Sławomir Majewski
POTĘGA ANTYKU
Ilekroć zastanawiam się na nędzną współczesnej polskiej prozy (o dramatach, poezji czy filmie ani wspomnę), szukam przyczyn kondycji prostackiej, ubogiej w myśli i słowa, dobrego stylu nie oczekując. Wówczas powracam do idei, która snuje się za mną od lat:
– Hellada!
Wieki temu, czterej faceci z brodami stworzyli kanony tego, co dziś adeptom wszelkich form literatury mogłoby posłużyć za niewyczerpane źródło twórczości, gdyby dzieła brodaczy przeczytali. Jestem pewien, że krytycy literaccy urodzeni przed wynalezieniem Internetu zgodzą się ze mną, iż „w temacie” pomysłów na powieść czy sztukę, Wielka Czwórka napisała wszystko. Miłość, nienawiść, seks, pożądanie, bratobójstwo, zazdrość, zdrada, skrytobójstwo, lojalność, kazirodztwo, zemsta, okrucieństwo, altruizm, matkobójstwo, hojność, skąpstwo poświęcenie, odwaga, tchórzostwo i wiele innych przymiotów ludzkiego ducha jest w ich dziełach zawarte.
Napisałem ongi „W ciągu ostatnich 20 lat dokonaliśmy niebywałego skoku cywilizacyjnego od komunistycznego bantustanu, w którym brylowały kapusta kiszona, leniwe i „towarzysz Szmaciak”, do państwa Zachodnio-europejskiego. Pomogły nam w tym – niekoniecznie w tej kolejności – telewizja satelitarna, agencje towarzyskie, telefony komórkowe, Internet, McDonald i paszporty dające swobodę poruszania się a więc poznawania świata, o którym do 1991 roku wiedzieliśmy na pewno, że gdzieś tam “za horyzontem, gdzie kończy się [socjalistyczny] świat” ludzie mogą mówić co chcą, żyją jak chcą a w domach mają pralki automatyczne. Taka Atlantyda niezatopiona jakby.
Ów skok kulturowo-technologiczny o którym wyżej, nasuwa mi refleksje o analogicznych procesach którym podlegały w toku dziejów wszystkie lub prawie wszystkie narody świata. Hellenowie ponieśli w obszar ówczesnej ludzkości skupionej wokół Morza Śródziemnego wszystko, co najlepsze, co powstało w Atenach, Mykenach, Knossos i Sparcie od V wieku p.n.e. Wielokrotnie pisałem, że wszystko co w kulturze świata nastąpiło po nich [Grekach] było wyłącznie twórczą kontynuacją osiągnięć Hellenów.”
Kiedyś tak napisałem i zdania nie zmieniłem.
AJSCHYLOS (525-456 p.n.e.) stworzył 70 tragedii i ponad 20 dramatów: Persowie, Błagalnice do Orestei, Prometeusz skowany, Siedmiu przeciw Tebom. Zachowała się trylogia tragiczna Oresteja: Agamemnon, Ofiarnice, Enumidy
SOFOKLES (496-406 p.n.e.) autor 123 tragedii, w całości zachowało się 7: Ajas, Antygona, Król Edyp, Elektra, Filoktet, Edyp w Kolonie, Kobiety z Trachis i fragmenty dramatu Tropiciele.
EURYPIDES (480-406 p.n.e.) Napisał 17 tragedii i jeden dramat satyryczny. Najbardziej znane: Elektra, Andromacha, Trojanki, Medea, Hippolit, Helena, Orestes
ARYSTOFANES (445-385 p.n.e.). komedie: Acharnejczycy, Pokój, Lizystrata, Rycerze, Ptaki, Babilończycy, Osy, Żaby, Kobiety biorące udział w święcie Tesmoforiów, Sejm niewieści, Chmury. Z 40 komedii zachowało się 11.
Po co wyliczanka? Gdyby wszyscy, którzy „jeszcze dziś rano mienili się być największymi mocarzami” pióra, czyli ludzie publikujący i wysławiający swoje bzdety na Facebook i setkach internetowych portali „literackich”, zapoznali połowę z wyżej wymienionych dzieł, dzisiejsza kondycja prozy polskiej (fiction) dorównałaby poziomem literaturze Senegalu.
Mamy zalew tak zwanej „literatury kobiecej” z całym dobrodziejstwem inwentarza. Co autorka, to Helen Fielding pomnożona do n-tej potęgi. Co „książka”, to Dziennik Bridget Jones. Bez poloru, smaku, dowcipu, dobrego stylu i formy ichniej prekursorki. Jak zawsze w dziełkach epigonów, nietwórczych naśladowców. Aż się chce poprosić te współczesne emancypantki
– Drogie Panie! W pogoni za rozumem – nie ustawajcie!
Na mizogina wyjść nie chcąc, spieszę do bliższej mi menażerii – panów, chcących w Ojczyźnie mej, tyle razy we krwi skąpaaa-aaa-nej, za pisarzów uchodzić. Tocząc z żył mego intelektu krew serdecznie mi bliską (jedyną, jaką posiadam), panowie takoż wzięli się za pisanie prozy. A za pisanie prozy się wzięli, bo po pierwsze – mieli dostęp do prądu, po drugie – finanse na kompjuter tudzież Internet i wreszcie po trzecie – bo posiedli podstawową naukę pisania przy jednoczesnej, ograniczonej zdolności czytania i prawie żadnej zdolności rozumienia tychże.
Śpiewać każdy może. Fakt, może. Ale czy musi? Nie, nie musi. Może sobie jeden z drugim strugać kozikiem kogutki z mydła, kleić modele parowozów, za bezcen rwać panienki w galeriach? Oczywiście, może. Ale nie, włącza komputer, siada i – hajda pisać „książki”!
Co począć z faktem że właśnie ta przerażająca płodność grafomanów i epigonów demoluje, niszczy, zalewa oceanem gówna to, co nazywamy polskim rynkiem wydawniczym? Powie ktoś:
– A może byś tak sprecyzował swoje zarzuty względem współcześnie piszących?
Czy ja piszę stylem i formami językowi Reya, Kochanowskiego, Potockiego, Mniszech, Prusa albo bliższych nam – Orzeszkowej, Konopnickiej, Żeromskiego czy Zegadłowicza? Dlaczego nie piszę jak oni? Bo wszystko – a literatura szczególnie – ewoluuje, zmierza ku nowemu, szuka nowych form wyrazu, nowych treści. Wszystko dąży ku ekspansji by żyć; bo co nie ewoluuje, umiera. To nie tylko wedle Teorii Darwina (albo Alfreda Russela Wallacea), to fakt. Jak brzmiało motto Legii Cudzoziemskiej? „Maszeruj albo giń!” Ja idę. I nie w uwiędłych laurów liść etc. jestem zapatrzony, tylko w jutro, które być może należeć będzie do polskiej literatury.
Nikt nie urodził się pisarzem. Nikomu dar pisania nie przychodzi samorzutnie, od ręki. Wprawdzie znamy twórczość ludzi, obdarzonych tak zwaną „lekkością pióra.” Czy ktokolwiek zastanawiał się, ile katorżniczej pracy trzeba włożyć w napisanie tekstu, po przeczytaniu którego czytelnik powie: – Czytałem jednym tchem, tak lekko napisane….
„Tak lekko napisane…”… Ta „lekkość” to warsztat. Bo literatura jest rzemiosłem, jak każde inne zajęcie, tyle że nieco szlachetniejszym od np. układania bruku, choć i bruk trzeba umieć układać w oparciu o naukę u mistrza-brukarza. Współcześnie piszący nie wykazują oznak chęci uczenia się od kogokolwiek. Więc czytać nie muszą. Szkołą im headline w internetowych gazetach.
Gdybym przywołał tutaj wszystkich pisarzy, którym zawdzięczam coś albo wiele, ich cień pogrążyłby nas w ciemności
Mario Vargas Llosa; Stockholm 2010
Napisałem kiedyś, że literatura /i sztuka/ tworzone są przez elity dla elit. W tym widzę rozwiązanie trudne lecz możliwe do realizacji. I chyba ”jedynie słuszne”.
Od lat sześćdziesiątych do połowy lat dziewięćdziesiątych XX wieku, istniał na polskim rynku wydawniczym fenomen, do dziś rzewnie wspominany przez wielu: KIK czyli Klub Interesującej Książki. A tu macie spis tego, co KIK wypuszczał na rynek tylko dla wybrańców.
Chociaż nie wszystkie pozycje w KIK były Himalajami intelektu, literaturą najwyższej próby, co w on czas było oczywiste /trzeba było publikować prozę przyjaciół made in ZSRR/ nie w tym rzecz. Rzecz w metodzie dystrybucji publikacji KIK. Trzeba się było do KIK zapisać, zostać jego fanem-udziałowcem i dumnym posiadaczem wytęsknionego talonu na książkę. A potem? O, potem stąpając godnie należało wejść do księgarni, przedłożyć talon i z dumą obwieścić urbi et zawistnym nie-członkom KIK
– Poproszę Hemingwaya!
Co proponuję? Powołać nowy KIK, który wydawać będzie wyłącznie dla elit, dla Czytelnika z ducha, dla bibliofilii, tej arystokracji czytelniczej. Kto ma to zrobić? Kto wie, może ktoś z nas? Kogo publikować? Każdego, kto w nocy ze snu obudzony, na hasło-kluczyk
– O tempora?
Odpowie
– O, mores!
Sławomir Majewski