Jan Stanisław Smalewski – Z kart historii nieznanej (14)

0
114

Jan Stanisław Smalewski


Z kart historii nieznanej (14) „Automat” i „Kalina”

 

Szpiegostwo? To pojęcie kryje wiele znaczeń. Ale nie dla Rosjan. Dla nich ludzie dzielą się na dwie kategorie: szpieg i nie-szpieg.

Podczas walki w Radziuszach trafiła w ręce Antoniego Rymszy torba polowa sowieckiego oficera. Gdy przejrzał znajdujące się w niej dokumenty, zrozumiał, że był on oficerem radzieckiego wywiadu. Wśród rozmaitych schematów i map znajdował się w niej spis wszystkich współpracujących z Sowietami szpiegów.

W spisie znalazł dane dwojga znanych mu osób: to było małżeństwo. Ona miała nadany przez Sowietów pseudonim „Kalina”, a on „Automat”. Małżeństwo to mieszkało w znacznym oddaleniu od wsi, w pobliżu majątku Tupolszczyzna, w domu stojącym przy rzece Wilii, obok którego znajdował się prom. Promem tym często przeprawiali się partyzanci „Maksa”.

Mam w ręce dokument, który skazuje na śmierć ludzi, których znam i po których nigdy bym się nie spodziewał, że są zdrajcami. Co robić? – zastanawiał się „Maks”. – Jeśli zapoznam z tym kogokolwiek, moja decyzja przestanie wyłącznie należeć do mnie.

Bardzo był ciekawy, co spowodowało, że ludzie ci poszli na współpracę z Sowietami. – Ech… – pomyślał sobie – co się odwlecze, to nie uciecze. Spróbuję najpierw sam porozmawiać z nimi. Tym bardziej, że nadarzała się okazja.

I tak zrobił. Gdy tylko znaleźli się przy promie, zajął się wyjaśnieniem sprawy.

Na początek pech. Ktoś odwołał na bok jego Janka. „Akacja”, nieodłączny zastępca „Maksa”, był człowiekiem bardzo uczuciowym. Wiadomość, jaką otrzymał, wstrząsnęła nim.

Przyjęty niedawno do oddziału „Pstrąg” dowiedział się, że Sowieci za to, że poszedł do polskiej partyzantki, zamknęli jego rodziców w jakiejś starej szopie, tam przez tydzień torturowali ich głodem, a potem spalili w niej żywcem. Chłopak nie dowierzał informacjom i poprosił, żeby przeszli do tej miejscowości dwadzieścia kilometrów dalej i sprawdzili, czy jest to prawdą.

– Żebym spotkał takiego, co doniósł Sowietom, że jestem z wami, to bym go… – „Pstrąg” pokazał ręką na szyję, wykonując ruch pozorujący cięcie nożem. – Przecież zabroniłem rodzicom mówić o tym komukolwiek. Skąd mogli dowiedzieć się Sowieci?

Janek – „Maks” zwrócił się do „Akacji” – zostań z chłopakiem i pogadaj z nim. Jak nam nic nie przeszkodzi, niebawem będziemy w pobliżu jego rodzinnej miejscowości i sprawdzimy otrzymane informacje o jego rodzicach. Chcę teraz na osobności porozmawiać z gospodarzami.

Janek był zaskoczony. Nigdy bowiem dowódca nie miał przed nim tajemnic. Wrócił jednak do chłopaka, a on skierował się do wnętrza wiejskiej chaty, w której mieszkali „Automat” z „Kaliną”.

Był ranek, pora śniadaniowa. Ona stała przy piecu i pichciła coś na ogniu. „Maks” popatrzył po izbie i przeszły go ciarki. Pod oknem w kolebce leżał kilkumiesięczny osesek, a obok – zaniepokojony wejściem obcego – stał, trzymając się stołka, ledwie odrośnięty od ziemi drugi dzieciak.

„Maks” powiedział dzień dobry i zamknął za sobą drzwi. Ona odwróciła się od pieca i odpowiedziała na powitanie. Była młoda, zgrabna, miała piękne oczy i szlachetne rysy twarzy. On był mniej serdeczny. Siedział na ławie z twarzą zwróconą do okna, przez które wpadały do izby poranne strugi światła. Był równie młody i przystojny.

O choroba – pomyślał „Maks”. – Jak tacy ludzie mogli pójść na współpracę? Jak nie bali się ryzykować życiem, mając takie małe dzieci?

– Poczęstujecie mnie kawą? – zapytał i podszedł do stołu.

Kobieta podbiegła, by pozbierać statki i wytrzeć stół ścierką.

– Proszę bardzo, niech pan usiądzie – zaprosiła.

Ja tylko pójdę na podwórze, doniosę drew na ogień – poinformował go mężczyzna.

Rymsza pomyślał sobie, że nawet dobrze się złożyło, bo najpierw porozmawia z kobietą. Wiedział, że czasu ma niewiele, bez zwłoki zatem przystąpił do sedna sprawy.

Czy pani mówi coś pseudonim „Kalina”? – zapytał kobiety. Ona zrobiła się blada. Miał wrażenie, że za chwilę zemdleje.

– Mam dowody – wyjaśnił – że podpisaliście współpracę. Znalazłem je w torbie zabitego sowieckiego oficera.

Ta informacja jej wystarczyła. Kobieta padła przed nim na kolana i załamała ręce.

Boże, mój Boże!, o ja nieszczęśliwa! Panie, zlituj się pan nad nami! Myśmy nie chcieli się zgodzić, ale Sowieci grozili nam. Straszyli, że nas spalą. Mężowi powiedzieli, że jak się nie zgodzi na współpracę, to oni mnie… Rozumie pan? – zaczęła szlochać. – Oni są bezwzględni. Po tej rozmowie z mężem, mąż zgodził się, więc ja też.

– Niech pani wstanie – podniósł ją za ramię. – I proszę nie płakać, muszę jeszcze porozmawiać z mężem.

Kobieta otarła oczy w zapaskę.

Od kiedy współpracujecie z Sowietami? – chciał zdobyć od niej jak najwięcej szczegółów.

To było przed Wszystkimi Świętymi, jak przyszli do nas… Powiedzieli, że będziemy mieli tylko jedno zadanie…

– Jakie?

– Chcieli, żebyśmy informowali ich o wszystkich przeprawach polskich partyzantów przez rzekę. Przez bród za naszym domem – wyjaśniła.

Czy ludzi też kazali wam liczyć? A o nazwiska partyzantów pytali? O dowódców?

– Tak – przyznała kobieta. „Maks” w pamięci pośpiesznie szukał sytuacji, w których zmuszeni byli korzystać z brodu. Była tylko jedna. „Pstrąga” jeszcze wtedy nie było u nich.

Gdy wrócił mężczyzna z drewnem, „Maks” zadał mu podobne pytanie, jak jego kobiecie.

– Czy mówi coś panu pseudonim „Automat”?

Mężczyzna był twardszy, próbował bronić się kłamstwem.

– „Automat”? – udał zdziwionego. – Nie wiem, o czym pan mówi.

– Jak to nic nie wiesz?! – „Maks” podniósł na niego głos. – Ja już z twoją żoną rozmawiałem i żona przyznała się, że ma pseudonim „Kalina”. Masz wątpliwości, czy wiem wszystko? Tu mam dowody – podniósł w zasięg jego ramion, wiszącą u boku torbę polową – że podpisałeś współpracę.

Mężczyzna niepewnie spojrzał na żonę i zbladł. Jego żona nie wytrzymała napięcia.

– A to przez ciebie! Ja ci mówiłam, żebyśmy stąd wyjechali! To ty się uparłeś, żeby zostać! – zaczęła go obwiniać. Wtedy on – zaskakując go – padł na kolana i wybuchł płaczem.

Panie, zlituj się pan nad naszymi dziećmi! Gdyby nie one, nie broniłbym się. My stąd wyjedziemy. My już nigdy, nigdy, rozumie pan?!

– Czy wiecie, że przez takich jak wy, Sowieci niszczą polskie rodziny? Właśnie dowiedziałem się, że wczoraj spalili żywcem rodziców mojego partyzanta. Tak naprawdę, to nie mam prawa wam pobłażać…

Z drugiej strony – myślał – czy mam prawo postępować tak samo jak Sowieci? Przecież oni tych ludzi zmusili do współpracy. Zwerbowali ich podstępem.

– Dobrze, wyjedźcie – zgodził się. Było mu żal kobiety i dzieci. Gdyby o tym, co zrobił, dowiedzieli się jego partyzanci…

O „Automacie” i „Kalinie” nigdy nie powiedział nikomu. Ludzie ci wyjechali z tego terenu i nigdy więcej nie spotkał ich. Był przekonany, że spotkanie i rozmowa z nim wiele ich nauczyły.

A ile takich rodzin, ilu ludzi nigdy się nie ujawniło? Ilu do końca służyło Sowietom?

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko