DARIUSZ PAWLICKI – O TYM, KTÓRY SPRAWIAŁ PRZYJEMNOŚĆ CIENIOM

0
533

DARIUSZ PAWLICKI

 

O TYM, KTÓRY SPRAWIAŁ PRZYJEMNOŚĆ CIENIOM

 

 

      Morton Street, na odcinku pomiędzy 7th Avenue South a Hudson Street, nawet w najbardziej słoneczne dni, pogrążona jest w cieniu. Tyle na niej rośnie bowiem drzew. Zjawiłem się na tej ulicy w gorącą lipcową sobotę. Wypatrzyłem ukryty za krzewem numer 44. Po czym przystąpiłem do wykonywania zdjęć dwupiętrowego ceglanego budynku. Korzystając z uprzejmości białobrodego mieszkańca owego domu, zostałem wpuszczony na wewnętrzne podwórko tonące w zieleni. Rosło tam kilka drzew, w tym brzoza średniej wielkości. Podwórko było pogrążone w cieniu łagodzącym wysoką temperaturę. Sfotografowałem duży drewniano-metalowy stół pomalowany na niebiesko. Ów uprzejmy człowiek, nawiasem mówiąc wykładowca historii Rosji na New York University, poinformował mnie, że ten, za którego przyczyną zjawiłem się na Morton Street, spędzał przy tym stole dużo czasu, czytając i pisząc. Ten ktoś mieszkał zresztą w tym domu przez prawie osiemnaście lat, do 1993 r. Wtedy to przeprowadził się na drugą stronę Rzeki Wschodniej, na Brooklyn Heights.

                                                                    

      Tym mieszkańcem domu przy Morton Street nr 44 był Josif Aleksandrowicz Brodski, przez drugą część swego życia występujący oficjalnie jako Joseph Brodsky.

 

                                         

Morton Street 44

 

      Manhattańska Greenwich Village, którą na miejsce zamieszkania wybrał ów leningradczyk z urodzenia, nie pasuje do stereotypowych wyobrażeń o nowojorskiej metropolii. Drapaczy chmur tu nie ma, a zabudowa jest niska. Dominują niewielkie domy ceglane, stojące jeden przy drugim, nierzadko o oknach zaopatrzonych w okiennice. Większość ulic jest wąska, wiele jest krętych, zdarzają się pokryte kocimi łbami. Znajdują się tu liczne puby, restauracje, galerie. Jest też kilka księgarni; nie brakuje zieleni.

      Po zmierzchu w Greenwich Village, poza kilkoma głównymi arteriami, jest cicho. Aż nie chce się wierzyć, że ta „wieś”* znajduje się  na wyspie, która ma tylko pięćdziesiąt kilometrów kwadratowych, i na której żyje aż milion osiemset tysięcy ludzi.

      Osiadając w Greenwich Village, Brodski wybrał drobny fragment Nowego Jorku, który przypomina miasteczko w Anglii. Niewykluczone, że to podobieństwo jest jednym z przykładów cechującej Brodskiego anglofilii. Inne to, na przykład, zainteresowanie literaturą angielską, ze szczególnym uwzględnieniem poezji; ubieranie się według  klasycznej mody angielskiej.

      Ów skrawek Nowego Jorku, w którym znajduje się wiele zabytkowych obiektów, zamieszkały jest w znacznej części przez ludzi związanych z kulturą i nauką. Do tego dochodzi jeszcze bliskość Hudsonu, Rzeki Wschodniej i Zatoki Nowojorskiej, a także świadomość życia na wyspie. Czyż to trochę nie przypominało Brodskiemu Leningradu, rozłożonego na kilkudziesięciu wyspach oblewanych wodami Newy i Zatoki Fińskiej, silnego ośrodka kulturalnego i naukowego? Choć faktem jest, że o powrocie do Rosji, także po rozpadzie Związku Radzieckiego, nie marzył. Ale równocześnie, nie raz, przy różnych okazjach stwierdzał, że miło byłoby wpaść na dzień do Pitra, jak inteligencja leningradzka nazywała pieszczotliwie swoje miasto w epoce komunistycznej. Niewykluczone, że Brodski miał słabość do miejsc oblanych wodą. Bo przecież świadczą o tym nie tylko dwa powyższe przykłady, ale i to, że uwielbiał Wenecję, będącą, dosłownie, miastem na wodzie (tam też spoczęło jego ciało).

      Nowy Jork łączył się też, i to bardzo, z ubóstwianym przez Brodskiego Wystanem Hughem Audenem. Auden był bowiem mieszkańcem miasta nad Hudsonem i Rzeką Wschodnią w latach 1939-1953, czyli że został jego mieszkańcem na rok przed  urodzeniem się Josifa Brodskiego. A i po 1953 roku dzielił swój czas między Nowy Jork, angielski Oxford i podwiedeńską wieś Kirchstetten.

     

      Gdy Josif Brodski przybył do Nowego Jorku w 1974 r., Wystan Hugh Auden nie żył od roku. Namiastką kontaktu z Audenem, były pewnie spotkania z osobami, które z nim się stykały. A przez prawie cały czas spędzony w Nowym Jorku, ten angielski poeta był mieszkańcem East Village, od zachodu sąsiadującej z Greenwich Village. Dla Brodskiego z pewnością ważne było również przemierzanie kamiennych chodników, po których chodził Auden. Tak jak i czytanie jego utworów, snucie wspomnień o nim. Bo właśnie wtedy dochodziło do, swego rodzaju, spotkań z Audenem. Podobnie zresztą Brodski postępował w przypadku kilku innych nie żyjących już poetów, których nazywał cieniami. Owe szczególnie ważne dla siebie cienie, Brodski wymienił w mowie noblowskiej (w 1987 r. otrzymał Literacką Nagrodę Nobla). Mówił wówczas o swym pokrewieństwie duchowym z Anną Achmatową, Mariną I. Cwietajewą, Robertem Frostem, Osipem E. Mandelsztamem i właśnie z Wystanem H. Audenem. Z tym, że w przypadku tego ostatniego, użył znamiennego zwrotu: „moim ukochanym Audenem”.

      Jeśli Brodskiego podczas bytności na Morton, naszła nagła potrzeba spojrzenia na dom, w którym mieszkał Auden, mógł znaleźć się tam nawet w kilkanaście  minut. Idąc na północny-wschód dochodził do końca Morton Street, gdzie skręcał w Cornelia Street. Tą bardzo krótką ulicą dochodził do West 4th Street, przechodzącą w East 4th Street; a tą z kolei – do Bowery. Zmierzając nią na północ, po przejściu kilku przecznic, był już na Saint Marks Place. A w domu oznaczonym numerem 77, przy tej właśnie ulicy, miał mieszkanie Wystan Hugh Auden. Po powrocie do Europy, od czasu do czasu, przyjeżdżał do Nowego Jorku i wtedy w nim pomieszkiwał. Ale kilka lat przed śmiercią sprzedał je; bardzo szybko pożałował tego kroku.

      W nazwaniu stosunku Brodskiego do Audena ubóstwieniem, nie ma cienia przesady. Starszego od siebie o trzydzieści trzy lata poetę, eseistę i dramaturga, Brodski uważał za najwybitniejszego intelektualistę XX wieku. Ale obok uznania dla jego intelektu, na ten stosunek wpływ też miała wdzięczność jaką odczuwał wobec niego. Wystan Auden otoczył go bowiem opieką od początku jego życia emigracyjnego, gdy w 1972 r. został wydalony z ojczyzny. Brodski napisał później, że Auden zajmował się nim „z dbałością kwoki opiekującej się kurczęciem”. To on między innymi sprawił, że rosyjski poeta natychmiast stał się członkiem konfranternii poetów wolnego świata. Początkiem tego był udział Josifa Brodskiego, jeszcze w 1972 r., w zorganizowanym w Londynie międzynarodowym festiwalu poetyckim. Zresztą w tym samym roku, ale jeszcze przed przymusowym wyjazdem Brodskiego ze Związku Radzieckiego, ukazało się na Zachodzie angielskojęzyczne wydanie jego wierszy, poprzedzone pochlebnym wstępem autorstwa Audena.

      O swej wdzięczności dla Audena za okazaną dobroć i o swym uwielbieniu dla niego jako twórcy, Brodski najobszerniej napisał w eseju Sprawić przyjemność cieniowi. Wyjaśnia w nim zresztą, dlaczego tekst ten napisał od razu po angielsku – aby wywołać uczucie zadowolenia u cienia Wystana Audena, który nie zna przecież języka rosyjskiego.

       Nawiasem mówiąc, Josif Brodski podejmował się chętnie dogadzania cieniom także innych poetów, którzy wywarli wpływ na niego. Z tym, że jeśli chodzi o oddziaływanie tych poetów na własną twórczość, Brodski podkreślał, i to wielokrotnie, iż w przypadku każdego z nich, był to jego najzupełniej świadomy wybór. To on dobierał sobie  mistrzów. Lecz w miarę upływu lat, właśnie Auden stawał się mistrzem najpierwszym. Jego dokonania zaczęły bowiem wywierać coraz większy wpływ na twórczość rosyjskiego poety. Zwracano na to uwagę. Zdawał sobie z tego sprawę też sam Brodski. To jego uleganie wpływom zmarłego w 1973 r. autora, niejednokrotnie krytykowano. Traktowano je jako rodzaj poetyckiego uzależnienia, które David Bethea nazwał „audentycznością”.

      

      Brodski był świadomy swej roli we współczesnej literaturze. Zdawał sobie również sprawę ze swego oddziaływania na innych autorów. Żywił więc nadzieję, że ci którzy przyjdą po nim, będą pamiętali o nim. Może też będą starali się sprawić przyjemność jego cieniowi. Chociażby wspominając o nim w swych wierszach, esejach, mowach wygłaszanych w różnych miejscach i z różnych okazji. Zdawał sobie przy tym sprawę, że będzie to o tyle ułatwione, że jego cień będzie znał rosyjski i angielski, a także, ale znacznie słabiej, polski.

      Ale obok odczuwania w przyszłości przyjemności przez własny cień, równie ważne było dla Josifa Brodskiego pośmiertne funkcjonowanie w literaturze. Albowiem śmierć, jak wierzył, nie jest końcem wszystkiego. Irena Grudzińska-Gross w Miłoszu i Brodskim: polu magnetycznym**, tak napisała na ten temat:      

      „(…) upamiętnianie jest jednocześnie pokonywaniem śmierci. I pokonywaniem samotności. Rodzina poetów póty żyje, póki pamięta o swych przodkach”. A to dla poety z Leningradu, człowieka niewierzącego, było szczególnie ważne. To dlatego na jego nagrobku widnieje napis: Letum non omnia finit***. Swoje wyobrażenia na ten temat wyraził w poniższym fragmencie wiersza Wieczorem zobaczył:

 

Po prostu po śmierci, w ciemnościach nad ranem

tak sobie zwyczajnie, jak prochy rozwiane,

nad kartką papieru zawisnę jak chmura

i dotknę, choć pyłem, drogiego mi pióra.

(tł. K. Krzyżewska)

     

      Josif Brodski chorował na serce. W miarę jak nasilały się problemy z nim związane, rósł w nim niepokój, że jego życie może skończyć się już za chwilę. Świadomość tego miała wpływ na jego nadwrażliwość, łatwość wypowiadania ostrych słów. Przepraszał później za nie.

      Gdy w 1994 r., podczas pobytu w Sztokholmie, zmuszony był odwiedzić kardiologa, stwierdził: „że jest jak zranione zwierzę, które po prostu stara się przeżyć”.

      Określano Brodskiego mianem „chorego na pośpiech”. Pośpiech cechował bowiem jego życie, jak i jego pisarstwo. Z tym, że pośpiechu widocznego w wielu jego utworów, nie traktuje się jako wadę, lecz jako cechę charakterystyczną. Josif Brodski chciał bowiem każdego dnia coś jeszcze napisać: wiersz bądź esej, recenzję po angielsku, przetłumaczyć na angielski swój utwór poetycki napisany wcześniej po rosyjsku. Tak jak chciał również prowadzić zajęcia ze studentami, promować poezję w społeczeństwie amerykańskim, brać udział w zjazdach poetów, czytać, prowadzić dyskusje czy, wbrew zaleceniom lekarzy, palić papierosy, pić kawę i whisky. I czynił to! Niewątpliwie Josif Brodski śpieszył się! Ale i tak nie zdążył zrealizować swych wszystkich planów. Zresztą było to niemożliwe, gdyż wciąż miał nowe.

      W nocy 28 stycznia 1996 r. jego życie przerwał atak serca. Stało się to w domu na Brooklyn Heights, niepodal Wschodniej Rzeki. Mieszkał tam z żoną Marią Sozzani-Brodsky i córką.

 

      Kilka miesięcy po śmierci Brodskiego, podczas spotkania zorganizowanego na Columbia University, Susan Sontag powiedziała na temat zmarłego m. in. takie słowa: „być może nie był Amerykaninem, ale zdecydowanie był nowojorczykiem. Auden powiedział to samo o sobie, gdy został obywatelem amerykańskim w latach czterdziestych”.

 

 

      * Village (ang.) – wieś.

    ** I. Grudzińska-Gross, Miłosz i Brodski: pole magnetyczne; Wydawnictwo Znak, Kraków 2007. 

  ***Letum non omnia finit(łac.) – Śmierć nie jest końcem wszystkiego.

 

 

Fot. autor

________

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko