Zdzisław Antolski
CUDOWNE WAKACJE
Drugą książką prozatorską pani Bożeny są wakacyjne przygody dwóch sióstr. Można domniemywać, że są to wspomnienie prawdziwe, bowiem Autorka zamieściła na wstępie książki piękny wiersz, coś w rodzaju poetyckiego motta:
Za każdym razem, kiedy nozdrza drażni zapach świeżego chleba,
wspomnienia powracają. Wielkie pajdy chleba babcia kroiła na piersi,
kreśląc znak krzyża, smarowała miodem
Kubek mleka zaczerpnięty z wiadra stojącego na kamiennej podłodze
w chłodnej sieni nowego domu.
Na dworze pełnia lata buszująca w brzemiennym sadzie. Babcia
w letniej kuchni szykująca zalewajkę.
Dziadek w polu za domem drepczący za pługiem z lejcami na karku.
Przed domem strumień szemrzący wesoło,
chłodzący nasze zmęczone całodziennym bieganiem nóżki (…)
Tamte chwile, spędzone na wsi, powracają do dziś wspomnieniami pod wpływem zapachu chleba, zupełnie jak w powieści Marcela Prousta, którego bohater po zjedzeniu ciastka, magdalenki, przypomina sobie powoli całe swoje życie. Piękne strofy przypominają świat, który już nie istnieje. Zmieniła się diametralnie polska wieś i zamieszkujący ją ludzie. Nadszedł chyba ostatni moment, abyśmy my, którzy ją pamiętają, a mówię w liczbie mnogiej, bo sam mam dług wdzięczności, wobec tej tradycyjnej polskiej wsi, oddali jej obraz dla potomności w literaturze.
Książka jest pamiętnikiem starszej z sióstr, Boni, która po wakacjach rozpocznie naukę w szkole podstawowej. Literacki chwyt z pamiętnikiem przypomina nam „Dzieci z Bullerbyn”, co nie jest zresztą żadnym zarzutem, bo powieść Astrid Lindgren to dzisiaj klasyka i pierwsza liga światowej literatury dla dzieci. A pamiętnik, to częsty rodzaj narracji w literaturze dla dzieci, przypomnijmy sobie choćby „Plastusiowy pamiętnik”, Kownackiej. Bonia i jej siostra Dzidka mieszkają z rodzicami w Opolu, a na wakacje jadą najpierw pociągiem do Jeleniej Góry, żeby później niebieskim autobusem PKS-u trafić do Maciejowej, a stamtąd, już furmanką dziadka, zakończyć wędrówkę we wsi Komarno, w „domku nad strumykiem”, jak oznajmiała autorka już w tytule książki. Nie tylko strumyk, ale łąka i las dostarczają dziewczynkom wielu wzruszeń, a do Jeleniej Góry będą jeszcze dojeżdżać na targ. Wieś oczaruje ich zapachami i zwierzętami, wśród których wyróżnia się Siwa, kobyła dziadka oraz źrebak, o imieniu Lalka. Dziadek jest też zdolnym majsterklepką i dla dziewczynek potrafi zrobić drewniane koniki, hulajnogi i łuki. Natomiast babcia ma pokój pełen skarbów i rodzinnych pamiątek.
Rankiem dziewczynki budzi pianie koguta, jedzą smaczne wiejskie śniadanie z mlekiem prosto od krowy. i obserwują przyrodę: jaskółcze gniazda, malwy w ogródku, pszczoły z pasieki sąsiada. Na spacer wędrują do lasu, a tam spotykają jeża, zająca i łanię z małym jelonkiem, a w drodze powrotnej, kuropatwy. I oczywiście zbierają czarne jagody, rosnące pod lasem. Innym razem znajdują ślimaka, jaszczurkę i zaskrońca. Mimo tylu atrakcji Bonia zauważa swoją rówieśnicę z sąsiedztwa, Sabinę, która musi się opiekować licznym rodzeństwem, z powodu choroby matki. Pomaga koleżance, a na odpuście kupuje jej prezent – złote zapinki do pięknych rudych włosów. Tak rodzi się solidarność dziecięco-wioskowa.
Warto tu wspomnieć, że główni bohaterowie powieści, to rodzina repatriantów zza Buga, która na tzw. Ziemiach Odzyskanych zapuściła korzenie, a pamięć o przeszłości wspomina oglądając, wspólnie z dziećmi, stare fotografie i pamiętniki. Zachowała się nawet w rodzinie stara już księga, powieść Tołstoja „Anna Karenina” w języku rosyjskim, artefakt dawnych czasów, w dodatku nadal czytana przez ciocię. Starsza dziewczynka, Bonia, chłonie te wiadomości, natomiast młodszą Dzidkę bardziej interesuje rodzinna biżuteria, którą oczywiście zaraz przymierza.
Na wakacjach odwiedza ich ojciec, żeby pogadać z dziadkiem. Wspólnie zwożą siano i pieką ziemniaki w ognisku. Dowiadują się od dziadka o „cudzie nad Wisłą”, w rocznicę tego wydarzenia (wówczas w PRL-u święto zniesione i przemilczane w oficjalnej prasie i w radiu) i modlą się w przydrożnej kapliczce. A jakby tego było mało, gubią się w czasie burzy, a potem spotykają wędrownych Cyganów i zachwycają się ich śpiewem i tańcami. Zajadają się jabłkami, gruszkami i porzeczkami, korzystając z urodzaju. Oczywiście nie może zabraknąć peerelowskich przysmaków, jak oranżada w proszku, ale równoważą ją domowe racuszki z jabłkami i z rabarbarem, polane śmietaną, albo smażone ziemniaki ze skwarkami, a na deser babka drożdżowa. Wśród czasopism znajdziemy „Gościa Niedzielnego” i „Filipinkę”, zaś w telewizji obejrzymy obowiązkowo Jacka i Agatkę. Ale nie o te smaczki i klimaty społeczno-polityczne w tej książce chodzi, a o ukazanie, z niezwykłą prawdą psychologiczną, dziecięcego zachwytu nad odkrywanym światem przyrody. A także budzenie się uczuć rodzinnych i społecznych, kształtowanie się tożsamości psychicznej i historycznej.
Książka napisana jest bardzo sprawnie i klarownie, pięknym i prostym językiem. Myślę, że z przyjemnością będą ją czytać zarówno dzieci, jak i dorośli, bo wbrew pozorom „literatury dziecięcej”, ma ona kilka pięter czytania i w tle przynosi sporo refleksji na temat historii naszego kraju, przemian obyczajowych i społecznych, a także politycznych, jakie się w ciągu ostatnich dekad dokonały.
Mało ukazuje się na naszym rynku wydawniczym dobrych książek dla dzieci, a powieść Bożeny Heleny Mazur Nowak jest tu szlachetnym wyjątkiem. Warto przy tym zwrócić uwagę na piękne i staranne wydanie, co na pewno doceni zarówno dziecięcy, jak i dorosły czytelnik.
…………………………
Bożena Helena Mazur Nowak „Domek nad strumykiem”, Novae Res, Gdynia 2017 r., stron 200.
Zdzisław Antolski