Józef Jasielski
Ostatnia taśma…Lira.
W ciemnościach, przy podniesionej kurtynie i szmerliwym pianissimie muzyki przez kilka minut trudno coś wypatrzyć. Wreszcie wchodzi jednolite, „brudne” światło i widzimy dekorację przypominającą ogromny „brodzik” z foliowaną podłogą, podświetloną jarzeniówkami. Stolik, kilka krzeseł, drabina, lodówka. Wokoło czarne okotarowanie Teatru „Wybrzeże” – zakurzone, niechlujnie podwieszone…W takiej przestrzeni aktorzy porozstawiani jak pionki na szachownicy; sztywni, bezosobowi, wpatrzeni w pustkę…Oczywiście, ubrani współcześnie, czyli „jak popadnie”.Widać, że kostium tutaj niczego nie „znaczy”; nic nie mówi ani o postaci, ani o jej sytuacji. Może trochę zastanawia. Bez wątpienia będzie to kolejna / jakże podobna do innych/ nowoczesna wersja Szekspira. I rzecz ważna – stary szpulowy magnetofon. „Taśmy prawdy”? „Ostatnia taśma Krappa” ? Te ciemne okulary na wybielonych twarzach dwóch aktorów…Przecież zarówno u Becketta, jak i u Szekspira – podobny spór ze starością , „przesłuchiwanie przeszłości”. Pierwszy odezwał się magnetofon – i tak zaczął się „teatr gadany” po niemiecku. W bezruchu aktorów, podających się za postaci, wyzutych z emocji / poza podniesieniem głosu /, nie budujących żadnych przestrzennych i sytuacyjnych relacji / poza „ustawianiem się” do figury /, sprawiających wrażenie, że trochę niedowidzą i niedosłyszą, że ledwie szukają partnera, że lepiej wygadać się ze sceny osobno. Przypomniał mi się wers z tej tragedii; coś tam: „ślepi i głusi”…Czasem jedno słowo bądź metafora otwiera wyobraźnię reżysera na przyszły kształt spektaklu…Ale to beznamiętne gadanie dłuży się niemiłosiernie. Mogę się zgodzić na takie „wystane słuchowisko z Szekspira” przy podniesionej kurtynie i w jarzeniówkach polerujących trzewiki, ale żądam hipnotycznego skupienia, swoistego klimatu / bo nadmiernie przeciągana pauza to tylko „dziura” /, wewnętrznego procesu, który tak więzi postaci i ograbia je z zewnętrznej aktywności…Nic takiego. Formalizm w formalinie. Zdechła żaba, którą muszę kulturalnie zjeść. Nic to ! Przecież znam sztukę, pamiętam poszczególne sceny…A teraz – „Gloster zostaje oślepiony za udzielenie pomocy staremu królowi” – aktorka-Regana właśnie wygarnia łyżeczką ze skorupy ostrygi / czy gałki oczne / i zajada, popijając winem. Tak pozbawiony symbolicznie oczu-ostryg Gloster odwraca się spokojnie do widowni i prezentuje nam „czerwone guziki” zamiast oczu. Nawet nie zabolało. Skoro wyłupienie oczu to tyle co zakąska z ostrygi…A teraz: „Lir popada w obłąkanie ..” – siedzący wygodnie na krześle artysta rozwija taśmę magnetofonową ze szpuli, „przesłuchuje ją” przykładając do ucha, potem owija sobie nią głowę. Co oznacza, ze takie rzeczy robi tylko wariat. Proste ? Za proste.
A teraz: „Edmund ginie w pojedynku z Edgarem..” – dwaj panowie wydzierają sobie dziecięcą zabawkę – bąka, który wbija się niczym sztylet w brzuch Edmunda. Ten /a jakże ! / po chwili ożywa i obaj panowie doskonale bawią się tą sytuacją. Fajne ? W końcu sztylet jest taki staroświecki…A teraz: „Goneryla truje Reganę , a potem zabija się..” – obie panie szarpią się na podłodze przez chwilę i nieruchomieją. Resztę załatwia „informacja” z ust kolegi-aktora. Szybko i bez zbędnego dramatyzowania. Jest tego więcej. Tyle to wszystko znaczy, ile da się wyczytać z samego tekstu. Teatr odmawia współpracy. Nie chce niczego ilustrować, dzielić się emocjami, zaciekawiać akcją, rytmem…Sterczy ponad dwie godziny w prawdziwie niemieckim drylu i gapi się na nas. Nawet nie znacząco. A tragedia człowieka-Lira, który musiał upaść tak nisko i tak boleśnie, aby się jednak wznieść i zrozumieć ? To tylko przynęta. Cip, cip, cip…Zmordowany nudą i umysłowym lenistwem artystów, będących dzisiaj wzorem dla naszych młodych reżyserów, po obejrzeniu dwóch spektakli rzekomo wybitnych obcokrajowców, przyrzekłem sobie , że odpocznę od teatru tak długo, ile się da.
– „Co czytasz, książę ?” – „Słowa, słowa, słowa…”
Wiliam Szekspir – „Król Lear”
Reżyseria – Roberto Ciuli
Scenografia – Heinke Stork
Festiwal Szekspirowski w Gdańsku