Wracając do Kątów Rybackich
Pamięci Jędrka Waśkiewicza
Jesień dojrzewa
w poranionych przez liście miejscach
słone mgły ciągnące od morza
ogołacają nas z resztek światła
i jego dojrzałej świadomości
Wiesz Jędrek
byłem wczoraj w tym miejscu
w którym siedzieliśmy
na przyciągniętym przez sztormy
pniu dębowym
Pamiętasz
był węższy niż nasze marzenia
siedzieliśmy na nim w czterech
Z brzegu chudziutki
wyczesany wiatrem Gąsior
obok Jerzynka
którego uśmiech był szerszy
od nadbiegającej fali
a ruch dłoni miał wąziutki
niczym fraza w wierszach Śliwonika
W migawce utrwalonej przez pamięć
Romek stał odwrócony plecami
Rzucał w górę okruchy chleba
do rozkrzyczanych mew
ruch skrzydeł
spadanie fragmenty intensywnego życia
do dziś zaskakują mnie
mnie jedynego na zupełnym obrzeżu pnia
tuż obok ciebie
z twarzą wzniesioną do góry pełną zdziwienia
być może pytania
o rzeczy najodleglejsze
a może tak bliskie
że ich sens zginął poza kadrem
Kiedyś ktoś pytał mnie
dlaczego mówię do ciebie Jędrek
nie Andrzej
ty odpowiedziałeś za mnie
że Jędrek lepiej brzmi w chórze
a chór jest na górze
teraz wiem
powiedziała mi o tym Ania
twoja matka tak zwracała się do syna
i ten gest wynikający z rangi słowa
wracający do źródła
nie wysycha
zawsze dotyka nas najczyściej
Jędrek
tego pnia
na którym jakiś malarz z pleneru
zapisał farbą nasze nazwiska – nie ma
Do naszego brzegu
przywiodły go przygodne sztormy
I one odebrały swoją własność
Wepchnęły na powrót w czarną czeluść morza
jego najspokojniejszą otchłań
z której nie wychodzi żadne światło
żadne słowo
fragment wiersza
Latem w tym miejscu dzieci budowały zamki
szukały bursztynów
widziałem to
ta opowieść nie ma jeszcze końca
tak jak nigdy nie miała swojego początku w nas
zupełnie przypadkowo
próbujących odgadnąć światło
w alfabecie nocy
zapisać go
wśród licznych ścieżek
którymi serce zawsze
odchodzi poza widnokrąg