Anna Błachucka – Kosztowne obywatelstwo

0
156

Anna Błachucka


{jcomments off}

Kosztowne obywatelstwo

 

 

Jemes Mccarthy

Wczesny czerwcowy poranek przyniósł lokatorom bloku numer 105 wyjątkowo przykrą niespodziankę. Mnie również. Nocowałam wtedy u przyjaciółki Kasi i pamiętam w jaki sposób wyrwano mnie ze snu. Trójka młodych ludzi wpadła na pomysł pozbycia się szyb od klatek schodowych w oryginalny sposób. Dwóch chłopaków i dziewczyna zaopatrzyli się w elastyczne pończochy, w które wrzucili kamienie. Rozbujanym pociskiem celowali w okienka. Nadzwyczaj udany sposób wybijania szyb. Nie sposób się pokaleczyć szkłem i odpryski nie sięgały rozbrykanych uczestników tej zabawy. Po udanym celowaniu „broń” wracała do właściciela. Skojarzyło mi się to z piłeczkami na gumce kupowanymi kiedyś na odpustach. Udoskonalona przez młodych wersja tej zabawki okazała się teraz narzędziem rozboju. Wychyliłam się przez okno. To samo zrobiło już wcześniej kilku lokatorów. Nastolatki po wybiciu kolejnej szyby podskakują i radują się jak małe dzieci. Pozwalają sobie na wesołe okrzyki, przybijają „piątki”. Nasze wrzaski, ostrzeżenia i pogróżki nie zrobiły na szalejącej trójce żadnego wrażenia, pomimo, że byli z tego osiedla i każdy mógł ich rozpoznać. Wybili przy akompaniamencie protestów mieszkańców jeszcze cztery szyby. Razem osiem. Kasia powiadomiła policję, inni podobno też. Za godzinę od zdarzenia przyjechał osiedlowy radiowóz. Wyszło przed blok osiem osób. Funkcjonariusze spisali zeznania, zapisali dane zgłaszających, nazwiska młodych i pojechali. Nazwisk łobuzów wszyscy byli pewni. Dziewczyna miała mamusię na powiatowym stanowisku. O takiej na osiedlu wszyscy wiedzą. Policjanci na koniec powiedzieli im, że tak młodzi ostatnio wyrażają swój bunt przeciw domofonom.


Na drugi dzień pan z administracji z właściwym sobie spokojem szklił. Zeszło mu cały dzień. Nie narzekał, a co sobie myślał, nie wiem. Zagadałam przechodząc, a on nawet nie patrząc na mnie, mówił:

– Pani, jest robota, to robię. Ja jestem od tego, żeby szklić. Pani, ostatnio w drugim bloku ktoś wyrwał z betonowych schodów barierki. Roboty miałem co niemiara, bo uszkodzili zbrojenie schodów. Podobno dwóch założyło się o piwo, że w ciągu pięciu minut da się wyrwać z betonu zamocowania barierki. Udało się jednemu w cztery minuty. Nikt im nie przeszkodził. Ja jestem zatrudniony po to, aby takie uszkodzenia naprawiać.

– Jakby rodzicom kazali usunąć uszkodzenia i pokryć koszty wygłupów swoich pociech, to by się zaraz ukróciło takie draństwo.

– Nie moja sprawa, szanowna pani. Po co zaraz takie słowa? Ja tu tylko mam posprzątać. A pani co się tak tym interesuje? Pani chyba przyjezdna? – pytał.

– Tak, ja tylko na dwie noce.

– To i po co to pani tyle wiedzieć – urwałrozmowę pan z administracji.  

Po kilku dniach moja koleżanka Kasia otrzymała wezwanie na policję. Podtrzymała zeznania i podpisała. Rozmawiamy o tym długo przez telefon. Dopytuję nawet, czy nie dołączyć. Przecież wszystko widziałam.

– Nie ma potrzeby, przecież zeznania kilku osób wystarczą. Musiałabyś specjalnie przyjeżdżać. Ty ich nie znasz, a my dobrze wiemy, kim są te małolaty.

Po upływie pół roku od zdarzenia Kasia otrzymała wezwanie do sądu. Oczywiście pojechała. Dziwiła się, bo przed salą rozpraw była tylko trójka młodych ludzi i ona. Wiedziała przecież, że powinno ich być kilkoro: pani Jadzia z parteru, pan Robert z trzeciego piętra, pan Gerard z czwartego, z drugiej klatki kierowca autobusu, chyba pan Józef, oraz jego żona Maria. Pamiętam jak dziś. Mieszkają na parterze, brzęk wybijanych szyb bardzo wystraszył ich małe śpiące jeszcze dzieci. Jeszcze pani Matylda emerytowana nauczycielka. Był chyba jeszcze pan Kaziu, kasjer miejscowej firmy, i jeszcze student prawa. Tak. Czarek. Śliczny chłopak. I jeszcze wielu innych, ale oni nie przyjechali świadczyć o tym, co widzieli.

Ona cała spięta, a młodzi rozbawieni. Chrupią jakieś paluszki, coś sobie opowiadają i coraz to wybuchają głośnym śmiechem. Co tu jest grane? Dlaczego nie pojawiają się pozostali świadkowie zdarzenia? Już samo oczekiwanie jest dla Kasi koszmarem. Godzina opóźnienia!

Rozpoczyna się rozprawa. Wzywają Kasię. Sędzia odczytuje jej zeznanie, to podpisane na policji.

Stenotypistka notuje.

– Czy ma pani coś do dodania.

– Nie mam. Wszystko było tak, jak w odczytanym zeznaniu.

– Czy pani rozpoznaje oskarżonych? – pada pytanie.

– Oczywiście, rozpoznaję. To mieszkańcy naszego osiedla.

– Jest pani pewna? Przecież to było wcześnie rano. Półmrok.

– Tak rozpoznaję. Jestem pewna. To… – wymieniła po kolei nazwiska.

Cała sprawa zakończyła się przykro, ale tylko dla Kasi i jej rodziny.

Po upływie tygodnia wybito jej wszystkie szyby w samochodzie. Nikt nikogo nie widział, nikt nic nie słyszał. Po kilku dniach od tego zdarzenia znowu atak. Przebito, mało przebito, porżnięto opony w ich rodzinnym samochodzie. Do tego porysowana czymś ostrym karoseria.  Ale najgorszą wiadomość otrzymałam niebawem. Bliźniakom Kasi ktoś pociął żyletką w szkolnej szatni kurtki. Kasia była zrozpaczona.

– Może to przypadek, zbieg okoliczności. Może to wygłup jakiejś innej młodocianej szajki – tłumaczyłam.

– Może, może… Ale jakoś moim chłopcom się to przytrafiło. A dzień wcześniej jakiś  starszy chłopak przywoływał ich za garaże. Kusił ich, że pokaże im fajną sztuczkę. Marcin chciał iść, ale Jurek go powstrzymał.

– No to jest ślad, może chłopcy go rozpoznają.

–  Mąż też poszedł tym tropem. Wziął urlop i śledził drogę synów do szkoły i ze szkoły.   Chłopak, który ich zaczepiał miał kaptur nasunięty na głowę. Ani Jurek, ani Marcin nie rozpoznali tego, który ich przywoływał.

 Zaczęła się bać o swoich chłopców. Zgłosiła na policję. Zanotowali, i nawet ją zapytali, czy wie, kto to zrobił.

– Nie wiem, ale domyślam się. To wszystko przecież… – ugryzła się w język.

Potrzebowała rozmowy.

– Z kim tu pogadać? Może innym świadkom też coś takiego się przytrafiło i w kilkoro będzie łatwiej namierzyć tych rozbisurmanionych młokosów – radziła się mnie.

– Tak. To dobry pomysł. Idź do kogoś, kto zeznawał i zgłosił się razem z tobą na policję. Dowiesz się wszystkiego, może wcześniej była rozprawa, albo później jeszcze może  była. Ciebie już nie wzywano. Może do tamtych spraw da się dołączyć i te.

 Poszła do pana Kazia. Bardzo niechętnie, ale podjął z Kasią rozmowę.

– Pani wie, ja mieszkam na trzecim piętrze. Nie byłem pewny, czy to oni. Wycofałem oskarżenie. Pani wie… Oni dostaną coś tam w zawieszeniu albo i nie, a ja… – zawiesił głos i zaczął wywijać rękami.

Czuła, że zrobiła się czerwona. Ciśnienie. Tak jej organizm reaguje na stres. Teraz już wiedziała, że pozostali zrobili to samo. Była jedynym świadkiem. Reszta się wycofała.

Wracała do domu. Łzy bezsilności zalewały jej twarz. Nie wyczuła schodka. Poślizgnęła się. Poważnie się potłukła. Cierpiała. Potłuczone kolano bolało. Musiała iść na zwolnienie lekarskie, bo zagipsowano jej nogę na trzy tygodnie. Nasze telefoniczne rozmowy pełne były moich pytań. W odpowiedziach wyczułam narastający strach i rezygnację.

Bała się już teraz nie tylko o siebie, ale i o swoich bliźniaków. Chłopcy chodzą sami do szkoły. O męża też się bała. On często wraca późno z delegacji.

Sprawcy pastwienia się na jej rodzinie widocznie uznali, że otrzymała już dobrą nauczkę, bo wszystko się uspokoiło.

Gips zdjęto i zaczęła normalne życie. Pewnego razu wracała późno do domu. Usłyszała znów dziwny hałas. Jakaś młodociana grupa sprawdzała wytrzymałość nowej budki telefonicznej znaną metodą – na pończochę. Odruchowo chwyciła za komórkę. Schowała się za następny blok. Zadzwoniła na policję, informując szeptem, co i gdzie widzi.

– Pani nazwisko?

– Proszę?

– Pytam, kto zgłasza zajście.

– Obywatel – odpowiedziała

– Na żarty to my nie mamy czasu, proszę pani – usłyszała znajomy głos osiedlowego policjanta.

Rozłączyła się. Pobiegła do domu. Wpadła zdyszana i opowiedziała wszystko mężowi. On ubierał się nerwowo mówiąc:

– Ja im pokażę!

– Co chcesz zrobić?

– Jak to co, obiję im pyski. Szczyle. Jak rodzice nie reagują, to ja im dołożę.

Powstrzymała go.

– Jeszcze by tego brakowało, żebyś o jedną budkę telefoniczną poszedł za kratki.

– To pójdę, ale zapamiętają mnie na całe życie. Nie będę się bał gówniarzy! Ja znajdę na nich prawo!

– Pomyśl trochę o naszych dzieciach.  Przecież oni są bardzo często sami w domu. Ciebie nie ma po kilka dni.

Spowolniał. Naradzali się. Po jakimś czasie z kilku wyjść wybierali jedno – siedzieć cicho. Nie umieli na tej szali postawić bezpieczeństwa swoich dzieci. Nie stać ich było być obywatelami. Za duże koszty. Remont samochodu pochłonął pożyczkę, którą wzięli na remont łazienki. Ledwie starczyło. Za resztę kupili solidniejszy zamek do drzwi. Garażowali u znajomego, któremu oczywiście trzeba płacić. Zszarpanych nerwów i strachu nie umiała przeliczyć na pieniądze. Chłopaków zapisali na świetlicę. Czynna niestety tylko do 15, a w soboty drzwi szkoły zamknięte. Kasia i jej mąż w soboty też pracują.  Do dziś boi się zejść do piwnicy, dorastające dzieci rozlicza z każdej minuty i sztywnieje, gdy tylko zobaczy wieczorem grupkę młodych na ulicy. Rozmawiamy o tym zdarzeniu bardzo często, bo napływająca „wolność” nie pozwala zapomnieć. Tu nożownicy, tam młodociani sadyści, gdzie indziej naćpani albo pijani młodzi zabójcy…

Tylko patrzeć, jak normalni obywatele będą kryć się za domofonami, alarmami, kratami, płotami, a przestępcy będą spacerować po ulicach. Tylko patrzeć…


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko