To jest siódmy wiersz z mojej ostatniej książki poetyckiej
Wśród odwiecznej pięciolinii
Usiadłem na skraju leśnej przesieki jakbym otwierał starą szafę
w skrzypieniu drzwi ciemnej i wilgotnej czeluści ścian
starałem się odnaleźć siebie wczorajszego
dzięcioł nadawał morsem swoje kreski i kropki
nie mogłem odczytać sensu i głębi brzmienia
być może zbyt starannie zaszyfrowała je w zapisie nutowym historia
czasami odgadywałem na pięciolinii ósemki i pełne nuty
tak tańczy czarna Afryka bolesna od skarg bezsensownych nadziei
z agresją nie do zrozumienia i zaakceptowania
słyszę tam-tamy wzdłuż Montmartre i całej Dzielnicy Łacińskiej
poniżej granicy odwiecznych snów
z wysokości wzgórza schodzi biskup Saint Denis
zasłania oczy batystową chusteczką
razi go dźwięk źle wyprawionej skóry
niedbale napiętej na drewnianych obręczach tam-tamów
zaczyna pachnieć ścierwem i śmiercią
staram się uciec od tego krajobrazu rozumie to i dzięcioł
przerywa swoje stukanie i pełnymi nerwowości ruchami skrzydeł
okrąża zawieszoną nad moją głową chmurę
jest między nami jakiś cień porozumienia
doszukania się biologicznych prawd na zawsze wpisanych w głąb lasu
jego łagodny ból pełen cierpliwości i odwiecznego natchnienia
z całą pewnością boli to i mnie kiedy podpieram się leszczynowym kijkiem
w podróży do brzegu niepokornego morza
i znów na starej pięciolinii między ćwiartkami
nut odczytuję ostatnie słowa Cypriana Kamila
mówi do mnie a być może już do nikogo oprócz Zaleskiego
że jest najbardziej samotnym człowiekiem na kuli ziemskiej
nikt nie stara się odgadnąć jego prośby o przykrycie płaszczem
tamte słowa wystygły spopielone
między krzakami czarnego bzu którego ostatnie jesienne kiście
spadają w dół ciemnią popiołu
staram się w nim wypisać czyjeś imię być może własne
ale chłodna bryza dochodząca z nieodległego przecież morza
wciąż i wciąż rozwiewa wszystko wzdłuż odwiecznej pięciolinii
rozumiem dostrzegam znów wyminąłem się z samym sobą
muszę odczekać aż odejdzie ze mnie ból
siadam zatem na wilgotnym piasku plaży
wrzucam do sztormującego morza tabletkę przeciwbólową i czekam
starając się wytłumaczyć
Josefowi Conradowi to co pominął
każdy sztorm wyjącego morza zapisuje się na bolesnej pięciolinii
niczym opadająca gwałtownie batuta dyrygenta
prawdopodobnie i on i ja wiemy o morzu zupełnie co innego
tak jak jeszcze co innego wiedział Vincent
kiedy gwałtownymi uderzeniami pędzla unerwiał morski pejzaż
chcąc przez moment
odnaleźć siebie w jego samotności i oddechu
towarzyszyło mu niezwykłe zniecierpliwienie – zachodziło słońce na
zachodniej grani pejzażu musiał się spieszyć zanim ostatni promień
nie zgaśnie w bezbarwnej magmie zmierzchu
powoli krok po kroku wróciłem do domu
przez otwarte okno z nieodległego przecież lasu
dochodziło nerwowe puk puk kropki i kreski wystukiwanego alfabetu
którego nikt nigdy nie potrafi odczytać z wiecznej pięciolinii.