Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego
Wsi spokojna, wsi piętrowa
Nie potrafię powiedzieć, jak liczny jest dziś cech fanów twórczości Mirona Białoszewskiego, ale podejrzewam, że niespecjalnie liczny. Trochę literaturoznawców, trochę krytyków, trochę smakoszy-amatorów. Nie będzie tego dużo. Używam z rozmysłem słowa „cech”, bo – choć nie chcę, żeby to zabrzmiało megalomańsko, choć tak zabrzmieć może – odpowiednio owocna lektura prozy i poezji (tym bardziej) Białoszewskiego wymaga, powiedzmy sobie szczerze, wytrawnych kompetencji czytelniczych, rozległego i długotrwałego czytelniczego doświadczenia, a przy tym upodobania w literaturze w rudymentarnym tego słowa sensie, czyli w literaturze, której tworzywem jest w istocie słowo.
Niewielu jest w dziejach literatury polskiej twórców, którzy mieliby, tak jak Białoszewski, swój tak bardzo własny, samoistny język. Na miarę Białoszewskiego – podkreślam, bo na inne miary jest ich całkiem sporo, ostatecznie mamy do czynienia z całymi pokoleniami artystów słowa.
Ten poeta, zakochany w pokątności i peryferyjności, w brzydocie, ale nie na grochowi akowski sposób turpistyczny, zakochany w melodii szarego języka ulicy, podwórka, sklepu i mieszkania, zakochany we fragmentaryczności życia i jego opisu, okazał się inspiratorem całych nurtów literackich, choćby „nowej prozy”, której patronował Henryk Bereza. Białoszewski, to – jak napisał Piotr Kuncewicz – „zawartość kiosku, morfologia bazaru, melodia pieca i szafy”. Od siebie dodam: przetworzone w artyzm o kalibrze w sztuce największym.
Moje jestestwo czytelnicze, mój czytelniczy słuch wprost pławi się z rozkoszy w języku Białoszewskiego jako portrecisty miasta stołecznego Warszawy. Tak jak Białoszewski-pisarz, tak i Warszawa-miasto jest samoistna i jedyna w swoim rodzaju w lustrze jego słuchu, wzroku (w tej kolejności) i innych zmysłów. Ukazywano Warszawę w poezji i prozie rozmaicie. Często patetycznie, estetyzująco, metaforycznie, realistycznie, bywało że satyrycznie, ironicznie czy sarkastycznie. Nikt jednak nie ukazał jej tak jak Białoszewski, który poprzez szumy, zlepy i ciągi ukazał jej miejską wiejskość, albo wiejską miejskość. Stąd tytułowa „wieś spokojna, wieś piętrowa”. Miłosz w eseju „Miasto potwór” napisał o obrazie Paryża w powieściach i opowiadaniach Balzaca, który uchwycił stolice Francji in statu nascendi molocha kapitalizmu. Walter Benjamin dopisał do tej balzakowskiej budowli swoją monumentalną konstrukcję „Pasaży”, paryskich przecież. Joyce w „Ulissesie” oddał rytm, wszelakiego autoramentu, jego rodzinnego Dublina.
I jeszcze jedno. Proza i poezja Białoszewskiego jest antyteleologiczna (od „teleologia” – chrześcijańska filozofia celu życia i działania), na wskroś laicka. W życiu nie szuka on niczego poza życiem, żadnego teleologicznego celu, religijnego czy nawet humanistycznego.
Białoszewskiego nigdy za wiele. Którego to pragnienia także innym życzę.
Miron Białoszewski – „Proza stojąca, proza lecąca. Teksty nieopublikowane i rozproszone”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2015, wybór i opracowanie Małgorzata Sokołowska, str. 424, ISBN 978-83-64822-04-9
Miron Białoszewski – „Chamowo”, Wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2014, wybór i opracowanie Małgorzata Sokołowska, str. 388, ISBN 978-83-0603-226-0
—
Serial, którego nie obejrzymy
Teksty scenariuszy dla czytelnika postronnego nie są wdzięczną lekturą. Bezbarwna magma dialogów, sytuacji i didaskaliów jest czytelna głównie dla ludzi filmu, reżyserów, aktorów. To oni umieją przełożyć ją w wyobraźni na charaktery, emocje, rytm. Scenariusz jest dla nich tym, czym partytura dla dyrygenta czy wirtuoza. Nawet jeśli autorem jest tak wybitny pisarz i scenarzysta jak Jerzy Stefan Stawiński, a współautorem i autorem dialogów znakomity i doświadczony reżyser Wojciech Solarz. A jednak czytałem ten scenariusz nie bez pewnego zainteresowania. Z dwóch powodów. Po pierwsze z uwagi na główną postać, Józefa Kurasia „Ognia”, niby znaną, a tak naprawdę prawie nieznaną, jeśli nie liczyć wiedzy czysto emblematycznej, hasłowej. Po drugie dlatego, że ten akurat scenariusz obrósł już pewna historią – historią nie możności jego realizacji. Po drugie dlatego, że Wojciech Solarz („Molo”, „Ojciec królowej”, „Legenda Tatr”, serial „Wielka miłość Balzaca”) tylko w skrócie opisuje w swoim wstępie to, o czym opowiedział mi w bezpośredniej rozmowie znacznie obszerniej. A opowiedział o swoich peregrynacjach do różnych decydentów telewizyjnych, często bardzo znanych, których chciał zachęcić do podjęcia się produkcji serialu w oparciu o ten scenariusz. Historia tych peregrynacji sama jest warta obszernego opisania, może w duchu i stylu inspirowanym opowiadaniem Michaiła Zoszczenki „Pan wydawca”. Przebieg tych gabinetowych rozmów był bliźniaczo do siebie podobny: najpierw rozmowa, zazwyczaj, choć nie zawsze, uprzejma, potem grzeczne potakiwanie i nawet dobre słowa odnośnie pomysłu i scenariusza, ale następnie, przy próbie ponownego kontaktu z rzeczonym decydentem, całkowita niemożność nawiązania tegoż, zaciekle milczące telefony. Inny aspekt tej sprawy, to ocena scenariusza przez grono osób, które go jednak przeczytały. Znamienne, że osoby o poglądach prawicowych postrzegały scenariusz jako „gloryfikujący UB”, a o bardziej lewicowych jako nazbyt apologetyczny w stosunku do „Ognia”. Pozytywną recenzję scenariusza napisał ksiądz Józef Tischner, negatywna doktor Korkuć z IPN, który w tekście obszerniejszym niż sam scenariusz wytknął drobiazgowo wszystkie „błędy rzeczowe”, choć serial fabularny nie jest tym samym czym jest film dokumentalny i jego twórcy ma ją prawo do pewnej swobody inscenizacyjno-narracyjnej. Nie będę streszczał zwartości scenariusza, bo to byłby nonsens. Nie podejmuję się też jego prawdziwie merytorycznej oceny, choć marka artystyczna jego autorów jest ważną rękojmią. Jednak los tego scenariusza obrazuje szersze zjawisko, które jest jedną z cech polskiego życia publicznego w tym jego aspekcie, który odnosi się do pamięci historycznej. Stosunek ten można określić jako hipokryzję i nieszczerość w stosunku do własnej historii, plemienno-polityczno-ideologiczne a nie poznawcze jej traktowanie, no i towarzyszące temu w równie wielkim stopniu coś, co można określić wzorem radzieckiego poety Jewgenija Jewtuszenki jako „żebyztegoczegoniebylizm”, którym to zawiłym słowotworem określił on lęk propagandystów przez skutkami pieriestrojki, co można przełożyć na nasze określenie „asekuracjonizm”. Rzecz w tym, aby takie postacie jak „Ogień” czy dziesiątki innych ważnych postaci najnowszej polskiej historii pokazywać ani nie hagiograficznie ani potępiająco w czambuł. Losy tego scenariusza są niestety smutnym świadectwem polskiego niedojrzałego, traumatycznego i zakłamanego stosunku do historii.
Jerzy Stefan Stawiński – „Ogień” czyli cena wolności. Scenariusz czteroodcinkowego serialu telewizyjnego”, wyd. Muzeum Historii Polskiego Ruchu Ludowego, Warszawa 2015, współpraca i dialogi Wojciech Solarz, str. 220, ISBN 978-83-7901-062-2
—
Warszawa od spodu
Rafał Jabłoński –„Historie warszawskie. Nieznane i wstydliwe”, Wyd. Trio, Warszawa 2012, str. 288, ISBN 978-83-7436-336-5
—
Generał w bibliotece
Jan Osiecki – „Generał. Wojciech Jaruzelski w rozmowie z Janem Osieckim”, Wyd. Prószyński i s-ka, Warszawa 2014, str. 655, ISBN 978-83-7961-022-8