To nie jest archiwum krzepiące. W swojej przepastnej bibliotece Faust przechowuje dziesiątki świadectw ludzkich pomyłek, matactw, mistyfikacji, niegodziwości, zbrodni, przemocy. Pojawiają się w nim wypuszczane jak z puszki Pandory zmory Holocaustu, kryształowej nocy, palenia książek, triumfującej przemocy. Nałożenie na strukturę „Fausta” tego dodatkowego filtra uwydatnia przenikliwość Goethego, który przez dziesięciolecia snuł refleksje nad swoim życiem i epoką gwałtownych zmian, równie burzliwej jak i nasze czasy.
Tę odważną próbę interpretacji dzieła poety wzmacniają obecne w spektaklu figury polityków i celebrytów XX wieku, a jest ich cała galeria od Hitlera po Jana Pawła II. To oczywiście emblematy, znaki, marionetki, ułatwiające poruszanie się w gąszczu poruszonych wątków, które na koniec splatają się w finałowym monologu Hawkinsa (to jedno z wcieleń Mefistofelesa), mędrca uwięzionego na wózku i oplecionego aparaturą, który nie widzi przed człowiekiem światłe
przyszłości.
Faust (Cezary Kosiński) w poszukiwaniu swojej tożsamości, wspomagany przez Mefistofelesa na pięć figur podzielonego, docieka daremnie prawdy o świecie, wypatruje nadziei. W spektaklu jest więc gorzko, może nawet nazbyt gorzko i gęsto (walizek z archiwami-dowodami występków ludzkości pojawia się mnóstwo), ale ten ponury obraz łagodzi jarmarczny humor, ironia, satyryczny zakrój. Reżyser i autorka adaptacji pamiętają, że „Faust” to „bardzo poważny żart”, jak utrzymywał Goethe, unikający jasnych deklaracji i konkluzji. Dzięki tej postawie badacza i prześmiewcy zarazem zachowuje dystans do nagromadzonego doświadczenia zarówno w perspektywie jednostki, jak i w perspektywie ogółu. Tak spotykają się ze sobą świat makrokosmosu i mikrokosmosu – Mefistofeles nazywa Fausta z przekąsem „Panem Mikrokosmosem”.
„Faust” mimo te starania i autora, i reżysera, aby złożoną problematykę podać w formie zbliżonej do jarmarcznej gry, pozostaje zadaniem trudnym dla twórcy i dla odbiorcy, Zwłaszcza że nadmiar wątków utrudnia nadążenie za myślą przewodnią, wskutek czego spektakl czasem się zacina, a czasem nadmiernie przyspiesza. Rozczarowują też niektóre skróty – przecie konieczne, bo to dzieło ogromne i po radykalnych cięciach nadal w Teatrze Narodowym trwa niemal cztery godziny. Trudno jednak przystać na pominięcie prologów – kluczowych dla zrozumienia zamysłu autora. Na pociechę pozostaje myśl, że bodaj nikomu nie udało się „Fausta” przełożyć na scenę – można go jedynie przetwarzać, co najpełniej powiodło się przed laty Januszowi Wiśniewskiemu (2005), dla którego dramat Goethego był „aktem założycielskim ludzkiej solidarności”. „Faust” Farugi nie wygląda na akt założycielski – jest raczej aktem rozpaczy, a na pewno gorzkiej refleksji o świecie, który nie potrafi się opamiętać.
Tomasz Miłkowski
FAUST Johanna Wolfganga Goethego, tłum. Adam Pomorski, reż. Wojciech Faruga, dramaturgia Julia Holewińska, scenografia Katarzyna Borkowska, muz. Teoniki Rożynek, Teatr Narodowy, premiera 25 października 2024.