MICHEL HOUELLEBECQ (1956)
1
J’étais seul au volant de ma peugeot 104 ;
Avec la 205 j’aurais eu l’air plus frime.
Il pleuvait sans arrêt et je déteste me battre ;
Il me restait trois francs et cinquante-cinq centimes.
J’ai hésité devant l’embrachement de Colmar :
Était-il bien prudent de quitter l’autoroute ?
Sa dernière lettre disait : « J’en ai carrément marre
De toi et tes problemes. Ta connerie me dégoûte. »
Nos relations en bref avaient connu un froid ;
La vie bien trop souvent éloigne ceux qui s’aiment.
Sans me décourager et en claquant des doigts,
J’entonnai un refrain de la « Vie de bohème ».
2
Les Allemands sont des porcs, mais ils savent faire des routes
Comme disait mon grand-père, esprit fin et critique.
J’étais un peu tendu ; la fatigue, sans doute,
J’accueillis avec joie le bitume germanique
Ce voyage peu à peu tournait à la déroute,
Je me sentais au bord de la crise hystérique.
J’avais assez d’essence pour atteindre Francofort ;
Là très certainement je me ferais des amis
Et entre deux saucisses nous braverions la mort,
Nous parlerions de l’homme et du sens de la vie.
Dépassant deux camions qui transportaient des viandes,
Ravi par ce projet je chantonnais des hymnes ;
Non rien n’était fini, la vie et ses offrandes
S’étendaient devant moi, incertaines et sublimes.
Prawie zarżnąłem swego peugeota sto czwórkę…
1
Byłem sam, prowadziłem peugeota sto czwórkę;
W dwieście piątce bym robił mocniejsze wrażenie.
Miałem ciężkie warunki – lało jednym ciurkiem –
I puste, poza trzema frankami, kieszenie.
W Colmar krótkie wahanie, zanim dalej ruszę:
Może nie było warto zjeżdżać z autostrady?
Jej ostatni list mówił: „Mam powyżej uszu
Ciebie, twoich problemów i twej błazenady!”
Mówiąc krótko: powiało między nami chłodem;
Życie często kochanków od siebie oddala.
Nic to; wystukiwałem palcami melodie,
Ten motyw z „Cyganerii” powracał jak fala.
2
Świnie z Niemców, lecz wiedzą, jak się drogi kładzie,
Jak zwykł mawiać mój dziadek, umysł jakże cięty,
Byłem zdenerwowany, zmęczony w zasadzie,
Połykałem z radością germańskie zakręty,
Podróż z wolna ku pewnej zmierzała zagładzie,
Byłem bliski histerii w sposób niepojęty.
Benzyny miałem dosyć, drogi znów nie tyle;
We Frankfurcie bym pewnie poznał jakichś gości,
Mógłbym z nimi prowadzić dyskusje nad grillem
O sensie życia, śmierci i szczęściu ludzkości.
Wyprzedziwszy dwa tiry wjechałem znów w ciemność,
Porwała mnie ta wizja, nuciłem fanfary!
Nie wszystko się kończyło, bo życie przede mną
Kładło swoje cudowne, choć niepewne, dary.
przełożył Maciej Froński
MICHEL HOUELLEBECQ (1956)
J’ai peur de tous ces gens…
J’ai peur de tous ces gens raisonables et soumis
Qui voudraient me priver de mes amphetamines.
Pourquoi voiloir m’ôter mes dernières amies?
Mon corps est fatigue et ma vie Presque en ruine.
Souvent les médecins , ces pustules noircier,
Fatiguent mon cerveau de sentences uniformes;
Je vis ou je survis très en dehors des norms;
Je m’en fous. Et mon but n’est pas dans cette vie.
Quelquefois le matin je sursaute et je crie.
C’est rapide c’est très bref mais là j’ai vraiment mal;
Le mén fous et jémmerde la protection sociale.
Le soir je relis Kant, je suis seul dans mon lit.
Je pense à ma journée, c’est tres chirurgical;
Je m’en fous. Je reviens vers le point initial.
Boję się tych rozsądnych i uległych ludzi…
Boję się tych rozsądnych i uległych ludzi,
Którzy pragną pozbawić mnie amfetaminy,
W kim ma ostatnia radość taką wściekłość budzi?
Zmęczony wiodę życie na progu ruiny.
Jak bardzo często lekarz, ta sczerniała krosta,
Mój mózg jednakowymi zdaniami rozgniata.
Żyję poza normami i tam chciałbym zostać;
Mam to gdzieś, a mój zamysł nie jest z tego świata.
Zdarza się, że nad ranem zrywam się i szlocham.
Rzeczywiście mnie boli, choć wnet jest po sprawie;
Mam to gdzieś, a z opieką społeczną się bawię.
Wieczorami, sam w łóżku, czytam Kanta; wtedy
Myślę o dniu minionym, taki ze mnie medyk.
Wracam do punktu wyjścia. Mam to gdzieś. Wynocha.
przełożył Maciej Froński
MICHEL HOUELLEBECQ (1956)
Nature
Je ne jalouse pas ces pompeux imbéciles
Qui s’extasient devant le terrier d’un lapin
Car la nature est laide, ennuyeuse et hostile ;
Elle n’a aucun message à transmettre aux humains.
Il est doux, au volant d’une puissante Mercedes,
De traverser des lieux solitaires et grandioses ;
Manoeuvrant subtilement le levier de vitesses
On domine les monts, les rivières et les choses.
Les forêts toutes proches glissent sous le soleil
Et semblant refletér d’anciennes connaissances ;
Au fond de leurs vallées on pressent des merveilles,
Au bout de quelques heures on est mis en confiance ;
On descend de voiture et les ennuis commencement.
On trébuche au milieu d’un foulis répugnant,
D’un univers abject et dépourvu de sens
Fait de pierres et de ronces, de mouches et de serpents.
On regrette les parkings et les vapeurs d’essence,
L’éclat serein et doux des comptoirs de nickel ;
Il est trop tard. Il fait trop froid. La nuit commence.
La forêt vous étreint dans son rêve cruel.
Przyroda
Nie zazdroszczę tym wszystkim idiotom, co w lesie
Umierają z zachwytu nad norą królika,
Gdyż przyroda jest brzydka, nieprzyjazna, dzika,
I żadnego przesłania nam, ludziom, nie niesie.
Z fotela Mercedesa jest rozkosznie miło
Podziwiać te cudowne miejsca, te pustkowia,
Zmieniając delikatnie biegi w wozie, człowiek
Przemierza góry, rzeki i co by tam było.
Tuż za oknami lasy przemykają w słońcu
Jak dawne znajomości, niezdatne już po nic;
W głębi ich dolin jedno cudo drugie goni,
Nawet pewności siebie nabiera się w końcu.
Wysiadasz z samochodu i wpadasz w kłopoty.
Utykasz w środku jakiejś wstrętnej gmatwaniny,
Wszechświata nikczemnego, gdzie sensu ni krztyny,
Za to muchy i węże, chaszcze i wykroty.
Tęsknisz za parkingami, za pracą silnika
I za błyszczącą ladą przydrożnego bistra;
Jest późno. Coraz chłodniej. W dali księżyc błyska.
Las cię w swym śnie okrutnym powoli zamyka.
przełożył Maciej Froński