej twórczości Czesława Kuriaty mamy do czynienia najczęściej z rozpisywaną na „różne głosy” – i w ciągle modernizowanych „dekoracjach” – swoistą opowieścią autobiograficzną, a w każdym bądź razie biografii autora wiele zawdzięczającą. Obecną nie tylko w wierszach z lat 60. i 70. (debiutancki tom Niebo zrównane z ziemią, 1961, W każdą podróż, 1966, Jeśli miłość nazwać, 1970 czy Miara dłoni, 1977), ale także i w wierszach z późniejszych tomów lirycznych, jak Wyznania najprostsze (1984), Trójwyznanie (1996) czy nawet satyryczno-humorystycznych Polskich pryszczach (2000), a także w jednym z ostatnich utworów, poetyckim zbiorze Cień, który wchodzi do środka (2003), zawierającym tytułowy poemat, będący czymś w rodzaju lirycznej epopei o miłości i zarazem podsumowania własnej dotychczasowej drogi pisarskiej. Nutą obecną również także i we wcześniejszych pomorskich poematach historycznych Kuriaty (Piotr Kuncewicz zaliczał go do odnowicieli tego gatunku w poezji polskiej), poematach opartych na losach postaci i realiach historycznych, acz zawsze z wyraźnymi, choć dyskretnymi odniesieniami do dzisiejszych problemów , aktualnych i ponadczasowych zarazem (np. cena ciężaru władzy i wielkich ambicji) – Powrót księcia Eryka (1965) i Bogusław X (1980). By już w tym kontekście nie wspomnieć choćby o dość licznych w dorobku Kuriaty opowiadaniach (obszerny wybór Wino pestkowe, 1974), powieściach (takich jak Miłość legendą innych, 1972, czy wołyńsko-pomorska w realiach. Naprawdę już po wojnie, 1978) oraz Zapiskach prowincjonalnego pisarza, 1985, mocno przewrotnych w swej wymowie i często z lekka autoironicznie zdystansowanych, związanych wprost z życiorysem autora. Nie brak ich także w spisanej wprawdzie nie z bezpośrednich przeżyć i doświadczeń własnych, a z relacji innych ludzi, którzy przeszli i przeżyli „piekło łagrów”, opowieściach ze zbioru Zorze archangielskie (1998, 2001), które pochwalił sam Jerzy Giedroyć, jak i znany reportażysta, „mieszkaniec Sołowek”, Mariusz Wilk („Odnalazłem w powieści nastrój Północy tudzież detale, wskazujące na gruntowną znajomość przedmiotu” – pisał w liście do autora).
Ale też nie należy przy tym ani na moment zapominać, że w utworach Czesława Kuriaty ważna jest nie tyle i nie tylko sprawa obecności własnych, indywidualnych, zawsze przecież niepowtarzalnych losów jednostkowych, ile to przede wszystkim to, że stają się one jedną wielką i wieloimienną „opowieścią” o trudnych czasach i ludzkich losach oraz skomplikowanych realiach życia przedstawicieli całej przywoływanej na kartach jego utworów pewnej narodowej społeczności, której on sam czuje się niezbywalną cząstką. Społeczności, do której przyszły pisarz należał w sposób naturalny, jako dziecko polskiej, wołynsko-kresowej chłopskiej rodziny, i której współodpowiedzialnym członkiem i przedstawicielem czuł i czuje się po dzień dzisiejszy (Nie przestanę być Ziemi szczerym bratem – mówi wprost w jednym z wierszy). Jako jej świadomy kronikarz, ktoś pełen poznawczej pasji, a zarazem przepełniony potrzebą zrozumienia wszelkich złożoności czasu teraźniejszego, niekoniecznie już tylko historycznych dla młodszego nawet współczesnego czytelnika, owych nieprostych uwarunkowań lat wojennych i późniejszej „wędrówki ludów”, wydziedziczonych z ojcowizny wraz z wynikającymi stąd rozlicznymi determinantami psychologicznych postaw i zachowań ludzi, poddawanych radykalnej próbie i konieczności gruntownej przemiany w warunkach nowych realiów społeczno-politycznych (na ile to było początkowo możliwe do pełnej i nieskażonej wymogami określonego czasu i miejsca literackiej artykulacji).
Czy ta postawa jest głównie rezultatem spontanicznej i naturalnej potrzeby, wewnętrznego przymusu wyboru takiej a nie innej drogi pisarskiej czy też może bardziej wynikała ze zrozumiałych skądinąd chęci nawiązywania do obowiązujących i modnych w literaturze połowy ubiegłego wieku tendencji narracyjnych (np. świat oglądany oczyma „niewinnego” dziecka), odwołań do dokonań takich chętnie czytywanych wtedy pisarzy światowych, jak na przykład Trumana Capote Inne głosy, inne ściany, J. D. Salingera Buszujący w zbożu, oraz głośnych i szeroko wówczas (w latach sześćdziesiątych XX wieku) komentowanych książek polskich autorów, jak Wilhelm Mach – Życie duże i małe, Witold Zalewski – Pruski mur, Henryk Worcell – Najtrudniejszy język świata, Wanda Karczewska – Wizerunek otwarty, Julian Kawalec – Tańczący jastrząb, Włodzimierz Odojewski – Miejsca nawiedzone…
Myślę, że obie te rzeczy są równie ważne. Inspiracje kulturowo-literackie, które niewątpliwie kształtują gusta pisarzy danej epoki, ale i przecież jeszcze bardziej może swój udział mają tutaj, jakże istotne okoliczności – czysto wewnętrzne motywacje wyboru określonej problematyki i formalnych sposobów jej ekspresji (co prawdę mówiąc należy już do w ostatecznym wymiarze do raczej niedocieczonych kategorii tajemnic psychologii wszelkiej twórczości…). Żaden pisarz nie jest i nie może być „samotną wyspą” i chcąc nie chcąc odnosić się musi do tego, co dzieje się w literaturze jego czasu, acz, jeśli nie wnosi od siebie i dodaje do tradycji problematyki własnej z góry skazuje się na wtórność i marginalizację.
Pierwszy tom wierszy Kuriaty (a było to już ponad pół wieku temu), poprzedzony był, jak wiadomo, wstępem Juliana Przybosia, współtwórcy awangardy poetyckiej w Polsce, co dla wielu krytyków było niekiedy powodem kąśliwych uwag o nazbyt daleko posuniętej fascynacji debiutanta poetyką Przybosia i zapożyczeniach stylowych. Dla innych zaś ważniejszy był tutaj sam autentyzm motywów literackich, czerpanych przede wszystkim z życiowych doświadczeń własnych, ekspresja osobowości ukształtowanej przez ten a nie innych rodzaj biografii, jak i pragnienie „oddania sprawiedliwości” wyzwaniom moralnym i cywilizacyjnym rodzącej się w bólach nowej teraźniejszości… Pisał wówczas (1961) trafnie bardzo, sam także znany poeta, Marian Grześczak, że Kuriata „nie ogranicza się bowiem do opisywania doznań czysto subiektywnych, ale próbuje również, szczególnie w nowych wierszach, wejść w rejony odczuć zbiorowych, społecznych. Traktuje poezję to jako czuły instrument lirycznych przeżyć, to jako sondę społeczną”.
Warto też dodać, że z okazji następnych zbiorów wierszy Kuriaty, takich jak W każdą podróż (1966), Jeśli miłość nazwać (1970), Miara dłoni (1977), Elegie codzienne (1983), nie mówiąc już o wspominanych pomorskich poematach historycznych, coraz mniej pisano o wpływach przybosiowskich (i w ogóle awangardowych), mocniej natomiast podkreślano samodzielność i autentyzm poety, poszerzanie repertuaru środków wyrazu oraz pola tematycznych zainteresowań. Autor ten coraz śmielej sięga po tematy i motywy inne, niż tylko historyczne, ale i nowe, współczesne: społeczne, egzystencjalne, wprowadzając zarazem tony żartobliwe, nierzadko pełne ironicznego dystansu w podjętym przez siebie dyskursie ze światem. Acz w sprawach zasadniczych wcale nie rezygnuje z tonacji powagi, jak choćby w wierszu wymownie zatytułowanym Rodowód:
„Wciąż od nowa / pejzaż mojej wsi / owijam dookoła siebie / jak ptak / gdy gniazdo / oblatuje”. Albo też w wierszu „Ustawy” sprzed dwudziestu paru lat, w którym dostrzec można nutkę wręcz profetyczną:
„Najokrutniejsze są takie ustawy, / w których człowiek tylko symbolem / literą-cyfrą krytą powagą kurzu / z paragrafem na wszystkie choroby / z dokładnym znakiem swojej jakości / Najokrutniejsze są takie ustawy, / W których wiedza o każdym / człowieku / Jest prawdą już ostateczną”. Czy też w wierszu-wyznaniu „Credo”, niewolnym przecież od końcowej nuty tzw. trudnego egzystencjalnego optymizmu: „Są w nas marzenia wyrzucone przez sztormy / Niczym drewno statku do rdzenia zdarte /Są w nas ledwo przeczuwalne inne formy / Morze spełnienia i mórz na zawsze martwych / A jednak między ziemią a burtą / Musi być jakieś jutro”.
Wszystko to stało się znakiem rozpoznawczym poetyckiego dorobku Czesława Kuriaty, znamieniem niewątpliwej indywidualności odbiegającej od sezonowych czy „etapowych” tendencji i stadnych poetyk. I mimo iż w jego poetyckim dorobku znajdują się wiersze o nie zawsze równej wartości, to większość z nich jest ciągle czytelna i jasna w intencjach, niezależna od okoliczności ich powstania. Kuriata nie był nigdy poetą „modnym”, forowanym i lansowanym, nie dopisywał się też nigdy do pokoleniowych czy innych układowych „grup nacisku” (może dlatego, że z racji wieku sytuował się między tzw. „pokoleniem Współczesności”, a tzw. grupą Orientacji Poetyckiej Hybrydy). Poza tym odległość od owych giełd literackich i ich centrów (autor jak wiadomo od lat jest wierny ziemi koszalińskiej) jest wyborem własnym poety, który twórczość poetycką traktuje jako wartość samą w sobie. Ale też nie jest poetą oderwanym od otaczającej go rzeczywistości, rezygnującym z prób ingerencji w świat postaw i zachowań ludzkich. Jest akurat odwrotnie, z tym że Kuriata stara się jak ognia unikać tonacji jednoznacznie plakatowej, jakiej przecież nigdy nie brakowało w różnych okresach naszej powojennej poezji.
Teraz widać szczególnie wyraźnie jakże to ważna i niedoceniana często cezura naszej powojennej literatury, czyli czas po październiku 1956 roku, odchodzącej od socrealistycznej politycznej agitki, kierującej się stronę dobrze przetartych szlaków sprawdzonych tradycji humanistycznych, łączonych z nowymi tendencjami w światowej literaturze, jak choćby wielki nurt egzystencjalno-moralistyczny (w tym między innymi silny wpływ powojennej literatury francuskiej z Albertem Camusem na czele). Literatury śmiało i odważnie zmierzającej w rejony osobistego wyznania, eksploracji form liryki konfesyjnej…. Widać to najpełniej w tomie wierszy Kuriaty wybranych przez wybitnego poetę Tadeusza Nowaka (Wiersze wybrane, słynna wtedy seria Biblioteki Poetów, LSW, 1984), jak i w jednym z ostatnich zbiorów wierszy – Cień, który wchodzi do środka (2003), co potwierdza choćby taki oto fragment poetyckiej Glosy do testamentu, z dodanego do głównego poematu cyklu Wierszy jeszcze innych:
„Moje książki z pól i lasu, tylko tam będą zrozumiałe –
Dzisiaj w świecie one od dawna doszczętnie znikły –
Może kiedyś wrócą w swej szczerości świata i całe.
Ludzie dojrzą w ich popiele iskry żywe, nawet nikłe.
Tym, którzy mnie zrozumieli, zostawiam chwałę,
Im zapisuję nieliczne chwile we mnie niezwykłe!”
Prozatorski dorobek Czesława Kuriaty to, także owe „książki z pól i lasu”, mieści się również w dobrze ugruntowanych tradycjach prozy psychologiczno-obyczajowej. Jako prozaik dość szczęśliwie unika on pułapek modnego w polskiej prozie lat 60. tzw. „małego realizmu” (rzeczywistość w „zasięgu wyciągniętej ręki”), a sprawy perypetii i powikłań życiowych bohaterów sytuuje w jasno zarysowanych realiach historycznych i społecznych, związanych najczęściej z powojennymi dziejami narodu, ale bez gromkiego publicystycznego zadęcia, odwołując się zdecydowanie do konkretnych losów indywidualnych, zwłaszcza własnych przeżyć z dzieciństwa (znamienny jest już sam tytuł jednego ze zbiorów opowiadań – Spowiedź pamięci, 1985), wojennych śladów, urazów i bolesnych ran w psychice i mentalności ludzkiej, skutków powojennej „wędrówki ludów” (osadnictwo na Ziemiach Zachodnich i Północnych), utraty „pierwszej ojczyzny”, tęsknoty za przeszłością owego chłopskiego „raju utraconego”, trudu zakorzeniania się plebejskich przybyszów z Wołynia w nowej i obcej rzeczywistości, jak opisów pierwszych wtajemniczeń w sprawy dojrzewania i miłości, rozczarowań i klęsk osobistych, rzadziej sukcesów. Najbardziej charakterystyczny i najtrwalszy w tym względzie dorobek zawarty jest w tomie opowiadań Wino pestkowe, będącym wyborem najlepszych utworów z wcześniej wydanych zbiorów: Dziewczyny pod kwiatami (1962), Upominek jubileuszowy (1968), Człowiek z rybą (1971), Miłość legendą innych (1972), wraz z fragmentami powieści Galop do Wielkiego Lasu (1965) oraz powieść Naprawdę już po wojnie, 1979 (tytuł ten to zapewne nawiązanie do głośnego i zekranizowanego opowiadania Jerzego Zawieyskiego Prawdziwy koniec wielkiej wojny oraz jego przesłania mówiącego o konieczności zerwania z koszmarami i udrękami przeszłości na rzecz teraźniejszości, acz akcja obu utworów toczy się w skrajnie odmiennych środowiskach). Trafnie zauważył historyk polskiej literatury współczesnej, Stanisław Burkot, że dla Kuriaty „nie ma powrotu do Arkadii wiejskiego bytowania. Człowiek został wpisany we współczesny model cywilizacyjny niejako wbrew sobie, nie wybierał go, nie miał nawet możliwości wyboru”.
Pokazywanie dylematów i rozterek postaci, wyborów życiowych, dużych często klęsk życiowych i smaków małych zwycięstw, czyli wyrażanie problemów ludzi określonego czasu i miejsca – wszystko to jest dla autora ważniejsze, niż przesadna dbałość o wymyślność i oryginalność form narracyjnych. A to zjednywało mu więcej uznania zwykłych czytelników, spragnionych literatury „o życiu”, niż literackich koneserów, łowców artystycznych nowinek. Tych ostatnich zresztą Kuriata wcale nie unikał. Bowiem chętnie posługiwał się takimi technikami pisarskimi, jak formą tzw. „czystego strumienia świadomości” (opowiadanie Upominek jubileuszowy), „monologu wypowiedzianego” (Trapez z kontrafałdą), narracji w drugiej osobie liczby pojedynczej (Tylko nagana), nie mówiąc już o bardziej już wtedy spopularyzowanych w prozie formach pamiętnika czy dziennika (Pamiętnik nauczycielki). Zgadzam się jednakże w pełni z Burkotem, że jednak formy te, dla posługującego się nimi autora Wina pestkowego, „nie są polem dla popisu”, a przede wszystkim służą pogłębianiu obserwacji psychologicznej i etycznej.
Dotyczy to także zebranych i zbeletryzowanych przez Kuriatę opowieści żyjących jeszcze polskich świadków zsyłek do stalinowskich łagrów – Zorzy archangielskich (1998 i wznawianych kilkakrotnie), gdzie czerpany z autentycznych wspomnień uczestników obozowego życia opis „zwyczajnego” dnia obozowej gehenny polskich bogu ducha winnych „zeków”, przywołuje pamięć o najbardziej znanych wcześniejszych relacjach pamiętnikarskich i literackich, autorów polskich (jak Gustaw Herling-Grudziński, Beata Obertyńska, Wacław Grubiński czy Jerzy Drewnowski) oraz głośnych w świecie pisarzy rosyjskich (Aleksander Sołżenicyn czy Warłam Szałamow). Jednakże Zorze archangielskie są zupełnie oryginalną w swej literackiej formie beletrystyczną (a nie pamiętnikarską, jak to miało na ogół miejsce w literaturze zwanej „łagrową”), odważną próbą zmierzenia się po latach z tym bolesnym problemem przez kogoś, kto sam nie był przecież uczestnikiem opisywanych wydarzeń. Spraw bolesnych, a zapewne nieobojętnych, jak widać, i dla kolejnych pokoleń , owych norwidowych „późnych wnuków”…
J.T.
Poprawiona wersja szkicu z książki: Janusz Termer Z przełomu wieków, czyli Literatury dzień powszedni (1990-2008), Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń, 2009.