Janusz Termer
Przypomnienia
Andrzeja Żuławskiego raport z rzeczywistości
Radiowa dwójka PR zachęca swych słuchaczy do głosowania na najlepszą polską książkę minionego 25-lecia. Zamieszcza też, wyręczając czytelników, własną listę książek, na które można oddawać głosy. Lista ciekawa, obejmująca różne gatunki pisarskie: od poezji i prozy po dramat i esej, acz jednak moim zdaniem daleka od wyczerpania wszystkich wartych uwagi utworów tego czasu. Na przykład brakuje mi tutaj m. in. prozy Andrzeja Żuławskiego. Znanego kiedyś filmowca (bardziej niż pisarza), reżysera obrazów kręconych w czasie jego dość długiego pomieszkiwania we Francji (jak choćby Kobieta publiczna), bulwersujących co bardziej tradycjonalistycznych odbiorców kina, nie mniej niż dzisiejsza jego proza.
Jako prozator Andrzej Żuławski jest również stanowczo niedoceniany u nas, a spośród licznych jego z tej dziedziny utworów na baczną uwagę, z wielu rozmaitych powodów, zasługuje nadal dzisiaj także ten właśnie swoisty raport z rzeczywistości sprzed lat, czyli W oczach tygrysa (Warszawa 1992). Mija bowiem oto dwadzieścia dwa lata od jego wydania. Nie znaczy to wcale, że głosowałbym za stawianiem tego utworu na pierwszym miejscu wspomnianego wyżej radiowego plebiscytu, ale na liście najlepszych utworów minionego 25-lecia powinien się znaleźć.
Już dwa trochę nieco wcześniej, niż W oczach tygrysa wydane utwory prozatorskie Andrzeja Żuławskiego (Lity bór i Był sad), wywołały wiele rozmaitych kontrowersji, nieporozumień krytycznych i towarzyskich dąsów. Stały się one one udziałem także i wszystkich niemal późniejszych jego powieści i wspomnień. Gdyż mimo każdorazowo odmiennych narracyjnych środków i tematów stosuje autor tę samą w gruncie rzeczy metodę: ufa niemal bez reszty sile swoiście uprawianego i otwarcie bezkompromisowego literackiego przekazu. W poszczególnych fragmentach, mniej lub bardziej czytelnie zakamuflowanych obrazów i narracyjnych sytuacji. Podbitych uwiarygadniającym autobiograficznym wyznaniem; wplecionym w misterną i pełną niebywałej literackiej fantazji prozatorską konstrukcję. Owych swoistych, jak powiadał Miron Białoszewski, donosów rzeczywistości. Przy wszystkich – nawiasem mówiąc – kosmicznych wręcz odmiennościach obu pisarz jakoś tam „metodycznie” spokrewniony z Żuławskim, choćby poprzez ostrość widzenia świata i ludzi.
Najkrócej mówiąc ta pisarska metoda polega tutaj, czyli W oczach tygrysa, głównie na jak się rzekło wykorzystywaniu faktów autentycznych z własnego życiorysu. Bogatych doświadczeń i rozmaitej natury przeżyć filmowca, artysty i inteligenta polskiego żyjącego na Zachodzie w latach 70. i 80. XX w. Naturalnie, wzbogacanych kontekstem rodzimym, polskim, społeczno-politycznymi wydarzeniami oraz materiałem wspomnieniowym, ściśle środowiskowo towarzyskim. Na transformacji ich poprzez filtr świadomości i emocji przywoływanych postaci w sferę powstającej dzięki temu w utworze rzeczywistości nowej, całkowicie niemal autonomicznej. Jednocześnie znaczącej poznawczo i atrakcyjnej czytelniczo, bo pociągającej różnorodnością wątków, odwołań kulturowo-literackich, planów tematycznych oraz – by tak rzec – poziomów ekspresji…
W utworze tym skupia się to, co dla mnie w prozie Żuławskiego najciekawsze. Połączenie dwu sfer, tak niby odrębnych: prywatności z kontekstem społecznym. Płynne przechodzenie od spraw pozornie drobnych do istotnych. Widać to W oczach tygrysa bodaj czy nie najpełniej właśnie. Począwszy od czysto zewnętrznych rekwizytów życia bohatera – filmowca wówczas podróżującego szlakiem festiwalowo kinowej kariery od Paryża, Cannes, Nowego Jorku, Hollywoodu czy Londynu, po równie „naturalnie” (i całkiem na miejscu) wyłaniającą się próbę głębszej analizy zjawisk społecznych. Jak choćby rozkwitającej w drugiej połowie XX wieku masowej kultury, wraz z tworzeniem się specyficznych kast i jej dzisiejszych idoli. Od plotki towarzyskiej, zaobserwowanego niby mimochodem charakterystycznego „faktu medialnego” czy wręcz skandalu artystycznego czy środowiskowego, po równie „naturalną” próbę socjologicznego czy fenomenologicznego wniknięcia w kulisy autentycznych dramatów egzystencjalnych gwiazd filmu oraz świata blichtru, pustego życia na pokaz tych „wielkich” reprezentantów współczesnej nowej obyczajowości zachodniej, gdzie, jak powiadają po wielokroć bohaterowie tej książki: odchody i pieniądze są węzłem łączącym seks i mord…
Nieporozumienia wokół prozy Andrzeja Żuławskiego mają swe główne źródło w prostodusznym jej odczytywaniu. Jako zwykłego zapisu a u t o b i o graficznego. Autor widzi ostro rzeczywistość postaw i zachowań ludzi ze swego kręgu towarzyskiego i otoczenia zawodowego: kolegów reżyserów i aktorów czy pisarzy, ale też i nie omija i nie szczędzi i siebie samego, nie unika autoironii. Co przy przejrzystości aluzji (lub wręcz prowokacyjnym odwoływaniu się do autentycznych nazwisk wprost – zasada mocno okrojona w stosunku do dwu pierwszych części cyklu) wywoływało natychmiastowe, często histeryczne reakcje „zaczepionych” lub ich samozwańczych „adwokatów”, zwolenników i popleczników…
To samo dotyczy sfery polityki (są tu i polskie nazwiska): aż hadko posłuchać i pomyśleć, jakie to może wywoływać reperkusje i teraz. A przecież pisarzowi nie o to chodzi, by kogoś obrażać czy ośmieszać. A o sprawy szersze, zasadnicze nie tylko dla współczesnej, degenerującej się i komercjalizującej kultury współczesnej w tyma naszym toczącym się w stronę autozagłady świecie ideowo-artystycznej degrengolady, dwuznacznego moralnie biznesu wielkich manipulatorów, faryzejskich póz fałszywych proroków, gdzie nie ma już właściwie miejsca dla „czystego” artysty i czystej sztuki (np. opis heroicznych bojów z producentami o zachowanie własnej twarzy, ocalenie dodaj resztek niezależności od zapotrzebowania na masową taniochę artystyczną dla kina czy telewizji).
Bo metoda pisarska autora w W oczach tygrysa polega w gruncie rzeczy nie na opisywaniu rzeczywistości czy wyważaniu racji i motywów działań ludzi kultury, wielkich instytucji życia kulturalnego czy politycznego, co przede wszystkim na istotnej i budzącej szacunek próbie uchwycenia tego, co zawsze jest pod powierzchnią zjawisk, o czym się na ogół nie mówi głośno, tylko myśli, nie werbalizuje, tylko emocjonalnie przeżywa na własny prywatny rachunek. Jednym słowem chodzi tu o szczerość i prawdę, które jak wiemy dobrze są nie tylko towarem deficytowym, a bywają jakże okrutne i zabójcze. Przed którymi broni się obecnie i skutecznie, niestety, codzienność tzw. „poprawnościowych” zachowań politycznych, społecznych, towarzyskich, obyczajowych czy rodzinnych tabu, które swoją prozą narusza Andrzej Żuławski…
Na tym głównie polega owa „kontrowersyjność” jego prozy. Jest tutaj bowiem (a potem także i w późniejszych swych utworach, jak np. Ogród miłosny, Juki podróżne, Te panie) szczery aż do granic ekshibicjonizmu. Jest (bywa) często wcale nie na pokaz na owe tabu w naszej literaturze otwarty, jak na artystę miary najwyższej – nie waham się tego powiedzieć – przystało. Nie na darmo przeszedł szkołę wielkiego nowoczesnego doświadczenia literackiego „szkoły” Fiodora Dostojewskiego, Josepha Conrada, Jamesa Joyce’a, Franza Kafki, Witkacego czy Gombrowicza, próbując teraz, tak przedtem w swoich niektórych filmach, tak teraz w prozie, gdzie z założenia (a może dlatego ją uprawia) nie idzie na żadne kompromisy i ustępstwa wobec wymagań współczesnych mediów kultury masowej. Pragnie „wymierzać sprawiedliwość” światu współczesnej sztuki i rzeczywistości społecznej. Pokazywać płynące stąd niepokoje, konflikty i dramaty, z którymi – jeśli tak rzec można – zetknął się blisko i doświadczył jak mało który z polskich twórców współczesnych, bezpośrednio na własnej skórze…
Tak też, a nie przez pryzmat anegdoty i plotki (Nocnik), należy wedle mnie czytać tę całą prozę Andrzeja Żuławskiego – utwory wcześniejsze i późniejsze, jak i te z XXI już wieku – jako znak egzystencjalnego bólu i przestrogi przed ową Witkacowską glątwą i kulturową zapaścią, jaką twórca ten kiedyś wieszczył, i do jakiej obecnie zmierzamy w ekspresowym tempie. Co też zresztą coraz bardziej widać nawet gołym, nie uzbrojonym w narzędzia sztuki, okiem… W oczach tygrysa rozmyśla bohater o tych sprawach tak między innymi, a co może być wielkim symbolicznym skrótem nadrzędnej programowej autorskiej dyspozycji pisarskiej: wydrążone unikami i buziami w ciup i przemilczeniem, jakby przemilczenie wchodziło w skład zakłamanego etosu narodowego, a pisanie nie było donosem szpiegów, nasłanych przez złego czy dobrego Boga, aby mu złożyć raport z rzeczywistości.
J.T.