Janusz Termer – Janusz Krasiński: W realiach energia słowa…

0
135

Janusz Termer

Remanenty pamięci

 

 

 

Janusz Krasiński: W realiach energia słowa…

 

 

janusz krasinski warsaw      Pośród owych letnich porządków i „odkryć” książkowych (patrz pisarze.pl z dn. 27 lipca 2015) niespodziewanie wyłoniła się pośród innych także pewna niepozorna  książeczka, bo z obwolutą w brunatnym kolorze pakowego kartonu, niezbyt też obszerna, około 50 stronicowa zaledwie, ogromnie jednak z wielu powodów ciekawa i ważna. Nosi tytuł Tabliczka z chleba, a jej autorem jest Janusz Krasiński. Opublikowana była przez Polski Instytut Wydawniczy w Kanadzie (pod redakcją Krzysztofa Zarzeckiego), Toronto, w 2009 roku. Dostałem ją od Autora, zapewne wtedy, po jego powrocie do kraju z Kanady, na co wskazuje widniejąca na niej następująca, sympatyczna dedykacja:

 

      Upominek dla Przyjaciół.

   Bożenie i Januszowi Termerom, że pomogli mi przejść nad urwiskiem w Tatrach,

   więc dla upamiętnienia tej tak ważnej akcji…

   Z najlepszymi życzeniami 

   Janusz Krasiński, Warszawa, 23 – X – 2009 r.

 

   Choć było to stosunkowo nie tak przecież dawno, to książeczka ta i dedykacja pobudzają teraz we mnie, niczym Proustowska magdalenka, liczne i głębokie pokłady pamięci, mimo iż w rzeczywistości dość już odległe w czasie od zdarzeń wspomnianych w tym książkowym upominku. Jako że znajomość z Januszem Krasińskim – i jego literackim dorobkiem – trwała już przecież od ładnych paru dziesiątek lat… Zacząć trzeba jednak od tego, że owa dla niego „tak ważna akcja” tatrzańska, to był tylko mały epizod z naszej wspólnej  górskiej wycieczki, podjętej z zakopiańskiej „Astorii”, gdzie współzamieszkiwaliśmy w drugiej połowie sierpnia roku 1980 i nadsłuchiwaliśmy pilnie – i z różnych źródeł krajowych i zagranicznych dochodzących tutaj z trudem – wiadomości z kraju…

 

    Był sobie oto „pewnego razu jednego” pogodny, ciepły i słoneczny poranek. Postanowiliśmy wspólnie pójść „w góry”, które stamtąd, czyli od Drogi do Białego, gdzie „Astoria”, na wyciągnięcie ręki. Towarzyszyły nam w tej wycieczce nieletnie wtedy jeszcze dzieci Janusza – Agata (dziś mieszka w Szwajcarii) i Grześ (próbował potem swych sił w sporcie jako oszczepnik, obecnie poważny biznesmen). Do wylotu Doliny Kościeliskiej w Kirach doszliśmy ścieżką pobliską Pod Reglami. A ponieważ nadal sprzyjała nam letnia aura, to stamtąd wzięliśmy góralską dorożkę (ze względu na dzieci!) i dotarliśmy nią do końca jej trasy, czyli na Polanę Pisaną. Odtąd już per pedes apostolorum do schroniska Ornak, gdzie pokrzepiliśmy się herbatką (zwyczajną, nie góralską). A potem znowu maszerowaliśmy niespiesznie i spokojnie, podziwiając rozlegle przepiękną i początkowo łagodnie się wznoszącą Doliną Tomanową, gdzie podobno – jak zażartowałem powołując się na to, co pisał Józef Nyka w swym przewodniku Tatry – można spotkać nawet niedźwiedzia! Co wszystkich bardzo mocno zaintrygowało…  Szliśmy dalej – czujnie jednak zerkając na boki – poprzez szeroką Tomanową Przełęcz (1686 m) w stronę Czerwonych Wierchów. W pewnym momencie tej niespecjalnie forsownej wędrówki naszej, gdzieś bodaj (nie pamiętam tego dokładnie) w okolicy kotła Kamiennego Tomanowego, opadającego w stronę Wąwozu Kraków lub tuż przed Chudą Przełączką (1850 m), skąd zbiega czerwony szlak do Kir, trafiliśmy na małe, jakby powiedział Franz Fischer,  „schody”, czyli na dość wąską półkę skalną nad sporym, wyraźnie zarysowanym ostrym z jednej strony naszej ścieżki urwiskiem. Przeszliśmy bez problemu wszyscy nie zwracając na to uwagi – z wyjątkiem Janusza Krasińskiego, który zamykał pochód, a teraz stanął bezradnie… Widząc to wróciłem do niego. Najpierw zabrałem i przeniosłem na drugą stronę jego plecak, potem ostrożnie przeprowadziłem jego samego, mocno zdenerwowanego (choć starał się tego nie okazywać), przez tę kilkunastometrowej długości istotnie wąską ścieżkę, wyeksponowaną skalną półeczkę, kierując go – a było to jedyne wyjście z sytuacji – „twarzą do ściany”…

 

    Taki też, jak wiadomo, tytuł nosi jedna z części jego w znacznej mierze autobiograficznego powieściowego cyklu (Na stracenie, 1991, Twarzą do ściany, 1996, Niemoc, 1999, Przed agonią, 2005). Byłoby jednak okrutną megalomanią przypisywanie sobie jakiekolwiek wpływu na wybór tytułu tej drugiej części tej tetralogii.

Oczywiście, czyli zarówno ujawniony wówczas ukryty objaw lęku wysokości, swego rodzaju agorafobii, jak i sam tytuł utworu, to był efekt owych centralnych w życiu Janusza Krasińskiego, jak i wielu ludzi tego czasu, w tym przecież i dla reprezentantów jego pokolenia określonego typu osobistych i bolesnych „doświadczeń historycznych”. Efekt zamknięcia, najpierw w obozach hitlerowskich: Oświęcim, Flossenburg-Hersbruck i Dachau, gdzie Janusz Krasiński trafił po powstaniu warszawskim, a potem w dwa lata po wojnie w więzieniu mokotowskim, Rawiczu i Wronkach. Skazany na piętnaście lat więzienia, zwolniony został po dziewięciu latach na mocy amnestii z pamiętnego roku 1956. Cała ta rzeczywistość historyczno-politycznej przeszłości (dla nas młodszych o pokolenie znana tylko z lektur i wspomnień innych), w tym i ta już z okresu późniejszego, zwłaszcza z przełomu lat 40.i 50., tak boleśnie była dotkliwa i nadal żywa – dla niego, jak i dla całej jego generacji, czyli owych „młodszych braci” Kolumbów (określenie to pochodzi, jak wiadomo, od tytułu powieści Romana Bratnego Kolumbowie. Rocznik 20., wyd. I, 1957. a użył go także Wilhelm Mach w powieści Agnieszka córka Kolumba, wyd. 1964).

    Ale to niby banalne i drobne wydarzenie, zaczerpnięte z tamtego letniego tatrzańskiego spaceru, uświadomiło mi jeszcze bardziej wyraziście, niż wtedy gdy czytałem jego  tak bardzo wyjątkowo mocno autobiograficznym przeżyciem nasyconą prozę, nie tylko źródło narodzin tego wspomnianego wyżej „wycieczkowego” zachowania Janusza Krasińskiego. Zmuszonego w sytuacji, wydawałoby się dla postronnego obserwatora, zwyczajnej, do tego sytuacyjnego i po trosze i symbolicznego odwrócenia się „twarzą do ściany”. A także na nabytą w „więziennych uniwersytetach”, tę trwałą psychologicznie dotkliwość. Ciągle obecnego w (pod)świadomości oddziaływania traumatycznych przeżyć z tamtego czasu. Nadal po latach tak mocno tkwiących, i na dodatek mających długotrwale sprawczą destrukcyjną moc. O czym przypomina i świadczy treść tej trochę dobrotliwie żartobliwej dedykacji autorskiej na egzemplarzu Tabliczki z chleba, wręczonej nam w 2009 roku. Co, nawiasem mówiąc, mogło mieć miejsce na jego daczy, w wiejskiej kurpiowskiej chacie przeniesionej tutaj, do Kani Polskiej nad Zalewem Zegrzyńskim koło Serocka – urokliwym nawiasem mówiąc miejscu połączenia Narwi i Bugu – gdzie wpadaliśmy, czasami na rowerach lub pieszo, w odwiedziny, z odległej o kilkanaście kilometrów działeczki naszej w Dębem. A często i z kolegami oraz znajomymi pisarza, też tutaj niedaleko zakotwiczonymi na czas letniej kanikuły (Zofia Posmysz, Krzysztof Karasek, Piotr Müldner-Nieckowski, Waldemar Kasprzyk…). Spacerowaliśmy po okolicy, rozmawialiśmy o sprawach „różnych”, piliśmy kawę (a czasami i wieloowocowe nalewki dojrzewające w wielkim szklanym gąsiorze), a potem słuchaliśmy fragmentów pisanej wtedy przez niego owej czterotomowej epopei…

 A dodać tu też wypada, że impulsem dodatkowym do tych odwiedzin było także i to, że najbliższymi sąsiadami Janusza Krasińskiego – przez płot dosłownie –  byli (także już nieżyjący) Janusz Maciejewski, literaturoznawca z IBL, m. in. współautor (wraz ze Stanisławem Grochowiakiem) słynnej dwutomowej antologii  Poezja polska. PIW, 1973 oraz jego żona Irena, autorka m. in. monografii życia i twórczości Leopolda Staffa (wyd. II, 1987).

    Janusz Krasiński (1928-2012), dramatopisarz, autor między innymi słynnej sztuki Czapa, czyli śmierć na raty i wielu innych utworów scenicznych, słuchowisk radiowych i scenariuszy filmowych oraz wybitny prozaik, twórca tak cenionych powieści, jak Haracz szarego dnia, 1959, Wózek, 1966, Syn Wallenroda, 1980, Na stracenie, 1992. Ta ostatnia to, wraz z kolejnymi częściami cyklu (Twarzą do ściany, Niemoc, Przed agonią), to jedna z najważniejszych polskich pozycji ostatnich lat w dziedzinie tzw.  prozy „rozrachunkowej” z niechlubnym przed październikowym dziedzictwem politycznym.  W prozie polskiej ostatniego naszego dwudziestoparolecia – nie tak znowu bardzo bogatej, jak można byłoby się spodziewać, w z prawdziwego zdarzenia utwory “rozrachunkowe” powstałe wtedy, czyli po 1989 roku, a będące otwartym już, czyli bez cenzuralnego kagańca, spojrze­niem na trudną i złożoną życiową przeszłość pokoleń doświadczonych przez wojnę i nową powojenną historię Polski. Pisałem o tym w roku 1992 na łamach dziennika “Nowa Europa”, ukazującej się wówczas jednej z pierwszych w tym czasie powstałych prywatnych gazet, (istniała niecałe dwa lata, bo na tyle wystarczyło owych prywatnych środków finansowych, a redagowana była przez KTT, czyli Krzysztofa Teodora Toeplitza, który przygarnął mnie zwolnionego z redakcji „Nowych Książek”):

   …Po wydanym niedawno Alek­sandra Ścibora-Rylskiego Pier­ścionku z końskiego włosia, powieści która powstała w 1965 i była zatrzymana przez cenzurę, a wydana została dopiero w 1992 (z posłowiem Tadeusza Drewnowskiego i sfilmowana w rok później przez Andrzeja Wajdę), ukazuje się po­wieść Janusza Krasińskiego Na stracenie  (Zakła­dy Wydawnicze VERSUS, Białystok, 1992). Powieśćukończona, jak podaje autor, w czerwcu 1989, jest kolejną ważną pozycją w szere­gu nowych utworów literatury polskiej tego czasu

    Spoj­rzeniem na przeszłość wolnym nie tylko od przymusów polityczno-cenzuralnych i jedno­cześnie konwencji wypracowa­nych jeszcze przez generację pisarzy z tzw. „pokolenia Kolumbów”. Stwarza to szansę na pełniejsze spojrzenie na przeszłość przez młodsze od nich o dekadę pokolenia pisarskie, acz także już doświadczone przez wojnę i lata tużpowojenne.Na poka­zanie bez osłonek problemów i dylematów, wyborów i postaw ludzkich kształtowanych w czasie powstawania po jałtańskiego porządku i formowania się nowego represyjnego systemu wła­dzy w Polsce. Bohaterami obu tych książek są, na wzór autentycznych życiorysów ich autorów, nastoletni chłopcy, niektórzy zdążyli także wziąć udział w powstaniu war­szawskim, a ocaleni z piekła hitlerowskich obozów, po doświadczeniach pobytu na Zachodzie, próbowali wpisać się w nową rzeczywistość, by na koniec wylądować w krajowych wię­zieniach jako wrogowie ludu i za­plute karły reakcji.

    Obaj pisarze, zarówno Aleksander Ścibor-Rylski przed laty jak i później Janusz Krasiński, nie wkraczali oczywiś­cie na ziemię nieznaną. Ścieżki przecierali już nieco wcześniej, po przełomowym październiku 1956, tacy pisarze jak Roman Bratny w powieści Kolumbowie czy Witold Zalewski w Splocie sło­necznym. A potem liczni autorzy relacji pamiętnikarsko-dokumentalnych – Kazimierz Moczarski, generał Kuropieska, Hanna Krall… Literackim i publicystycznym tabu była dla nich właś­ciwie już tylko sprawa Katynia i proces szesnastu. Toteż nie rewe­lacje czysto poznawcze stanowią o war­tości Pierścionka…. i Na strace­nie, które naturalnie tych ogólnych spraw nie wymijają, lecz przede wszyst­kim liczy się w nich zawarta w tych opowieściach dociekliwość w poszukiwaniu i odtwarzaniu  autentycznych losów bohaterów – prawd natury także czysto psychologicznych przeżyć tamtego czasu.

    Osiemnastolatek Szymon Bolesta z powieści Janusza Krasińskiego – zamknięty w dwa lata po wojnie w więziennej celi na Mokotowie, formalnie za… brak zameldo­wania, wraz z podobnymi sobie politycznymi, w tym także komu­nistami czy ludowcami oraz pos­politymi przestępcami i zbrodnia­rzami hitlerowskimi – dokonuje głębokiego i przejmującego obrachunku całego swego młodzie­ńczego żywota. Pobyt w więzie­niu staje się jego pierwszym uni­wersytetem życiowym. Przesłu­chanie śledczych z Urzędu Bezpieczeństwa, dyskusje i rozmowy prowadzone w celi (ujawniające całe spektrum polityczne ówczes­nej Polski), podpatrzone sytuacje (np. jakby wzięte z Rozmów z ka­tem), teraz dopiero otwierają mu oczy na wiele spraw, o których wcześniej nie miał zielonego po­jęcia…

   Na stracenie i dalsze części cyklu Janusza Krasiń­skiego –z wydarzeniami rzeczywistości społecznopolitycznej epok późniejszych z najnowszej historii Polski, aż do roku 1989 – nie są jednakże tuzinkową prozą rewindykacyjną, ujawniającą nieznane obszary doświadczeń osobistych i kulis historii czy polityki. Ambicje pisarskie autora mają znacznie poważniejszy zakres, szerszy wymiar literacki i poznawczy. Wierność realiom, czer­panym przecież obficie i z autobiogra­ficznego doświadczenia, jak i po conra­dowsku rozumiana próba “wymierzania spra­wiedliwości widzialnemuświatu”, prowadzą tutaj pisarza nie w stronę martyrologicznej łatwizny, lecz w dziedzinę psychologicznych i eg­zystencjalnych następstw niez­wykłości losu bohatera. Posłu­chajmy monologu bohatera wracającego z jednego z przesłuchań: Tego dnia zrozumiał dwie rzeczy. Po pierwsze – raz złożone­go oskarżenia nie da się odwołać, po drugie – właściwie nie wiado­mo, czy uznany już za przestępcę ciągnie za sobą w dół innych, czy też ci inni obciążają politycznym balastem, windują  jak na bloczku twoje rzekome przestępstwo. Tak właśnie było z nim (…). I tym to sposobem jego głupia sprawa zys­kiwała zupełnie inny wymiar i za­taczała coraz to szersze kręgi.

    To mógłby być przecież cytat niemalże z Procesu Franza Kafki. Z tym oczywiście, że kafkowska metaforyczna analiza i anatomia funkcjonowa­nia rozlicznych irracjonalnych i samonapędzających się mechanizmów rzeczywistości, wciągających i wsysających niepos­trzeżenie i bezpowrotnie jednostkę w swoje try­by, ma u Janusza Krasińskiego wymiar, jak się rzekło,  całkowicie realistyczny, nasycony pulsującym krwistym mięsem owego niezwykłego historycznego momentu…

 

     Wróćmy zatem do tej przywołanej na początku tych wspomnień, owej tak niepozornej na oko Tabliczki z chleba. Tu także, w tych nie ubieranych już w fabularne kostiumy, niczym nie kamuflowanych bezpośrednio przywoływanych wspomnieniach z lat powojennych i pisarskich początków Janusza Krasińskiego, znajdziemy owe „krwiste” elementy tamtej rzeczywistości, aczkolwiek akcenty i tematyczne dominanty są tutaj rozłożone inaczej. Przeważa tu zdecydowanie poetyka autotematycznego wyznania połączona z próbami opisu własnych rozterek i zmagań ówczesnego stanu świadomości literackiej, poszukiwania poprzez lektury innych pisarzy, wielkich realistów tego czasu, czerpiących z realiów rzeczywistości, a nie z modnych literackich konceptów i eksperymentów, energię dla własnej twórczości, najwłaściwszych dla wyrażenia nurtujących go problemów oraz form epickiego powieściowego wyrazu. Posłuchajmy zatem na koniec takiego znamiennego wyznania:

 

   „Po wyjściu z więzienia moim pierwszym utworem prozatorskim było krótkie opowiadanie Potworek (drukowane tu, w Tabliczce z chleba, po raz pierwszy). Napisałem go po ciężkich zmaganiach się z dziewiętnastowieczną prozą więziennych lektur. Lektur, których po długim zakazie czytania byłem tak bardzo złakniony,  które teraz straszliwie zamulały mi mózg. I wtedy Amerykanie… Raz już uwolnili mnie z Dachau, a teraz ponownie. Lecz już nie z koncentracyjnego obozu, a z tego przepięknego, zachłannie, po tak długim poście, wchłoniętego balastu: Hemingway, Steinbeck, Caldwell, ale też Camus. I to niezwykłe odkrycie, że można tak oszczędnie i że właśnie w realiach, a nie w rozwlekłej retoryce, mieści się energia słowa”.

 

   Tak, to właśnie ten opisany tutaj w tak bezpośrednio prezentowanych sugestywnych realiach proces ówczesnego zdobywania doświadczeń czytelniczych przyszłego pisarza, a zarazem  uwalniania się z okowów „więziennych lektur”, ale i innych, mniej już przyjaznych okoliczności towarzyszących formowaniu się pisarskiej osobowości, doprowadziły do tego, że owa upragniona „energia słowa” znalazła swoje tak znaczące literacko dokonania i żywiołowe ujście w prozatorskiej twórczości Janusza Krasińskiego, począwszy od mocno  zapominanych już dzisiaj i nawet przez samego autora jakoby niedocenianych –  jednych z najlepszych polskich próz o wojnie – znakomitej powieści Haracz szarego dnia oraz w mikropowieści Wózek, a następnie także i w prozie z lat ostatnich…

 

     I nie wierzmy za bardzo w tak spotykane często u największych nawet autorów (ludzka rzecz), pisarskie narzekania (patrz na przykład zapiski w Dziennikach Jarosława Iwaszkiewicza) na niedocenianie ich twórczości przez rówieśnych, jak i w ogóle przez współczesnych czytelników, czego ślady i w Tabliczce z chleba odnaleźć można. Wyznania Janusza Krasińskiego kończy jednak optymistyczny finał „…długo dojrzewałem do do napisania tego, o czym marzyłem w więziennej celi. Wreszcie napisałem, cztery tomy. Są nawet pięknie wydane, tylko trudno dostępne, przemilczane. Piszą o nich nieliczni, za to wybitni krytycy. Kto przeczytał bodaj jeden z tego cyklu, domyśli się, komu tak niewygodna jest zawarta w nich prawda, choć nie szukałem w niej odwetu. A ta mała książeczka jest jedynie wspomnieniem mojej jakże niebezpiecznej drogi…”. Wspomnieniem , dodajmy jeszcze tylko, ważnym dla pełniejszego ogarnięcia kontekstów tej prozy – od jej pierwocin (patrz zamieszczone tu pierwsze jego opowiadanie Potworek z 1956 roku ) do pełni męskiej „energii słowa”, dojrzałości pisarskiej lat ostatnich.

                                                                                                                              J.T.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko