Dariusz Tomasz Lebioda-MĘCZEŃSTWA ŚWIĘTEGO PAWŁA

0
301

Dariusz Tomasz Lebioda

 

 

 

MĘCZEŃSTWA ŚWIĘTEGO PAWŁA

Cypriana Norwida sięganie w głąb dziejów

 

 

Norwid jest krystalicznie czystym głosem polskiego romantyzmu. Jego brzmienie wydobywa się z ciemności, ale mroczne nie jest. Jego wiersz jest fajerwerkiem, nagłym rozbłyskiem i objawia tyle treści, tyle znaczeń, tyle piękna poetyckiego, że dopiero głęboka analiza potrafi je wskazać, może je ułożyć w ciąg obrazów i sentencji, wizji i niespotykanych point. To malowanie, rzeźbienie słowami przesiąknięte jest cierpieniem, bolesnym wychyleniem ku śmierci i ku światom nierealnym, ku nieistnieniu, ale też, sztuka słowa Norwida jest apoteozą życia. Nieustannie pędzącego do przodu i stale zmieniającego się, stale stawiającego człowieka w obliczu sytuacji drogi i wyboru. Poeta patrzy na świat i wydobywa z niego te sytuacje, w których dostrzega heroizm i poświęcenie jednostki dla dobra ogółu. Bohaterstwo i altruizm, ale przede wszystkim i d e a, są dla niego wykładniami człowieczeństwa. Wraz z kształtującą się ludzką świadomością, przemierza twórca szlak od pranarodzin i podąża wraz z człowiekiem przez ciemność i łuny pożarów, wpatruje się w gwiazdy i chce w swoich wierszach oddać coś z wieczności stale otaczającej i stale wchłaniającej ludzkość. Norwid jest poetą wielkich wyzwań, stawia sobie zadania ponad siły i cierpi w imię   p i ę k n a   i  jego doświadczenia, chce dotrzeć do zdarzeń pierwiastkowych, inicjacyjnych, chce być tam, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie wszystko się kończy.

            Prowadzi stale dialog z przeszłością i przyszłością, ale też stale rozmawia z samym sobą, wpatruje się w swoje wnętrze. Widzi w nim głębię doświadczeń naszego gatunku, widzi cierpienia i krzywdy, widzi nieustające narodziny, wzrastanie i śmierć, widzi walkę o utrzymanie swojej integralności pośród chaosu świata. Patrzy przez łzy i patrzy wzrokiem jasnym, czystym, jakby przez owe łzy „oczyszczonym”, jakby wzmocnionym przez własny ból, przez nieustające kłopoty życia, przez nieustające pasmo porażek. Stale dąży do syntezy, pragnie opowiadać dzieje ludzkiego cierpienia, chce być wieszczem, chce dotrzeć do prawdy o człowieku i jego świecie. I udaje mu się to, choć na potwierdzenie czekać będzie długo. Aż pochyli się nad jego poezją Miriam, aż docierać zaczną do głębi jego myśli badacze dwudziestego wieku. Wtedy znajdzie się szybko w panteonie świętości narodowych i poprzez swoje słowa zacznie programować świadomość, zacznie odciskać swój ślad. A docierając tak do myśli ludzi przyszłości, zaniesie im też swoją wizję dziejów, wizję człowieka idącego poprzez ból do wiedzy, do zrozumienia swojej znikomości i swojej unikalności. Człowieka – tak jak on przekonanego o słuszności świętej idei – ale zaskakiwanego przez ludzi nagłą zbrodnią, kpiną i śmiechem pośród grobów.

            W wierszu z 1850 roku  pt. Dwa męczeństwa przedstawił Norwid niezwykłą wizję poświęcenia i śmierci św. Pawła. Sięgnął do dziejów apostolskich i napisał wiersz o człowieku i o jego znikomości w obliczu potęg tego świata, w obliczu niezrozumienia i niewielkiego ludzkiego formatu historycznych mocarzy. Ale pokusił się w tym wierszu także o wizję historiozoficzną – pokazał jak nieustępliwa, żarliwa w swych dążeniach jednostka, może wpływać na bieg dziejów, może pośmiertnie je kształtować i programować. Święty Paweł stał się dla niego postacią niezwykle ważną – stał się jakby obręczą pochodni, w której lśni jaskrawo buchający płomień D u c h a. Norwid pokazał go pośród tłumu, ale też „objawił” go w glorii, w chwili poprzedzającej męczeństwo, w chwili ostatniej i ostatecznej dla jego misji. Charakterystyczny jest tutaj też ów dopisek pod tytułem: Legenda, bo świadczy on o tym, że jest to opowieść o zdarzeniach, które kiedyś miały miejsce, ale teraz nabrały charakteru fikcji przemieszanej z realiami. Poeta nie potrafi oddzielić prawdy od zmyślenia i jakby dystansuje się do swojej opowieści wprowadzając owo dopowiedzenie. Daje mu ono też możliwość wprowadzenia do narracji uwzniośleń, komentarzy, dodatkowych treści. Wiersz podzielony został na dwie wyraźne części – pierwszą, prezentującą działalność misyjną św. Pawła oraz drugą – obrazującą fałsz Nerona i drogę świętego do męczeństwa.

            Poeta ustawia swojego bohatera na greckiej agorze i każe mu wygłaszać mowę pośród żywych i pośród martwych rzeźb. Trudno jednoznacznie wskazać czy jest to druga, czy może trzecia wyprawa misyjna Pawła. Wszak był on w Grecji dwa razy i odwiedził wiele miast, wysp i miejsc. Może to wszakże być spotkanie w macedońskiej Filippi (Dz 16, 11-40), albo w Tesalonice (Dz 17, 1-9), mogło też to być zgromadzenie w Troadzie, Mitylenie albo na Samos. (Dz 20, 7 16) Jak przystało na malarza, Norwid ustawia postaci w centralnym punkcie kreowanego obrazu i wyposaża owo przedstawienie w głębię. Postaci ludzkie zostały tutaj jakby obsypane plamami cienia, padającymi od antycznych rzeźb, od wyobrażeń bohaterów i bogów. Dodatkowo owe marmurowe postaci jakby „wędrują” w dal, odsuwają się od obserwatora, zgodnie z wykładnią wiedzy o perspektywie, zmniejszają się, a im są dalej, tym bardziej stają się błękitne. W odróżnieniu do nich ludzie, którzy zebrali się by wysłuchać św. Pawła, nie mają póz posągowych, są zwykli i w swej bylejakości prawdziwi. Nie mają ciał i cery z marmuru, zatrzymali się na chwilę ku czemuś dążąc, ku jakimś sprawom wędrując. Stoi zatem bosy żołnierz, wsparty na włóczni, z ręką zranioną i przytrzymywaną resztką perskiej szaty, jest jakiś mąż uczony, który wiadro z rękopisami przykrył jakąś tablicą, jest jakiś bogacz, którego skronie przyozdabia wieniec ze złota. Stoi pośród ludu mówca w czerwonej opończy i pasterz w kurpiach, które obwąchuje pies. Rzec można zwykły grecki lud i zwykli jego przedstawiciele. Nie w posągowych pozach, ale zatrzymani na chwilę przez dziwnego przybysza, wyrwani na moment ze swoich codziennych prac:

       

Na greckim rynku ludzie zgromadzeni stali,

Pod łagodnego cienia rzucanymi plamy

Od dziadów, którzy w błękit powracali – biali –

Od bohaterów, mówię. – Niżej lud – ten samy,

Jedno żyw, marmurowej nie mający cery

I mniej osobny niźli wielkie bohatery.

Był tam i wojak bosy, podparty dzirytem,

Z ręką chorą, na resztce perskiej zwisłą szaty;

I mąż uczony z wiadrem, tablicą przykrytem,

Gdzie rękopisma nosił – był tam i bogaty,

W wieńcu złotym – i mówca w czerwonej opończy,

I pasterz w kurpiach, które wąchał mu pies gończy.

 

Widzimy tutaj tak charakterystyczne dla Norwida zderzenie czystości i  brudu, wzniosłej idei i przyziemności – greckiego marmuru i butów z łyka, błękitniejącej dali i zranionej ręki, czasów bohaterstwa i legendy z chwilą, gdy św. Paweł stawał naprzeciw tłumów.   

            To było według Norwida pierwsze męczeństwo. Heroiczne wyjście naprzeciw tłumów i udana próba zwrócenia uwagi, zatrzymania ludzi w pędzie. Zawsze tego rodzaju wyjście wiąże się z ryzykiem i możliwością odrzucenia, z niekontrolowaną reakcją mas. Św. Paweł jednak podjął wyzwanie i wyszedł do Greków głosić prawdę o Chrystusie i o Duchu Świętym. Dzisiaj może się to wydać czymś zwykłym, nieefektownym, ale przecież w czasach Cesarstwa Rzymskiego chrześcijanie traktowani byli jak heretycy, jak głosiciele nauki o „zjadaniu ciała”, dla prostych ludzi byli nieomal jak ludożercy. Norwid pokazuje odwagę Pawła i jego konsekwencję, chęć niesienia  s ł o w a   bez względu na ryzyko. Tworzy też zdumiewającą apoteozę tego spotkania, apoteozy świętego i uzyskuje efekt wielkości, grozy, wprowadzając do tego obrazu metaforę wielkiego skrzydła cichości i ludzkiej fali, która zwykle wzburzona, tutaj uspakaja się, traci swój impet. Kazanie Pawła i działanie Ducha Świętego powoduje, że ludzie przeżywają objawienie. Targają nimi dziwne siły – nagle zaczynają w sobie płonąć, blednąć, ziębnąć, nagle zaczynają generować jakąś dziwną energię, jakieś tajemnicze światło, w perspektywie którego Paweł nabiera cech bohaterskich i zaczyna przypominać jedną z owych antycznych rzeźb:     

 

Do ludzi tych różnego mienia i sumienia

Kiedy Apostoł Paweł z Bożego natchnienia

Mówił słowem – cichości skrzydło ich przykryło:

I jednym wstrząsło dreszczem – jednym zapaliło

Płomieniem: i gorzeli, i ziębli, i bledli,

I czerwienieli razem, i razem przysiedli

Jak fala, i uklękli razem, w chórze szlochu –

Aż w niebo woń z takiego Bożego motłochu

Powietrzem wstała jasnym, Pawła otaczając,

Co w środku stał i kazał wciąż, rąk nie spuszczając.

 

Ta uciszona fala, ta wielka masa ludzka ma jednak w sobie ogromną energię i po jakimś czasie, znowu wybucha, znowu uderza z impetem o brzeg. Zdezorientowani ludzie widzą w Pawle boga i pragną go uwznioślić. Chcą mu składać ofiary z bydła, chcą obdarzyć go czcią, tak jak otaczają swoje bóstwa. Św. Paweł potrafi jednak sprostać i temu wyzwaniu – mówi, że jest człowiekiem i niczym proch na wietrze, stale wędruje, stale powiew rzuca go ku innym przestrzeniom. Nie chce się wywyższać, nie chce się chlubić swoimi osiągnięciami, a w tym bliski jest treściom jakie wyartykułował w drugim liście do Koryntian:   

 

I stało się, że fala ta nagle zagrzmiała:

„Ów jest Merkuriusz. – Przyszedł tu w sukmanie z ciała,

Lecz Bogiem on! – Pasterze woły niech podadzą! –

Niech o kolumnę topór młodzieńcy wygładzą,

A panny, tańcząc, pieśni niech ofiarne wzniosą!” –

Tu się Apostoł Paweł przeżegnał i, płowy

Płaszcz rozdarłszy, odepchnął go precz nogą bosą:

„Poganie! – krzycząc – człowiek jestem i, jako wy,

Proch prochów – i na ziemi tej błędny viator;

A dla Chrystusa jeśli też poczynam dziwy,

Te są z Świętego Ducha – więc Veni-creator

Śpiewajcie – bo nie kwiaty ninie – prędzej pokrzywy!”

I odszedł – –

 

Nie chce chwały i kieruje owo uwielbienie tłumów ku Chrystusowi i Duchowi Świętemu. Pokazuje tłumom prawdziwego Stwórcę i ku niemu każe kierować pieśń pochwalną. Nie dla Pawła są kwiaty, przeczuwając swoje męczeństwo,  mówi, że dla niego jest ból, dla niego są pokrzywy. (Por.  2 Kor 11, 21b-12, 10)  

            W części drugiej Norwid przenosi swojego bohatera do bliżej nieokreślonego miasta rzymskiego. Pokazuje moment uwięzienia, gdy tak jak w Grecji nauczał tłumy, gdy mówił odważnie o Panu. Wyraźnie poeta nawiązuje tutaj do męczeństwa Chrystusa i do swarów jakie toczyły się po jego uwięzieniu przez Poncjusza Piłata. I tutaj pojmanego Pawła prowadzą przed oblicze sędziego i przedstawiają go jako szaleńca, który swoimi mowami powoduje chaos, wpływa na złe wyniki w handlu. W tłumie jednak nie ma zgody i widać, że idea chrześcijańska już znalazła posłuch pośród dawnych legionistów. Stają oni w obronie Pawła i wykrzykują jedną z najważniejszych treści jego i Chrystusa nauki – owo czynienie dobra, łagodzenie sporów, niesienie pokoju. Tych, którzy chcą przelać krew świętego obrońcy porównują do afrykańskich barbarzyńców i zapewne tym jeszcze bardziej ich rozwścieczają: 

 

W mieście jednym Cesarstwa Rzymskiego,

 Gdy o Chrystusie Paweł Apostoł nauczał,

Wzięto go, prowadzono potem przed sędziego;

A biegli też kupcowie: „Będziesz mu dokuczał –

Gadając – bo szalony jest ten Chrześcijanin

I prawi tu, aż drogich potem nie chcą tkanin

Kupować.” Więc i z Legionów krzykną urlopnicy:

„Ten jest, co pokój ludom każe!” – męże dzicy,

Z twarzami afrykańskim miedzianymi skwarem,

Prędcy do krwi wylania. – Więc i tuczne swarem

Prawniki, co na forum, gadając do ludu,

Lubią być czczeni – żaden z nich nie zrobił cudu –

Ci przeto, na Pawłową zażarci wymowę,

Dalej radzić: „Ubiczuj, albo zrąb mu głowę!”

I stali – i sędziego krzesło marmurowe,

niby teatrum, kręgiem objęli połowę.

 

Sędzia, w posągowej pozie, niczym cesarz, w bogatych szatach spiętych onyksowymi fibulami, patrzy na skazańca otoczony gronem żołnierzy, mówców, urzędników. Sędziowie małpują tutaj cesarza, a urzędnicy i mówcy małpują siebie nawzajem. Tak było w czasach rzymskich, tak było w czasach carskich. Norwid pokazał tę grupę nie stroniąc od zjadliwej ironii:

 

         A przodem siedział sędzia, obie wsparłszy dłonie

Na kolanach – albowiem Cesarz tak w koronie

Zwykł siadać – dalej rotmistrz, patrząc na upięcie

Szaty zwierzchniej – albowiem carskie tam pieczęcie

Z onyksu wyrzezane nosi – indziej mowcy          

I urzędnicy – jedni drugich naśladowcy!

 

Ci  karykaturalnie przedstawieni ludzie są gotowi przelać krew, pragną męczeństwa jeszcze jednego chrześcijanina. Widzą go już pośród sceny rozszarpywanego przez lwy, albo ukrzyżowanego na wzgórzu. Ale Paweł odważnie staje do konfrontacji z tłumem i sędzią. Podważa kompetencję tego sądu przypominając, że jest obywatelem rzymskim, a zatem zgodnie z prawem powinien go sądzić sam cesarz i jego rada. W taki sposób powoduje, że sędzia jest bezsilny, niczym rzemieślnik, który zgubił swoje narzędzia. Powtarza zatem czyn Poncjusza, umywa ręce i odstępuje od sądu:   

 

Do ludzi tych, na jedno zaklętych sumienie,

Gdy się pytano: „Ktoś jest?” – Jam Paweł – powiada,

Rzymianin-em – i moje nie tu jest sądzenie;

Więc chcę, niech Cesarz ze mną, jak z człowiekiem, gada,

I jak z obywatelem rzymskim czyni Rada.”

To mówiąc – płaszcz na ramię gęstym rzucił zwojem

I trwał pośrodku izby, jak czynim, gdy stojem

Na swych śmieciach – a cichość stała się: a sędzia

Wyglądał jak rzemieślnik zgubiwszy narzędzia.

 

I tak jak Jezusa prowadzono od Annasza do Kajfasza, tak Pawła zaprowadzono od niewiele mogącego sędziego przed oblicze samego Nerona. Tutaj raz jeszcze wyłożył on przed władcą treść nauki Chrystusa i prosił go by odmienił swoje życie, by nawrócił się, by wreszcie uwierzył i odnowił oblicze świata. Paweł rezygnuje z obrony własnej – nie chce stosować chwytów retorycznych, nie chce swojego dobra. Korzysta  z okazji by jeszcze raz podkreślić cel swojej misji, by głosić chwałę Zbawiciela. Norwid znakomicie pokazał tutaj fałszywego cesarza, który słucha w głębokim skupieniu, zdaje się dostrzegać głęboką treść w przemowie świętego, nawet ją komentuje, ale postępuje zgodnie z logiką swego krwawego imperium. Każe odwagę wiezieniem i ostatecznie męczeńską śmiercią, wszak – wiemy to dzięki Tacytowi – zabijanie chrześcijan było dla niego ulubioną formą rozrywki. Niektórych kazał zaszywać w skóry dzikich zwierząt i zostawiał na rozszarpanie przez psy, innych smarowano żywicą i palono jak pochodnie, by oświetlać nocne zabawy, a jeszcze innych krzyżowano, albo ścinano im głowy i wbijano na piki. Paweł stając przed nim nie miał szans, a jednak podjął próbę:   

 

Więc przed Cesarzem Paweł stawion był, i jasno

Gadał mu prawdę w oczy mocą Chrystusową,

Na chwałę swą nie krzesząc z tego nic, bo gasną

Słowa takie, wy-mową będąc, nie wy-słową;

I, jako odkupienie przyszło przez męczeństwo

Chrystusa Pana, uczył, radząc Cesarzowi:

By nie omieszkał własne czynić nawróceństwo;

I jak jest wolność wszelka Świętemu-Duchowi

Posłuszną, który w Trójcę zwolon, acz stanowi

Osobę trzecią. Rzeczy one nie samym wiedzeniem,

Ale miłością prawdy każąc, więc natchnieniem,

Więc dobrą wolą. Tej zaś Święty Duch z wysoka

Błogosławił. Aż Cesarz rzekł: „ t r e ś ć   j e s t   g ł ę b o k a,

I    m a ł o,   ż e   n i e   s t a w a m   s i ę   j a k   d z i e c k o   n o w e –„


I kazał Pawła więzić – potem ściął mu głowę!

 

 

Tak kończą się dzieje Apostoła Narodów, misjonarza i męczennika za wiarę. Odmienionego niegdyś na drodze do Damaszku i dającego od tamtego momentu świadectwo Chrystusowi. (Flp 3, 12) Cyprian Norwid utrwalił w wierszu jego dzieje i pozostawił potomnym przesłanie, w którym łatwo odnajdziemy echa jego własnych losów. Dla poety najważniejsze jest trwać przy swoim przekonaniu, nieugięta wiara, wreszcie siła ducha, która potrafi stawić czoła nawet śmierci:

 

Więc był Apostoł Paweł pętany jak  z w i e r z ę,

I jako Bóg obwołan – a wytrwał przy wierze,

Że   c z ł e k i e m   był. – Albowiem stało się wiadomo,

Że człowiek zwierząt bogiem, a gdy Bóg: ecce homo.

 

Gdy traci się wiarę, gdy wierzy się w swoją wielkość, traci się człowieczeństwo. Chrystus dla Norwida był Bogiem, bo był też człowiekiem, potrafił wytrwać w swym człowieczeństwie nawet na krzyżu. Nie ugiął się, nie poddał i do końca pozostał ludzki, cierpiący, pozostał tym,  o którym Piłat powiedział: ecce homo. Cyprian Norwid sięga w głąb dziejów, jakby staje pośród tłumu na greckiej agorze, jakby jest blisko cesarza wydającego wyrok śmierci. Ale też jest blisko Pawła i tak kieruje opowieścią, że widzimy go w centralnych momentach jego żywota. Dopisek pod wierszem sugeruje tutaj, że wydarzenia te mają wymiar legendarny, ale przecież są też one mitem wiecznego człowieczeństwa, są pochyleniem się nad dziejami człowieka, który poprzez upadki i wzloty, poprzez męczeństwo i apoteozę idzie ku świętości, wypełnia swoje przeznaczenie. W czasach romantyzmu szukano takich świętych mężów i czasem nawet, jak w przypadku Towiańskiego czy matki Makaryny Mieczysławskiej, tworzono ich na siłę. Norwid przestrzega by być jak Paweł i nie poddawać się okrzykom tłumów, nawet jeśli chcą uznać człowieka za boga, nawet jeśli chcą go zabić.  Dla niego być człowiekiem znaczy być sobą, a być sobą – to dawać świadectwo swemu człowieczeństwu.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko