Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Gdyńskie „Domino”
Po „Dżokerze”, który ukazał się w lutym tego roku, „Domino” to już druga gdyńska powieść Michała Piedziewicza. Mieszkający dziś w Krakowie autor, gdynianin z urodzenia i z czasów szkolnych, powrócił w pierwszej powieści do swojego miasta poprzez próbę – udaną – rekonstrukcji obrazu Gdyni przedwojennej, owej Gdyni – „Miasta z morza”, urbanistyczno-gospodarczego cudu lat dwudziestych, owianej legendą „polskiego Klondike”, miejsca do którego ściągali obieżyświaci z całej polski. Piedziewicz wysnuł z tego powieść obyczajowo-kryminalną, o realistycznej fakturze, z udziałem kilkorga młodych bohaterów, ale jej najciekawsza warstwa, to obraz tamtych czasów wywiedziony z archiwaliów, starych kronik, prasy, druków reklamowych, etc. Ów materialny obraz miasta i czasu nie jest tylko tłem, ale „gra rolę” w narracji powieści, współtworzy ją, wchodzi z nią w interakcje. Tym razem, w „Dominie” przeskakujemy z autorem do, pokazanych niejako równolegle, czasów wojny i czasów PRL.Akcenty poezji pionierskiego okresu Gdyni, owianego woalem oddalenia czasów międzywojennych z „Dżokera”, ustępują w „Dominie” tu wyraźnie surowym realiom ciężkich czasów. Kolejne polskie miasto dołączyło do szeregu tych, które mają już swoje literackie portrety. A przy tym jest to portret barwny i zajmujący.
Michał Piedziewicz – „Domino”, Wyd. MG Warszawa 2016, str. 361, ISBN 978-83-7779-358-9
—
Przygody człowieka czytającego
Mniej więcej rok temu, po lekturze książki Pierre’a Bayarda „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”, uświadomiłem sobie w pełni coś, co od dawna przeczuwałem – że owo „czytanie”, które przez kilkadziesiąt lat, od poznania pierwszych liter i odczytania pierwszych prostych zdań w dziecięcych książeczkach było dla mnie bynajmniej nie tylko zajęciem czy rozrywką, ale nade wszystko formą życia, wcale nie jest procesem tak prostym i jednoznacznym jakby się mogło wydawać. Bayard pokazał w swojej zabawnie zatytułowanej, ale niekoniecznie zabawnej książce, że tak naprawdę wielu spośród czytelników, którzy mogliby być uznani za czytelników „oczywistych” wcale w tak oczywisty sposób nie czytają. Wielu z nas czyta pobieżnie, pośpiesznie, fragmentami, są tacy co czytają tylko recenzje, notki, omówienia, bywają tacy co czytają jedynie tytuły. I nie dotyczy to bynajmniej tylko tzw. zwykłych czytelników, ba, być może ich, paradoksalnie, w najmniejszym stopniu. Oni bowiem czytają tylko to, co naprawdę ich interesuje, czasem więcej czasem mniej, ale nie ciąży na nich obciążenie polegające na konieczności udawania, że coś czytali. Z tego punktu widzenia w gorszej sytuacji są ci, w których przypadku czytanie należy do podglebia ich działalności, a zatem przypada im w udziale „konieczność” znajomości tzw. „kanonu” a także uwzględniania fenomenu literatury w całej jego złożoności intelektualnej, społecznej, antropologicznej etc. Chodzi oczywiście o wszelakich intelektualistów, publicystów zajmujących się kulturą, literatów, słowem wszelkiego autoramentu „humanistów” (cóż za dziwne i podejrzane słowo, bardzo zdegradowane!). Ale bez przesady. Dawno już minęły czasy, gdy nie wypadało w pewnym środowisku przynajmniej nie znać jakiejś książki. Dziś konieczność spełnienia tego wymogu trzeba włożyć między bajki. Nikt już nie wstydzi, że nie czyta, a od czasu do czasu prominentni intelektualiści ogłaszają, że nie tylko nie czytają, ale już nawet nienawidzą czytać. Byli jednak tacy i kiedyś. We wspomnianej książce Bayard przywołuje postać wielkiego kanonicznego poety i humanisty francuskiego (1871-1945), który był autentycznym i szczerym „nieczytaczem”. Zaskakujący paradoks? Być może. Inna sprawa – sam tego doświadczam – że wraz z wiekiem, gdy mamy już za sobą tysiące przeczytanych książek, może pojawić się swego rodzaju znużenie czytaniem, nawet osobliwy „tekstowstręt”. To być może syndrom, który określam jak stan „roztworu nasyconego”, gdy czujemy, że już wchłonęliśmy w siebie, na przestrzeni dziesięcioleci pełną, niezbędną dawkę lektury, która zaspokoiła. Justyna Sobolewska w przeciwieństwie do Bayarda nie napisała książki o „nieczytaniu”. Wręcz przeciwnie. Jest w niej młodzieńcza miłość do książek i czytania. To książka o pięknej przygodzie czytania, o jej kolorach, smakach i wszelkich innych zmysłowych wrażeniach.
Justyna Sobolewska – „Książka o czytaniu”, Wyd. „Iskry”, Warszawa 2016, str. 241, ISBN 978-83-244-0440-7