Jan Pieszczachowicz – Etyka i intelekt Jana Józefa Szczepańskiego

0
376

Jan Pieszczachowicz

 

Etyka i intelekt Jana Józefa Szczepańskiego


 

   Znaliśmy się od dawna, ale zbliżyliśmy się, a później zaprzyjaź­niliśmy, kiedy niespodziewanie wybrano mnie prezesem krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich wczesną wiosną 1976 r. Na nowy rok zostałem wyrzucony z funkcji redaktora naczelnego “Studenta”, ponieważ według partii z mojego powodu rozbrykała się na tych łamach intelektualna i artystyczna młodzież, zwłaszcza poetycka Nowa Fala, która ośmielała się w sposób mało zakamuflowany (cenzu­ra wkraczała często) krytykować “socjalistyczną rzeczywistość”.

   W tym czasie zmarł nagle prezes krakowskiego Oddziału ZLP Stefan Otwinowski, któ­rego byłem zastępcą. Środowisko literackie trochę z tego powodu, a głównie dlatego, że kierując się interesem krakowskich pisa­rzy usilnie nad tym pracowałem, zastępując chorego Otwinowskiego postano­wiło dać mi szansę kontynuowania tych wysiłków i wybrało mnie na prezesa, co było tyleż zaszczytne, co trudne i pracochłonne. J.J. Szczepański, choć wysuwano jego kandydaturę, wręcz obsesy­jnie kontestowaną przez czynniki partyjne zrezygnował z kandy­dowania, nie chciał ubiegać się o związkową “cierniową koronę” i poparł mnie, a potem przez tę i następną kadencję wspierał radą. na której życzliwość zawsze mogłem liczyć. Popierał też ideę powołania miesięcznika “Pismo”, którego zostałem redaktorem naczelnym.

   Po zakończeniu w grudniu 1980 r. zjazdu byłego ZLP, rozwiązanego w stanie wojennym, podczas konstytuowania się nowego Zarządu Głównego prezes Szczepański zgłosił moją kandydaturę na wiceprezesa, ale podziękowałem za ten zaszczyt, bo byli godniejsi i chciałem nadal pracować w Krakowie. A potem nastał stan wo­jenny. ZLP został zawieszony, jednak jako lojalny członek Zarzą­du Głównego i prezes krakowskiego Oddziału utrzymywałem dość regularny kontakt ze Szczepańskim, co opisał w Kadencji. Ponieważ miałem pewien wgląd w partyjne matactwa sygnalizowałem nieraz prezesowi grożące ZLP i jemu oso­biście ryzyka. Mógłbym do jego relacji w Kadencji co nieco dorzu­cić, parę spraw uściślić, ale zostawmy to na inną okazje. Kiedy publikował Kipu, książkę, do której przywiązywał wielką wagę napisałem z niej dla warszawskiej „Kultury” recenzję, która go usatysfakcjonował, więc ją przypominam.

 

 

               WĘZEŁKI FAKTÓW I PRZĘDZIWO WYOBRAŹNI

 

   W swojej nowej książce — zbiorze prozatorskim pt. Kipu — proponuje Jan Józef Szczepański zastanowić się nad zespołem problemów ważkich, podejmowanych raczej rzadko przez na­szych pisarzy współczesnych. W tej szczupłej książeczce znalazły wyraz niepokoje twórcy, który pyta o sens swojej działalności, o status słowa pisanego i kreacji artystycznej, o jej związki z historią, poznaniem, prawdą oraz mitologią i marzeniem. Opowieść-esej, nawiązująca do legendy o skarbach Inków ukrytych w nidzickim zamku, i trzy opowiadania, przetwarzające motywy z Homera, Cervantesa i Kafki, stanowią błyskotliwą, a także trochę przewrotną egzemplifikację tez, których autor nie chce czytelnikowi narzucać. Zaprasza go raczej do wspólnego po­szukiwania, podsuwa mu argumenty za i przeciw tak, by odbiorca miał poczucie partnerstwa. Kipu jest grą wyobraźni i intelektu; idzie o „ludyczność” jako narzędzie myśli i dociekania. Być może jest to trochę inny Szczepański niż autor Butów, Polskiej jesieni, łkara. Wyspy czy Przed nieznanym trybunatem, choć i tam odnajdziemy przecież pierwiastki paradoksu oraz ironii.

   Krytyka stworzyła pewien stereotyp jego pisarstwa, jak w takich razach bywa — upraszczając i schematyzując. Ustosunko­wuje się do owych formułek Szczepański m.in. w wywiadzie udzielonym Teresie Krzemień („Kultura”, 1975) pt. Myślane powoli. Krytyka przypisuje mu od lat „chłód narracji”, wystrze­ganie się emocji, pasję analityka i „obojętność” przestrzegającego dystansu narratora. W świetle naszej tradycji literackiej, nie tylko romantycznej, bywa to formułowane jak zarzuty. Szczepański replikuje: tak, strzeże się w pisaniu emocji, choć w gruncie rzeczy pod powierzchnią prozatorskiej tkaniny jest lirykiem. Pragnie „Uporządkować pisząc. Ideałem byłoby, gdyby to pisanie-porządkowanie było logiczne i precyzyjne, ale zupełnie logiczne i precyzyjne nie będzie nigdy, jest widocznie jakaś granica klarowności ludzkiej wypowiedzi, poza którą nie można się przedrzeć”.

   Nie pragnie być dydaktykiem, traktuje swoje pisarstwo jako „proces otwarty”. W eseju W służbie Wielkiego Armatora (z tomu Przed nieznanym trybunałem) próbuje wyprowadzić rodowód historyczno-pokoleniowy swojej postawy prezentując model romantyczno-heroiczno-racjonalistyczny,  któremu  patronuje Conrad. Idzie o generację dwudziestolatków z września 1939 roku, „wytrąconych z koleiny zaplanowanego dla nich normalnego życia i postawionych w obliczu dramatycznych wyborów”. W oczach Szczepańskiego było to pierwsze od paru stuleci „normalne, zdrowe psychicznie pokolenie Polaków”. Wspomina pisarz: „Bardzo nam zależało na naszej normalności. Chcieliśmy rozumieć świat i nasze w nim losy w kategoriach racjonal­nych konieczności [podkr. JP] i nie chcieliśmy już więcej uczestniczyć w tajemniczym dramacie, którego sens zapisany jest w niebie”. Sytuacja conradowska oznaczała badanie „granic kompromisu między koniecznym ryzykiem a słabością”, zakreślanie obszaru obowiązku i wolności wyboru, pokonywanie strachu w sytuacjach skrajnych (notabene, podobne motywy spotykamy u przedstawicieli „pokolenia Kolumbów”). W konkluzji: „Skuteczniej niż ktokolwiek inny uzasadnień (…) dostarczał wielu spośród nas Joseph Conrad — sceptyk i romantyk (jąk my), świadom, podobnie jak my, grozy istnienia, przeświadczony głęboko o bezprzedmiotowości wszelkich dociekań prawd ostatecznych i wobec tego widzący istotny sens życia w ocaleniu poczucia ludzkiej godności — owego jedynego śladu najwyższej prawdy czy boskości, jaki jesteśmy w stanie rozpoznać w sobie i określić”.

   Racjonalista i sceptyk, a jednocześnie na swój sposób liryk i romantyk, wyznający ów nie pozbawiony aspektu transcendentalnego świecki humanizm, jaki pojawił się po wojnie na skutek doświadczeń okupacyjnych — umieszcza Szczepański swoje przemyślenia gdzieś w okolicach conradyzmu, personalizmu i egzystencjalizmu. Czuje się zwolniony od tradycyjnej mitologii oraz historiozofii polskiej literatury, pragnąłby ją zracjonalizować, nawet kosztem obalenia głęboko zakorzenionych mitów, ale jednocześnie tkwi w niej po uszy. Wypowiadając się przeciwko wybujałemu polskiemu romantyzmowi, nie chciałby jednak spo­łeczeństwa „pragmatycznych oportunistów”. Nie bawią go „he­roiczne formułki”, ale — jak powiada — ,,możemy czuć się podniesieni na duchu, że pewne nasze odruchy nie są tak bardzo pozbawione sensu”.

   Antynomie takie są charakterystyczne dla pewnego — wcale obszernego — nurtu polskiej literatury i myśli co najmniej od czasów Brzozowskiego. Kompleksy romantyczne próbowano leczyć racjonalizmem i pozytywizmem; ten ostatni zwalczano przy pomocy klerkizmu, owej często w praktyce złudnej niezależności europejskiego intelektualisty, działającego w sferze ponadcza­sowej abstrakcji. Szczepański sprzeczności sobie uświadamia i z tego pragnie uczynić cnotę myślenia otwartego, a zarazem na płaszczyźnie poznania literackiego relatywnego. Twórczość ma być swoistą realizacją wolności. O swoim czytelniku powie: „A proponując mu swoją wersję jakiejś prawdy, apeluję do jego wolnej woli”. Czy taka postawa przyniosła pisarzowi jedno­znaczne sukcesy? Nie sądzę; godzenie antynomii nie jest czyn­nością ani łatwą, ani prostą.

   Jak stara się realizować swój pogląd na świat autor Polskiej jesieni? Wśród utworów prozatorskich poświęconych wrześniowi 1939 r. książka Szczepańskiego — podchorążego owej kampanii — uderza autentyzmem i dramatyzmem. Tragedia narodu, wi­dziana z perspektywy błąkającego się oddziału, pozbawiona jest zbędnego patosu, ułańskiej mitologii itp. Bohaterów kreują sytuacje, tchórze i kombinatorzy ocierają się o prostych żołnierzy, pragnących wykonać swój obowiązek rzetelnie, tak jak to przed­tem czynili w życiu codziennym. Traceniu idealistycznych złudzeń towarzyszy surowa edukacja patriotyczna, moralna, eschatolo­giczna — owo „przeżywanie Polski”, jak powiada pisarz — „Bardzo dramatycznie obnażonej. I mimo to — bardzo godnej”. Wyłania się obraz gorzko optymistyczny: ci ludzie, ten naród zrozumieli coś na przyszłość, uratowali swoją godność — obok nielicznych, którzy ją utracili.

   Tom Buty zbulwersował czytelników i krytyków: tak o okupacji się nie pisało! Bo Szczepański, sam partyzant AK, pokazywał nie tylko bohaterstwo, ale i — poniżenie, strach, wysoką cenę psychologiczno-etyczną, jaką przyszło zapłacić wielu spośród tych, co nie tylko nauczyli się zabijać, ale i — polubili to zajęcie (np. kapral Zbirek), walcząc zresztą o dobrą sprawę. Nie ma romantyki rodem z partyzanckiej pieśni, ta przeniosła się do legendy, klechdy, jak tyle polskich czynów zbrojnych za pośred­nictwem literatury i sztuki. Oglądamy brud, zimno, wszy, ludzi jakże często połamanych, poddanych twardym koniecznościom i ryzyku tragicznych omyłek. Taki sposób patrzenia na dramatyzm naszych dziejów kontynuują Ikar i Wyspa, opowieści osnute na tle losu jednego z owych XIX-wiecznych „bombardierów”, który popróbował zamachu na rosyjskiego cara w Paryżu i zapłacił za to dożywotnim zesłaniem na okrutną wyspę. „Berezowski jest swoistą emanacją polskich cech, infantylizmu, niedojrzałości, wdzięku i jednocześnie — mądrości” — komentuje Szczepański.

   Ale najlepiej chyba zostały pokazane mechanizmy myślenia pisarza w tomie esejów Przed nieznanym trybunatem, gdzie zajął się m.in. męczennikiem z Oświęcimia, ojcem Maksymilianem Kolbe, i głośnym przywódcą amerykańskiej bandy morderców, Mansonem (ich ofiarą padła m.in. żona reżysera Polańskiego, Sharon Tate). To zestawienie może z początku szokować, zwła­szcza że obie postaci są analizowane z bezkompromisową docie­kliwością, próbującą dotrzeć poprzez warstwę mitologiczną do racjonalnego jądra, do praprzyczyn zarówno świętości, jak i zbrodni w naszym jakże złożonym i dalekim od idylli świecie.

   Funkcjonuje jednoznaczny stereotyp Szczepańskiego — pisarza katolickiego, tymczasem polemizuje on z praktyką tworzenia apokryfów wokół o. Kolbego[1], już na wstępie zaznaczając w Świętym, iż „niektóre ze spisanych po wojnie relacji świadków wykazują tendencję do swoistego «udoskonalania» rzeczywisto­ści”. Irytuje go „pomieszanie języków teologii i naukowej empirii”, zaś kult maryjny w wersji Niepokalanowa „W naszej historii kojarzy się (…) z ekscesami kontrreformacyjnej bigotem, z sarmatyzmem, z polityczną aktywnością skrajnej prawicy. «Jasnogórskie ślubowania» nacjonalistycznie zorientowanej mło­dzieży akademickiej w okresie międzywojennym są jednym z przykładów powiązań tego nurtu z politycznymi ruchami o szowinistycznym i antyintelektualnym charakterze”. A jednak — mimo skłonności „do upatrywania szatańskiego spisku w manife­stacjach każdego odmiennego stanowiska” — ojciec Kolbe zasługuje na najwyższy szacunek, bowiem dokonał „Czynu wyrastającego ponad sprzeczności ułomnego ludzkiego poznania, czynu potwierdzającego najwyższą wartość, najwyższą godność człowieczeństwa”. Podkreślam szczególnie ten wątek myślowy: etyka góruje tu nad pragmatyzmem i historią; heroizm ratuje niejako godność całego ludzkiego świata…

   Antynomia intelekt (poznanie) — etyka pojawia się dość często pod piórem Szczepańskiego, jest składnikiem utopii Najwyższego Ładu Moralnego, funkcjonującego niejako poza dok­trynami i ideologiami. Ale nie jest to mimo wszystko ucieczka od świata, przeciwnie: pisarz zdaje się szukać w sferze ducha punktu zaczepienia do potyczek ze światem widzialnym. Można zapewne z taką postawą dyskutować, ale niepodobna jej nie uszanować, zwłaszcza tam, gdzie jest konsekwentnie realizowana.

   Kipu, mimo nieco odmiennego tonu, kontynuuje dotych­czasową drogę. Nie będziemy roztrząsać treści inkaskiej legendy związanej z Nidzicą. Autotematyczne uwagi na ten temat są nader interesujące, wszakże ich zadaniem jest wprowadzić czytel­nika w sferę rozważań o granicach prawdy i marzenia, fikcji i faktów, sztuki i życia, historii oraz literatury. Nie byłoby to możliwe w epokach, w których Historia była dostojną i surową matroną, mającą pouczać współczesnych na przykładzie szla­chetności bądź głupoty i podłości przodków. Zmiana sposobu rozumienia i badania historii w naszym wieku oddziałała na literaturę; nie można również wykluczyć operacji odwrotnej. Związki historii z literaturą były przed wiekami bardzo ścisłe. Do dziś istnieje pogląd, iż rekonstrukcja faktów dziejowych różni się od ścisłych rygorów nauki, bowiem tak arbitralna jest ich interpretacja, tak niepewne świadectwa, nawet pisane. Philip Bagby relacjonuje w Kulturze i historii trudności, jakie przecież istniały zawsze, ale tak silnie zostały wyakcentowane dopiero w naszych czasach.

   „Trzeba tu zwrócić uwagę, iż wprowadzone przez krytyków domniemania przyczynowe nie opierają się na dobrze sprawdzo­nych uogólnieniach dotyczących wzajemnych powiązań zdarzeń. (…) …historycy nie mają innej rady, jak korzystać z luźnych, nie sprawdzonych i niezbyt godnych zaufania uogólnień, składają­cych się na tak zwany «zdrowy rozsądek». (…) Generalizacje takie, powtarzane przez pokolenia, stają się często uświęconymi prawdami, ale przeważnie są tyleż warte co wyjaśnienia zjawisk fizycznych przedstawione przez prymitywne plemiona”.

   Ton owych wynurzeń należy przypisać temperamentowi Bagby’ego, ale przecież świadomość, iż — tradycyjna zwłaszcza — narracja historyczna czerpała (i czyni tak nadal) swe diagnozy z potocznej psychologii swojego czasu, z literatury, a nawet masowych środków przekazu, co ogranicza szansę pełnego po­znania przeszłości, jest (szczególnie na Zachodzie) dość po­wszechna. Bagby powiada, że „pisanie historii, takie jak prakty­kuje się po dziś dzień, jest zajęciem zaledwie na wpół racjonal­nym”. Ale wszak już Croce twierdził, że „Historycyzm oznacza stworzenie własnej myśli, własnej poezji w oparciu o teraźniejszą świadomość przeszłości”. Historia zatem przestała być rzemiosłem stabilnym, pewnym swej powagi i ustaleń, zaś historiozofię dotknęło poczucie względności miar. Dzieli to przekonanie ze sztuką, literaturą. Fernand Braudel analizuje owo zjawisko w Historii i trwaniu: „Historia, tak jak życie, wydaje się nam umykającym, ruchliwym widowiskiem, na które składa się nierozdzielny splot różnych problemów i który może przybierać kolejno sto różnych i sprzecznych (podkr. JP) oblicz”. Nie trzeba przypominać, że marksizm zajmuje tu inne stanowisko stawiając na naukowe i klasowe prawidłowości rozwoju społecz­nego.

   Wiedza historyczna w wizji niektórych historyków współ­czesnych rozszczepia się na prawdę o faktach i o tych, co je przekazywali i przekazują z pokolenia na pokolenie. Zbliżone do relatywizmu tendencje rodzą kilka interesujących z punktu wi­dzenia literatury współczesnej zjawisk. Mniejszą wagę zdają się posiadać fakty, większą uwarunkowania procesu ich poznawania, sposoby docierania do nich i posługiwania się nimi. Pojawia się nie od dziś tęsknota za „historią wieczną”, ponad­czasową, złożoną z idei, archetypów, wartości trwałych (wśród nich — nie na ostatnim miejscu — etycznych). Warto o tych wszystkich przesłankach pamiętać, kiedy Szczepański pisze, że „Duchy przeszłości, z którymi spotykamy się nieraz, bywają złudzeniami, wyczarowanymi przez naszą tęsknotę”, zaś sama historia być może istnieje „gdzieś, poza naszym zasięgiem. zasklepiona w sobie, nie podlegająca już żadnym przemianom” bowiem „cała treść przeszłości zakrzepła w kamieniach, cofnęła się w pozbawioną świadomości egzystencję”. Nie są w stanie przerwać tego milczenia węzełki pisma Inków — kipu, służące praktycznym koniecznościom, nie zaś samej „wodzie życia, materii nieśmiertelności” — wszystkiemu, „z czego nie dało się wydobyć doczesnego pożytku — chleba, władzy, potęgi”. Jednym słowem, dla Szczepańskiego esencja tkwi w dziejowej egzystencji, w jej najgłębszych warstwach — i mimo swej względnej poznawalności jest tym najistotniejszym, co może przetrwać wieki bodaj w stanie utajonym. Racjonalizm podaje tu rękę idealiz­mowi, prozaik — poecie, realista — romantykowi.

   Problem prawdy i poznania nie daje pisarzowi spokoju. Natura węzełków kipu, „polegająca na redukcji rzeczywistości do suchej pestki faktu, sprawia, że szyfr ten, nawet odczytany, nie może bronić się przed żadną dowolną interpretacją”, zatem w opisaniu losów Sebastiana Berzeviczyego „każda wersja jest możliwa”. W procesie poznania nie dowierza Szczepański ani pamięci, ani drobiazgowej faktografii, zmierzającej do zdegrado­wania symbolu po to, by np. „liczyć wszy w brodzie Odyseusza i węszyć czosnek w jego oddechu”. Czytelnik, pamiętający o realizmie Butów czy Polskiej jesieni, może poczuć się zdziwiony. Czyżby pisarz sądził, że prawda powinna być wyłącznie ładna, zaokrąglona? Ale Szczepański występuje przeciwko zdegrado­wanym do najprostszych funkcji drobinom rzeczywistości, jak to formułuje, ponieważ sądzi, że „Urzeczenie nagim i odosobnio­nym faktem, traktowanym jako jedyne, godne wiary świadectwo, nigdy może nie było tak wielkie i powszechne jak dzisiaj, żyjemy bowiem w czasach chorobliwej podejrzliwości”. I znów niejakie zaskoczenie: przecież pisarz sam czuje się człowiekiem „ery podejrzliwości”, kiedy rozważa relatywizm poznania, skąd „intuicyjne przekonanie, że rzeczywistość jest bezkształtnym materiałem, który świadomość nasza może formować ze znaczną swobodą”. Rozwiązanie zagadki tkwi chyba w tym, że Szczepań­ski obawia się manipulowania faktami, materią historyczną. W naszym świecie prowadzić to może do jej degradacji; w eseju o bandzie Mansona czytamy a propos jednego ze zbrodniarzy: „Beausoleil pragnął nadać imitacji takie pozory prawdy, aby zmusić samą rzeczywistość do przeistoczenia się w fikcję”…

   Idzie zatem o sam proces potocznego, naukowego i literac­kiego poznania, ważny wobec „wieloznaczności naszego świata”. Jest to proceder jakby intuicyjny; pisarz czuje się różdżkarzem, błądzącym pomiędzy biegunami realności i mitotwórstwa, które niby Scylla i Charybda czyhają na poszukiwacza prawdy. W tej sytuacji, odczuwanej jako dwuznaczna, a nawet w pewnym stopniu bez wyjścia („może rzeczywistość fikcyjna, tak samo jak i rzeczywistość faktyczna, powinna mieć swoje, niemożliwe do wytłumaczenia luki?”), twórczość artystyczna, pisarstwo staje się czynnością katarktyczną. Walter Hilsbecher, przypominając podobne koncepcje, zatytułował jeden z rozdziałów swojej książki Tragizm, absurd i paradoks — Pisanie jako terapia. Chciałoby się zapytać: czy nie idzie Szczepańskiemu o rodzaj magicznego zabiegu, oznaczającego w gruncie rzeczy rodzaj kapitulacji wobec rzeczywistości? O rozpaczliwą próbę wyrwania się z absurdalności (np. egzystencjalistycznej), wykluczającej prawdziwe katharsis? Wydaje się, iż pisarz niedaleki jest postawy znacznej części literatury naszych czasów, tak sformułowanej przez Hilsbechera: „W człowieku byt uświadamia sobie swoje sprzeczności”. Jeśli przyjąć taki punkt widzenia, literatura powinna być dialektyką owych sprzeczności, obiektywizującą paradoksalność bytu, poznania, poddającą je wielostronnym próbom. Dostępna w ten sposób względna jasność dobywa się z ciemności, która winna być unaoczniona, bez znamiennych dla dawnego piśmiennictwa hipostaz, dotyczących nadrzędnego ładu ontologicznego i epistemologicznego. Taka jest wszak twórczość literacka naszego wieku — Joyce’a, Kafki, Faulknera i tylu innych.

   Literatura nie może być najwyższą instancją Prawdy Absolutnej, ale obnażając swoje własne chwyty, przyznając się, że — jak pisał Konstanty Troczyński — stanowi „świadomie komponowaną rzeczywistość” („wsobną”), jest dla Szczepańskiego w pewnym sensie bardziej uczciwa. Zdania w utworze literackim są nieasertoryczne, tzn. nie mają walorów sądów decydujących o ich prawdzie czy fałszu z punktu widzenia logiki, jawią się zatem pisarzowi jako swoiste królestwo wolności. Problem jest ważny z punktu widzenia sztuki naszych czasów, podnosili go wielokrotnie krytycy i teoretycy. Rola marzenia, fantazji, nawet snu została przez Szczepańskiego wyeksponowana bardzo silnie, czasami — dyskusyjnie.

   Apologia wolności widzianej przez medium wyobraźni jest jednym z ulubionych mitów sztuki XX wieku. Roger Caillois w Rachunku sumienia radzi: „Nikomu nie wychodzi na dobre nadmierne przywiązanie do świata, to znaczy do splotu obowiązków, trosk i ambicji pochłaniających zazwyczaj nasz czas i życie. Choć takie nam się wydają szlachetne i ważne, dobrze, że czasem przeniknie nas poczucie ich nicości”. Jako przeciwwaga? Próbuje odpowiedzieć m.in. Gaston Bachelard w Poetyce marzenia:,,Marzenie zagęszcza byt wokół marzącego, użycza mu złudzenia wzmożonego bytu”. Narzędziem marzenia staje się wyobraźnia, której towarzyszy — jak powiada Jerome S. Bruner (O poznawaniu) — „skuteczne zdziwienie”, warunek wszelkiej działalność twórczej, przeciwstawiającej się bezwzględnemu pragmatyzmowi cywilizacji, która wytwarza — przy dewaluacji mitów powszechnych — pęd ku egoizmowi jako antidotum na standaryzację. I tu tkwi m.in. źródło niepokojów literatury współczesnej, także twórczości — J. J. Szczepańskiego. Literatura często pragnie dziś mówić o tym, co mogłoby się stać, niż co się stało naprawdę. Czyżby ucieczka od „widzialnego świata”, któremu — zgodnie z formułą Conrada — trzeba wymierzać sprawiedliwość?

   Dla Szczepańskiego „instynkt poetycki” jest najwyższym darem. jaki otrzymał człowiek, pomagającym mu do „przezwyciężenia trywialnych pozorów przypadkowości, do wpisania chaotycznych zdarzeń naszej egzystencji w wyższy porządek sprawiedliwości, piękna, ładu — czy nawet tragedii”. Dokonuje się to kosztem mistyfikacji (nie — kłamstwa), która wywołana jest koniecznością „ulepszenia rzeczywistości, uczynienia jej ciekawszą, piękniejszą” — i choć bywa to „zabawa tragiczna”, pisarz opowiada się za szacunkiem dla takich (jakże często jałowych) prób znalezienia sensu. Marzenie i rzeczywistość są sferami oddzielnymi; sens tej drugiej nadaje pierwsze. To, co kreuje sztuka, ma sankcję pewnej, może dwuznacznej trwałości, bo jest tworem marzenia.

   Myślę, że komentarza do Kipu trzeba szukać w Liście do Juliana Stryjkó skiego, pomieszczonym w Przed nieznanym, trybunałem. Powiada tam pisarz, że kodeksy, kierujące naszym życiem, „ulegają trywializacji w służbie doraźnych interesów” i dlatego literatura musi je podawać w wątpliwość, aby wytrącić człowieka ze złudnie bezpiecznych paktów, zawieranych z sobą samym i światem; stwarzają one jedynie pozory sensu istnienia w czasie, w którym nierzadko klęskę ponosi tradycyjny, praktycystyczny racjonalizm. Człowiekowi XX wieku, zagrożonemu z różnych stron duchową erozją, ulegającemu licznym rozczarowa­niom, kuszonemu przez ciemność nihilizmu potrzebne jest poczu­cie godności własnej, jakaś pewność transcendentalna, inaczej bowiem ma skłonności do lekceważenia i znienawidzenia swojego świata. Szczepański nie proponuje żadnych gotowych formułek, nie oczekuje szybkich i łatwych rozwiązań. Lansuje sceptycyzm, który określa jako konstruktywny, w odróżnieniu od destrukcyjnego, jakiego nie szczędzą nam literatura i sztuka XX wieku.

   Starałem się pokazać splot problemów podsuwanych przez Kipu. Nie wydaje się, żeby łatwo było propozycje J. J. Szczepańskiego jednoznacznie osądzić. Sygnalizowałem sprzeczności, antynomie — można by ich zaprezentować więcej, i nie w tym rzecz, jako że pisarz sam je podnosi, powiadając: „…jestem po stronie poszukujących, nigdy nie mam tej absolutnej pewności, że to, co mówię, jest prawdą niepodważalną”. Dlatego właśnie warto przemyśleć jego propozycje, nawet się z nimi nie do końca zgadzając.



[1]     Gdy powstawał esej J. J. Szczepańskiego, M, Kolbe nie był jeszcze świętym Kościoła, choć został już beatyfikowany.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko