Jan Stanisław Smalewski – Smutna prawda o Litwinach

0
217

Jan Stanisław Smalewski – Smutna prawda o Litwinach

 

Z kart historii nieznanej (7)

 

 

Aby naświetlić temat wojennego konfliktu polsko-litewskiego i odwrotnie, najpierw należy na sprawę spojrzeć z pozycji wojskowych. A są one proste. Polacy, to znaczy AK-owcy walczyli z podwójnym wrogiem: z hitlerowskim okupantem i sowiecką partyzantką, a tę m.in. wspierali… Litwini. Praktycznie byli oni wykorzystywani przez Sowietów głównie w charakterze policji politycznej. Zdarzały się też i inne sytuacje, jak np. w Glinciszkach, gdzie Litwini współpracowali także z Niemcami. To właśnie od Glinciszek zaczął się dramat odwetu, do dzisiaj wypominany nam przez litewskich nacjonalistów.

   A było to tak: W drugiej połowie czerwca 1943 roku „Maks” stacjonował ze szwadronem w Glinciszkach. Była to wioska, w której znajdował się majątek ziemski i duża gorzelnia. Głównie dla ich zabezpieczenia, w piętrowym, murowanym bunkrze, na przyległym terenie ulokowano posterunek policji. Jego załogę stanowili ludzie różnych narodowości: Rumuni, Białorusini, Łotysze i… Litwini. Inaczej mówiąc, wszyscy zdolni do noszenia broni, lecz do służby w regularnych oddziałach na froncie dla Niemców nieprzydatni. Ci z Glinciszek byli wyjątkowo dokuczliwi dla miejscowej ludności.

Warunki, w jakich funkcjonował posterunek, a zwłaszcza sąsiedztwo gorzelni, sprawiały, że policjanci zapominali o wszelkich zasadach moralnych i prawnych. Gdyby tylko ograniczyli się do zbierania – nakazanego przez Niemców – kontyngentu, nikt by do nich nie miał pretensji. Policjanci jednak grabili ludność, palili jej domy, nachodzili kobiety…

Kiedyś „Łupaszka” zwrócił się do niego z propozycją, żeby się nimi zajął.

Słuchaj „Maks”, trzeba z tym tałatajstwem zrobić wreszcie porządek. Za dużo ludzi doświadcza od nich krzywd. Nie bardzo tylko wiem, jak ich podejść. Zdobywać posterunek niebezpiecznie, toż to prawie bunkier, można potracić ludzi.

Kiedy wspólnie zaczęli zastanawiać się, jak wyciągnąć policjantów z bunkra, „Łupaszka” zaproponował rozwiązanie:

– A jakby posłać tam patrol, udający takich samych zbirów jak oni? Rozumiesz? Poszliby do majątku i wszczęli jakąś awanturę, która wyciągnęłaby tych z bunkra na zewnątrz. Tam na wzgórzu za majątkiem jest cmentarz – ciągnął „Łupaszka”. – Schowałbyś się ze szwadronem na cmentarzu i zaczekał, aż wyjdą. Wyjdzie dwóch, trzech, to nie będziesz reagował, ale jak wyjdzie ich więcej, to dasz im łupnia. Zgoda?

– Czy to rozkaz komendancie?

– A co, nie odpowiada ci?

– Nie lubię takich akcji – przyznał Rymsza. – Komendant wie, jak mnie denerwuje bezczynność. Będę tam siedział i denerwował się. Już bym wolał spróbować jakoś tam dostać się do nich do środka.

– Co ty „Maks”? Przecież wiesz, że to niemożliwe. Opodal w Podbrzeziu znajduje się ich komenda. Kilka minut i mogą mieć wsparcie.

– Zgadza się, wiem komendancie. Spróbujemy zrobić tak, jak ustaliłeś.

– Wiesz, uda się to dobrze, a nie uda, to trudno. Spróbujemy wymyślić coś innego – wyjaśnił „Łupaszka”.

20 czerwca przed świtem „Maks” ukrył szwadron na cmentarzu. Nie chcąc denerwować się, na posterunku obserwacyjnym posadził koło siebie „Mikrusa” z psem i nakazał mu:

– Pilnuj „Mikrus”. Jak zobaczysz na terenie majątku więcej niż trzech policjantów, obudź mnie. Ja trochę się zdrzemnę.

Czas upływał, a na terenie majątku nic się nie działo. Załoga bunkra nie opuszczała posterunku, policjanci chodzili pojedynczo, najwyżej po dwóch, trzech.

Około godziny jedenastej wysłany przez „Maksa” na patrol Hirsz PS. „Alfons” wszedł z dwoma ludźmi na teren gorzelni. Partyzanci podeszli do stojącego na dziedzińcu ogromnego belgijskiego konia pociągowego, zaprzęgniętego do platformy z konwiami wypełnionymi spirytusem. Litwini widząc, że przy platformie kręcą się jacyś obcy ludzie, bez próby wyjaśnienia kto to jest, otworzyli ogień. Z którejś podziurawionej pociskami konwi popłynął alkohol. Widząc to, ukryty za platformą „Alfons” – mimo opałów, w jakich się znalazł – nie zrezygnował z podstępu.

– Nie strzelać! – zaczął krzyczeć po niemiecku. A potem na cały głos przyzywać zaczął kolegę – „Wyrwa”! Nieś korek, bo spirytus się marnuje! – Na te słowa z posterunku wybiegło kilku policjantów. Gdy zbliżyli się do platformy, za którą ukrył się patrol, „Maks” dał rozkaz otwarcia ognia. Policjanci, ostrzeliwując się, uciekali w stronę rzeczki, przez mostek w rozległy łan żyta. Tych, co tam dotarli, dopadł Hirsz. Podstęp tylko częściowo się udał.

Po tej akcji „Maks” wycofał szwadron. Nie ma co narażać ludzi – pomyślał. – Litwini na pewno zaalarmowali Podbrzezie. Postraszymy ich gdzie indziej. – Z tą myślą przeniósł się pod Giedrojcie, gdzie znajdował się kolejny posterunek policji litewskiej, z podobną obsadą jak w Glinciszkach.

W tym czasie Niemcy ściągnęli do Glinciszek „Ost-Batalion”, batalion wschodni, w skład którego wchodzili ruscy niewolnicy różnych narodowości. Ludzie ci, przebrani w niemieckie umundurowanie i wyposażeni w niemiecką broń, kierowani byli na posterunki wspierające funkcjonowanie machiny wojennej Niemiec.

– To Kałmuki – Polacy mówili o nich z odrazą. Wtedy, po ich przybyciu pod Dubinki, Litwini wykorzystali ich do makabrycznej akcji. W rewanżu za ich akcję na posterunek policji, Litwini przy pomocy ludzi z „Ost-Batalionu” zamordowali 39 Polakówmieszkańców wioski. W bestialskiej rzezi nie oszczędzono nawet ciężarnych kobiet, którym Kałmucy rozpruli brzuchy.

„Łupaszka” przeżył to bardzo. On, dowódca partyzancki, który w pełni poczuwał się do obowiązku ochrony polskiej ludności przed okupantem, nie mógł pozwolić, by Litwinom uszło to bezkarnie.

W Dubinkach posterunek żandarmerii mieścił się w pięknym, murowanym zameczku, należącym kiedyś do Barbary Radziwiłłówny. Zameczek stał wysoko na wzniesieniu, prowadziła do niego wąska, kręta droga. Po ocenie sytuacji „Łupaszka” zrezygnował jednak ze zdobywania posterunku. Natychmiast po masakrze Szendzielarz zwrócił się do miejscowych Polaków, z prośbą o ujawnienie osób, które przy dokonywaniu rzezi współpracowały z Niemcami.

Tak, to był rewanż. 25 czerwca „Łupaszka” przydzielił „Maksowi” „przewodnika”. Był to Polak z terenu Litwy, inteligent, człowiek z wykształceniem. Ten młody mężczyzna o blond włosach nosił okulary w jasnej oprawie.

– Czy pan stracił kogoś z rodziny? – zapytał go „Maks” dla upewnienia się, czy nie kieruje nim chęć zemsty.

– Nie – odpowiedział. – Wszyscy pomordowani byli jednakowo mi bliscy. Otrzymałem rozkaz wskazania panu litewskich szowinistów, tych, którzy brali udział w masakrze i tych, którzy podsycają nienawiść do Polaków, namawiając innych do walki z wami. Rozkaz ten wykonam uczciwie, może pan na mnie liczyć.

Przydzielony przewodnik poprowadził na tereny obejmujące miejscowości: Giedrojcie i Janiszki.

Tu nie wolno nikogo ruszać, tutaj są Polacy. A tu uczciwi Litwini, katolicy… – relacjonował na bieżąco sytuację na trasie przemarszu.

Kiedy podeszli do jednej z kolonii w pobliżu Janiszek, oddalił się na krótko. W jednym z gospodarstw odbywało się wesele.

– Musiałem coś sprawdzić, żeby nie popełnić pomyłki – wyjaśnił po powrocie. – Tak, tu nie ma ani jednego, którego należałoby oszczędzić…

Wysłana tam przez „Maksa” kawaleria zlikwidowała wszystkich mężczyzn. Było ich dwunastu albo trzynastu.

Idąc dalej – a mając przy sobie tylko trzydziestoosobową grupę kawalerzystów, przemieszczali się sprawnie i szybko – dotarli do Janiszek, które parę miesięcy wcześniej zdobywał „Ronin”. Wjeżdżając na teren zabudowany, „Maks” spotkał grupę polskich dzieci, powracającą ze szkoły.

– Dzień dobry dzieci. Ze szkoły idziecie?

– Dzień dobry. Ze szkoły.

– Są wśród was Litwini?

– Tutaj nie ma.

– A jak tam w szkole? Litwini nie krzywdzą was?

– A różnie. Jedni są dobrzy, inni nam dokuczają…

– Z Litwinami można wytrzymać – do przodu wysunął się bardziej rozgarnięty chłopaczek. – Gorzej jest z miejscowym księdzem.

Z księdzem? – zdziwił się „Maks”. – A dlaczego tak uważasz?

– Ksiądz w ogóle nie chce z nami rozmawiać po polsku, tylko po litewsku. On proszę pana dużo mówi o wojnie i namawia Litwinów do walki z Polakami.

Tak, ten ksiądz to szowinista – wyrwał się ktoś z grupy.

– Szowinista? – Ocena postawy księdza przez dzieci zaskoczyła go. – Dziękuję dzieciaki. Idźcie do domów – pożegnał ich. Gdy tylko dzieci oddaliły się, skierował oddział w stronę plebanii.

Proszę otworzyć! Jesteśmy polskimi partyzantami… – Po otwarciu drzwi nakazał przeprowadzenie rewizji.

– Przepraszam księdza bardzo, ale muszę sprawdzić, czy nie gromadzi się tutaj broni przeciwko Polakom. – Ksiądz był przerażony. Gdy odzyskał mowę, zaczął narzekać.

– Jakim prawem nachodzicie księdza, to Dom Boży?

– Do Domu Bożego też wejdziemy. Sprawdzimy, czy tutaj nie bezcześci się go – wyjaśnił „Maks”. Ksiądz pobladł jeszcze bardziej. Wcześniej podszedł do niego jego przewodnik i powiedział mu na ucho – Jeśli wierzyć informacji, jaką uzyskałem, w kościele gromadzona jest broń.

Informacja potwierdziła się. Za głównym ołtarzem znaleźli 15 karabinów i amunicję.

Po skończonej penetracji, „Maks” zatrzymał się w zachrystii, każąc sobie przysłać księdza. Gdy przyszedł, odprawił towarzyszących mu żołnierzy i rozpoczął z nim rozmowę.

Ja jestem katolikiem i nie podoba mi się, że ksiądz zajmuje się polityką, buntuje ludzi, gromadzi broń przeciwko Polakom… Ze względu na szacunek do osoby duchownej nie zrobię księdzu krzywdy. Ksiądz wie, jak na naszym miejscu postąpiliby Niemcy albo Rosjanie?..

Ksiądz nie wypierał się, że broń gromadzona za ołtarzem, znalazła się tam za jego przyzwoleniem.

– Tym razem ja zadam księdzu pokutę – „Maks” pozwolił sobie na żart, który potraktował całkiem serio. – Na najbliższą niedzielę ksiądz przygotuje kazanie o potrzebie współpracy katolików; Polaków i Litwinów. żeby broń Boże nie było w nim żadnych akcentów wrogich, ksiądz rozumie? Ma to być kazanie nawołujące do zgody i pojednania. My sprawdzimy, czy ksiądz to zrobił dobrze…

I sprawdził. Ksiądz wygłosił takie kazanie. Mało tego, przyznał wobec wiernych, że jako osoba duchowna błądził, dając się wmanewrować w rozgrywki polityczne. Prosił o modlitwę za siebie, żeby Bóg mu wybaczył, że namawiał do niezgody, do walki pomiędzy braćmi katolikami dwóch sąsiadujących ze sobą narodów…

W miasteczku przewodnik wskazał na dom litewskiego policjanta, który wcześniej – podczas potyczki z Polakami – stracił nogę.

On jest na liście uczestników rzezi dokonanej na Polakach. To bardzo zły człowiek – informował „Maksa” przewodnik. – Cała jego rodzina występuje przeciwko Polakom.

Do mieszkania policjanta Rymsza wszedł w obstawie kilku partyzantów. W obszernej, nieco mrocznej izbie, było tłoczno. Policjant, którego szukali, siedział przy stole. Miał na sobie służbowy uniform, w rękach trzymał laskę. W pobliżu okna przy warsztacie tkackim krzątały się dwie dorastające dziewczyny, a w obrębie kuchni gospodyni. W rogu izby stało duże, założone do połowy poduchami łóżko, nad którym wisiał święty obraz. Dopiero, gdy uważnie rozejrzał się po izbie, spostrzegł, że za łóżkiem, z brodami wspartymi na jego krawędzi, znajduje się czwórka małych dzieci. Cały ten drobiazg, przestraszonymi oczętami spoglądał w jego stronę i półgłosem wymawiał coś po litewsku.

– Co te dzieciaki mówią? – zapytał policjanta, który doskonale znał język polski.

Te dzieci modlą się, żeby zostawili przy życiu ich rodziców, bo kto da im opiekę. – Dziewczyny przestały tkać i pobladłe nieruchomo stały przy warsztacie.

– Jak to się stało – „Maks” zwrócił się do policjanta – że poszedłeś mordować Polaków? Dlaczego ty, który sam mówisz po polsku, prześladujesz nas?! Od dawna jesteś w policji?

Policjant zaczął się tłumaczyć. Mówił, że tak się złożyło, takie były warunki. Potrzeba utrzymania licznej rodziny sprawiła, że zdecydował się na taki niepewny chleb.

„Maks” raz jeszcze rzucił okiem na spoglądające na święty obraz i szepczące modlitwę dzieci, i poczuł dziwny ucisk w krtani. Nagle wystraszył się, że jego partyzanci usłyszą, jak więźnie w niej jego głos. Wciągnął powietrze w płuca i gromko polecił:

– Proszę kolejno wychodzić! Opuścić izbę i zaczekać na podwórzu! – Gdy ostatni żołnierz przekroczył próg, zwrócił się do policjanta.

– Tym dzieciom podziękuj, że daruję ci życie. I zapamiętaj, że drugi raz może ci się to nie przydarzyć…

 

Na liście, którą miał przewodnik, był jeszcze leśniczy i pracownik poczty.

Później skierowali się w stronę Giedrojci. Przemieszczając się w pośpiechu, „Maks” odstąpił od rutynowych spraw ubezpieczenia i wcześniejszego rozpoznania terenu. Kierowała nim potrzeba szybkiego wykonania rozkazu „Łupaszki” i pomszczenia Polaków pomordowanych w Glinciszkach.

Nie wiedział, że w tym czasie, poinformowany o wszystkim „generał Wilk” nakazał ich komendantowi odwołać swój rozkaz i zaniechać akcji odwetowej. Tak w jego przypadku, jak i w przypadku pozostałych dowódców, było na to za późno. Rozproszeni w terenie, podążali za przydzielonymi im przewodnikami, realizując plan, który powstrzymać miał Litwinów od ataków na polską ludność i wykazać, że wszystkie akcje z ich strony surowo zostaną przez nich pomszczone.

Wtedy, przy wjeździe do Giedrojci, nadziali się na wyjeżdżającą z miasteczka kolumnę litewskich policjantów. Na manewr wycofania było za późno. Z obu stron posypały się strzały, doszło do walki. Zaskoczeni Litwini rozproszyli się. Ich siły były zbyt małe, aby stawić im skuteczny opór. Szybko z bezpośredniego starcia obie strony przeszły do prowadzenia ognia z ukrycia.

Nagle, wycofując się w bezpieczne miejsce, „Maks” zauważył pędzącego wprost na niego siwka. Jego siodło było opuszczone. Boże, trafili „Eskimosa” – przebiegło mu przez myśl. Podskoczył, by zatrzymać konia, ale spłoszony nowymi strzałami koń, które rozległy się tuż obok, pokłusował w przeciwnym kierunku.

Chwilę później na swoim siwku podjechał do niego „Eskimos”. Kamień spadł mu z serca. – Więc to nie był koń „Eskimosa”? – A taki podobny? Tuż za „Eskimosem” na drodze pojawili się partyzanci z zatrzymaną litewską furmanką. Ciągnący ją koń miał rozerwany bok od wybuchu granatu.

– Zastrzel tego konia! – „Maks” polecił żołnierzowi, kierującemu się prosto na niego. Wtem z furmanki wyskoczyło dwóch Litwinów. Jednemu udało się nawet otworzyć ogień. Na szczęście niecelny. Policjanci nie mieli szans. Chwilę później strzelanina ucichła. Rymsza zebrał oddział i skierował go prosto pod posterunek. Liczebnie był on nieduży. Miał za to dogodne warunki do obrony. Zbudowany z betonowych pustaków i umieszczony na piętrze, był trudny do zdobycia. Litwini, którzy starli się z nimi, rozpraszając się w terenie, czasowo zostali wyeliminowani z walki. Lepszej okazji do zdobycia posterunku nie będzie – pomyślał. Jak go dostać?..

– Ech – pomyślał sobie. – Wezmę wiązkę granatów i rzucę pod drzwi.

Część jego ludzi prowadziła już ostrzał okien, a on – pozostawiając konia przy drodze – zbliżył się na kilka metrów do ciężkich, dębowych drzwi z okuciami. Kiedy zaczął przygotowywać granaty, nagle ktoś z tyłu szarpnął go za ramię. Gdy się obejrzał, przy nim stał jeden z tych, których niedawno przydzielił mu „Łupaszka”.

– Dowódca, tać twoje miejsce jest tam! – pokazał gestem na ukrytych za murem żołnierzy. Pochodzący z Wilna mężczyzna należał do grupy partyzantów, których wszyscy się bali. Byli to ludzie bardzo bojowi, ale trudni w dowodzeniu, niezdyscyplinowani. Wielu z nich miało tatuaże i przeszłość kryminalną.

Postawa tego wileńskiego chłopaka zaskoczyła go. – Dasz sobie radę? – zapytał z uśmiechem, oddając mu granaty.

– Spokojna głowa, dowódca – mruknął porozumiewawczo i trzymając w ręku granaty, podbiegł pod drzwi. Podłożenie przez niego granatów było bardzo odważne, a nawet ryzykowne. Ich wybuch nastąpił w momencie, gdy chłopak odskakiwał za betonowy mur. Wejście do twierdzy zostało uwolnione.

Gdy kilka minut później ten sam chłopak wysadził w podobny sposób drzwi wewnętrzne, z okna na piętrze Litwini wywiesili kawał białego płótna. Posterunek został zdobyty. Policjanci poddali się. Było ich pięciu. „Maks” zabrał im broń i po skompletowaniu oddziału ponownie dołączył do Brygady.

Więcej podobnych akcji już partyzanci polscy nie prowadzili, a Litwini – przekonani, że z Polakami zadzierać nie warto – też dali spokój polskim rodzinom.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko