Zygmunt Janikowski – Zapiski o pochówku

0
237
Bruno Schulz

Kiedy miałem czterdzieści kilka lat, co dzisiaj uznaję za wiek bardzo młodzieńczy, zobowiązałem się pomóc mojemu długoletniemu sąsiadowi, sympatycznemu staruszkowi, z którym dość często rozmawiałem, załatwić ubezpieczenie drogowe jego samochodu. Pan Adaś ze względu na sporą ilość mandatów i kilka drobnych stłuczek popadł w kłopoty ze swoją dotychczasową firmą ubezpieczeniową, która nie przebierając w środkach, postanowiła nie podpisać z nim umowy na następny rok. Na szczęście firm ubezpieczeniowych nie brakuje na tym świecie, więc wybraliśmy taką, która przygarnia pod swoje skrzydła klientów borykających się z podobnymi problemami. Miałem pewne obawy, że i tu natrafimy na jakieś przeszkody, ale nawet mu o tym nie wspomniałem, żeby nie popadł w depresję. Wiedziałem, że truchleje ze strachu na samą myśl utraty ubezpieczenia. 

Wyjechaliśmy wcześnie rano, żeby szybciej dotrzeć na miejsce, ale jazda po ulicach wielkich metropolii jest bardzo uciążliwa bez względu na porę dnia. Na dokładkę przejechał nam drogę pogrzeb, co uznałem za złą wróżbę.

– Diabli nadali ten pogrzeb – mruknąłem sam do siebie pół żartem, pół serio – teraz to już na pewno nic nie załatwimy.

– O nie, co to, to nie! Wręcz przeciwnie, wszystko pójdzie teraz jak po maśle – odpowiedział radośnie pan Adaś. – Gdyby dogonił nas pogrzeb albo my dogonilibyśmy nieboszczyka, to co innego, nie byłoby tam nawet po co jechać. Lepiej od razu zawrócić do domu. Ale w tej sytuacji, kiedy pogrzeb przejechał nam drogę, to czuję się tak, jakbym miał już to ubezpieczenie w kieszeni.

– Daj Boże – odpowiedziałem z powątpiewaniem.

Dojechaliśmy na miejsce w mieszanych nastrojach, pan Adaś wesoły jak nowożeniec i ja, bardzo sceptycznie nastawiony do wiary w gusła i zabobony. 

W drodze powrotnej zastanawiałem się czy w załatwieniu naszej sprawy pomógł nam pogrzeb, który przejechał nam drogę, czy też sama sprawa była po prostu zwykłą formalnością nie wymagającą specjalnych starań. Dzisiaj, kiedy jestem już w wieku pana Adasia, nie wykluczam żadnej możliwości. Jeszcze do niedawna, jakieś piętnaście albo dwadzieścia lat temu, widok konduktu pogrzebowego nie robił na mnie najmniejszego wrażenia. Ot, po prostu jeszcze jeden pogrzeb. Teraz, kiedy nie jestem już czterdziestoletnim młodzieniaszkiem, na jego widok mówię do siebie cicho i ze współczuciem: ”Żegnaj kolego.” I chociaż staram się nie myśleć o wszelkich uroczystościach pogrzebowych i cmentarzach, to jednak mimowolnie przypominam sobie jedną ze znajomych mojej matki, która często wspominała swoje dzieciństwo.

-Przed wojną mieszkałam jakiś czas na plebanii u mojego wujka, który był proboszczem. Tuż obok plebanii był cmentarz. Miałam wtedy dwanaście lat i nikt mi dzisiaj nie powie, że nie ma duchów na tym świecie.

Kiedy o tym pomyślę, zaczynam się obawiać, że i ja mogę kiedyś straszyć ludzi po nocach, co na pewno nie należy do przyjemności. Mając to na uwadze dokładam wszelkich starań, żeby zachować dobry humor wobec tak przykrej możliwości.

-Te ciepłe zimowe buty, które sobie ostatnio kupiłem, to włóżcie mi do trumny, żeby mi nogi nie marzły   i żebym miał w czym chodzić po nocach na cmentarzu.

-Lepsze by były ciepłe cholewy – radzi mi mój przyjaciel. – Dobre są na każdą pogodę i guma dłużej wytrzyma niż zwykłe lakierki albo zimowe buty.

-Wykluczone, guma trzyma wilgoć i jest szkodliwa dla zdrowia – odpowiadam rzeczowo.

Skoro wybrałem już solidne buty, wypada zastanowić się nad wyborem trumny. Istnieją dwie zasadnicze możliwości. Drewniana z gwoździami albo metalowa z hermetycznie zaśrubowanym wiekiem. Na pierwszy rzut oka wypadałoby wybrać produkt solidniejszy, czyli metal ze śrubami, ale po przemyśleniu sprawy, dopuszczam możliwość zastosowania lichego drewna. Czym szybciej zjedzą mnie robaki, tym lepiej dla mnie. Po cóż się długo męczyć w takiej duchocie.   Jak do tej pory nawet nie wspomniałem o tym mojej najbliższej rodzinie, gdyż rozmowy o szczegółach pochówku nieboszczyków nie należą do przyjemności i niejednego mogą wyprowadzić z równowagi. Wygląda na to, że tych kilka spraw związanych z moim pochówkiem będę musiał załatwić samodzielnie, bez zasięgania życzliwych i praktycznych porad mojej najbliższej rodziny, której jak na razie nawet przez głowę nie przejdzie, że mogę wyzionąć ducha. 

Kupno parceli i wybór miejsca na cmentarzu wydaje się być rzeczą zupełnie bez znaczenia, ale patrząc na sprawę oczami przyszłego nieboszczyka, to na pewno dużo przyjemniej jest odwiedzać grób położony w ładnym miejscu, dajmy na to na niewielkim wzgórzu u stóp pomnika jakiegoś świętego niż smutne miejsce gdzieś zupełnie na uboczu i do tego jeszcze pod płotem. Osobiście nie jestem człowiekiem kapryśnym i mogę leżeć nawet i pod płotem, gdyż na całe szczęście sześć stóp pod ziemią i tak wszyscy są sobie równi, niezależnie od miejsca pochówku i splendoru grobowca. W związku z tym wybór zakwaterowania postanowiłem odłożyć na później, gdyż do załatwienia pozostają ważniejsze sprawy. Zawsze będzie można coś kupić nawet i w ostatniej chwili, wybierając z tego, co akurat jest dostępne na cmentarnym rynku nieruchomości gruntowych. 

Do zasadniczych obowiązków przyszłego nieboszczyka należy spakowanie wszystkich swoich rzeczy przed ostatnią podróżą, czyli wyrzucenie z obecnego miejsca zamieszkania nagromadzonych tam starych rupieci i szpargałów. Samo usunięcie sterty różnego rodzaju papierzysków, katalogów i książek wymaga ode mnie nie lada jakiego wysiłku i cierpliwości, gdyż zebrała się tego spora ilość. Nie chciałbym, żeby na drugi dzień po moim pogrzebie rodzina popadła w stan przygnębienia z powodu śmietnika, jaki po sobie zostawiłem. Wyobrażam sobie, co by o mnie myśleli.

-Był na emeryturze. Przez całe lata nic nie robił i nawet palcem w bucie nie kiwnął, żeby wysprzątać ten bałagan.

Od dawna obiecuję sobie, żeby raz na zawsze tę sprawę załatwić, ale tyle się tego nazbierało, że aż nie chce mi się umierać. Bo niby dlaczego mam już umierać?  Nikt mnie przecież nie pogania. Na ogrodzeniu cmentarza przy ulicy Cumberland, jednej z głównych ulic na przedmieściach Chicago, widnieje duży napis, widoczny dla każdego kierowcy samochodu, który tamtędy przejeżdża: ” Nie spiesz się. My poczekamy.” Jestem święcie przekonany, że pensjonariusze miejsca za ogrodzeniem mają rzeczywiście anielską cierpliwość, dlatego postanowiłem zastosować się do ich mądrej rady i na przekór wszystkiemu dociągnąć, jeżeli już nie do setki, to przynajmniej do dziewięćdziesiątki. Życie jest piękne bez względu na wiek!

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko