Był kiedyś świat
Był kiedyś świat
Pełen bliskości i dali
Pełen struktur kryształu
I alchemii zmysłów
Pełen horyzontów za horyzontami
Niewypowiedzianych uniesień
Rozbłysków wskrzeszeń
I spełnień supernowej
Był kiedyś świat
Owiany pyłem gwiazd
Dotykiem dzikich mórz
Zlany szafirem nieb i czernią nieb
Widzianych czystym okiem
Które nie znało jeszcze łzy
Co przyszła potem
Był kiedyś świat…
Kamienice
Na klatce w starej kamienicy
Nic już nie jest takie, jak było…
Tylko schody wieczne
Pośród krętych balustrad
Pną się w górę,
Schodzą w dół,
Jednocześnie,
Jednobieżnie,
Nieruchomo…
Stojąc na samej górze,
Można spojrzeć w duszę,
Spadającą w głąb
Wąską tajemnicą,
Aż po chłód zawilgłych piwnic…
Spadającą w głąb
Wiecznym nieupadkiem,
Aż po dotyk nieujawnionego…
Na klatce w starej kamienicy
Słychać kroki z głębi echa.
Kroki wszystkich, którzy tędy przeszli,
Przyszli, wyszli, poszli…
Na klatce w starej kamienicy
Widać sylwetki w głębi echa,
Odciśnięte czasem przeszłym
W przezroczystym teraz…
W starej kamienicy
Cisza mnie słyszy,
gdy stoję w ciszy…
Ryby
martwy jesiotr na zlanym
deszczem chodniku
zimne krople
biją w twarde ciało
świeżo śnięte
sprężyste od
wiecznej
próby wody
oko lśni
jeszcze
tęsknotą za życiem
nabłyszczone deszczem
martwy sandacz na piasku
suchym słońcem suchy
promienie wypiły
całą wodę z ciała
spieczona skóra
zapomniała
lśnienia łuski
oko matowe
już
ubrane w
zgniłą przepowiednię
proroka rozkładu
Noc
Wśród mroku widoku rozlanego światłem
latarni, co blaskiem są ulic,
wnikam w ulic półmrok jadąc wciąż przed siebie,
dotykam milczenia istnienia.
I jadę i słyszę, jak
przesuwa ciszę ten sygnał,
co zbliża się z boku.
Niebieskim migotem
głaszcze ściany domów,
i mieni się gdzieś pośród bloków.
Nieme cienie ludzi,
co snom się wymknęli,
falują na schodach wśród murów.
Na pasach czernieję lub szarzą się duchem,
i nikną w tunelach i bramach.
Pojedyncze gwiazdy rozprzestrzenia przestrzeń,
ta pomiędzy nimi nieobjęta ciemność.
One mroźnie iskrzą zimnym ogniem w szybie,
co więzi je chwilą w przezroczystej matni.
Dotykam szkła oczu migotliwie jasnych, co patrzą w oczy
moje i miasta wśród nocy.
Widzę przestrzeń czarną, nocną toń kosmosu,
co mojego miasta blask skrzydłem zagarnia.
Wars Poetica
Siedzę w warsie.
Czas mija mi w szybach.
W zamyślenia rozmyciu,
Smugi lecą w niebyt.
Siedzę w warsie.
Czas mija mi w szybach.
W skupienia ostrości,
Szarak siedzi na ugorze.
Siedzę w warsie.
Czas mija mnie w szybach.
Ciemno już na świecie…
Widzę siebie… ze mną jedzie…
Z domu
Równowaga
Żółto białe yin i yang na patelni
Jajka smażę
Skwierczy ranek mrozem
Wciąż surowy
Ranny jestem
Niedosmażony w sobie
Czekam na kawę
Ona przywróci równowagę
Mocy
Po ułamku nocy