Catering z Katem

0
44
Fot. M. Wilma

Jerzy Kosiewicz obejrzał dla „Yoricka” KATA 

Andrzej Chichłowski – aktor teatralny i filmowy, reżyser, scenarzysta i dramaturg – przedstawił na malutkiej estradowej scenie w restauracji ZASP przy Al. Ujazdowskich 45 własną komedię pt. „Kat”.

Sztuka ta nie jest komediodramatem.

Jest po prostu komedią bez dodatkowych genologicznych (gatunkowych) dookreśleń.  Nie zawiera dramatycznych scen, wymagających np. odważnych decyzji o kłopotliwych następstwach.

Nie jest też tragifarsą związaną np. z protekcjonalnym ośmieszaniem osób dramatu, znajdujących się w trudnych życiowych sytuacjach, podejmujących nietrafne i wzbudzające chichot decyzje, o poważnych czy wręcz tragicznych konsekwencjach.

Dana sztuka jest raczej sympatyczną i życzliwą bohaterom spektaklu łagodną makabreską, to jest tą formą komedii, w której podkreśla się zwłaszcza zabawność, np. funeralno-makabrycznych uwikłań życiowych, a w danym wypadku: serdeczny stosunek do ewentualnych wykonawców kary śmierci na nieobecnym – ale istotnym dla przewodu komediowego – Eryku.

Czekają oni na korytarzu w części administracyjnej zakładu penitencjarnego na drugi, to jest ostatni etap castingu, dotyczącego wyboru odpowiedniego kata.

Każdy z nich – dwie kobiety i dwóch mężczyzn – miał osobisty powód, by nim zostać.

Już po pierwszych kwestiach można było skonstatować, że nie będzie to zwyczajne przedstawienie teatralne, tylko raczej niefrasobliwie i niezbornie przygotowany spektakl – wyłącznie dla wyrozumiałych (a nie złośliwych) kolegów po fachu.

Stało się jasne, że przedstawienie jest jedynie „inscenizowanym czytaniem”, czyli „performatywnym czytaniem,”, nazywanym także „czytaniem inscenizowanym” oraz „inscenizowanym czytaniem utworu”, pojmowanym również jako „work in progress”, czyli jako praca w toku, to jest pierwsza lub kolejna próba sceniczna przed premierą, próba z kopiami dialogów w dłoniach.

Nie była to jednak żadna próba, tylko pierwsze publiczne odczytanie – z podziałem na role – pełnej zawartości danej sztuki: dialogów wraz z didaskaliami.

Owo nieatrakcyjne – pod względem – inscenizacyjnym czytanie: stało się niespodziewanie – osobliwym wydarzeniem scenicznym.

Zanim się do tego odniosę, to nawiążę do wzmiankowanego wyżej określenia „work in progress” rozumianego także nieco inaczej…

Otóż James Joyce zatytułował, to jest określił na początku swoje – tworzone przez 16 lat i ze wszech miar nowatorskie – dzieło jako „Work in Progess” („Praca w toku”). Ów „Work…” opublikował po wielu upokarzających trudnościach pt.  „Finnegans Wake” – dopiero w 1939 r. Nie od razu uznano tę publikację za arcydzieło. James Joyce, jak się później okazało, mylnie sądził: iż „Finnegans Wake” – to znaczy zawarty w książce wybitnie oryginalny, eksperyment językowy, zawierający pozapoznawcze przekazy językowe – zostanie zrozumiany nie wcześniej niż po kilkuset latach.

Nawiasem mówiąc dygresja nawiązująca do „Work in Progess” Jamesa Joyce’a odnosi się do tego, co napisane powyżej i poniżej: albowiem skojarzenia chodzą parami (choć nie tylko chodzą i nie tylko parami).

W wypadku „Kata” Andrzeja Chichłowskiego pojawiło się również na początku wrażenie, że mamy do czynienia z czymś niewiele znaczącym pod teatralnym względem: to jest – w danym wypadku – z przygotowanym naprędce spektaklem wystawionym przy okazji zebrania Warszawskiego Oddziału Związku Artystów Scen Polskich.

Wydawało się również, że będzie to albo jakaś dziwaczna teatralna chryja i kaszana, bądź jakiś jeszcze nie zidentyfikowany nieszablonowy krótszy lub dłuższy, mniej lub bardziej dowcipny skecz uatrakcyjniający kulinarny  poczęstunek.

Nie zainstalowano żadnej scenografii. Na mikro scence był jak zwykle stojak z mikrofonem i krzesła. Aktorki i aktorzy wystąpili w tym, w czym przyjechali do ZASP na rutynowe zebranie, na plotki z koleżankami i kolegami oraz filiżankę Irish coffee, ale bez cukru i kołderki z bitej śmietany, bo tuczy. 

Źle oświetlono scenkę i widownię. Poblaski i odblaski były dokuczliwe i męczące: raziły oczy nawet w ciemnych okularach.

Byle jak zaaranżowano głośność mikrofonów. Autor czytający własne didaskalia wzbogacał je na bieżąco, domagając się bezskutecznie cichszego dźwięku. Na dodatek dialogi w pierwszym akcie były niemrawe, nieciekawe i nużące. 

Na szczęście dla widzów pojawił się catering  z pysznościami.

Żal było wyjść.

Po krótkiej przerwie nastąpił akt drugi.

Na stoliku miałem pierogi (dawniej ruskie) i kawę. Czułem, że dotrwam do końca. Myślami byłem przy dokładce.

Myśli myślami, ale to, co usłyszałem w drugim akcie „Kata”, sprawiło: że teatr pokochałem jeszcze bardziej.

Zauroczenie było kompletne. Rozpoczął się i trwał już do końca – ku mojemu zaskoczeniu: przemieniającemu się w zachwyt: fajerwerk znakomitych i świetnie skomponowanych dialogów. Nie wymagały żadnych retuszy. Była to pod względem komediowym rzadko spotykana maestria dramaturgiczna, swoista synteza tego, co bezpośrednie i komiczne u Carlo Goldoniego prawnika z Wenecji (np. w „Wachlarzu”) oraz aluzyjne i groteskowe w sztukach emigranta Sławomira Mrożka, co lubił rysować: z niewątpliwym – tego właśnie dnia – wskazaniem na Andrzeja Chichłowskiego.

Drugi akt był subtelnie zawikłany, prowokujący do mimowolnego – nasyconego hedonizmem – skupienia: ale zarazem czytelny, świetnie napisany, ucieszny. Zaistniał teatralny puentylizm – różniący się nieco od malarstwa i tańca. Puenta goniła puentę: pojawiała się za i przed kolejną puentą. Wszystkie oryginalne, wysublimowane i nieskazitelnie dowcipne – dostępne wszystkim – i koneserom, i przypadkowym podchmielonym gościom, co pomylili wnętrza w restauracji z wyszynkiem.

Serwowały je dobrze usposobione i coraz mniej stremowane, siedzące obok siebie aktorki oraz aktorzy.

Nie nawiążę jednak w tym krótkim tekście do kunsztownie zharmonizowanego splotu intryg i nie napiszę nic więcej o treści oraz osobach komedii.

Ale nie dlatego że nie zapłacą mi za wierszówkę…

Uważam bowiem, że warto zapoznać się z nimi osobiście.

Dyrektorzy artystyczni teatrów zabiegajcie o prapremierę tej sztuki.

Na pewno wypadnie dobrze.

Gorzej już było.

Jerzy Kosiewicz

Scena estradowo-teatralna ZASP

Warszawa, Al. Ujazdowskie 45

„Kat” sztuka teatralna w dwóch aktach

Autor, inscenizacja i reżyseria: Andrzej Chichłowski

Obsada

Ewa: Ewa Serwa

Nora: Ewa Konstanciak

Roland: Stanisław Biczysko

Igor jako gej oraz jako dyrektor więzienia: Krzysztof Nowik

Prezenter didaskaliów: Andrzej Chichłowski

Spektakl obejrzałem 27.10.2022 r. w porze obiadowej

Reklama
Poprzedni artykułPrezes wiecznie żywy
Następny artykułLaudacja na cześć Andrzeja Barańskiego, Laureata Nagrody AICT im. Stefana Treugutta’2021

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę wprowadź nazwisko