Andrzej Dębkowski
Errata do poezji…
Jakiej trzeba odwagi, jakie trzeba mieć doświadczenia, przeżycia i jaką wiedzę, żeby opisać stan ludzkiej kondycji na początku XXI wieku? Bywa, że niektórzy filozofowie potrzebowali na to całego swojego życia; niektórym po prostu brakło na to czasu, mądrości i umysłowych horyzontów. Próbowało także wielu poetów. Niektórzy byli blisko, ale większość skończyła na marnych próbach.
Pojawiła się na naszym rynku czytelniczym książka poetycka, która może przewartościować myślenie o młodej, polskiej poezji i ma prawo stać na księgarskich półkach obok najważniejszych książek współczesnej polskiej poezji. Co ważniejsze, jest to poezja, która niczego nie zamierza udowadniać i nie poszukuje tego, czego tak naprawdę znaleźć w poezji nie można – wyimaginowanego „ego” samego poety. To „Errata do trzech wymiarów” Anny Marii Musz, młodej, dwudziestokilkuletniej poetki.
Już podczas czytania tytułowego i jednocześnie otwierającego tom wiersza dostałem intelektualnego olśnienia:
świat trzech wymiarów jest już ustalony
określono prawa natury
życiowe konieczności
potrzebne stałe niezbędne hierarchie
ale końcowe strony czekają na wklejenie erraty
będzie o czym ją pisać
wystarczy przedostać się wyłomem wyobraźni między
fizykę a filozofię
podważyć obwolutę sądów opinii pewników
tamta nierzeczywistość
ciągle się jeszcze buduje
z obrazów Dalego powieści Karki
starożytnych podań przedwczorajszych snów
nieznanych bliżej scen układanych dokładnie w tej chwili
zostawcie nam zatem tylko erratę wyobraźni
będziemy spokojnie orbitować
wokół waszych spraw
uparcie ustawiając w jednym rzędzie
wojnę w Iraku krzyki ulicznych handlarzy oczekiwanie na
wenę
aż z politowaniem powiecie
poeci
nie łudźmy się
poezja zmienia tych tylko którzy zechcą jej słuchać
chyba że sami poniosą ją dalej
pieszo
niezwykli zjadacze chleba bez obiecanych skrzydeł
a jeśli nawet nie ufacie słowom
a tym bardziej poetom
dajcie im tyle ostatnich szans o ile poproszą
zawsze możecie przecież
skazać ich na śmierć przez postawienie
w cieniu zakurzonej półki
(„Errata do trzech wymiarów”)
Cóż za jasność sądów, cóż za łatwość łączenia skojarzeń i bytów! Skąd to się wzięło? Najprawdopodobniej stąd, że człowiek niezwykle inteligentny i oczytany – posiada nadzwyczaj rozwinięty dar spostrzegania. Anna Maria Musz w swoim oglądaniu (podglądaniu) świata, w swoich dociekaniach do prawdy, odnalazła właściwy klucz poznawania prawdy absolutnej. Jak to zrobiła? Prawdopodobnie ona sama tego jeszcze nie wie, ale niemalże pewne jest to, że ten klucz zaczyna otwierać coraz więcej drzwi, a dzięki temu poetka może przechodzić do coraz to nowych poziomów poetyckiej podróży i poetyckiego wtajemniczenia. Unikatowe jest także to, że zaczęła z niezwykle wysokiego pułapu. Bo w jej wierszach jest wszystko: i sprawność językowa, i psychologiczna przenikliwość, i filozoficzne pytania o sens naszego życia. Wie także doskonale, od czego należy zacząć, tak jak i to, skąd wzięło się to »coś«, zanim się wszystko we wszechświecie zaczęło:
jaka była ta chwila zanim wszystko się stało
cisza pełna wewnętrznej bezsennej muzyki
czuwające w bezsłowiu zamknięte tomiki
pustka pełna poezji w jedną zlanych całość
jaka była ta chwila zanim strony świata
zaczął chytrze wertować wygłodniały człowiek
nim treść każda na dobre zamknęła się w słowie
zanim skrzydła z naturą złączyły się ptaka
jaka była ta chwila przepełniona światem
zanim pękła na lądy gatunki i rasy
zanim liczyć zaczęła sukcesy i straty
będąc czasem przez ludzi dzielonym na czasy
jaka była ta chwila myślała z wahaniem
i troską o chaosie co z niego powstanie
(„Wielki wybuch”)
Musz stawiając pytania zasadnicze zdaje sobie sprawę z tego, że nie można we współczesnym świecie funkcjonować w oderwaniu od rzeczywistości, od świata tego małego, naszego i tylko dla nas zarezerwowanego. Jej światem jest poezja. Poezja, która uzdrawia, która sprawia, że nasz ziemski świat staje się lepszym, ale i ta poezja, która potrafi zabić. A ponieważ poezja jest dla Anny Marii Musz i wodą, i powietrzem, to niejako automatycznie staje się dla niej swoistym krwioobiegiem. Niemal w każdym wierszu młoda poetka próbuje odpowiedzieć na pytanie: jak wielką siłę sprawczą ma wiersz, a w szerszym kontekście, jak wielką siłę sprawczą ma SŁOWO?:
wszystko jest już spisane
uprzątnięte ogarnięte zwiedzone
w zasadzie można się przyzwyczaić
jeszcze tylko jedno słowo
staję na brzegu jak na brzegu ciemnego jeziora
zgadując dostępnymi zmysłami niepewne dno sensu
i przesłaniającą je treść
widzę nadal tylko własną twarz
wiem dużo zależy ode mnie
ale to chyba przesada
przecież muszę mieć jakąś pewność
choćby w ostatnim słowie (…)
(„Jedno słowo”)
Poetka tak bardzo wierzy w oczyszczającą moc poezji, że w wierszu pt. „Cyrograf” pisze:
złożyć życie
w ofierze
na ołtarzu poezji
piękne
ale za trudne
dla żywego człowieka (…)
i dalej:
o tym się nie mówi
ale w to się wierzy
podpisując cyrograf
znaleziony
na ołtarzu poezji
sprzedając duszę słowu
Czyż nie jest to bezgraniczne oddanie się poezji, słowu pisanemu?
Szczególnej przyjemności z lektury tych wierszy doznajemy wówczas, gdy uzmysłowimy sobie, że to, co dla nas – jako ludzi – jest ważne, wybrzmiewa nagle nutą pokrewną naszym własnym sentymentom, jakąś refleksją, uczuciem czy gestem, które pozwalają odnaleźć kojącą ludzką wspólnotę. Właśnie poznawanie ludzkiego bytu stało się dla Musz zadaniem pierwszoplanowym. Nie wiem, skąd to się wzięło u tak młodej osoby, ale jedno jest pewne, że trafność jej sądów zachwyca i poraża jednocześnie, bo do takich wniosków dochodzi się przeważnie u kresu własnego życia:
zatem wpadł pan do Styksu
to nie jest odpowiednia rzeka dla topielców
ach czyli nie chciał się pan zabić
cóż tak czy inaczej
opił się pan wieczności
diagnoza brzmi jednoznacznie
a rokowania są beznadziejne (…)
(„Wizyta”)
Poezja ważna to ta, która zadaje ważne pytania egzystencjalne. A są takie trzy: „skąd jestem”, „jaka jest moja ziemska wędrówka” i „co jest po drugiej stronie”. Niektórzy dodają: „jeżeli jest”. W poezji Anny Marii Musz mamy to wszystko, a nawet jeszcze więcej, bo poetka stara się nie odchodzić jednocześnie od naszej codziennej rzeczywistości. Wie, że jest ona częścią składową czegoś większego, czegoś, co – jak na razie – i szkiełko nie oddało, i oko nie dostrzegło:
powiedz nam o sobie coś więcej
Siło która wyrywasz
słońce zza horyzontu
i duszę z człowieka
powiedz nam więcej
przecież już możesz
jesteśmy mądrzejsi
o całe życie
i chwilę
wyzerowani licznika
którą je przekreślasz
powiedz nam wszystko
przecież już przeszliśmy granicę
za którą nie ma żartów
pokazałaś nam nawet
wszystko za progiem zza którego nie można cofnąć
stopy
przestąpiliśmy go
nie pytaj czy ze strachem to się już teraz nie liczy
jednakowo rozsmakowujemy się
w tej samej wieczności
na uczcie innego wymiaru
(„Exodos”)
„Errarta do trzech wymiarów” jest radością dla duszy, dla intelektu. Sięga się po nią dlatego, że ta poezja nie pozwala zapomnieć o sobie samym. Ciągle się w nas kłębi, nawarstwia i sprawia, że inaczej zaczynamy patrzeć na świat, rewidujemy dotychczasowe nasze poglądy. Czy to jest możliwe, żeby tak było po przeczytaniu książki napisanej przez dwudziestokilkuletnią dziewczynę? Tak, to jest możliwe, to stało się faktem…
Ten debiutancki tom poetycki Musz, to wręcz unikat na współczesnej, literackiej mapie Polski. Młoda poetka, wydała książkę, jakiej nigdy nie będą miały tzw. wielkie, promowane poetki polskiej literatury… Dlaczego? To bardzo proste. Bo nie można mieć żadnej dobrej książki, kiedy nie traktuje się poważnie swojego pisania. Albo kiedy uważa się, że jest się wielką poetką i wszystko, co się napisze musi być wielkie. To jest fałsz, złudzenie, iluzja tego, czego tak naprawdę nigdy nie było…
Annę Marię Musz wspiera jej własny talent i skromność… I nieprawdopodobna mądrość, która od niej emanuje. Wiem, raz na kilkanaście, na kilkadziesiąt lat, zdarzają się takie talenty, które przewartościowują literackie podwórka. Czy tak się stanie teraz? Nie wiem, bo za tą doskonałą literaturą nie stoi tzw. zaplecze prasowe i poparcie… salonów. Dlatego trzeba głośno wołać, aby i inni zwrócili uwagę na tę poezję i na to nazwisko.
Jest jeszcze jedna sprawa. Otóż Anna Maria Musz postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Teraz będzie musiała nam wszystkim udowodnić, że nie było to tylko i wyłącznie jakieś jednorazowe „porażenie boskim piorunem”, jednorazowy stan, którego my – poeci – sami nie potrafimy sobie wyobrazić, a co dopiero opowiedzieć…
Ja jednak wierzę, że następne książki Musz będą podobne do tej, bo prawdziwi poeci przez całe swoje życie piszą tak naprawdę jedną książkę…
______________
Anna Maria Musz, „Errata do trzech wymiarów”. Posłowie: Leszek Żuliński. Wydawnictwo „Nowy Świat”, Warszawa 2010, s. 92.
Leszek Żuliński
Między Słowem a Bytem
Ten tomik jest debiutem poetyckim. Absolutnym. Jego młoda autorka wprawdzie pisała od dzieciństwa, lecz w zasadzie nie przeszła w sposób rutynowy całej tej drogi publikacyjno-konkursowej, jaka poprzedza typowy polski debiut. Po prostu lubiła poezję, czuła „jej wołanie”. Jeszcze rok, dwa lata temu język poetycki kojarzył się jej głównie z rymem. Przekonywałem ją, aby eksplorowała bardziej współczesne konwencje. Nie sądziłem, że to wszystko potoczy się tak szybko. Bo w ciągu roku powstały te wiersze; ta książka. Nie żadna tam rozrzucona garść młodzieńczych liryków, nosząca znamiona głównie wszystkich tych, skądinąd cudownych, emocji dorastania i dziwiąca się możliwościami Słowa, bo dopiero odkrywająca jego artystyczną i egzystencjalną moc. Nie! Powstał zwarty, przemyślany, cykl, poświęcony wysoce intelektualnej kwestii.
Są to otóż wiersze autotematyczne. Autorka dała się zwabić pokusie poetyckiej głównie dlatego, że zafascynowała się tajemnicą języka i fenomenem słowa. Nagle język, mowa, przestały być codziennym, zwykłym narzędziem komunikacji, zinternalizowanym z naszym istnieniem na zasadach fizjologii, a zaczęły być samoistnym bytem, tworzywem o kreatywnej sile; kreatorem, który stwarza także nas samych. Te wiersze to jest po prostu ERRATA wobec powierzchownego i pospolitego pojmowania i traktowania języka; to „wyposażenie” go w ontologiczne i aksjologiczne moce, a więc przyznanie mu „siły sprawczej”. My, „wypowiadacze słów”, w tym nowym porządku nagle stajemy się „wypowiedzianymi przez słowa”. Stajemy się tworami własnego języka i zamieszkujemy przestrzenie, jakie sobie sami w nim odkrywamy i budujemy.
W tak kongenialnie pojmowanym fenomenie „stawania się w języku” i „poprzez język” zdarza się, że odkrywamy także „język poetycki”. Autotematyzm tego tomu polega na wielokrotnie powtarzanym pytaniu o to, czym jest wiersz, jaką ma siłę sprawczą, siłę poznawczą, granice nazywania, w jakim stopniu wyraża światy prawdziwe, gdzie oddziela subiektywizm od obiektywizmu i w końcu: czym jest sztuka? Bo przecież właśnie język sztuki jest językiem archetypu i toposu, genotypu i wzorca? Tu Autorka dociera do problematu Mitu. Mitu, który jest „pigułką prawdy” odwiecznej i uniwersalnej, który tworzy zbiorowe DNA ludzkości; jest drogowskazem na rozstajach, pokazującym trudny wybór, ale i ostrzegającym przed błądzeniem. Mit jako kwintesencja kulturowości, jest tym, czym język jako kwintesencja osobowości. Poświęcając garść wierszy przesłaniom antyku, Anna Musz realizuje swój „liryczny wykład” na temat naszego istnienia zapisanego w kodzie semiotyczno-semantycznym języka, który jako „język sztuki” staje się zarazem wyrokiem, jak i wieloznacznym krajobrazem Losu (teoria „dzieła otwartego”?).
A Los poety? Ten dylemat jest także wpisany w te wiersze. Ileż tu zastanowień nad kondycją Poety… Nad jego siłą i słabością wobec Słowa, sensem i celem poszukiwania poprzez Słowo?
Dlatego jestem zdumiony tymi wierszami. Takie wiersze pisze się pod starość, kiedy wszystko już legnie w rytualnej ruinie i zastanawiamy się, dlaczego w ogóle pisaliśmy… Anna Musz, wstępując do literatury, chce u samego progu wiedzieć to wszystko, czego ja nie wiem pod sześćdziesiątkę. Ona od tego zaczyna. Ale za to z młodzieńczym ogniem szuka w słowie kamienia filozoficznego, w Poecie – Demiurga lub Dziecko Widzące Poprzez Ciemność; to wszystko są uniesione, natchnione rozważania, mające wagę par excellence filozoficzną. Dzięki temu Anna nie wpadła w pułapki sofizmu ani „intelektualnego chłodu”, w meandry spekulatywności lub pseudoelokwencji – tu aż kipi od namiętności, która bierze się z „bólu egzystencjalnego”, jaki tkwi w tych wierszach, w ogóle z ich „egzystencjalnej skazy” i istoty. Kwestie bytu, istnienia, trwania, granic poznania, realności i nierealności, celności zmysłów, „pojemności słowa”… czynią tę ledwie początkującą poezję już mądrą i już cudownie „rozgorączkowaną”. Tak, rzadko, bardzo rzadko zdarzają się debiuty tej miary. Dlatego proszę sobie dobrze zapamiętać nazwisko Anny Musz. Może ono okazać się… ciiiiiiiiiiii, lepiej nie zapeszajmy…
Tekst posłowia do debiutanckiego zbioru wierszy Anny Marii Musz Errata do trzech wymiarów, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2010, s.92