Bohdan Wrocławski – Jeden wiersz

0
50
Bohdan Wrocławski
Bohdan Wrocławski

To jest siódmy wiersz z mojej ostatniej książki poetyckiej

Wśród odwiecznej pięciolinii

Usiadłem na skraju leśnej przesieki jakbym otwierał starą szafę
w skrzypieniu drzwi ciemnej i wilgotnej czeluści ścian
starałem się  odnaleźć siebie wczorajszego

dzięcioł nadawał morsem swoje kreski i kropki
nie mogłem odczytać sensu i głębi brzmienia
być może zbyt starannie zaszyfrowała je w zapisie nutowym historia
czasami odgadywałem na pięciolinii ósemki i pełne nuty

tak tańczy czarna Afryka bolesna od skarg bezsensownych nadziei
z agresją nie do zrozumienia i zaakceptowania
słyszę tam-tamy wzdłuż Montmartre i całej Dzielnicy Łacińskiej

poniżej granicy odwiecznych snów
z wysokości wzgórza schodzi biskup Saint Denis

zasłania oczy batystową chusteczką
razi go dźwięk źle wyprawionej skóry
niedbale napiętej na drewnianych obręczach tam-tamów

zaczyna pachnieć ścierwem i śmiercią

staram się uciec od tego krajobrazu rozumie to i dzięcioł
przerywa swoje stukanie i pełnymi nerwowości ruchami skrzydeł
okrąża zawieszoną nad moją głową chmurę

jest między nami jakiś cień porozumienia
doszukania się biologicznych prawd na zawsze wpisanych w głąb lasu
jego łagodny ból pełen cierpliwości i odwiecznego natchnienia

z całą pewnością boli to i mnie kiedy podpieram się leszczynowym kijkiem
w podróży do brzegu niepokornego morza

i znów na starej pięciolinii między ćwiartkami
nut odczytuję ostatnie słowa Cypriana Kamila
mówi do mnie a być może już do nikogo oprócz Zaleskiego

że jest najbardziej samotnym człowiekiem na kuli ziemskiej

nikt nie stara się odgadnąć jego prośby o przykrycie płaszczem
tamte słowa wystygły spopielone

między krzakami czarnego bzu którego ostatnie jesienne kiście
spadają w dół ciemnią popiołu

staram się w nim wypisać czyjeś imię być może własne
ale chłodna bryza dochodząca z nieodległego przecież morza
wciąż i wciąż rozwiewa wszystko wzdłuż odwiecznej pięciolinii

rozumiem dostrzegam znów wyminąłem się z samym sobą
muszę odczekać aż odejdzie ze mnie ból

siadam zatem na wilgotnym piasku plaży
wrzucam do sztormującego morza tabletkę przeciwbólową i czekam
starając się wytłumaczyć
Josefowi Conradowi to co pominął

każdy sztorm wyjącego morza zapisuje się na bolesnej pięciolinii
niczym opadająca gwałtownie batuta dyrygenta

prawdopodobnie i on i ja wiemy o morzu zupełnie co innego
tak jak jeszcze co innego wiedział Vincent
kiedy gwałtownymi uderzeniami pędzla unerwiał morski pejzaż
chcąc przez moment
odnaleźć siebie w jego samotności i oddechu

towarzyszyło mu niezwykłe zniecierpliwienie – zachodziło słońce na
zachodniej grani pejzażu musiał się spieszyć zanim ostatni promień
nie zgaśnie w bezbarwnej magmie zmierzchu

powoli krok po kroku wróciłem do domu

przez otwarte okno z nieodległego przecież lasu
dochodziło nerwowe puk puk kropki i kreski wystukiwanego alfabetu
którego nikt nigdy nie potrafi odczytać z wiecznej pięciolinii.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko