Ewa Maria Serafin – Literackie auto zdrady

0
146

 

Ewa Maria Serafin

 

Literackie auto zdrady

 

Filip Wrocławski

 

Uprawianie literatury jest niemal równoznaczne z ochotą na popełnienie samobójstwa przy wielu świadkach. Artystyczna wypowiedź jest czynnością niezwykle intymną, a jej publikacja to – w mniejszym lub większym stopniu –   zerwanie kurtyny, którą oddzielamy się od świata. Obnażamy się, ujawniamy jakąś część prawdy o sobie. Słowa, które z rozmachem rzucamy przed siebie, stają się bumerangiem, który wraca wzmocniony o znaczenia jakie świat im dopisuje. Stają się a u t o   z d r a d ą. Napisane przez nas słowa, zdania, sceny… są nie tylko tworzywem dla kreacji fikcyjnej rzeczywistości, lecz w świadomości czytelnika kreują także postać samego autora i może się zdarzyć, że wbrew jego intencjom ujawnią nie herosa lecz potwora. Brak pewnych słów czy refleksji może spełnić rolę podobną.

 

            Pisanie może stać się lekarstwem na traumy. Jestem jednak przekonana, że nie zawsze nękające autora nieszczęścia, dramatyczne doświadczenia mają obowiązek przyczynienia się do powstania wartościowego utworu.

            O nieszczęściu, jako inspiracji twórczej wiele już powiedziano. Na przykład, amerykański pisarz Saul Bellow, laureat Nagrody Nobla, Pulitzera i trzykrotnie National Book Award, w nieszczęściu – pojmowanym w szerokim aspekcie, wykraczającym poza subiektywne przeżycia jednostki – upatrywał źródła wyjątkowych inspiracji. W jednym ze swoich esejów, zawierających refleksje nad literaturą, kondycją artysty i samą rzeczywistością, zatytułowanym „Rozproszenie uwagi” z 1990 roku pisał był:

            Dyktatury nie zdołały śmiertelnie zastraszyć artystów, również demokracja nie zdołała ich doszczętnie wyeliminować, aczkolwiek niektórzy obserwatorzy uważają demokrację za znacznie większe zagrożenie. Jeżeli stalinizm czasami uchodzi na Zachodzie za katastrofę polityczną, to uważa się, że dla artystów było to ukryte błogosławieństwo. Stalinizm pozwolił im zachować powagę. Umierali, zostawiając po sobie wielkie dzieła. U nas artyści wylegują się na wielkim łonie, miękkim i demoralizującym, zasadniczo obojętnych i zabójczo wolnych społeczeństw, a zatem żegnaj, sztuko. Śmierć w gułagu w oczywisty sposób przewyższa śmierć w Hollywood czy na Manhattanie. Nieszczęście mobilizuje, komfort rozleniwia. Rozleniwienie degeneruje i rozkłada. Żrące produkty uboczne dobrobytu i rozproszenia uwagi niszczą naszą cywilizację.

            Wydaje się jednak, że ta teza jest zbyt uproszczona. Nie można nieszczęścia pojmować wyłącznie w kategorii kataklizmów zewnętrznych, wojen czy rozmaitych form stosowania przemocy, katastrof i przypadków losowych. Równie twórczą siłą mogą stać się owe doskonale znane literaturze kataklizmy wewnętrzne, subiektywne przeżycia, alienacje, psychozy i frustracje.

            Dzisiaj artyści mają jeszcze jednego przeciwnika – rzeczywistość industrialną.

            Cierpienie jest wpisane w nasze osobowości, podobnie jak przeczucie a nawet pewność naszego losu. Bardziej wrażliwi – odczuwają dotkliwiej ataki wroga wewnętrznego – potwora, którego sami tworzymy. Jeżeli zdołamy go pokonać, mamy szansę poradzić sobie z zresztą świata. Nawet z losem, rozumianym jako obca i wroga struktura, którą trzeba pokonać, żeby zachować niezawisłość.

            Atmosfera, jaka panuje w środowiskach literackich, przypomina tę jaka może towarzyszyć mieszkańcom wyspy otoczonej oceanem, którzy znaleźli się w oku cyklonu. W bezruchu i ciszy, która tam panuje wyczekują nadciągającego kataklizmu.

Wydają się kompletnie zdezorientowani, niepotrzebni, ich słowa się zdewaluowały i nikogo nie interesuje co mają do powiedzenia.

            Kilka dekad dehumanizacji, jaka towarzyszyła przetaczaniu narodowego pociągu ze starych torów na nowe, demokratyczne; uczenie zasad wolnego rynku i uczestnictwa w „wyścigu szczurów” zrobiły swoje.

_________________

Saul Bellow – „Suma po przemyśleniach. Od niewyraźnej przeszłości do niepewnej przyszłości”, przekład – Tomasz Bieroń, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1998, str 182

            Wolność słowa zawróciła w głowach polityków i dziennikarzy. Niejednokrotnie, żeby przekonać do swoich racji ulicę, zaczęli mówić jej językiem, zapominając o ustawie, która teoretycznie miała chronić czystość polszczyzny. Ten język przepoczwarzony wpełzł i do literatury – do powieści poświęconych subkulturom gnieżdżącym się w narkotycznopijackich norach na peryferiach społeczeństwa. Nory i ich lokatorowie zostali nobilitowani do rangi literackich przestrzeni i bohaterów. Ta klaustrofobia ma zastąpić obraz rzeczywistości i procesów w niej zachodzących.

            Jednak nie podzielam pesymizmu Bellowa co do przyszłości sztuki, która jego zdaniem – w warunkach komfortowych nie przetrwa. Od lęków i traumatycznych przeżyć nawet demokracja nas nie uwolni [nawiasem mówiąc, czy to nie demokracja ateńska stworzyła najwybitniejsze dzieła starożytne?]. Na pewno nie z jej powodu przyjdzie nam żegnać się ze sztuką.

            Ona jest jak ów stojący niedaleko Placu Bankowego w Warszawie, Pałac Przebendowskich-Radziwiłłów, który żart historii na czas jakiś przemianował na Muzeum Lenina, a obecnie stał się Muzeum Niepodległości i trwa, chociaż epoki mijają.

            Nie, nie obawiam się demokracji. Inne, znacznie mniej abstrakcyjne procesy niczym głodne korniki zaczynają drążyć korytarze w fundamentach sztuki i niezauważalnie je podważają.

A. M. S.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko