Marek Łukaszewicz – O kryształowej myszy

0
196

Marek Łukaszewicz


O kryształowej myszy

 

Stado gęsi zataczało kręgi nad jeziorem. Jakże chciałbym jak one wznieść się w powietrze i poszybować w przestworzach! Ale, niestety, obowiązki czekają. Jestem szewcem, a bieda w okolicy jest taka, że nie szyję już nowych butów, Ciągle łatam te stare, zużyte i to najczęściej za dobre słowo, bo i czym tu płacić, kiedy plony tak marne. Pocieszam się tym, że gdyby nie ja, to ludzie w okolicy chodziliby boso. Może dobry Pan Bóg to zobaczy i zapomni o moich drobnych grzeszkach? Ale co tam, ważniejsze, by wrócił urodzaj. Poszedłem do swojej chałupy i modliłem się żarliwie, kiedy usłyszałem dobiegający zza pieca pisk. Zdumiałem się. Czyżby mysz? Dawno już w moim domu nie było myszy, bowiem chleb zjadałem do ostatniego okruszka, a i nie posiadałem zapasów żywności. Z ciekawością zajrzałem za piec i oniemiałem. Zobaczyłem kryształową mysz ze złotą koroną na główce. Mysz przemówiła ludzkim głosem.:

Jestem królową tych stworzeń, którymi wy, ludzie, zawsze gardziliście.

Jesteś taka piękna, jak ludzie z pałacu, w którym kiedyś pracowałem – powiedziałem nieśmiało.

W pierwszej chwili nawet zapomniałem poprosić ją o jakąś pomoc dla nas, biednych ludzi, ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, mysz zaczęła krążyć po pokoju i rzekła:

Dostarcz mi worek ziarna, bo i mój lud głoduje, a zapłacę czystym złotem.

Byłem nieco zawiedziony. Według mojej wiedzy cena zboża była już prawie na wagę złota. W mojej naiwności myślałem, że dzięki magicznej myszy wróci urodzaj, a spotkałem się tylko z propozycją wymiany handlowej.

Chyba nie potrafię Ci zbytnio pomóc, ale jutro pójdę do pałacu szyć nowe buty. W zamian za moją pracę mam dostać pół bochenka chleba. Choć obiecałem przyjaciołom podzielić się z nimi, to zostawię i dla ciebie, królowo myszy, kilka okruchów.

Mysz zapiszczała i skryła się znów za piecem.

Rano poszedłem do pałacu. Na mój widok służba zaczęła gwizdać. Tak, pamiętano moje grzeszki, kiedy to zaglądałem do kieliszka i byłem pośmiewiskiem gawiedzi. Gdy się upijałem, robiłem różne głupie miny i recytowałem swoje wiersze. To ludzi bawiło, bo chyba nie rozumieli poezji. Kiedy słuchy o moim dziwnym zachowaniu doszły do gwardzistów, zostałem wygnany z pałacu. Teraz jednak nadworny szewc odszedł w poszukiwaniu lepszego chleba, a mnie, biednego znów wezwano do pracy.

Masz uszyć nowe buty dla samej hrabiny. Pamiętaj, masz się zachowywać z szacunkiem i nie deklamować wierszy.

Zawstydziłem się. Sam nie widziałem niczego złego w moich wierszach. Jednak wygląd żołnierza był bardzo srogi, a ja nie chciałem się narażać na ewentualne przykrości. Kiedy już byłem u hrabiny i mierzyłem jej nóżki, ona ze śmiechem stwierdziła:

Słyszałam, że układasz wiersze. Jestem dziś w dobrym nastroju, więc chętnie ich wysłucham. Wiedz, że przywędrowali kupcy z dalekich krajów i za niską cenę sprzedają zboże. To nas wszystkich uratuje.

Pomimo przestrogi, którą dał mi gwardzista, uradowałem się, choć na wszelki wypadek spytałem:

–  Czy mogę bezpiecznie ułożyć wiersz dla Jaśnie Oświeconej Pani?

– O tak, nikt ci niczego złego nie zrobi – powiedział hrabina.

Podumałem chwilę i powiedziałem:

Za piecem, w mojej chałupce,

żyje kryształowa myszka w złotej koronie.

Kto jej dostarczy worek ziarna,

w złocie dostanie nagrodę”

Podoba mi się twój wiersz. To właśnie ty dostaniesz za niego worek ziarna.

Byłem zaskoczony. Przecież wiersz był tylko zwykłym opisem mojej przygody. Gdy już uszyłem buty dla hrabiny, wróciłem do domu z chlebem i workiem ziarna. Znużony podróżą położyłem worek pod ścianą i szybko, o niczym nie myśląc, usnąłem. Gdy się obudziłem, nie zobaczyłem worka, choć, ku mojemu zdumieniu, chleb leżał nienaruszony na stole. Wtedy zapukali moi przyjaciele. Podzieliliśmy się chlebem, a kiedy skończyliśmy jeść, przypomniałem sobie o królowej myszy. Przecież obiecałem jej kilka okruchów. Z namaszczeniem zebrałem resztki chleba i położyłem je na talerzyku za piecem.

Co robisz? – spytali moi przyjaciele.

Karmię królową myszy – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Oj, ty to zawsze miałeś wyobraźnię – przyjaciele zaśmiali się z przychylnością.

Mogli się już śmiać, bo kupcy ze zbożem zawitali i do naszej wioski. O dziwo, według słów moich przyjaciół, wymieniali je za rzeźby z drewna, z których i my byliśmy dumni. Czyż nie były piękne?

 

Gdy zostałem już sam, zacząłem się zastanawiać, kto zabrał worek ze zbożem. W okolicy nikt przecież nie kradł. Czyżby wędrowny złodziejaszek? Uwagi przyjaciół potraktowałem z należną uwagą i uznałem, że mysz istniała tylko w mojej wyobraźni. Nieco zmieszany poszedłem nad jezioro i wsłuchałem się w wieczorne kumkanie żab. Było mi błogo. Głód się skończył, a moja modlitwa została w końcu wysłuchana. A worek ze zbożem? Przecież dostałem go bez ciężkiej pracy. Pomyślałem nawet, że może się przydać temu, kto go zabrał. Może musiał ratować kogoś bliskiego?

Gdy wróciłem do mojej chałupki, pod ścianą leżał worek. Rozsupłałem go. Był pełen złota. Pobiegłem za piec, ale ani myszy w złotej koronie, ani okruchów chleba nie było.

Dziękuję Ci, Królowo Myszy – krzyknąłem.

W oddali jedynie słychać było kumkanie żab.

Cóż mogę więcej powiedzieć. Za pieniądze, które dostałem od losu, wyruszyłem z kupcami w dalekie kraje, gdzie wyuczyłem się sztuki czytania i kaligrafii. Wcześniej część pieniędzy ofiarowałem swoim przyjaciołom, a i hrabinie wysłałem cenny podarunek. Przecież to ona dała mi worek z ziarnem. A może to właśnie ona podrzuciła złoto?

Gdyby nie to, że byłem zwykłym szewcem, a prawo zabraniało mi małżeństwa z arystokratką, to pewnie postarałbym się o rękę hrabiny. A może nigdy nie byłem szewcem z biednej wioski? Teraz jestem uznanym poetą i nikt już nie wierzy w całą tę moją historię z hrabiną i kryształową myszą.

 

*

 

 

O karle i słowiczym śpiewie

 

W wielkim zamku żył sobie bardzo bogaty karzeł, ale pomimo swojego bogactwa nie mógł znaleźć żony. Wszystkie kobiety odwracały się od niego, bowiem był bardzo szpetny, a każda z nich czekała na przystojnego księcia z bajki. A on, cóż, kulał, niedowidział. Żadna z kobiet nie chciała mieć dziecka, które by przypominało takiego ojca. Aż któregoś dnia karzeł poszedł, jak zwykle, do lasu, by posłuchać śpiewu słowików. Idąc, patrzył w niebo. Nagle potknął się o leżącą kobietę. Ponieważ niedowidział, pochylił się, spojrzał z bliska i zobaczył księżniczkę piękniejszą od najśmielszych marzeń. Tak mu się spodobała, że chciał ją pocałować. Wtedy przypomniał sobie, że jest brzydki i wyprostował się.

Swoim wyglądem przypominasz mi śpiew słowika – powiedział.

Nie mylisz się, bo zrodziłam się ze słowiczego śpiewu – wyszeptała kobieta.

Zamieszkaj u mnie – poprosił karzeł.

Będę z tobą, ale pod warunkiem, że nie zamkniesz mnie w swoim zamku. Jeśli pozwolisz mi wychodzić na wolność w ciągu dnia, to będę wracała do ciebie wieczorami.

Zgoda – rzekł karzeł.

Wtedy wśród kobiet z sąsiedztwa zaczęły krążyć plotki. Ktoś zobaczył, jak piękna kobieta przychodzi na noc do zamku i wychodzi rankiem. Tymczasem karzeł przystojniał. Coraz lepiej widział, przestał się garbić i już nie kulał. Okoliczne kobiety zauważyły to i zaczęły wysyłać do niego swatki. Jednak mężczyzna odrzucił wszystkie propozycje ożenku, a wśród kobiet narodziła się zazdrość, jakiej nie znał poczciwy karzeł. Wkrótce zaczęto go oskarżać o czary. Gdy przyszły straże królewskie, on tylko zajęczał:

  Przecież ja też mam prawo do szczęścia!

Spalić czarownika – krzyczały kobiety.

Kiedy przyszła noc, przez kraty jego celi przyleciał słowik z w konwalią w dziobie. Karzeł zrozumiał, co ma czynić i posmarował sobie powieki śnieżnobiałym kwiatem. Zamienił się w słowika i odleciał, radośnie śpiewając.

Od tej pory ludzie w okolicy z zazdrością słuchają szczęśliwego śpiewu słowika. Mówią, że nocami można zobaczyć biegającą parę zakochanych, pięknych, jak słowiczy śpiew.


Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko