Strona główna Rok 2021 Nr 483 Franciszek Czekierda – CZTERY FILMY O MIŁOŚCI

Franciszek Czekierda – CZTERY FILMY O MIŁOŚCI

0
285

Z powodu infekcji gardła nie poszedłem do pracy (było to jeszcze przed erą pracy zdalnej). Postanowiłem kurować się przed telewizorem. Przeglądając gazetę z programem tv zauważyłem, że jest kilka ciekawych filmów na ogólnie dostępnych kanałach. Zaznaczyłem cztery pozycje: Do widzenia, do jutra, Poślizg, Kochankowie z Marony i Hieny, jeden z odcinków serialu 07 zgłoś się. Oglądałem je w tej właśnie kolejności.

Film Do widzenia, do jutra (1960) widziałem kilka razy i za każdym razem dostrzegałem w nim coś interesującego. Janusz Morgenstern otrzymał za niego pierwszą nagrodę za reżyserię na festiwalu filmowym w Stratford w 1961 r. Pracując jako drugi reżyser przy Popiele i diamencie Andrzeja Wajdy, w wolnym czasie po zdjęciach, Kuba – tak w środowisku mówiono o Morgensternie – wspólnie ze Zbigniewem Cybulskim i Bogumiłem Kobielą pisali scenariusz Do widzenia, do jutra. Jego ostateczna wersja była ich dziełem oraz kierownika literackiego zespołu filmowego Kamera, Wilhelma Macha, który nadał tekstowi profesjonalny sznyt. Na ekranie przewijają się wspaniałe nazwiska: Zbigniewa Cybulskiego, Jacka Fedorowicza, Romana Polańskiego, Wowo Bielickiego, zaś w epizodach widzimy: Tadeusza Chyłę, Krzysztofa Komedę (autor muzyki) i Adama Pawlikowskiego. Każdy z nich był indywidualnością i później zaznaczył swój oryginalny ślad na niwie kultury nie tylko popularnej. W głównej roli wystąpił Zbigniew Cybulski (Jacek), gwiazdor ówczesnego polskiego kina, odtwarzający rolę studenta i jednocześnie reżysera teatrzyku TIK-TAK (trawestacja BIM-BOM-u). Partnerowała mu zjawiskowa Teresa Tuszyńska (Marguerite). Aktorka niezawodowa, modelka, której głosu użyczyła Amerykanka Eleanor Griswold mówiąca w naturalny sposób zachodnim akcentem, ówczesna żona Zygmunta Kałużyńskiego, a późniejsza Aleksandra Forda, reżysera m.in. Krzyżaków. (Na marginesie dodam, że w tym czasie Ford, jako zaufany człowiek partii,  „trząsł” kinematografią). Do widzenia, do jutra to z pozoru banalna opowiastka o uczuciu, lecz niebanalnie przedstawiona, ukazująca życie młodzieży studenckiej w Gdańsku i dobrze oddająca urok tamtych lat. Historia została oparta na przeżyciach córki francuskiego dyplomaty przebywającego w Polsce w drugiej połowie lat 50. Dziewczyna była urzeczona teatrzykiem Bim-Bom, gdzie spędzała długie godziny w towarzystwie aktorów i realizatorów. W filmie uczucie młodych skazane jest z góry na śmierć, bowiem cudzoziemka musi z rodzicami opuścić kraj. Charakterystyczne, że osiemnastoletnia Marguerite jest bardziej dojrzała od dwudziestopięcioletniego Jacka. Według Marcina Kowalskiego (Teresa Tuszyńska znika, artykuł w Wysokich obcasach nr 6 z 12 lutego 2011) Francuzi tak się nią zachwycili, że przysłali negocjatorkę, która miała namówić ją do grania w ich filmach, ale Tuszyńskiej wcale na tym nie zależało. Po krótkiej rozmowie wysłanniczkę zachodniej kinematografii odesłała z kwitkiem do Paryża.

Poślizg (1972) w reżyserii Jana Łomnickiego z Janem Englertem (Marek) i Barbarą Sołtysik (Halina) w rolach głównych to solidnie zrobiony film nagrodzony „Kryształowym Globusem” w Karlowych Warach. (Prywatnie Englert i Sołtysik byli małżeństwem od czasów studenckich). Nie nudny, co było zmorą wielu polskich filmów. Scenariusz napisał znany reżyser, Jerzy Skolimowski (w tym czasie realizujący już filmy na Zachodzie), który zresztą wystąpił w krótkim epizodzie oglądając w telewizji skok na nartach Wojciecha Fortuny na olimpiadzie w Sapporo w 1972 roku. Scenka jest nawiązaniem do zjazdu ze skoczni narciarskiej, na walizce, bohatera jego filmu Bariera w reżyserii Skolimowskiego. Mam jedno zastrzeżenie do obsady; mąż Haliny, Jerzy Kamas, w roli kierowcy karetki pogotowia, aktor z twarzą inteligenta z wycyzelowaną bródką, to mały dysonans obsadowy, ale nie będę się czepiał szczegółów. Film opowiada o spontanicznej miłości zawierającej w sobie wybuchowy materiał zdrady. Po licznych perypetiach Marka, w finałowej scenie dochodzi z jego winy do wypadku samochodowego, w którym ginie Halina, jego kochanka. Przypuszczam, że kraksa została wzorowana na słynnym wypadku z Okruchów życia Claude Sautet, bo dostrzegłem kilka podobieństw. Jak na ówczesne możliwości techniczne polskiej kinematografii, wypadek był dobrze zrealizowany zarówno pod względem stricte reżyserskim, montażowym jak i technicznym. We wcześniejszej scenie pojawia się na drugim planie uliczny sprzedawca zabawki tiki-tiki (dwie kulki na sznurku poruszane na palcach i odbijające się z trzaskiem od siebie). Sprzedawca reklamuje towar rymowanką: „Tak się gra się w te karasie, komu tiki, komu tiki, szczyt techniki”. Scenka nie ma żadnego znaczenia dla toczącej się akcji, stanowi jedynie socjologiczne tło ulicy, dzięki czemu widzowie mogą lepiej poczuć klimat lat 70. ub. wieku.

Z kilkoma członkami ekipy z tego filmu pracowałem w późniejszych latach, między innymi z Ewą Braun (nb. córka pisarza Andrzeja Brauna), jedyną Polką, która zdobyła Oscara; za scenografię do Listy Schindlera. Spotkałem się z nią na planie Lawy Tadeusza Konwickiego, gdzie pani Ewa pełniła funkcję dekoratorki wnętrz. W Poślizgu była kostiumografką.

Mój trzeci film dnia to Kochankowie z Marony (1966) w reżyserii Jerzego Zarzyckiego na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, dla którego inspiracją była miłość pisarza do Jerzego Błeszyńskiego, lecz w opowiadaniu została przetransponowana na uczucie damsko-męskie. Nota bene wątki uczucia do zmarłego na gruźlicę Błeszyńskiego, Iwaszkiewicz ukazał także w opowiadaniach Wzlot i Tatarak oraz w sztuce Wesele Balzaka. Kochankowie… to film dość dobry (z akcentem na słowo: dość), choć smętny, nawet dołujący. Przedstawia tragiczną miłość umierającego gruźlika, który wcześniej zostawił żonę dla młodej wiejskiej nauczycielki (Barbara Horawianka). Dla osób lubiących iwaszkiewiczowskie klimaty film jest z pewnością ekscytujący. Czarno-białe kadry wiernie oddawały melancholijny nastrój noweli, zaś zdjęcia debiutującego operatora Wiesława Rutowicza zostały docenione przez krytykę. Kilka lat pracowałem z nim przy serialu 07 zgłoś się. Z planu tego serialu dobrze zapamiętałem słowa reżysera, który często prosił go: „Więcej światła, Wiesiu, więcej światła”. Można by rzec, prosił słowami J.W. Goethego: Meher Licht. Operator jednak nie ustępował, ponieważ wiedział, jak należy dobrze oświetlać plan i aktorów. 

A propos tego serialu… Ostatnim punktem domowego mini-festiwalu były Hieny (1981), w reżyserii Krzysztofa Szmagiera, na podstawie opowiadania Andrzeja Gerłowskiego Stabilne życie Roberta K. To jeden z najciekawszych odcinków 07 zgłoś się; historia zakamuflowanej prostytucji w ośrodku wypoczynkowym i związanych z nią szemranych interesów. Zdjęcia kręciliśmy w lipcu nad jeziorem Sajno koło Augustowa. Podczas całego pobytu panowała piękna pogoda, w jeziorze była krystaliczna woda, a w lesie mnóstwo dzikich malin, którymi się objadałem. W ekipie panowała przyjazna atmosfera. W ośrodku wczasowym przebywały same gwiazdy: Piotr Fronczewski, Grażyna Szapołowska i Bronisław Cieślak – trójka w rolach głównych (Cieślak nie lubił swojego imienia, zwracaliśmy się do niego per Sławek. Dlatego imię to nosił grany przez niego bohater, Borewicz. Zaś to nazwisko reżyser zapożyczył od asystenta operatora Bohdana Borewicza. Podobnie było w późniejszych odcinkach z następcą porucznika Zubka (granego przez Zdzisława Kozienia), którego odtwarzał Jerzy Rogalski, jako porucznik Jaszczuk; nazwisko to również zostało zapożyczone od członka ekipy filmowej, Piotra Jaszczuka, asystenta operatora. Wiodące role w Hienach grali: Zdzisław Kozień, Tomasz Grochoczyński, Laura Łącz, Dorota Kamińska i Joanna Pacuła, która dwa lata później wyjechała do Hollywood i zrobiła tam karierę. Przy realizacji Hien, jak i przy pozostałych odcinkach tej serii serialu (używam określenia: seria, nie: sezon, o czym za chwilę) byłem asystentem kierownika produkcji odpowiedzialnym za organizację obiektów zdjęciowych. Po każdorazowym obejrzeniu materiałów zdjęciowych w sali projekcyjnej, zawsze odczuwałem ulgę, gdy zdjęcia były udane, co oznaczało, że nie trzeba było ich powtarzać np. z powodu zepsucia negatywu przez laboratorium, co się czasem zdarzało. Dzisiaj ten stres jest nieznany filmowcom, ponieważ zdjęcia rejestrowane są cyfrowo. Podobnie, jak w Poślizgu, tu także była scena wypadku samochodowego, ale w nocy. Na kilkanaście ujęć poświęciliśmy trzy noce; był samochód do zniszczenia, sprzęt zdjęciowy (tylko dwie kamery, dzisiaj do takiej sceny byłyby co najmniej cztery), manekin, kaskaderzy itp., ale niestety spychany z drogi, na pełnej prędkości, do głębokiego rowu fiat, przez inny pojazd, nie koziołkował, jak to było zaplanowane, lecz zjechał z nasypu drogi nie przewracając się. Efekt wypadku wyszedł średni. Byliśmy zawiedzeni. Na dubel nie mogliśmy sobie pozwolić z powodów technicznych (wóz został już uszkodzony), ekonomicznych i czasowych (napięty harmonogram zdjęć). Później, po montażu, scena kraksy nie wypadła tak źle, jak wyglądała na żywo.

Te cztery ekranowe opowieści wybrane z repertuaru telewizyjnego, pozornie od Sasa do lasa, ułożyły się w całkiem interesujący mini cykl filmów o miłości. Do widzenia, do jutra – o niewinnej miłości młodych ludzi; Poślizg – o trudnej miłości z wątkami zdrady i szantażu; Kochankowie z Marony – o tragicznej miłości z finałem śmierci bohatera i Hieny – o płatnej miłości, wokół której toczyła się brudna gra interesów w ośrodku wczasowym będącym de facto domem publicznym.

Nazajutrz pojawiłem się w pracy. Mój znajomy, Grzegorz, miłośnik filmu i aktor-amator, również oglądał Hieny.
– Który to był sezon serialu? – zapytał. – Bo domyślam się, że było ich kilka.
– Nie było żadnych sezonów – odpowiedziałem.
– Jak to? Musiało być ich kilka, bo widać to po wyglądzie aktorów.
– Grzesiu… – starałem się powstrzymać irytację – proszę cię, nie używaj słowa sezon, bo według mnie jest to dosłowne tłumaczenie z angielskiego. Kalka językowa.
– Ale w telewizji tak mówią… – tłumaczył logicznie.
– W tamtym czasie mówiliśmy o seriach serialu. Wszystkie odcinki 07 zgłoś się składają się z czterech serii – powiedziałem dobitnie.
– Se-riaaa… – powtórzył. – Ale wszyscy i tak mówią sezon.
– I niestety tak będą mówili. Ale filmowcy starej daty mówią seria, nie sezon. Zapamiętasz?
– Zapamiętam – odpowiedział. – Sezon.

Franciszek Czekierda

BRAK KOMENTARZY