Jacek Bocheński – Proporcje

0
70

Jacek Bocheński


PROPORCJE


bochenskiUdzieliłem rad kapitalizmowi, dałem nawet osobisty przykład, jak fiknąć i nie złamać karku . Ale czy kapitalizm posłucha? No właśnie…Już kilkanaście lat temu ostrzegłem go na piśmie w “Kaprysach starszego pana”, że pędzi do przepaści i musi, żeby ocaleć, wykonać w porę zawrotnego fikołka, bardzo trudnego, bo do tyłu. A to jeszcze nie koniec. Będzie się musiał rehabilitować z obrażeń i wizerunkowej kompromitacji.


Ja się rehabilituję. Mój kark naświetla terapeutka laserem. Każde założyć okulary ochronne i odsłonić szyję.


– Włączone! Nie ruszać się, o ile możności – mówi, po czym wychodzi z kabiny.


Na siedem minut zostaję sam. Okazuje się jednak, że nie całkiem. Jakieś maleństwo łazi mi po naświetlanym karku. Zapewne przyniosłem je na koszuli, z której podczas odsłaniania szyi wypadło. Drobny owad, może wielkości milimetra, prawdopodobnie chrząszczyk, żuczek jakiś raczej niż muszka lub mrówka. Nie mam go jak spędzić, bo nie powinienem się ruszać. O ile możności, co prawda, ale nie powinienem. A przecież to łażenie da się wytrzymać, nie takie dolegliwości znosi człowiek, wciąż więc jest dostateczna możność siedzenia bez ruchu. Przywykam powoli do towarzysza na karku. Niech sobie będzie, skoro musimy współżyć. Trudno.


Naświetlania się nie czuje, zapewne ani ja, ani on nie czujemy. Uciekłby, gdyby czuł. Przychodzi mi jednak do głowy, że masa jego ciała i mojego mają się do siebie jak potencja moja i kapitalizmu. Dawka, którą owad pobiera całym ciałem, a ja tylko małą cząstką, może dla niego być śmiertelna.


Wobec takich naszych proporcji kapitalizm raczej mnie zabije, niż posłucha mojej genialnej rady i wykona zbawiennego fikołka.


Dobrze, ale czy na pewno? Ja dałem się przekonać maleństwu, które łazi mi po karku. Nie czuję nie tylko naświetlania, niepostrzeżenie przestałem reagować na łażenie. Może maleństwa już wcale nie ma? Może nie żyje?


Wraca terapeutka. Wyłącza laser.


Na dziś koniec. Dziękuję.

– A proszę pani, gdybym ja był taki mały, że naświetlanie objęłoby mnie całego, czy bym je przeżył?

– Tak, bo ono jest niskoenergetyczne – mówi terapeutka.

02.08.2015 /


TRANSSEKSUALIZM


Justyna już nie kisi ogórków. Myśli o fasolce szparagowej i cukinii. Nie wiem, co z nimi zrobi, ale chyba nie będzie kisić. Te jarzyny kojarzą mi się z południem, a kiszenie tylko z północą. Jednak po Justynie można się zawsze spodziewać zaskakujących pomysłów.


Pisze mi o niewierności księżyca, który “miota się po niebie, szuka swojej drugiej połówki”, ale “nie jest zbyt stały w uczuciach – co miesiąc szuka od nowa”.


W tej naganie księżyca kryje się poważna zagadka, poważniejsza niż ta w kwestii warzyw. Nie wiadomo, co taka myśl, dotycząca zjawiska niebieskiego, może znaczyć ściągnięta z nieba na ziemię, jak myśl Sokratesa, i umieszczona w miastach, na przykład w Lublinie. Ale nie ma wątpliwości, że chodzi o mężczyznę. “Selene była wierniejsza” – kończy Justyna. I była kobietą, podobnie jak rzymska Luna, dodam ja, stawiając kropkę nad i.


Z księżycem ma się rzecz trochę jak z kiszeniem jarzyn: inaczej na południu Europy, inaczej na północy. Na południu włoska la luna, francuska la lune jest do dzisiaj rodzaju żeńskiego. Na północy zmienia płeć. Proszę zauważyć: księżyc jest nie tylko niestały w uczuciach, jest – powiem prosto z mostu – transseksualistą, ot co! W Niemczech na przykład pojawia się już jako on, det Mond. W Polsce ten męski pyszałek usiłuje na dodatek zaimponować wielkopańskimi pozami, uzurpuje sobie pochodzenie arystokratyczne, nazwał się wręcz synem książęcym w czasach, kiedy jeszcze słowo ksiądz znaczyło książę. Tak samo zresztą słowo kościół (od łacińskiego castellum, twierdza) znaczyło zamek warowny księży czyli książąt. Do tego towarzystwa wkręcił się niebieski wagabunda, wieczny poszukiwacz drugiej połówki, w rzeczy samej transseksualista.


Czy raczej biseksualista? Raz on, raz ona?


To muszą rozstrzygnąć znawcy lepsi ode mnie.


Natomiast bardzo dziwnie, może jeszcze dziwniej niż na północy, zachowuje się księżyc goszcząc na wschodnich i zachodnich kresach Europy. U Rosjan – ciekawostka – pozostaje żeńską “łuną”, i to – bez niczyjej obrazy – łacińską! U Anglików, gdzie poza osobami, państwami i statkami morskimi wszystko w języku zadowala się rodzajem nijakim, polski syn książęcy, niezmordowany łowca damskich serc przeobraża się w bezpłciowe “ono”.


Jest może – jak by to powiedzieć? – aseksualistą?


Doprawdy, niespodzianki sprawia księżyc, nic niezwykłego, że księżycowa Justyna go kocha, ale on ją notorycznie, zdaje się, zdradza.

04.08.2015 /


POMIESZANIE


Ukończyłem zabiegi w Centrum Kompleksowej Rehabilitacji . Mięśnie są rozkurczone i pożegnałem się z terapeutami. W ich pojęciu jestem dostatecznie zrehabilitowany. W moim też, co się tyczy mięśni. Być może nawet zrehabilitowałem się jako bloger, bo Drugi Blog w Konstancinie ruszył. Ale czy zrehabilituję się jako zakopiańczyk w oczach zakopiańczyków? Niestety. Na to nie ma szans. A zakopiańczyków głównie zawiodłem, u nich wywinąłem fikołka do potoku zamiast pomóc w szukaniu zakopiańskiej tożsamości, na co poważnie liczyli. Myślę, że niektórzy mogą wciąż jeszcze pokładać we mnie nadzieje.


Pan Kuba Szpilka z Fundacji! Jego zdaniem, trzeba opisać przedwojenne i ewentualnie wojenne Zakopane ludzi biednych, niekoniecznie artystycznej bohemy, nie Witkacego, i nie Skoczylasa, nie górali, folkloru czy Karola Szymanowskiego. Te sprawy już mniej więcej opisano. Trzeba opisać to, czym stare Zakopane różniło się najbardziej od dzisiejszego. Różniło się mianowicie obecnością Żydów i gruźlików. Tę ich biedę, tę szczególną sytuację upośledzonych, organicznie związaną z funkcjonowaniem miejscowości, trzeba zobaczyć, żeby prawdziwie zostało zobaczone stare Zakopane. A kto je ma zobaczyć? Ten, kto widział. Ja! Młodsi już nie widzieli. Ja mam opisać, co widziałem.


Ale ja wytężam wzrok i jednak nie pokazuje mi się stare Zakopane, choć powinno, bo ta myśl o Żydach i gruźlikach jest słuszna. Pokazuje mi się pan Kuba Szpilka. Z żoną. Ona już wsiadła do samochodu, kiwa mi jeszcze stamtąd na pożegnanie, zaraz odjadą oboje do Kościeliska, gdzie mieszkają. On jeszcze stoi na ulicy pod “Astorią”.


– Niech pan to napisze – woła. – Koniecznie! Niech pan to napisze! Proszę!


Zakopiańczycy nie wzięli pod uwagę jednej rzeczy: że ja teraz nie jestem stary i nie wiem, co to stare Zakopane. Jestem przecież młody. Jak wszyscy prawie współcześni, nie widziałem starego Zakopanego, nie mogę zobaczyć, nie chcę, nie obchodzi mnie ono. Zacząłem nowe życie, zerwałem z przeszłością, nie piszę Pierwszego Blogu, piszę Drugi Blog. Sam już jestem drugi. I wszystko dokoła też jest drugie, nie ma Pierwszej Justyny, jest Druga, księżycowa, nie ma w ogóle pierwszego świata, jest drugi świat i drugie życie na drugim świecie, cokolwiek ta dwuznaczność – znaczy.


Nie ode mnie to zależy. Dwuznaczność po prostu jest i tyle. Nie ma natomiast przeszłości, starego Zakopanego, Żydów i gruźlików, nie ma tamtej rzeczywistości, do której zakopiańczycy chcieliby mnie zawrócić, podobne jak niedawno Internet do cenzury. A ja się nie dałem i nie dam się, młody, powinnościom starych. Posłuszeństwo cenzurze też było powinnością, z nieposłuszeństwa nie wytłumaczyłem się wobec cenzury. Nigdy nie wytłumaczę się wobec poszukujących sprawiedliwej tożsamości zakopiańczyków, dlaczego zamiast pisać o biedzie Żydów i gruźlików chcę o księżycowej Drugiej Justynie.


Tu mi się, człowiekowi współczesnemu, wszystko troszeczkę pomieszało. Ale to nie zależy ode mnie. Pomieszanie po prostu jest i tyle.

09.08.2015 /


Źródło: http://blogii.blox.pl/2015/08/POMIESZANIE.html

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko