Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
206

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego


„Taki pan, który zwie się Brzechwa Jan”

Fraza i klimat wierszy (tych bajkowych i baśniowych) Jana Brzechwy osadziły się nie tylko w magazynach pamięci, ale i w wyobraźni wielu tysięcy jego – niegdyś – dziecięcych czytelników. Należę do nich. Czasem jakiś wiersz albo jego fragment, nawet okruch, samoczynnie odzywa się z dziecięcej pamięci. Jakaś kaczka dziwaczka, jakaś igła z nitką, jakaś bajka o żelaznym jeżu, jakieś panie Madalińska i Gadalińska. Dlatego dźwięk nazwiska Brzechwa zawsze budzi we mnie rozliczne asocjacje i nostalgie.

Mariusz Urbanek, ciekawy biografista sięga po postacie z czasów przedwojennych, powojennych a i też, jak choćby jego poprzedni bohater, Władysław Broniewski, żyjących (świadomie) na pograniczu obu epok, Międzywojnia i PRL. Był to szczególnie los ludzi urodzonych na przełomie XIX i XX wieku, że wymienię choćby  kluczową i emblematyczną z tego punktu widzenia postać Jarosława Iwaszkiewicza (a przecież 1957 roku w PRL dożył nawet Leopold Staff, jeden  najwybitniejszych poetów Młodej Polski). Tym razem Urbanek sięgnął po Brzechwę i napisał o nim opowieść biograficzną – opowieść bo nie jest to biografia akademicka, lecz właśnie lekko pisana opowieść. W przypadku Brzechwy mamy do czynienia z często eksploatowanym w publikacjach biograficznych casusem dwoistości biografii człowieka, indywidualności, pisarza, dwoistości biorącej się z rozbicia biografii na część „normalną” i tę, uwikłaną w stalinizm, PRL itd. Owo uwikłanie, pisarskie, w stalinizm, było na tyle jednoznaczne, że doszło do kilku awantur związanych z projektami nadawania imienia Brzechwy kilku bodaj szkołom. Zwolennicy jego kandydatury powoływali się na jego zasługi jako wspaniałego pisarza dla dzieci, już a życia klasyka tego gatunku, przeciwnicy twierdzili, że człowiek o tak konformistycznej biografii nie jest godzien być wzorcem dla młodych pokoleń.

Jaki Brzechwa wyłania się z książki Urbanka? Najpierw wzięty adwokat, elegancki pan uprawiający tryb życia tradycyjnie kojarzony z ludźmi palestry, czyli z regularnymi sesjami brydżowymi w „dobrym towarzystwie”, bywaniem w kawiarniach itd. Do tego dochodzi ponadprzeciętna romansowość Brzechwy, niezwykle czułego na wdzięki płci przeciwnej, podobno – co tu dużo mówić – regularnego Don Juana. I oczywiście ukochany autor książeczek dla dzieci, sam za dziećmi podobno nie przepadający.

Choć opowieść Urbanka nie odkrywa jakichś nieznanych wątków z życia Brzechwy, czyta się ja bardzo dobrze, jak wszystko co pisze ten autor, obdarzony darem barwnej narracji.


Mariusz Urbanek – „Brzechwa nie dla dzieci”, Wyd. „Iskry”, Warszawa 2013, str.353, ISBN 978-83-244-0311-0

 


Diabelski charakter

Janusz Rolicki wszedł do historii polskiego dziennikarstwa jako postać bardzo barwna, soczysta, niejednoznaczna, kontrowersyjna. Urodzony w Wilnie (1938) w dość typowej rodzinie inteligencko-niepodległościowej, stał się w okresie środkowego PRL najpierw znanym reporterem (tygodnika „Kultura”), a później dziennikarzem prasowym i telewizyjnym. Na początku czasów gierkowskich, jako telewizyjny dygnitarz, bliski współpracownik Macieja Szczepańskiego, był twórcą znakomitego bloku kulturalnego TVP, na który składał się szereg legendarnych dziś, cyklicznych programów, w których Rolicki udzielał się także jako prowadzący (n.p. „Sam na sam z…”), jawiąc się także jako interesująca indywidualność telewizyjna. W latach 90-tych, po politycznym przełomie, przez kilka lat kierował lewicowym dziennikiem „Trybuna”. W tym samym mniej więcej okresie przeprowadził wywiad-rzekę z Edwardem Gierkiem, który, uzupełniony o „Replikę” stał się ważnym świadectwem epoki gierkowskiej z punktu widzenia jej głównego protagonisty. Pośród dość obfitej wtedy podaży rozrachunkowych wywiadów z ważnymi postaciami PRL, rozmowa Rolickiego z Gierkiem okazała się najciekawsza i najwnikliwsza. Uzupełnił ja o biografię Gierka. Przed rokiem Rolicki wydał powieść osnutą na kanwie kresowych losów jego rodziny w XI i XX wieku. Tym razem zdecydował się na odwrócenie ról i dał się odpytać ze swego życia Krzysztofowi Pilawskiemu, również byłemu dziennikarzowi „Trybuny”.

„Wańka-wstańka” to w istocie rozpisana na pytania i odpowiedzi autobiografia Rolickiego, standardowo rozpoczynająca się od dzieciństwa i prowadzona przez wszystkie istotne etapy życia bohatera. Rolicki, jak barwną jest postacią, jest też ciekawym opowiadaczem, gawędziarzem, narratorem. Opowiada o swoim życiu ze swadą, z silną nutą autoironii i autokrytycyzmu, pokazując je na tle burzliwych czasów. Z psychologicznego punktu widzenia jawi się jako natura od dzieciństwa trudna, anarchiczna, przekorna, pełna sprzeczności. Ci, którzy choć trochę znają dorosłego Rolickiego, jako dziennikarza, redaktora, szefa, na pewno mogli by zaświadczyć, że cechy te nie opuściły go w okresie dorosłości i późnej dojrzałości. Sam Rolicki podkreśla kilka razy swój „diabelski charakter”. Może trochę szkoda, że rozmówca Rolickiego, Pilawski, kiedyś bardzo zadziorny publicysta „Trybuny”, znany z radykalnych poglądów lewicowych, za bardzo zdał się na samoistną opowieść interlokutora, za słabo go przyciskał, trochę niedostatecznie starał się wydobyć od Rolickiego bardziej wyczerpujące komentarze i wyjaśnienia niektórych zdarzeń, których ten był uczestnikiem i obserwatorem.

Niezależnie od tego „Wańka-wstańka” jest prawdziwie zajmującą lekturą, kolejnym ciekawym przyczynkiem do historii PRL i początków III RP, postrzeganym okiem jednego z ważnych protagonistów.


„Wańka-wstańka”. Z Januszem Rolickim rozmawia Krzystof Pilawski, str. 328, ISBN 978-83-7427-855-3, Wyd. Demart SA, Warszawa 2013

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko