W minionym roku odeszli na zawsze:

0
84
Na zdj: Framciszek Pieczka, fot. Wikipedia

Odeszli
W minionym roku odeszli na zawsze:
Ignacy Gogolewski
Franciszek Pieczka
Zofia Posmysz
Jarosław Marek Rymkiewicz
Jerzy Trela

Pożegnaliśmy też dzienikarza i recenzenta teatralnego Krzysztofa Kucharskiego.

W tych dniach ich wspominamy, a z archiwum „Yoricka” przypominamy sylwetkę Franciszka Pieczki (autor: Tomasz Miłkowski) sprzed kilkunastu lat:

Aktor zawsze sprzedaje siebie

Nazywają go aktorem natchnionym, który przedkłada emocje nad rozumowe kalkulacje, nastroje nad czysto zawodowe podejście. A jednocześnie powiadają, że jest perfekcjonistą, na którego zawsze można stawiać. W polskim filmie grywa przede wszystkim ludzi dobrych, bezradnych wobec wilczych praw współczesności. Szczyci się jednak kreacjami niegodziwców, Nowosilcowa z “Dziadów” czy doktora z “Dżumy”. Ma za sobą ponad sto ról filmowych i drugie tyle w teatrze i telewizji. Obsypany nagrodami, nie uważa jednak, że aktor jest kimś wyjątkowym, komu przysługuje prawo do szczególnych hołdów. Czasem nawet myśli, patrząc na siebie w lustrze: “facet o siwych włosach, a wygłupia się”. Ale nie zamieniłby raz wybranego zawodu na żaden inny.

<Niedoszły inżynier>

Niewiele brakowało, aby został inżynierem. Zrazu poszedł rodzinnymi ścieżkami do górnictwa. Młodziutki Franciszek Pieczka rok przepracował w kopalni “Barbara Wyzwolenie” w Chorzowie, a potem wyjechał na uniwersytecki kurs przygotowawczy. Zdał na Politechnikę, ale wytrzymał niecałe dwa miesiące. Dosłownie wymusił zgodę urzędów na przeniesienie do szkoły aktorskiej, a egzamin składał w domu u Aleksandra Zelwerowicza. Ojciec był załamany, próbował wyperswadować mu nieoczekiwaną zamianę pewnej inżynierskiej przyszłości na aktorskie lotne piaski. Rodzina nie wróżyła mu sukcesu. Ojciec przewidywał, że jego Frankowi, jednemu z sześciorga potomstwa, przyjdzie jako artyście głodować. Potem jednak przyznawał się do pobratymstwa artystycznej krwi: sam w młodości występował w amatorskim teatrze.

Warszawska PWST miała wówczas nie lada profesurę. Oprócz Zelwera uczyli: Jan Kreczmar, Jacek Woszczerowicz, Aleksander Bardini. Woszczer kazał nazywać się treserem, żelazną ręką prowadził swoich studentów, Bardini wprowadzał bardziej miękkie metody. Kreczmar był elastyczny. Kłócili się między sobą o studentów i metody wychowawcze, a studenci nadrabiali miną. Bo każdy z profesorów był opoką w teatrze. Rocznik też był nie byle jaki. Student Pieczka zamieszkał na kwaterze z Mieczysławem Czechowiczem, Wiesławem Gołasem, Zdzisławem Leśniakiem. Uchodził wśród nich za tego poważnego, jeśli można było zachować powagę w takim gronie.

<Teatru nie zdradził>

Nigdy nie odszedł z teatru, choć filmowe pokusy mogły go skłonić do takiej deczyzji. Uważał, że aktor powinien być do teatru przywiązany i w teatrze może najwięcej się nauczyć. Zaraz po studiach była to Jelenia Góra, ale po dwóch latach skorzystał z oferty Krystyny Skuszanki i przeniósł się do prowadzonego przez nią i Jerzego Krasowskiego Teatru w Nowej Hucie. Grał tu dużo i wiele ważnych ról, m.in. Senatora w “Dziadach”, Generała Barcza w adaptacji powieści Kadena-Bandrowskiego, Regimentarza w “Śnie srebrnym Salomei” Słowackiego, a przede wszystkim Lenniego w “Myszach i ludziach” Steinbecka. Pierwsza to z długiej listy rola szaleńca bożego, człowieka niepogodzonego ze światem. W tych klimatach spełni się wiele jego kreacji.

W tamtych latach nowohucki teatr, nazywany Teatrem Krasowskich, przyciągał uwagę całej Polski. Skuszanka w dramaturgii klasycznej, a Krasowski w literaturze współczesnej poszukiwali odpowiedzi na najważniejsze pytania czasu. Zwracały uwagę zwłaszcza znakomite adaptacje, stonowane aktorstwo “bez przeżywania” i nowoczesna plastyka. Pieczka był czynnym uczestnikiem ówczesnej “rewolucji” artystycznej, choć tylko do pewnego momentu. Premiera “Rewizora” w reżyserii Szajny, w której zagrał Horodniczego, okazała się jego doświadczeniem granicznym w teatrze eksperymentującym. Nie chciał być, jak potem wyznawał, marionetką, wybrał świadomie teatr aktorski i przeszedł zrazu do Starego Teatru, a potem do Warszawy. Jego reżyserem stał się Zygmunt Hübner. W Powszechnym gra do dzisiaj, ostatnio w “Ożenku”.

Zawsze go za mało na scenie, bo ilekroć się pojawia, elektryzuje publiczność. I to zarówno w rolach dużych (“Wróg ludu)”, jak i epizodach. W pamięci widzów zapisał się jako dobrotliwy, wszystko rozumiejący, ale przez to przedziwnie groźny Wujek z “Kartoteki” Tadeusza Różewicza, a także władczy Mendel Krzyk ze “Zmierzchu”.

<Szalony Paszeko i przemyślny Gustlik>

W filmie grywał dużo i “od zawsze”, czyli od razu po ukończeniu szkoły. Zrazu, jak to zwykle bywa, role niewielkie. Rozkręcał się długo, dziesięć lat. I wtedy przyszła wyśmienita rola szalonego Paszeko z “Rękopisu znalezionego w Saragossie” Wojciecha Hasa, według arcydzieła Jana Potockiego. Ujawnił wtedy swoja siłę komiczną. Ten Paszeko był tyleż straszny, co zabawny, był graniem w strachy i groźby. Przemieszanie horroru i buffo. Komediowe doświadczenie z teatru zaprocentowało.

Pozornie na przeciwnym biegunie można ulokować najsłynniejszą rolę Pieczki, która przyniosła mu zasłużoną popularność. Mowa o Gustliku z serialu “Czterej pancerni i pies”, w którym przekonująco zagrał przemyślnego Gustlika, ludowego Zagłobę, który potrafi wyjść cało z każdej opresji. Okazało się, że entuzjazm dla tego serialu nie przeminął wraz z okolicznościami historycznymi, w jakich powstawał. Kilka lat temu telewidzowie uznali “Pancernych” za jeden z seriali wszech czasów. Wprawdzie znaleźli się nadgorliwcy, którzy w sympatycznej czwórce czołgistów pragnęli ujrzeć forpocztę zniewolenia i sowietyzacji, ale na szczęście, nie zyskali posłuchu. Pieczka nigdy nie wstydził się swego udziału w tym wielkim na owe czasy przedsięwzięciu. Przeciwnie, uważa to za ważne doświadczenie w swojej karierze zawodowej. Nie irytował się, kiedy nazywano go Gustlikiem i oglądano na ulicy, chociaż jest raczej domatorem i nie lubi zgiełku wokół swojej osoby.

<Zagubiony Matis i Jańcio>

W tym samym czasie, kiedy rodził się na ekranie Gustlik, Pieczka przystępował do pracy nad inną, kameralna i bodaj przełomową rolą w jego artystycznych poszukiwaniach, choć adresowaną do smakoszy kina. Znalazłszy spełnienie w filmie masowym aktor zwrócił w stronę sztuki wyarfinowanej. Nie był to jednak w zwrot w stronę estetyki, oderwanej od ludzkich przeżycc. Przeciwnie. Zachęcony przez młodego i “nawiedzonego” wówczas reżysera Witolda Leszczyńskiego przyjął główną rolę w filmie ówczesnego debiutanta “Żywot Mateusza”. Głównie ze względu na jej emocjonalną siłę. Obraz na podstawie lirycznej powieści norweskiego pisarza Tarjei Vesaasa “Ptaki” ukazywał bowiem głęboki dramat człowieka nadwrażliwego, nie przystosowanego do współczesnego świata, który nie potrafi samodzielnie stawiać jej czoła. Dramat ten wykreował Pieczka niemal bez słów, ściszonymi, delikatnymi środkami. Dał portret człowieka zagubionego, który nie umie żyć, choć życie kocha, i dlatego wybiera śmierć. Udzieliła mu się magiczna atmosfera, jaka zapanowała w suwalskich lasach nad jeziorem, gdzie film kręcono z dala od intruzów, wczuwając się w psychikę bohaterów.

Do tego doświadczenia nawiąże Pieczka w ostatnich latach, stając się ukochanym aktorem Jana Jakuba Kolskiego. Nakręcili wspólnie już sześć filmów. Okazało się, że nadają na podobnej fali. Franciszek Pieczka, choć daleki od misjonarstwa nie gustuje w kinie, w którym krew leje się kubłami. Nie neguje profesjonalizmu amerykańskiej szkoły filmowania, przeciwnie, zachęca, aby się uczyć warsztatu od Amerykanów, ale jednocześnie nie dać się wepchnąć w ślepą uliczkę kina wirującej akcji. Dlatego tak ceni Kolskiego, który potrafi iść swoją drogą.

Rzecz ciekawa, ale Kolski czekał na spotkanie z aktorem Pieczką 20 lat. Kiedy spotkali się po raz pierwszy, twórca “Szabli od Komendanta” miał niespełna dziesięć lat i zapytany przez aktora, kim chciałby zostać, odpowiedział bez wahania, że reżyserem i że chciałby go obsadzać w swoich filmach. I rzeczywiście, po latach z dyplomem łódzkiej filmówki zgłosił się do słynnego aktora i powiedział, że przyszedł go zaangażować, jak to obiecał. Życie czasem samo pisze takie przedziwne anegdoty.

To właśnie Kolskiemu zawdzięczamy ponowne zainteresowanie wielkim talentem Pieczki, którego kariera, wydawało się, zmierzcha. Tymczasem w filmach tego znacznie od siebie młodszego reżysera Pieczka przypomniał, jak niezwykłym jest artystą, wrażliwym na rytm natury, skłonnym do pokory i zadumy. W mądrych oczach Jańcia Wodnika przegląda się cała współczesna, migotliwa cywilizacja, która nie znosi szaleńców bożych, eliminuje odmieńców, ale przecież sama nie wie, dokąd gna.

<Na rozstajach Europy>

Artysta z mocą powraca do swego miejsca urodzenia, do śląskiego pogranicza, gdzie krzyżowały się i mieszały wpływy trzech kultur: polskiej, czeskiej i niemieckiej. Pamięć tej mieszaniny obyczajów, wyniesiona z rodzinnego Godowa nad Olzą, zapadła w nim głęboko i nauczyła szacunku dla odmienności. Traktuje to jak bogactwo, ważny atut dla kogoś, kto chce zrozumieć współczesny świat. Może właśnie dlatego tak znakomicie wykreował postać karczmarza Taga z “Austerii” Jerzego Kawalerowicza według gęstej prozy Juliana Stryjkowskiego. Rozumiał dramat pogranicza, jego podziały, ale też tajemne związki łączące ludzi należących do odrębnych – wydawałoby się – wspólnot. “Mój Tag – mówił aktor o tej roli w jednym z wywiadów -stary, dobry, doświadczony Żyd, żył na rozstajach Europy, przez którą przetaczała się historia. Grałem człowieka dużo starszego niż wówczas byłem. To był taki jakby mój Król Lear”.

Film Kawalerowicza i pamiętna rola Pieczki nie pozostawiały nikogo obojętnym. Mędrzec, bezradny wobec dzikiej przemocy, wobec niezrozumiałej fali nienawiści, który próbuje z godnością wyjść na spotkanie swemu losowi, to w rzeczy samej rola na szekspirowską miarę. Jego Tag jest zarazem wzniosły i ludzki. Heroiczny i dziko biologiczny, nie skłamany, prawdziwy.

<Sukces albo talent?>

Franciszek Pieczka dzieli z wieloma aktorami przekonanie, że w każdej roli – tak czy owak – daje coś z siebie, że na tym polega ten zawód: na wydobywaniu poprzez emocję tego, co człowiek czuje i jak myśli. Zawsze uważał, że najważniejszy w teatrze czy filmie pozostaje aktor. Choć ufny wobec reżyserów (ma swoich ulubionych, do których żywi szczególny sentyment, np. Kazimierz Kutz), gniewał się, gdy przebóstwiano wkład reżysera zapominając o aktorach. Może jak każdy (to także jego przewrotne pytanie pod swoim adresem) jest łasy na sukcesy i tylko w domu uwalnia się od aktorskiej szminki? Podobno kiedyś dziwiło go, że w domu rodzina nie żyła jego osiągnięciami czy porażkami, ale potem docenił ten cudowny azyl, pracę w warzywniaku, spotkania z wnukami, klapę bezpieczeństwa przed utraceniem dystansu do samego siebie.

Obserwuje z niepokojem czasy, kiedy zamiast talentu można zapewnić sobie sukces odpowiednią promocją: “Skandal i szok zastępują uzdolnienia i osiągnięcia”, powiedział. Sam chyba jednak nie do końca w to wierzy. A przynajmniej uporczywie się temu przeciwstawia, dzieląc się swoim talentem z widzami i powierzając go reżyserom, którzy podobnie jak on, uważnym okiem dziwią się temu światu.

Tomasz Miłkowski

                                          }

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko